Sinkiang. Ważny dla Chin, ale kultorowo obcy

Zamieszkany przez Ujgurów Sinciang pozostaje dla Chin regionem szczególnie ważnym. Tutaj znajdują się największe poligony wojskowe i kopalnie strategicznych surowców. Tutaj też dokonuje się prób z bronią jądrową.

Publikacja: 12.02.2021 18:00

Dziś władzę opartą na bagnetach zastąpiła wszechobecna kontrola obywateli oraz setki ukrytych przed

Dziś władzę opartą na bagnetach zastąpiła wszechobecna kontrola obywateli oraz setki ukrytych przed niepożądanym okiem „chałupniczych” obozów koncentracyjnych

Foto: Shutterstock

Im terytorium dla nas ważniejsze, tym mniej o nim mówimy. Zwłaszcza obcokrajowcom. Gdybyśmy nawet podobnej myśli nie znaleźli w bogatym zestawie chińskich aforyzmów, z całą pewnością możemy przyjąć, że taką właśnie zasadę postępowania Chiny od wieków konsekwentnie realizują w stosunku do Sinciangu. Region ten pełni istotną rolę w prowadzonej przez Pekin geostrategii, tymczasem w Europie czy też Ameryce trudno znaleźć człowieka, który by potrafił wskazać go na mapie bez dłuższego namysłu. I tak właśnie według chińskich włodarzy ma pozostać.

Odkąd sięga ludzka pamięć, przez Sinciang prowadziła główna droga lądowa łącząca Chiny ze światem zewnętrznym. Tędy biegł słynny Jedwabny Szlak, tędy właśnie w głąb Chin przedostało się chrześcijaństwo, również tędy – tyle że w drugą stronę – skierowała się na średniowieczną Europę mongolska nawała. Dlatego też mieszkańcy Sinciangu, z wolą albo i bez woli, pełnili ważną rolę pośredników.

Ujgurowie, którzy dali nazwę obecnej prowincji (Region Autonomiczny Sinciang-Ujgur), początkowo byli tylko jednym z wielu koczowniczych ludów, jakie przewinęły się w historii tego pasa pustyń i stepów. Trafili jednak na swój czas, zawładnąwszy krajem w epoce kulturowych przemian. To dzięki nim do mowy Chińczyków przedostały się, nieliczne zresztą, słowa indoeuropejskie, na przykład „miód". Oni też przekazali mieszkańcom Państwa Środka bogaty dorobek indyjskiej literatury sanskrytu.

Ujgurskim alfabetem posługiwali się trzęsący światem potomkowie Dżyngis-chana, co więcej, alfabet ten dał początek alfabetowi mongolskiemu oraz mandżurskiemu, które obok mandaryńskiego i tybetańskiego stały się oficjalnymi pismami Chin pod 300-letnimi rządami ostatniej dynastii cesarzy. Sami Ujgurowie, stopieni z osiadłą ludnością dzisiejszego Sinciangu, przyjęli razem z islamem alfabet arabski. To z kolei dało impuls rozwojowi handlowej cywilizacji czagatajskiej, rozległej, bo przyczółkami swymi sięgającej od Pekinu po Moskwę.

W tej strukturze mieszkańcy Sinciangu byli częścią większej całości, którą dopiero w XX wieku, na skutek definitywnego podziału regionu na część sowiecką i chińską, sztucznie rozdzielono, nadając mieszkańcom wschodniej połowy nazwę Ujgurzy, zachodniej zaś – Uzbecy.

Z dala od uczęszczanych szlaków

Każdy, kto ten region odwiedził, wie, że jego rodowici mieszkańcy mało przypominają Chińczyków. Pod względem rasowym komponent indoeuropejski przeważa tam nad mongolskim. Widoczne jest to szczególnie w wysuniętej najbardziej na zachód Kotlinie Kaszgarskiej. Z kolei język ujgurski należy do grupy etnolektów tureckich.

Trudno się więc dziwić, że Chińczycy zawsze mieli z tym regionem kłopot. Sinciang jest bowiem dla Pekinu miejscem równie ważnym, co kulturowo obcym. I mimo długotrwałych wysiłków niełatwo Chińczykom ową obcość przetrawić, zważywszy ogrom obszaru, jaki Sinciang zajmuje.

Muzułmańscy mieszkańcy tego kraju dwukrotnie – w latach 1864 i 1933 – dosłownie zmietli z powierzchni ziemi chińską obecność na większej części swojego terytorium. Chińscy osadnicy za każdym razem wracali pod osłoną wojska, ale doświadczenia historii sprawiły, że Pekin sprawuje tutaj rządy ze szczególną przezornością. Dziś władzę opartą na bagnetach zastąpiła wszechobecna kontrola obywateli oraz setki ukrytych przed niepożądanym okiem, „chałupniczych" obozów koncentracyjnych.

Sinciang pozostaje bowiem dla Chin regionem szczególnie ważnym, piwotalnym, stanowiąc sworzeń w furtce wiodącej do postsowieckiej Azji Środkowej, jak również, przez nią, do samej Rosji oraz Europy. Tutaj znajdują się największe chińskie poligony wojskowe, pod których osłoną państwo wydobywa z ziemi strategiczne surowce. Tutaj też dokonuje się prób z bronią jądrową. Nie przypadkiem dzieje się to w miejscu leżącym daleko od szlaków, którymi zwykli podążać turyści z Zachodu. Władze, łagodnie mówiąc, nie zachęcają ich do odwiedzin, niszcząc to, co potencjalnie mogłoby ich zainteresować. Ostatnio w ten sposób pod szczękami buldożerów przepadła historyczna zabudowa Kaszgaru.

Chińskie laboratorium

Równolegle do eksperymentów atomowych trwają eksperymenty społeczne. Sinciang – co pokazuje artykuł Huberta Kozieła – jest dla Pekinu wielkim laboratorium systemu kontroli oraz represji, których skala przewyższa to, co dzieje się w innych regionach Chin, z Tybetem włącznie.

Jeśli bowiem Sinciang porównać można do sworznia, to Tybet, z racji swojego niedostępnego położenia, przypomina kłódkę zatrzaśniętą na drutach ogrodzenia i rzadko otwieraną. Albo raczej ozdobną kłódeczkę z monogramami zakochanych, jedną z tych, które młode pary przytwierdzają dziś do barierek zabytkowych mostów.

Tybet, choć z ograniczeniami, jest obiektem masowej turystyki od czasu, gdy do Lhasy dociągnięto linię kolejową. Do Tybetu „się jeździ" i przywozi stamtąd pamiątki, mimo powszechnej wiedzy o praktykach chińskich okupantów oraz wygnańczym losie Dalajlamy. Świat nawet czasem pokrzyczy w imię „wolnego Tybetu", jednak i tak to niczego nie zmienia. Chińczycy znoszą te krzyki z cierpliwością, dobrze wiedząc, że kraj ten leży po ich stronie Himalajów. Można powiedzieć, że Tybet stanowi odgromnik ściągający na siebie uderzenia ze strony światowych mediów. W ten sposób zostawia w cieniu inne regiony głębokich Chin, z Sinciangiem na czele.

Buddyjskie podziemie

Tybetańską kłódkę daje się jednak otworzyć bez pośrednictwa chińskiego strażnika. Nie zapominajmy, że Tybet w szerokim znaczeniu tego pojęcia stanowi rozległy region „dachu świata", kulturowo jednolicie buddyjski i równie obcy Pekinowi jak Sinciang. Region ten mieści w sobie nie tylko autonomiczną prowincję Tybetu, ze stolicą w Lhasie, ale także Amdo i Kham, dwie prowincje na wschodzie wyżyny, których łączny rozmiar dorównuje powierzchni Tybetu „właściwego". Tam właśnie dzisiaj sytuacja wymyka się spod kontroli władz.

Rodowici mieszkańcy Amdo i Kham „głosują nogami", masowo uchodząc w odludne miejsca, jakich tam nie brakuje, i zakładając buddyjskie monastery, przy których osiadają całe miasteczka wiernych. Obecnie funkcjonują tam co najmniej dwa takie ośrodki, a w każdym z nich żyje 20–30 tysięcy mnichów oraz pielgrzymów, co zalicza je do najliczniejszych wspólnot monastycznych świata. Z punktu widzenia państwa monastery te są oczywiście nielegalne, jednak system je toleruje, zważywszy na ich wielkość oraz niedostępność.

Kolejnym wyrazem oporu są samospalenia. W 2009 r. jako pierwszy w proteście przeciwko chińskiej okupacji podpalił się buddyjski mnich w miasteczku Ngawa. Od tej pory uczyniło tak grubo ponad 150 mnichów, mniszek oraz świeckich buddystów. Również pod tym względem region Amdo-Kham jest wyjątkiem w światowej skali.

Dla władz jest to przykra niespodzianka, jako że wschodnią część Wyżyny Tybetańskiej zawsze traktowano w Pekinie jako mniej rozwiniętą w stosunku do Lhasy, a przez to łatwiejszą do opanowania. Temu celowi ma służyć prowadzona od kilkunastu lat akcja przymusowego osiedlania koczowniczych pasterzy w zbudowanych przez rząd barakowo-blokowych osiedlach. Akcja ta jest już na ukończeniu i wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie, by mieszkańców Amdo-Kham uczynić takimi samymi posłusznymi obywatelami jak reszta Chińczyków. Tymczasem, jak pokazują powyższe przykłady, nawet najbardziej forsowne działania największego systemu autorytarnego świata nie są w stanie trwale zmienić ludzkiej tożsamości. A przynajmniej nie są w stanie tego uczynić w ciągu jednego pokolenia.

Bruce Chatwin napisał kiedyś, że ciemiężone ludy, mimo że w doraźnym rachunku sił słabsze od swoich ciemiężycieli, ostatecznie zawsze wygrywają. Jeżeli to prawda, Tybetańczycy, podobnie jak Ujgurowie, przetrwają jako osobne narody.

Im terytorium dla nas ważniejsze, tym mniej o nim mówimy. Zwłaszcza obcokrajowcom. Gdybyśmy nawet podobnej myśli nie znaleźli w bogatym zestawie chińskich aforyzmów, z całą pewnością możemy przyjąć, że taką właśnie zasadę postępowania Chiny od wieków konsekwentnie realizują w stosunku do Sinciangu. Region ten pełni istotną rolę w prowadzonej przez Pekin geostrategii, tymczasem w Europie czy też Ameryce trudno znaleźć człowieka, który by potrafił wskazać go na mapie bez dłuższego namysłu. I tak właśnie według chińskich włodarzy ma pozostać.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi