Jak feministki zostają transofobkami

Decyzja Joe Bidena zezwalająca transseksualistom na branie udziału w kobiecych zawodach sportowych rozwścieczyła amerykańskich konserwatystów. Jednak krytyka dociera również ze środowisk feministycznych, które nie po raz pierwszy kwestionują zrównywanie pod każdym względem osób transseksualnych.

Publikacja: 19.02.2021 10:00

Jak feministki zostają transofobkami

Foto: SMETEK/Science Photo Library/East News

Żadna decyzja prezydenta Joe Bidena podjęta w pierwszych dniach prezydentury nie wzbudziła takiej dyskusji jak „Rozporządzenie wykonawcze o zapobieganiu i zwalczaniu dyskryminacji na tle identyfikacji płciowej oraz orientacji seksualnej". Dokument wskazuje, że w szkołach finansowanych federalnymi środkami nie będzie można kategoryzować uczniów ze względu na ich płeć biologiczną. „Dzieci powinny móc się uczyć bez lęku o zabronienie dostępu do ubikacji, szatni czy szkolnych dyscyplin sportowych" – głosi dokument.

Lewicowi aktywiści, publicyści i gwiazdy show-biznesu przyklasnęły Bidenowi. Konserwatywne media piszą o końcu kobiecego sportu, a liberałowie atakują ich modnymi epitetami zakończonymi na „fobia". Pierwsze reakcje na decyzję administracji Bidena wpisywały się w toczący się od dekad podział ideologiczny. Obie strony grały tymi samymi znaczonymi kartami, oskarżając się wzajemnie o budowanie totalitaryzmu – albo komunistycznego, albo faszystowskiego. Nihil novi – można było rzec. A jednak po chwili podział zaczął przebiegać po innej linii, bo decyzja Bidena dotycząca dyskryminacji ze względu na płeć zaczęła być krytykowana z pozycji feministycznych. Zaskoczenie? Nie tak wielkie, gdy spojrzymy na to, że spór między feministkami a środowiskami walczącymi o egalitaryzm bez względu na biologiczną płeć nie jest niczym nowym.




Transofobka od „Harry'ego Pottera"

Kilka tygodni temu „Gazeta Wyborcza" podniosła larum, że na 45. Olimpiadzie Języka Angielskiego pojawiła się transofobia. Uczestnicy olimpiady musieli wstawić w wykropkowane miejsce jedną z czterech odpowiedzi. Chodziło o zdanie: „Twitter eksplodował oburzeniem, ponieważ J.K. Rowling, autorka »Harry'ego Pottera«, jest tak zwanym TERF-em. Właśnie tak, »trans-wykluczającą radykalną feministką«. Ta żałosna obelga została wymyślona przez osoby, które nalegają na... i które chcą wykrzyczeć swoją frustrację na niewierzących w ideologię gender, a przede wszystkim kobiety". Autorów zadania skrytykowały organizacje walczące z transofobią. Wyższa Szkoła Języków Obcych im. Samuela Bogumiła Lindego w Poznaniu, która organizowała olimpiadę, ostatecznie przeprosiła.

To znamienne, że J.K. Rowling wzbudziła takie kontrowersje (również w Polsce). Twórczyni „Harry'ego Pottera", która przecież przez lata szła w pochodzie obyczajowej rewolucji, w połowie 2020 r. została przesunięta do grupy „reakcji i kontrrewolucji". Nie przez przypadek pisarka jest jedną z sygnatariuszek listu (obok m.in. Margaret Atwood i Salmana Rushdiego) przeciwko tzw. cancel culture, czyli „kultury anulowania", a mówiąc ściślej wyrugowania z życia publicznego osób o niepoprawnych politycznie poglądach. Rowling została „anulowana" za podanie na Twitterze (obserwuje ją 14,2 mln osób) tekstu pt. „Tworzenie równościowego świata po Covid-19 dla osób, które miesiączkują". Skrytykowała określenie „Ludzie, którzy menstruują", zwracając uwagę, że menstruować może tylko kobieta. To wtedy spadł na nią grad ciosów ze strony działaczy LGBT. Pisarka broniła się, twierdząc, że kocha osoby transpłciowe i tylko zadaje pytania o sens wymazywania podziału na płeć. Awantura była „recydywą" Rowling, bo rok wcześniej pisarka wzięła w obronę brytyjską badaczkę Mayę Forstater, która napisała, że nie da się zupełnie zmienić płci biologicznej. Forstater została zwolniona z Centre for Global Development, co powieściopisarka skwitowała na Twitterze: „Ubieraj się, jak tylko chcesz. Nazywaj siebie, jak chcesz. Śpij z każdą dorosłą osobą, która się na to zgodzi. Żyj najlepszym życiem w pokoju i bezpieczeństwie. Ale zmuszać kobietę do rezygnacji z pracy za stwierdzenia, że płeć istnieje?". W taki sposób Rowling została uznana za transofobkę po raz pierwszy, co zaczęło rzutować na ocenę jej całej twórczości. W 2020 r. pojawiła się w księgarniach nowa część przygód detektywa Cormorana Strike'a, którą Rowling pisze pod pseudonimem Robert Galbraith. W „Troubled Blood", bo taki jest tytuł książki, morderca przebiera się za kobiety. Ten pomysł znów ściągnął gniewne spojrzenie lewicowych krytyków. Jeden z nich napisał, że „seryjny morderca transwestyta" to kolejny przykład na transofobię pisarki. Nie ma znaczenia, że motyw mordercy transwestyty jest popularnym zabiegiem w kinie grozy. Alfred Hitchcock upowszechnił go w „Psychozie" (1960), co potem wykorzystywano w dziesiątkach filmów klasy B, ale też w takich klasykach, jak „W przebraniu mordercy" Briana De Palmy czy oscarowym „Milczeniu owiec" Jonathana Demme. Co ciekawe, obydwa filmy od lat są oskarżane o szerzenie transofobii.

Los, jaki spotkał Rowling, mogą podzielić ci nieliczni (spoza prawicowego uniwersum medialnego), którzy mieli odwagę skrytykować „Rozporządzenie wykonawcze o zapobieganiu i zwalczaniu dyskryminacji na tle identyfikacji płciowej oraz orientacji seksualnej". Choćby tenisistka i trenerka Martina Navratilova, gorąca zwolenniczka duetu Biden/Harris, jest otwartą lesbijką i działaczką ruchów LGBT, a jednak wraz z „Women's Sports Foundation" zaapelowała do prezydenta USA o doprecyzowanie nowych przepisów. „Ten dekret wymaga, aby kobiety zrezygnowały z ciężko wywalczonych praw do uczestniczenia w sportowej rywalizacji i uznania kobiecego sportu za wyczynowy, godny wynagradzania nagrodami pieniężnymi, stypendiami, sławą, dochodami z reklam i szacunkiem" – powiedziała gazecie „USA Today". Jej zdaniem należy zamiast tego stworzyć specjalne zasady „handicapowe" (handicap z ang. to wyrównywanie szans przeciwników poprzez stworzenie słabszemu zawodnikowi lepszych warunków gry), które wyrównają szansę walki kobiet z osobami transpłciowymi. To jednak już spotyka się z głębokim sprzeciwem i oskarżeniem o transofobię, albo nawet próbą stworzenia nowej segregacji, na kształt segregacji rasowej.

Gdy Marcellus Wiley, były obrońca z drużyny futbolowej Buffalo Bills, napisał na Twitterze, że popiera stworzenie oddzielnej kategorii dla transseksualistów, argumentując, że ma trzy córki i sprzeciwia się nierównym szansom kobiet w zawodach, publicystka „Forbesa" Dawn Ennis oskarżyła go o popieranie nowej „Negro League" (Czarnej ligi), czyli ligi bejsbola dla czarnoskórych sportowców, stworzonej w 1920 r. Warto jednak dodać, że Wiley sam jest Afroamerykaninem.

A co z prysznicami?

Obrońcy agendy Bidena przekonują, że wewnętrzne przepisy zawodów sportowych regulują kwestię poziomu hormonów i potrzebnego okresu terapii zmiany płci. Jednak to tylko teoria. Coraz częściej mamy do czynienia ze sportowcami, którzy zaczęli karierę jako mężczyźni, a po zmianie płci kontynuowali ją jako kobiety. Kimś takim jest brazylijska transpłciowa siatkarka Tifanny Pereira de Abreu. W swoim inauguracyjnym meczu drugiej ligi włoskiej zdobyła najwięcej punktów, mimo że weszła z ławki rezerwowych. Choć jej poziom testosteronu mieści się w wytycznych, to jednak budowa mięśni, grubość kości czy rodzaj treningu, jaki przeszła, gdy była mężczyzną, już na starcie daje jej przewagę nad koleżankami z boiska. To jest właśnie ta płeć biologiczna, o istnieniu której przypominanie coraz mocniej naraża na bycie oskarżonym o transofobię.

Dekret Bidena premiuje takie osoby jak Abreu i w niedalekiej przyszłości zapewne wywoła on spory dużo bliższe prawdziwego życia niż akademickie rozważania, czym jest płeć kulturowa i biologiczna. Skoro dogmatem na lewicy staje się prawo do decydowania o płci za pomocą samej woli i deklaracji, a nie wrodzonych cechach fizycznych lub operacji, to możemy oczekiwać pojawienia się kolizji praw dwóch grup walczących o emancypację. Przykłady są bardzo przyziemne. Jeżeli uznamy, że ktoś jest kobietą (lub mężczyzną) tylko na podstawie jego woli, a nie chirurgicznej operacji zmiany płci, która jest poprzedzona opinią lekarzy, psychologów etc., to dajemy mu prawo np. do korzystania ze wspólnych pryszniców czy szatni w klubach fitness albo więzieniach. Czy mamy prawo wymuszać na kobietach, by nie czuły skrępowania, stojąc nago obok mężczyzny deklarującego się jako kobieta, choć nie przeszedł fizycznej przemiany? Czy w takim razie pojawi się nakaz budowania oddzielnych pryszniców? Przecież nie da się napisać, jak w przypadku toalet, że dane pomieszczenie jest „gender neutral" (płciowo neutralne). To sprawy nie załatwi. W takim razie jednak czy budowanie oddzielnych szatni i pryszniców nie będzie uznane za kolejny przejaw dyskryminacji? Skoro postulat oddzielnej kategorii sportowej dla transseksualistów został uznany za coś tak okropnego jak rasistowska osobna liga bejsbolowa, to takie same zarzuty mogą pojawiać się w przypadku oddzielnych łazienek. Te kwestie mogłyby się wydawać w Polsce sporami „kosmicznymi", ale zeszłoroczna awantura o Margot pokazała, że i nas to nie ominie. Jednocześnie te same spory za oceanem pogłębiają podział wśród ruchów feministycznych oraz LGBT za oceanem.

Płeć kulturowa jak kasta

Bo w gruncie rzeczy ten spór jest obecny w amerykańskiej debacie od kilku dekad. Już podczas West Coast Lesbian Conference w 1973 r. wybuchła debata po wystąpieniu transseksualnej piosenkarki folkowej Beth Elliot. „Nie będę mówić »ona« o kimś rodzaju męskiego; mnie prawo do miana »kobiety« dały 32 lata cierpień i walki o przetrwanie w androcentrycznym społeczeństwie. Jeden spacer ulicą, pięć minut nagabywania (które może sprawiać mu przyjemność) i teraz męski transwestyta ma czelność uważać, że zrozumiał nasz ból? W imię naszych matek i nas samych nie wolno nam nazywać go naszą siostrą" – mówiła na konferencji poetka, dziennikarka i była dziecięca aktorka Robin Morgan. W podobnym tonie wypowiadała się potem właśnie J.K. Rowling, która podkreślała, że kobiety przez lata wywalczyły sobie z wielkim trudem prawa, które dziś wykorzystywane są przez mężczyzn uważających się za kobiety. To jednak pogląd drugiej fali feminizmu. Dziś, w czasie czwartej fali feminizmu, jest on raczej niszowy. Jednak dekret Bidena może dolać tej niszy paliwa.

Michele Goldberg napisała w „New Yorkerze" w 2014 r. ważny esej zatytułowany „Co to jest kobieta". Siedem lat później jej tekst nabiera nowego oblicza. Godberg opisała bowiem sposób rozumowania feministek stojących w opozycji do najradykalniejszych postulatów transseksualnych ruchów. „Widziana z tej perspektywy płeć kulturowa jest nie tyle tożsamością, ale pozycją kastową. Każdy, kto przychodzi na świat jako mężczyzna, zachowuje męski przywilej społeczny; nawet jeśli zdecyduje się żyć jako kobieta, to sam fakt, że może dokonać wyboru, sprawia, że nigdy nie będzie w stanie zrozumieć, co naprawdę oznacza bycie kobietą. A zatem domagając się miana kobiety, kobiety transpłciowe korzystają po prostu z kolejnej formy męskiego uprzywilejowania" – pisała publicystka.

W ciągu siedmiu lat rewolucja jednak radykalnie przyspieszyła i takie rozważania zostały zepchnięte na skraj debaty. Dziś zdobywczyni Oscara Hillary Swank dystansuje się od swojej roli transseksualnej bohaterki w „Nie czas na łzy" (2000), przyznając, że tamtą rolę powinna zagrać osoba transseksualna. Jeszcze rok wcześniej miała inne zdanie, ale pojawiły się postulaty, by w rolach homoseksualistów obsadzać tylko osoby homoseksualne. To rodzi oczywiste problemy – czy pojawią się zarzuty, że w celu otrzymania roli kogoś z mniejszości seksualnej aktor czy aktorka będą de facto zmuszeni do dokonania coming outu? Czy w takim razie aktorzy homoseksualni nie będą mieli prawa zagrać heteroseksualistów? Ale czy to jednak nie będzie dyskryminacja? Znów napotykamy podobny problem jak w przypadku wspólnych pryszniców czy cel w więzieniach.

Goldberg w swoim eseju cytuje też oświadczenie, jakie podpisały czołowe postacie drugiej fali feminizmu z lat 70., gdzie wyrażały zaniepokojenie w obliczu „pogróżek i ataków, po części fizycznych, skierowanych wobec osób i organizacji ośmielających się kwestionować modną obecnie koncepcję gender". Profesor Uniwersytetu w Melbourne Sheily Jeffreys od lat jest na wysokiej pozycji wrogów środowisk reprezentowanych literką T ze skrótu LGBT. Wszystko dlatego, że w jednej ze swoich książek napisała, iż sprzeciwia się używaniu żeńskich zaimków przez mężczyzn uważających się za kobiety. Jej zdaniem „maskuje to męski przywilej, jakim zostali obdarowani poprzez umiejscowienie i dorastanie w kaście płci męskiej". W latach 90. głośno też mówiła, że transseksualiści realizują „konserwatywną fantazję na temat stereotypowej roli kobiet". A w 2018 r. ogłosiła, że kobiety trans to po prostu mężczyźni „okupujący kobiecie ciała". W lewicowym „Guardianie" porównano Jeffreys i jej zwolenników do sekty. Ostatecznie i ona usłyszała, że jest transofobką (a nawet rasistką) stosującą „faszystowskie praktyki". Warto dodać, że 72-letnia Jeffreys jest zadeklarowaną lesbijką.

Licealistki szybsze od mistrzyni olimpijskiej

To oczywiście tylko kilka mniejszych batalii, jakie toczono wewnątrz feministycznych środowisk na temat transgenderyzmu. Dziś kobiety krytykujące ruch transseksualistów z pozycji właśnie feministycznych są na marginesie feministycznych środowisk. Jednak całkiem prawdopodobne, że kolejne pretensje kobiet o przegrywanie zawodów sportowych z uprzywilejowanymi biologicznie transseksualistami będą ośmielać zwolenników opinii głoszonych przez Sheily Jeffreys czy J.K. Rowling. W 2020 r. trzy rodziny licealistek złożyły federalny pozew, w którym domagały się zakazu uczestnictwa transseksualnych sportowców w szkolnych zawodach. Skarżących reprezentowała organizacja konserwatywna Alliance Defending Freedom.

Po decyzji prezydenta Bidena tych pozwów będzie o wiele więcej. Amerykańska prawica już zaczyna zwracać uwagę na problem nieuczciwej konkurencji w sporcie i buduje na tym swoją polityczną linię. Nikki Haley, była gubernator Karoliny Południowej (2011–2017) i amerykańska ambasador przy ONZ (2017–2019), zwróciła uwagę w „National Review", że kwestionowanie praw biologii jest uderzeniem w naukę. Haley napisała, że najszybsza sprinterka świata ma dziewięć olimpijskich medali, choć i tak blisko 300 uczniów z amerykańskich liceów jest od niej szybszych. „W tych stanach, w których biologiczni chłopcy rywalizują z dziewczynami, one prawie zawsze przegrywają. Nie tylko zawody, ale też stypendia" – pisze, dodając, że „zabrano im szansę na zabłyśnięcie". Wiadomo, jakie argumenty na lewicy zostaną wyciągnięte przeciwko głosom amerykańskich konserwatystek. Ale co, jeśli te same argumenty zostaną podniesione przez lewicę – nie tylko na Twitterze J.K. Rowling? 

Żadna decyzja prezydenta Joe Bidena podjęta w pierwszych dniach prezydentury nie wzbudziła takiej dyskusji jak „Rozporządzenie wykonawcze o zapobieganiu i zwalczaniu dyskryminacji na tle identyfikacji płciowej oraz orientacji seksualnej". Dokument wskazuje, że w szkołach finansowanych federalnymi środkami nie będzie można kategoryzować uczniów ze względu na ich płeć biologiczną. „Dzieci powinny móc się uczyć bez lęku o zabronienie dostępu do ubikacji, szatni czy szkolnych dyscyplin sportowych" – głosi dokument.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi