Można by zatem się cieszyć, że w końcu coś się zmieniło. Ale nic bardziej błędnego. Sąd biskupi w Gdańsku poinformował wprawdzie, że wyrok wydano, ale na pytanie: jaki, odpowiedział, że nie ujawni, bo to akurat jest tajne. Kuria zaś odwołała ks. Dymera z funkcji, ale, jak się okazało, z powodu stanu zdrowia, a nie zarzutów – które zresztą za moralnie pewne jeden z poprzednich metropolitów uznał kilkanaście lat temu i które potwierdziły prokuratura i sąd. A potem, choć media społecznościowe huczą, a w mediach świeckich dyskutuje się o tym na całego, praktycznie zapadła cisza. Wypowiedział się tylko prymas, uznając, że sprawa trwała za długo, kilku księży wyraziło żal i oburzenie, w tym najbardziej zasłużeni dla tej sprawy dominikanie (ze szczególnym uwzględnieniem ojca Marcina Mogielskiego), inni domagali się rezygnacji metropolity szczecińsko-kamieńskiego abp. Andrzeja Dzięgi, jeszcze inni zaczęli się zastanawiać, co można zmienić. I tyle.

Episkopat zapadł się pod ziemię, koncentrując się na wskazaniach, jak obchodzić Środę Popielcową (tak jakby coś się w tej sprawie zmieniło), sugerując, jak ważny jest Wielki Post (pełna zgoda), ale jak ognia unikając odpowiedzi na pytanie, jak to możliwe, że ks. Dymer przez tyle lat nie poniósł konsekwencji. Jak możliwe było instytucjonalne – a jeśli zna się tę sprawę, jej przewlekłość, a także ustawienie księdza w archidiecezji szczecińskiej, nie ma wątpliwości, że systemowe – chronienie go i tolerowanie? Mało tego, znowu nie ma nawet zwykłego ludzkiego „przepraszam" skierowanego do ofiar. Temat nie istnieje.

A nie istnieje, bo biskupi odkryli, że niemała część wiernych, a także pewna część mediów, w tym katolickich, zwyczajnie pomija niewygodne dla biskupów informacje. Temat ks. Dymera obecny był w mediach świeckich, głównie określanych mianem liberalnych czy lewicowych, ale już w prawicowych, z nielicznymi chwalebnymi wyjątkami, został przemilczany. Niekiedy cytowano prymasa, ale też bez jakiegoś wyjaśnienia, o co w ogóle chodzi. W świecie plemiennych tożsamości i plemiennych mediów oznacza to, że do części z wiernych, do części Polaków informacje o skandalu z ks. Dymerem w roli głównej (ale także kolejnymi metropolitami szczecińskimi) w ogóle nie dotrą, a jeśli dotrą, zostaną uznane za działania wrogich sił. I z tej perspektywy może się zdawać, że lepiej milczeć, zamiast bić się w piersi, przepraszać czy wyjaśniać sprawy.

Tyle że przemilczanie sprawy, choć może być skuteczne na krótką metę, nie tylko nie ma nic wspólnego z Ewangelią, ale też na dłuższą metę jest nieskuteczne. Kolejne sprawy i tak będą ujawniane, a milczenie biskupów nie tylko woła o pomstę do nieba, ale też odbiera im i tak coraz niższą wiarygodność. Brak działania, milczenie to kolejny krok systemowego ukrywania problemów, które niszczą Kościół bardziej niż wszelkie działania antyklerykalnej lewicy.