The Line. Przyszłość miast, czy mrzonka bogacza

Książę Mohammed bin Salman, następca tronu Arabii Saudyjskiej, wymyślił miasto przyszłości. W przeszłości jednak podobne pomysły, mimo szczytnych idei, głównie plajtowały.

Publikacja: 26.03.2021 17:00

The Line ma być miastem przyszłości, ciągnącym się w linii prostej przez 170 kilometrów saudyjskiej

The Line ma być miastem przyszłości, ciągnącym się w linii prostej przez 170 kilometrów saudyjskiej pustyni. Poszczególne dzielnice, przypominające oazy, ma łączyć superszybka podziemna kolej, pędząca z prędkością nawet 500 km/h

Foto: NEOM/RealPress/EuroPics/East News

Film reklamowy The Line nie pozostawia złudzeń – czegoś takiego jeszcze nie było! Zapomnijmy o dawnych aglomeracjach, zatłoczonych i zadymionych, które nie nadają się do życia. Czas na megamiasto! Miasto? Tradycjonalistom trudno będzie przełknąć, że chodzi o 170-kilometrowy odcinek, idealnie prosty, ciągnący się od Morza Czerwonego do północno-zachodniej części kraju, co determinuje jego nazwę. To ma być absolutnie nowatorskie miejsce życia dla miliona osób, otoczonych przez jeszcze większą liczbę robotów, bo – jakżeby inaczej – The Line będzie innowacyjne i zautomatyzowane, naszpikowane technologiami i pełne rozmachu. Wszystko ma kosztować miliardy dolarów, chociaż cena właściwie nie gra roli, bo na biednego nie trafiło – świat ma być po prostu rzucony na kolana, a najlepiej od razu na łopatki.




Nowa era cywilizacji

The Line zostanie uwolnione od samochodów i ulic, które zastąpią chodniki i zieleń. To idée fixe księcia Mohammeda, który wiele mówi o ograniczeniu zanieczyszczenia środowiska i liczby wypadków drogowych. „Dlaczego mamy poświęcić naturę dla rozwoju? Dlaczego każdego roku na świecie ma umierać siedem milionów ludzi, bo 90 proc. populacji oddycha zanieczyszczonym powietrzem? Dlaczego mamy tracić milion osób w wypadkach drogowych? Do 2050 roku czas dojazdu do pracy podwoi się, a miliard ludzi będzie musiało przeprowadzić się z powodu rosnącej emisji dwutlenku węgla i poziomu mórz" – mówi książę. Jego odpowiedzią jest miasto w pełni zasilane energią odnawialną dzięki panelom słonecznym i farmom wiatrowym, co spowoduje brak emisji dwutlenku węgla i ochronę 95 proc. istniejącej przyrody. „To nowa era cywilizacji. Nowy model czystego miasta, które znacząco wpłynie na wydajność ludzkości. Arabia Saudyjska kieruje się w stronę cywilizacji, którą można porównać do tych dawnych, budowanych dzięki wodzie" – kusi Mazen al-Sudairi, ekonomista odpowiedzialny za opłacalność projektu i, jak widać, także za jego wizerunek.

Na powierzchni będzie warstwa naziemna, „piesza" i zielona, choć to przecież pustynia, a do podziemi zostały zdegradowane „usługowa", z infrastrukturą dla mieszkańców, oraz „transportowa". Podróż z jednego końca na drugi nie powinna zająć więcej niż 20 minut, co oznacza prędkość pojazdów – oczywiście sterowanych automatycznie – rzędu ok. 500 km/h. Cała infrastruktura ma być zintegrowana ze sztuczną inteligencją (AI) poprzez masowe wykorzystanie danych. Twórcy The Line twierdzą, że miejska społeczność też będzie wspierana przez AI, „nieustannie uczącą się i przewidującą rozwiązania ułatwiające życie", dbającą o bezpieczeństwo i komfort mieszkańców. Oznacza to, że roboty podpowiedzą ludziom, co jest dla nich najlepsze.

Tym bardziej że mieszkańcy – przy zachłyśnięciu się nowymi technologiami i wspaniałą ideą – wydają się mimo wszystko najmniej ważni w tym projekcie. Są niejako złem koniecznym. Co z nimi? Książę Mohammed spieszy z wyjaśnieniami, że jego miasto ma składać się z dziesiątek mniejszych jednostek połączonych podziemnymi arteriami. W jednym ogniwie znajdą się domy, place, instytucje i inne placówki rozmieszczone w bliskiej odległości, by można do nich dojść spacerem w kilka minut. Będzie to przypominało gałąź z pączkami. Adam Zys z poświęconego architekturze portalu WhiteMad śmieje się jednak, że w jego redakcji The Line określono raczej jako autostradę z rozbudowanymi MOP-ami, czyli Miejscami Obsługi Pasażerów, które w tym przypadku powinny nazywać się MOM-ami.

Porządek geometrii

Człowiek od zawsze dążył do urbanistycznego ideału – zwłaszcza starożytni Grecy, którzy opisywali wymarzone miasta. Platon oczyma duszy widział wielki plac, wokół którego ulokowane są mniejsze dzielnice. Hippodamos z Miletu, niczym XX-wieczni moderniści, do których jeszcze wrócimy, poszedł krok dalej i proponował stworzenie w nich stałych funkcji: handlowej, rozrywkowej, sakralnej. Witruwiusz w traktacie „O architekturze ksiąg dziesięć" – jedynym zachowanym w całości antycznym dziele o budowlach Greków i Rzymian, projektowaniu, porządku i proporcjach – sugerował, że ludzie powinni osiedlać się na wzniesieniach i koniecznie przy rzece, by w pobliżu mieć wodę do picia, nawadniania pól i transportu towarów; do tego powinni budować według planów kolistych, otaczać murami, a ulice wytyczać prostopadle do kierunku wiatrów niosących zimno i choroby.

Na tej podstawie włoscy architekci opracowywali swoją koncepcję miasta idealnego – citta ideale; przeciwieństwo ciasnego i chaotycznego miasta średniowiecznego. Był wśród nich oczywiście Leonardo da Vinci, miłośnik wszelakich utopijnych projektów, który pod koniec XV wieku, po zarazie trzebiącej Mediolan, wymyślił, jak połączyć wymagania praktyczne i estetyczne. Jego miejski ideał miał geometryczne kształty, notatki mistrza ukazują – podobnie jak w The Line – dwa poziomy życia: górny dla bogatych, przechadzających się pieszo, oraz dolny dla biedoty, handlarzy, transportu. Do tego liczne place i kanały, szerokie ulice, równe fasady i strzeliste kominy, by dym rozchodził się ponad dachami. Da Vinci zaprojektował też wysokie klatki schodowe w budynkach publicznych, gdyż te małe i ciemne ludzie zbyt często wykorzystywali jako wychodki. Swoją drogą – potrzeba matką wynalazków – mistrz Leonardo snuł również przemyślenia o idealnej toalecie.

Inny włoski architekt, Filarete z Florencji, zaprojektował Sforzindę, nazwaną na cześć księcia Mediolanu Francesco Sforzy. Miasto oparte na planie ośmioramiennej gwiazdy (ponoć optymalnym dla obrony), otoczone okrągłą fosą, z rynkiem i rozchodzącą się symetrycznie siatką ulic oraz górującymi nad nimi kluczowymi obiektami – ratuszem, kościołem, zamkiem. Autor wierzył w odwieczny porządek płynący z geometrii, co opisał szczegółowo, ale nigdy tego nie zrealizował. Zainspirował jednak wielu późniejszych twórców, zwłaszcza renesansu – budowniczych włoskiej Palmanovy czy holenderskiego Brielle. Przy szeregu ich zalet, choćby nawiązania do klasycznych elementów, jak kolumny i arkady, główną wadą było zachowanie „idealności", stojącej w sprzeczności z rozwojem aglomeracji. Miasta projektowano bowiem idealnie symetrycznie, co nie miało i nie ma wiele wspólnego z naturalną strukturą kształtowaną przez bieżące potrzeby – zauważa Anna Cymer, historyczka architektury, w eseju o ideałach.

Zamojskie marzenie o ideale

Autorka książki „Architektura w Polsce 1945–1989" przypomina też, że Zamość jest jednym z nielicznych wcieleń renesansowej idei i dzięki temu opisywanym w podręcznikach historii sztuki na całym świecie. To zasługa Jana Zamoyskiego, kanclerza i hetmana wielkiego koronnego Rzeczypospolitej Obojga Narodów, który zafascynował się urbanistycznymi ideałami na studiach w Padwie. W 1580 roku wydał akt lokacyjny nowego miasta niedaleko rodzinnej siedziby Skokówki. Opracowanie projektu zlecił sprowadzonemu z Włoch architektowi Bernardo Morando.

Zgodnie z założonymi zasadami Zamość zbudowano więc na planie wieloboku i jako obiekt obronny otoczono murami z fortyfikacjami. Miasto powstało na skrzyżowaniu szlaków handlowych i otrzymało od króla Stefana Batorego wiele przywilejów: zwolnienie z cła, czynszów i podatków, prawo organizowania targowisk. Miało być ośrodkiem handlowo-rzemieślniczym, więc przewidziano dwa dodatkowe rynki. Pomysł był dobry, Zamość szybko się bogacił.

Przy dużym rynku z monumentalnym ratuszem i ozdobnymi schodami stanęła 50-metrowa wieża; pierzeje zabudowano kamienicami z malowidłami i płaskorzeźbami. Zgodnie z zamysłem fundatora miała być także ośrodkiem kultury, nauki, religii, siedzibą sądów. Wcielając w życie renesansową modę na antropomorfizację, budowle skomponowano tak, by kojarzyły się z sylwetką człowieka: pałac Zamoyskiego symbolizował głowę, kolegiata (dziś katedra) – serce, siedziba Akademii Zamoyskiej (centrum nauki i kultury) – płuca, trzy rynki – brzuch, obronne bastiony – ręce i nogi. Renesansowe „piękno i dobro" objawiało się nie tylko w pełnej uroku architekturze, także dzięki harmonii społecznej: działały tutaj świątynie wielu wyznań; obok siebie żyli zgodnie Polacy, Ormianie, Grecy, Żydzi. Miasto liczyło ok. 3 tys. mieszkańców.

W 1992 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO wpisano zamojskie Stare Miasto. Czy wciąż zdarzają się tacy, którzy chcą osiedlić się tu ze względu na idealny koncept? „Jako urząd nie posiadamy takich informacji" – informuje Marta Lackorzyńska-Szerafin, rzecznik prasowy miasta. „Jeśli ktoś decyduje się zamieszkać (czy inwestować) w Zamościu, to zazwyczaj robi to ze względu na piękno miasta, zabytki, historię czy klimat miejsca, udogodnienia, bliskość Roztocza. I takich osób jest dużo. Przyznam szczerze, że nie słyszałam, by ktoś podjął taką decyzję ze względu na koncepcję miasta idealnego" – dodaje. Tymczasem w stopce pod jej e-mailem widać herb Zamościa: twierdza z zarysami idealnego kształtu nadanego w Renesansie. Podobnie rzecz ma się z holenderskim Brielle. „Wielu ludzi chce mieszkać w Brielle ze względu na historię, klimat, i dlatego, że jest to małe, rustykalne miasto z rozmachem, blisko Rotterdamu" – odpowiada Carry Maria z miejskiego marketingu, który również przyciąga turystów idealnym kształtem miasta.

Miasta zbyt idealne

W epoce postępującej industrializacji Brytyjczyk Ebenezer Howard opublikował w 1898 roku traktat „Garden Cities of Tomorrow" – z wizją miasta-ogrodu i mieszkańcami żyjącymi blisko natury. Była to odpowiedź na rewolucję przemysłową i wszechobecne fabryki, które niszczyły środowisko i ściągały tysiące ubogich szukających pracy. Nic dziwnego, że idea domów wtopionych w zieleń jawiła się wtedy jako utopia. Liczni architekci odwoływali się jednak do myśli Howarda, co widać choćby w katowickiej dzielnicy Giszowiec i krakowskiej Nowej Hucie z okresu socrealizmu, chociaż z powodu błędów i wypaczeń idea stała się karykaturą samej siebie.

Polska myśl architektoniczna ma także ogromny wkład w ideę, która przyświeca The Line. Gdy jedzie się przez polską prowincję, gdzie miasta i wsie właściwie się nie kończą, płynnie przechodząc jedne w drugie, drugie w nieskończone, wydaje się, że projekt miasta wzdłuż linii udało się wprowadzić w życie, i to taniej niż w Arabii Saudyjskiej.

Pierwszy wpadł na to hiszpański urbanista Arturo Soria y Mata (6 listopada 2020 roku obchodzono stulecie jego śmierci), który u progu XX wieku zajmował się problemami Madrytu. Fascynowała go zwłaszcza uporządkowana komunikacja, jego zdaniem determinująca myślenie o urbanistyce. Uważał, że najlepszym miastem do życia jest takie, w którym na dojazdy człowiek poświęca jak najmniej czasu. I wymyślił Miasto Linearne (Ciudad Lineal) w kształcie długich i wąskich pasm zabudowy przy linii transportu publicznego, która połączy w ten sposób peryferyjne dzielnice wzdłuż biegnącej przez ich środek trakcji kolejowej: za dnia służącej komunikacji osobowej, a towarowej w nocy.

Soria planował, że stworzy „punktowe miasta przyszłości". Brzmi znajomo? Obok nich miały znajdować się tereny dla rolnictwa i przemysłu, co miało powstrzymać niepohamowany napływ ludności ze wsi do miast. W 1894 roku rozpoczęto budowę takiego projektu pod Madrytem, napotkano jednak problemy z wykupem ziemi i Soria był zmuszony skracać pas zabudowy; ostatecznie zrealizowano tylko 5 km wymarzonego miasta. Ale Madryt o nim pamięta – „Arturo Soria" to dzisiaj stacja linii numer cztery tamtejszego metra.

O wiele większy rozmach miały nowoczesne miasta idealne. Wizjonerskie koncepcje rysował słynny architekt Le Corbusier, który w 1927 roku pisał: „Współczesne życie wymaga i oczekuje nowego rodzaju planu zarówno dla domu, jak i dla miasta". Wedle jego koncepcji miasto winno być założone na planie przypominającym sylwetkę człowieka (jak Zamość!), gdzie ważne są zieleń i światło – wolnostojące domy położone daleko od siebie, uniesione na słupach, z tarasami na dachach. Ukoronowaniem tych urbanistycznych wizji jest „Karta Ateńska", opracowana pod przewodnictwem Le Corbusiera przez grono awangardowych architektów, opisująca zasady budowy miast modernistycznych. On sam projektował indyjskie miasto Chandigarh, rozwijając pomysł Alberta Mayera i Polaka Macieja Nowickiego.

Taki plan wcielono również w Brasilii, nowej stolicy Brazylii, zbudowanej „od zera" w latach 50. – miasto, przypominające sylwetkę ptaka lub samolotu, opracowali Lucio Costa i Oscar Niemeyer. Szerokie aleje dzieliły je na strefy – rządową, biurową, mieszkalną, handlową (kłania się Hippodamos!). Prestiż podkreślały monumentalne budowle i uporządkowana jak od linijki struktura, głównie szerokie ulice dla samochodów, bo raczej nie planowano ruchu pieszego, co świadczyło o nowoczesności, lecz utrudniało życie.

W 2006 roku w Zjednoczonych Emiratach Arabskich zaczęto budować miasto idealne Masdar (po arabsku – źródło) leżące na pustyni kilkanaście kilometrów od Abu Zabi. Według projektu pracowni słynnego architekta Sir Normana Fostera ma ono stanowić centrum nauki i oferować doskonałe warunki do życia dla 50 tys. mieszkańców (wspieranych przez 40 tys. pracowników).

Rozplanowane na geometrycznej siatce ulic, będzie tworem przyszłości rodem z filmów science fiction, kosztem – bagatela! – 22 mld dolarów, choć rachunki rosną. Do tego miasto zaliczało kolejne opóźnienia w budowie: pierwotny termin w 2016 roku był już kilka razy przesuwany. Idea pozostała jednak niezmienna: materiały budowlane z recyklingu, drewno z certyfikowanych lasów, żywność w sklepach z upraw ekologicznych, ścieki oczyszczane i powtórnie wykorzystywane. Dlatego Masdar – jako pierwsze miasto na Ziemi, przy poklasku międzynarodowej organizacji WWF – ogłosiło się w pełni ekologicznym, bez emitowania dwutlenku węgla. Na ulicach nie będzie samochodów o napędzie spalinowym, transport zostanie oparty na wodorze. Na życzenie władz Massachusetts Institute of Technology w Bostonie zbadał sposoby pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych: słońca, wiatru i wody. Czy to też brzmi znajomo? Sęk w tym, że nie ma chętnych do zamieszkania.

Ambicje i petrodolary

No cóż, w świecie arabskim trwa walka o dominację i prymat. Na pieniądze trudno się licytować, lepsze są symbole. Najwyższy budynek świata jest w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, po piętach – czy też czole – depcze mu Arabia Saudyjska, która teraz chce przelicytować Masdar w Emiratach, budując The Line. Ciekawe, że w ekologiczne cuda inwestują kraje czerpiące zyski ze sprzedaży ropy.

Tygodnik „The Economist" chwali projekt za „zaprzeczanie prawom fizyki". I przypomina, że miasto ma być częścią regionu Neom, niezależnej strefy ekonomicznej zapowiedzianej w ramach Saudi Arabia's Vision 2030, odpowiednika Doliny Krzemowej, miejsca dla firm z branży wysokich technologii. To także pomysł saudyjskiego księcia – prezesa zarządu Neom – na zdywersyfikowanie przychodów kraju, którego budżet oparty jest w większości na wydobyciu ropy.

Rozbudowa regionalnej infrastruktury ma kosztować pół biliona dolarów, podziemny transport z The Line będzie obsługiwał również cały Neom. Kto bogatemu zabroni? Jeśli ma pieniądze, może stawiać zamki na piasku. I można utyskiwać albo drwić, ale też przyznać, że tylko wizjonerzy potrafią zmienić świat. Zapewne to, bo przecież nie petrodolary, skusiło do zaangażowania wielkich architektów, których saudyjski książę użył jako listków figowych. Ba, plan generalny miał konsultować wspomniany Sir Norman Foster.

Gdy w październiku 2018 roku okazało się, że dysydencki saudyjski dziennikarz Jamal Khashoggi, publikujący w „Washington Post", został zamordowany w konsulacie Arabii Saudyjskiej w Stambule, co przyznano dopiero po tygodniach sprzecznych relacji, zaczęła się burza. „Foster w odpowiedzi tymczasowo zawiesił udział w komitecie doradczym projektu Neom" – mówił rzecznik architekta, który potwierdził, że „chociaż sytuacja pozostaje niejasna, zawiesza swoje działania". Nie on jeden. Inni nawet zaprzeczali zaangażowaniu. Szczegóły dotyczące 19 członków rady doradczej Neom ujawniono 9 października, kilka dni po zaginięciu dziennikarza – w jej skład wchodził Jonathan Ive, główny projektant Apple; lecz firma pospiesznie zdystansowała się, twierdząc, że „włączenie Ive'a było błędem" i listę okrojono do 18 nazwisk. Dan Doctoroff, prezes i dyrektor generalny Sidewalk Labs, również „został omyłkowo nazwany członkiem". Architekt Carlo Ratti z Senseable Cities Lab MIT wówczas „monitorował sytuację godzina po godzinie" i czekał na wynik amerykańskiego śledztwa. Zapytałem go teraz o komentarz, ale nie doczekałem się odpowiedzi – wstydliwe sprawy lubią ciszę.

„Rzeczpospolita" pisała, że o morderstwie dziennikarza miał wiedzieć książę Mohammed, który w styczniu 2021 roku ujawnił plany budowy The Line – od kryzysu wizerunkowego minęły ponad dwa lata, więc najwyraźniej można było znów przystąpić do pracy. Na ironię zakrawa fakt, że opisał on The Line jako „cywilizacyjną rewolucję, która stawia ludzi na pierwszym miejscu".

Budowa ma ruszyć w pierwszym kwartale, bo zdaniem księcia nic nie stoi na przeszkodzie. Patrząc na pustynię nad Morzem Czerwonym, wydaje się to nieprawdopodobne – zdjęć niewiele, kraj chroni swe tajemnice, lecz wszędzie widać piasek po horyzont i zardzewiały kadłub samolotu MIG strącony w czasie wojny, o której dawno zapomniano. Czy podobny los czeka The Line? Czy nie tak kończą żywot miasta idealne? Architekci marzą o wykreowaniu najlepszej przestrzeni do życia, jednak ich wizje powinny pozostać na papierze, skoro nigdy dotąd wymyślony ideał nie odpowiadał złożoności ludzkich potrzeb.

Mówią to rankingi miast, gdzie „chce się żyć", w których bierze się pod uwagę wiele czynników: klimat (ilość światła słonecznego); środowisko (czystość powietrza i bogactwo roślinności); bezpieczeństwo (poziom przestępczości i zagrożenie terroryzmem); urbanistykę (jakość architektury i układ przestrzeni); transport (infrastruktura drogowa i łączność ze światem); edukację; opiekę zdrowotną, kulturę i rozrywkę. Jednym z najbardziej znanych rankingów jest The Global Liveability Index, przygotowywany corocznie przez The Economist Intelligence Unit. W 2019 roku na pierwszym miejscu uplasował się Wiedeń (99,1 pkt na 100 możliwych), nie tylko ze względu na zabytki, opery, sernik czy sznycle – podkreślano też bezpieczeństwo, transport publiczny i... wspieranie różnorodności. Na drugim miejscu Melbourne (98,4 pkt), wiodące prym w zdrowiu, edukacji i infrastrukturze. Trzecie – Sydney (98,1 pkt). Czy warto tam mieszkać? Na pewno wiadomo, gdzie lepiej nie: ostatnie pozycje w zastawieniu zajmują Dhaka w Bangladeszu (39,2 pkt), Lagos w Nigerii (38,5 pkt) i Damaszek w Syrii (30 pkt), skąd do The Line jest tylko 500 kilometrów.

Film reklamowy The Line nie pozostawia złudzeń – czegoś takiego jeszcze nie było! Zapomnijmy o dawnych aglomeracjach, zatłoczonych i zadymionych, które nie nadają się do życia. Czas na megamiasto! Miasto? Tradycjonalistom trudno będzie przełknąć, że chodzi o 170-kilometrowy odcinek, idealnie prosty, ciągnący się od Morza Czerwonego do północno-zachodniej części kraju, co determinuje jego nazwę. To ma być absolutnie nowatorskie miejsce życia dla miliona osób, otoczonych przez jeszcze większą liczbę robotów, bo – jakżeby inaczej – The Line będzie innowacyjne i zautomatyzowane, naszpikowane technologiami i pełne rozmachu. Wszystko ma kosztować miliardy dolarów, chociaż cena właściwie nie gra roli, bo na biednego nie trafiło – świat ma być po prostu rzucony na kolana, a najlepiej od razu na łopatki.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich