Mówi pan o aferze gruntowej, która miała zmieść ze sceny politycznej Andrzeja Leppera, lidera Samoobrony?
No właśnie. A jeżeli chodziło o aferę hazardową, to przypuszczam, że to nie była bagatelna historia. Wtedy nagle prokuratura w Rzeszowie zaczęła drążyć sprawę wspomnianej afery gruntowej i przygotowywać akt oskarżenia przeciwko Mariuszowi Kamińskiemu. Premier Tusk zwolnił go ze stanowiska pod pretekstem, że osoba, przeciwko której szykowany jest akt oskarżenia, nie może pełnić funkcji szefa CBA. Akt oskarżenia w sprawie Kamińskiego miał być gotowy już w lipcu 2009 roku, ale ciągle go nie było. Sprawa znalazła swój finał dopiero na krótko przed wyborami parlamentarnymi 2015 roku. Mariusz Kamiński został skazany przez sędziego Wojciecha Łączewskiego na trzy lata więzienia, czyli na więcej, niż żądał oskarżyciel. Ten sam sędzia ponoć później umawiał się na spotkanie z osobą podającą się za redaktora Tomasza Lisa w celu opracowania planu zwalczania PiS.
O ile pamiętam, sędzia Łączewski wszystkiego się wyparł.
Ale jakiegoś maila napisał i zjawił się na umówionym spotkaniu z rzekomym Tomaszem Lisem. Sprawa winy Kamińskiego jest kontrowersyjna. Sądy, które sądziły osoby oskarżone o powoływanie się na wpływy umożliwiające odrolnienie gruntów w Ministerstwie Rolnictwa, nie dopatrzyły się nieprawidłowości w prowadzeniu sprawy przez CBA. Sprawa przeciwko Kamińskiemu i jego współpracownikom zaczęła się na dobre po ujawnieniu przez CBA „afery hazardowej", której notabene „też nie było". Nabrała zaś rozpędu przed wyborami w 2015 roku, kiedy to Kamiński został skazany na trzy lata więzienia i dziesięć lat zakazu zajmowania stanowisk publicznych przez skład pod kierunkiem sędziego Wojciecha Łączewskiego. Afery, których nie było, to przypadek notoryczny w historii ostatniego trzydziestolecia. Afera, w którą zamieszani są politycy danej partii, zawsze jest – według kierownictwa tej partii – „aferą rzekomą", a kiedy partia ta jest u władzy, również prokuratura i „niezależne" sądy skłonne są przyjąć taką ocenę sytuacji.
Politycy zawsze grożą, że będą rozliczać swoich poprzedników i stawiać przed Trybunałem Stanu, a tymczasem nawet Zbigniewa Ziobry nie udało się postawić przed Trybunałem Stanu, choć niechęć do niego była wielka. Dlaczego?
Być może dlatego, że większość partii ma coś za uszami. Pamiętam przypadek komisji sejmowej „Przyjazne państwo", którą założył Janusz Palikot. Komisja, już pod kierunkiem jego następcy, zajmowała się projektem ustawy dotyczącej firm deweloperskich. Przewodniczący komisji przyprowadził na posiedzenie człowieka, którego przedstawił jako swojego społecznego doradcę i niezależnego eksperta. Dziennikarze odkryli wkrótce, że ów „niezależny ekspert" był prezesem zarządu jednej z wielkich firm tej branży. Niewątpliwie była to sprawa co najmniej dla Komisji Dyscyplinarnej Sejmu i chociaż była upubliczniona, ta jednak w ogóle się nią nie zajęła. Trybunał Stanu jest zresztą bytem fikcyjnym.
Ale to pewnie był odosobniony przypadek?
W żadnym razie. Gdy byłem zaangażowany w działalność Transparency International Polska, kontrola NIK w firmie farmaceutycznej Jelfa znalazła materiał wskazujący, że kierownictwo działało na szkodę przedsiębiorstwa. Rada nadzorcza powierzyła zweryfikowanie tej informacji dwóm swoim członkom reprezentującym Skarb Państwa – panom Ferdynandowi Morskiemu i Krzysztofowi Mastalerzowi. Potwierdzili oni zarzuty NIK i dorzucili jeszcze kilka innych. Ich sprawozdanie pokontrolne spowodowało natychmiastową interwencję trzech dolnośląskich posłów: jednego z SLD, drugiego z AWS i trzeciego z Unii Wolności. Każdy z nich wystąpił do ministra skarbu o usunięcie Morskiego i Mastalerza z rady nadzorczej Jelfy, co też zostało wykonane. Dodam, że politycy ci nie mieli ani czasu, ani kompetencji, by ocenić zasadność obu raportów. Żadna wielka afera nie może się udać bez udziału polityków. O aferze paliwowej, o przekrętach na VAT-cie wiedziano co najmniej od 20 lat i nikt niczego w tej sprawie nie robił.
Opozycja narzeka, że tyle jest afer na koncie PiS, a nic się do niego nie przylepia. Sprawa dwóch wież miała zatopić PiS bezapelacyjnie. Później tzw. afera KNF, czyli propozycja zatrudnienia wskazanego prawnika w zamian za przychylność wobec Getin Noble Banku Leszka Czarneckiego. Dlaczego te sprawy nie nadszarpnęły wizerunku obozu rządzącego?
Cóż, dwóch wież nie ma, zatem nie ma na czym położyć ręki. Natomiast w przypadku afery KNF Leszek Czarnecki ma dość niejednoznaczną reputację jako biznesmen, a niektóre działania podejmowane przez jego firmy, np. Open Finance, znalazły się nie bez powodu w kręgu zainteresowań Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Niczego więc bym tu nie wykluczał. Nawiasem mówiąc, tylko jedna partia została wymieciona przez aferę – było to SLD. Zawiodło w tym wypadku „zarządzanie kryzysowe" – oni jeszcze nie wiedzieli, że należy iść w zaparte.
Czy Polska jest krajem szczególnym, jeżeli chodzi o afery? Czy odbiegamy pod tym względem od średniej unijnej?
Pod względem rzetelności wciąż plasujemy się koło średniej. Podobnie wypada Estonia, ale Węgry, Czechy i inne kraje pokomunistyczne, a także Włochy wypadają gorzej. Tak więc nie jesteśmy tacy źli. Nasz problem polega na tym, że w Polsce ludzie idą do polityki nie dlatego, że chcieliby coś zrobić dla kraju, tylko dlatego, że chcą się ustawić w życiu. Niektórzy uważają, że łatwiej tą drogą trafią do biznesu, poprzez spółki Skarbu Państwa lub inaczej urządzą się w życiu. Żeby wejść do polityki, trzeba mieć patrona, który szuka przede wszystkim ludzi lojalnych i posłusznych. Tworzy to układy zależności, które sprawiają, że młody polityk na drodze kariery szuka coraz bardziej wpływowych patronów. Kieruje nim na ogół nie troska o dobro publiczne, ale interes własny i partii. W Sejmie zaś robi to, co najłatwiejsze: pokrzykuje na przeciwnika politycznego. Ludzie zorientowani przede wszystkim na własny interes łatwiej przymykają oko na nadużycia innych polityków. Sekundują im instytucje państwowe i publiczne, które powinny nadzorować, ujawniać, potępiać. Jednym słowem, mamy problem jakości państwa, którego nikt jakoś nie chce podjąć.
Antoni Kamiński profesor nauk humanistycznych, socjolog, badacz instytucji polityczno- -gospodarczych, uczestniczył w pracach urzędów i instytucji państwowych; był założycielem i w latach 1999–2001 pierwszym prezesem polskiego oddziału Transparency International