Sama decyzja o przystąpieniu do negocjacji nie była przyjmowana jednogłośnie afirmująco przez obóz solidarnościowy. Paryska „Kultura" już jesienią poprzedniego roku uznała wręcz, że decydując się na negocjacje, opozycja skupiona wokół Wałęsy przegrała. Był to jednak przedwczesny pogrzeb. Mimo to, gdy wreszcie na początku 1989 roku władza i opozycja dogadały się co do rozpoczęcia „okrągłego stołu", pismo Jerzego Giedroycia wyrażało ciągle jak najdalej idące wątpliwości w sprawie przyjętego w kraju przez opozycję kursu politycznego. Wymownym tego przykładem może być artykuł Romualda Szeremietiewa, wtedy przywódcy Polskiej Partii Niepodległościowej. Były działacz KPN-u pisał w tekście datowanym na 23 stycznia 1989: „Nie uważam, by Polacy mogli wygrać z komunistami, zamieniając ruletkę na okrągły stół do pokera. W tej grze komuniści mają od dawna uznaną markę szulera. Ich partnerzy odpadną od gry, gdy stracą poparcie społeczne. To właśnie jest celem gry, jaką PZPR proponuje »konstruktywnej opozycji«. Los Stanisława Mikołajczyka uległ zdaje się zapomnieniu, a powinien być przestrogą dla rozmówców gen. Kiszczaka. Możemy wygrać tylko wtedy, jeżeli uznamy komunistów za wroga i będziemy im ciągle utrudniali życie".
Szeremietiewowi odpowiadał Jan Nowak-Jeziorański, były dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa: „Z szulerami grał nie tylko Piłsudski [negocjując z bolszewikami w 1920 r. – R.G.]. Grał z nimi na przykład Prymas Wyszyński, zawierając z rządem PRL dwukrotny rozejm: w roku 1950 i 1956. [...] Jakoś nikt dotychczas nie skrytykował robotników Trójmieścia [tak w oryginale – R.G.] i Szczecina, że w 1980 roku zasiedli z szulerami do stołu i podpisali pakt, który pozwolił na utworzenie Solidarności. [...] Rozmowy z szulerami przy okrągłym stole mogą się skończyć przegraną albo wygraną zależnie od układu sił, umiejętności negocjatorów i nastrojów społeczeństwa. Zależnie od wyników można przedstawicieli opozycji krytykować albo chwalić. Trudniej zrozumieć potępianie samych rozmów z wrogiem jako aktu kolaboracji albo kapitulanctwa".
Jak widać z tekstu Nowaka-Jeziorańskiego, także zwolennicy rozmów nie byli wolni od obaw. Dotyczyło to nawet tych, którzy przy „okrągłym stole" sami zasiadali. Wskazywana przez Szeremietiewa obawa o utratę społecznego zaufania była także ich obawą. Aleksander Hall wspominał: „Miałem nadzieję, że obrady Okrągłego Stołu staną się ważnym krokiem przybliżającym nas do istotnych narodowych celów, ale przed obradami założyłem sobie osobiste non possumus. Byłem zdecydowany z rozgłosem wycofać się z obrad, gdyby zmierzały w kierunku zbudowania jakiegoś wspólnego obozu dotychczasowej władzy i opozycji. [...] Nie miałem ukształtowanej opinii w kwestii, czy niekonfrontacyjne wybory do Sejmu, których opozycja z założenia nie mogła wygrać, są ceną, jaką trzeba zapłacić za przywrócenie legalnego statusu »Solidarności«, czy są szansą na zajęcie przez opozycję ważnego przyczółka w strukturze państwowej. Jednak w miarę trwania obrad, a zwłaszcza po pojawieniu się propozycji wolnych wyborów do Senatu, nabierałem przekonania, że wybory mogą stanowić szansę na przeprowadzenie w Polsce plebiscytu w sprawie oceny systemu i obozu »Solidarności«".
Wspomniana przez Halla niepewność co do tego, jak traktować udział „Solidarności" w wyborach – jako cenę czy jako szansę? – pokazuje prawdopodobnie najważniejszy rys stosunku ludzi opozycji do „okrągłego stołu". I tak, jak to było w wypadku autora przytoczonych wyżej słów, ten stosunek ewoluował. Dla tych, którzy mieli skłonność do patrzenia na „okrągły stół" w perspektywie politycznej, odpowiedź „szansa" zaczynała przeważać w miarę, jak umacniało się przekonanie, że „Solidarność" może uzyskać w wyborach znaczącą liczbę głosów. Z pewnością do tak myślących należał Adam Michnik.
W takim wypadku – spekulowano – „Solidarność" wyraźnie zaznaczy się jako drugi biegun polityczny, konkurencyjny wobec PZPR, niezależnie od tego, że specyfika tych wyborów wykluczała zdobycie przez „S" większości mandatów w Sejmie. To przekonanie nabrało wigoru z chwilą, gdy przy „okrągłym stole" Aleksander Kwaśniewski zaproponował, w zamian za zaakceptowanie przez opozycję silnych konstytucyjnych uprawnień prezydenta, stworzenie Senatu wyłanianego w wolnych wyborach. Prezydent PRL to nowa forma urzędu głowy państwa, wymyślona w ramach pakietu reform ustrojowych i mająca zastąpić dotychczasową: przewodniczącego Rady Państwa.