Roman Graczyk: Okrągły stół Adama Michnika

Zobaczył, że on, wieloletni więzień polityczny PRL, przedstawiany latami przez aparat propagandowy jako niebezpieczny wróg reżimu, wbrew własnym prognozom sprzed kilku miesięcy nie tylko ma wpływ na wydarzenie bez precedensu w bloku radzieckim, ale budzi zainteresowanie swych niedawnych prześladowców, a u niektórych nieukrywany podziw.

Publikacja: 16.04.2021 18:00

W internecie krąży filmik z Magdalenki, na którym Adam Michnik zwraca się do generała Kiszczaka słow

W internecie krąży filmik z Magdalenki, na którym Adam Michnik zwraca się do generała Kiszczaka słowami: „Piję, Panie Generale, za taki rząd, gdzie Lech [Wałęsa] będzie premierem, a Pan – ministrem spraw wewnętrznych”. Na zdjęciu: podczas jednego ze spotkań w Magdalence, wraz z Janem Janowskim ze Stronnictwa Demokratycznego i biskupem gdańskim Tadeuszem Gocłowskim

Foto: MUZEUM NIEPODLEGLOSCI/EAST NEWS

Sama decyzja o przystąpieniu do negocjacji nie była przyjmowana jednogłośnie afirmująco przez obóz solidarnościowy. Paryska „Kultura" już jesienią poprzedniego roku uznała wręcz, że decydując się na negocjacje, opozycja skupiona wokół Wałęsy przegrała. Był to jednak przedwczesny pogrzeb. Mimo to, gdy wreszcie na początku 1989 roku władza i opozycja dogadały się co do rozpoczęcia „okrągłego stołu", pismo Jerzego Giedroycia wyrażało ciągle jak najdalej idące wątpliwości w sprawie przyjętego w kraju przez opozycję kursu politycznego. Wymownym tego przykładem może być artykuł Romualda Szeremietiewa, wtedy przywódcy Polskiej Partii Niepodległościowej. Były działacz KPN-u pisał w tekście datowanym na 23 stycznia 1989: „Nie uważam, by Polacy mogli wygrać z komunistami, zamieniając ruletkę na okrągły stół do pokera. W tej grze komuniści mają od dawna uznaną markę szulera. Ich partnerzy odpadną od gry, gdy stracą poparcie społeczne. To właśnie jest celem gry, jaką PZPR proponuje »konstruktywnej opozycji«. Los Stanisława Mikołajczyka uległ zdaje się zapomnieniu, a powinien być przestrogą dla rozmówców gen. Kiszczaka. Możemy wygrać tylko wtedy, jeżeli uznamy komunistów za wroga i będziemy im ciągle utrudniali życie".

Szeremietiewowi odpowiadał Jan Nowak-Jeziorański, były dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa: „Z szulerami grał nie tylko Piłsudski [negocjując z bolszewikami w 1920 r. – R.G.]. Grał z nimi na przykład Prymas Wyszyński, zawierając z rządem PRL dwukrotny rozejm: w roku 1950 i 1956. [...] Jakoś nikt dotychczas nie skrytykował robotników Trójmieścia [tak w oryginale – R.G.] i Szczecina, że w 1980 roku zasiedli z szulerami do stołu i podpisali pakt, który pozwolił na utworzenie Solidarności. [...] Rozmowy z szulerami przy okrągłym stole mogą się skończyć przegraną albo wygraną zależnie od układu sił, umiejętności negocjatorów i nastrojów społeczeństwa. Zależnie od wyników można przedstawicieli opozycji krytykować albo chwalić. Trudniej zrozumieć potępianie samych rozmów z wrogiem jako aktu kolaboracji albo kapitulanctwa".

Jak widać z tekstu Nowaka-Jeziorańskiego, także zwolennicy rozmów nie byli wolni od obaw. Dotyczyło to nawet tych, którzy przy „okrągłym stole" sami zasiadali. Wskazywana przez Szeremietiewa obawa o utratę społecznego zaufania była także ich obawą. Aleksander Hall wspominał: „Miałem nadzieję, że obrady Okrągłego Stołu staną się ważnym krokiem przybliżającym nas do istotnych narodowych celów, ale przed obradami założyłem sobie osobiste non possumus. Byłem zdecydowany z rozgłosem wycofać się z obrad, gdyby zmierzały w kierunku zbudowania jakiegoś wspólnego obozu dotychczasowej władzy i opozycji. [...] Nie miałem ukształtowanej opinii w kwestii, czy niekonfrontacyjne wybory do Sejmu, których opozycja z założenia nie mogła wygrać, są ceną, jaką trzeba zapłacić za przywrócenie legalnego statusu »Solidarności«, czy są szansą na zajęcie przez opozycję ważnego przyczółka w strukturze państwowej. Jednak w miarę trwania obrad, a zwłaszcza po pojawieniu się propozycji wolnych wyborów do Senatu, nabierałem przekonania, że wybory mogą stanowić szansę na przeprowadzenie w Polsce plebiscytu w sprawie oceny systemu i obozu »Solidarności«".

Wspomniana przez Halla niepewność co do tego, jak traktować udział „Solidarności" w wyborach – jako cenę czy jako szansę? – pokazuje prawdopodobnie najważniejszy rys stosunku ludzi opozycji do „okrągłego stołu". I tak, jak to było w wypadku autora przytoczonych wyżej słów, ten stosunek ewoluował. Dla tych, którzy mieli skłonność do patrzenia na „okrągły stół" w perspektywie politycznej, odpowiedź „szansa" zaczynała przeważać w miarę, jak umacniało się przekonanie, że „Solidarność" może uzyskać w wyborach znaczącą liczbę głosów. Z pewnością do tak myślących należał Adam Michnik.

W takim wypadku – spekulowano – „Solidarność" wyraźnie zaznaczy się jako drugi biegun polityczny, konkurencyjny wobec PZPR, niezależnie od tego, że specyfika tych wyborów wykluczała zdobycie przez „S" większości mandatów w Sejmie. To przekonanie nabrało wigoru z chwilą, gdy przy „okrągłym stole" Aleksander Kwaśniewski zaproponował, w zamian za zaakceptowanie przez opozycję silnych konstytucyjnych uprawnień prezydenta, stworzenie Senatu wyłanianego w wolnych wyborach. Prezydent PRL to nowa forma urzędu głowy państwa, wymyślona w ramach pakietu reform ustrojowych i mająca zastąpić dotychczasową: przewodniczącego Rady Państwa.

Nie było tajemnicą, że strona tzw. koalicyjno-rządowa nie ma innego kandydata na to stanowisko, jak tylko gen. Jaruzelski, co dla strony tzw. opozycyjno-solidarnościowej było trudne do strawienia, mimo że nie brała ona za ten wybór bezpośredniej odpowiedzialności. Większość bezwzględną (warunek wyboru prezydenta) w Zgromadzeniu Narodowym (połączonych izbach Sejmu i Senatu) miała mieć PZPR i jej satelici – stąd wybór Jaruzelskiego tylko głosami obozu rządzącego wydawał się niezagrożony. Ale i tak dla „Solidarności" był to rodzaj uwikłania, część ceny za porozumienie.

Ekipa przywódcza PZPR, przystępując do „okrągłego stołu", miała pewną wizję ustrojową na czas „po stole", którą dałoby się tak oto przedstawić: W kraju panuje zinstytucjonalizowany pluralizm związkowy („Solidarność" działa legalnie), a de facto także polityczny (wolność zakładania klubów politycznych nieuchronnie musiała doprowadzić do powstania wielu partii politycznych). Ten pluralizm nie przekłada się jednak automatycznie na demokrację parlamentarną, ponieważ PZPR i jej wasale mają zagwarantowaną większość mandatów w Sejmie. Na wypadek jakichś perturbacji politycznych do akcji mógł w dowolnym momencie wkroczyć prezydent wyposażony w szereg silnych uprawnień, włącznie z prawem rozwiązania izb. W efekcie władza partii komunistycznej byłaby, owszem, bardzo uszczuplona w stosunku do dotychczasowego systemu, ale PZPR miałaby ciągle w rękach „pakiet kontrolny". Jaruzelski i jego współpracownicy wiedzieli, że system komunistyczny, jaki znali, sypie się.

Chodziło więc o to, żeby najlepiej, jak to możliwe, przygotować się na nowe czasy, a szczególnie zająć dogodne wyjściowe pozycje w przekształcającej się już od czasu tzw. ustawy Wilczka gospodarce – po trosze przez uwłaszczenie się na majątku państwowym, po trosze zaś przez uprzywilejowany dostęp do informacji. W sumie elita władzy szykowała sobie optymalne warunki na czas, kiedy nadejdzie porządek demokratyczny – zakładano jednak, że okres przejściowy potrwa kilka lat.

Kwestia wiarygodności

Negocjacje w Pałacu Namiestnikowskim i – dla przełamania trudności – w Magdalence nie toczyły się w społecznej próżni. Na sukcesie, z oczywistych powodów, zależało ekipie przywódczej. Ale zależało też na nim delegacji Komitetu Obywatelskiego. Bowiem w kraju rosły napięcia. Z jednej strony nasilały się trudności gospodarcze, planowa gospodarka, którą w świetle całokształtu jej rezultatów od czasów Hilarego Minca do 1989 roku lepiej byłoby nazywać gospodarką niedoboru, pokazywała całą swoją niewydolność. W warunkach malejącej opresyjności systemu mnożyły się protesty przeciwko niedogodnościom codziennego życia, w tym poważnym brakom w zaopatrzeniu w podstawowe dobra konsumpcyjne – i to nawet ze strony tak skądinąd spolegliwego wobec władzy Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych. Centrala Alfreda Miodowicza wykorzystywała fakt uwikłania „Solidarności" w negocjacje i, usiłując odzyskać straconą wcześniej wiarygodność, inspirowała strajki. Wiele protestów wybuchało spontanicznie.

Z drugiej strony rosły napięcia polityczne między negocjującym głównym nurtem opozycji a tymi siłami opozycyjnymi, które uważały negocjacje z komunistami za co najmniej przedwczesne, a niekiedy wręcz za przejaw narodowej zdrady – takie stanowiska, mniej czy bardziej radykalne, wyrażały np. Grupa Robocza Komisji Krajowej „Solidarności", Konfederacja Polski Niepodległej, Federacja Młodzieży Walczącej, Solidarność Walcząca, grupa „Głosu", a także radykalny odłam Ruchu „Wolność i Pokój".

W obu rodzajach tych napięć „Solidarność" miała związane ręce, a bezczynność nadwątlała jej wiarygodność. Zarazem jednak nie mogła się zgodzić na podpisanie niby-porozumienia, bez osiągnięcia znaczących zmian systemowych, bo wtedy przegrana by została główna stawka (a prestiż ucierpiałby również). Zatem negocjacje wymagały i siły charakteru, i pewnego kunsztu natury dyplomatycznej. Trudna sztuka. Tę sztukę opanował z pewnością główny negocjator opozycji przy „stoliku" ds. reform politycznych Bronisław Geremek. Bardzo aktywni byli także dwaj uczestnicy prac tego „stolika" Jacek Kuroń i Adam Michnik – na udział których w „okrągłym stole" strona rządowa zgodziła się z największymi oporami. Prawdę mówiąc, trudno zrozumieć upór, z jakim ekipa gen. Jaruzelskiego sprzeciwiała się ich udziałowi w rozmowach. Obaj byli w tych negocjacjach aktywni i pomysłowi, niewątpliwie stanowili atut strony „solidarnościowej", jednakże obaj byli też zdecydowanymi zwolennikami zawarcia ugody. Postrzeganie przez obóz władzy przez tak długi czas Kuronia i Michnika jako tych, którzy z założenia nigdy nie mogą stać się partnerami (choć mogli nimi się stać Mazowiecki z Geremkiem, a wcześniej Stelmachowski z Wielowieyskim), wydaje się świadectwem jakiegoś umysłowego zapętlenia. Wyjaśnienie, które wszak nie wystawia doradcom i decydentom w ekipie Jaruzelskiego dobrego świadectwa myślenia politycznego, mogłoby być takie, że tak długo powtarzano opinię o Kuroniu i Michniku jako o niebezpiecznych ekstremistach, aż w nią uwierzono, a później uchodziła ona w tych kręgach niemal za artykuł wiary – przekonanie, które nie podlega weryfikacji. Jeden z wielu przykładów nieracjonalności działań politycznych.

W każdym razie Kuroń z Michnikiem przy „stoliku" ds. reform politycznych to było wydarzenie samo w sobie. Tak to wspomina Aleksander Hall: „Wyczuwało się, że [...] bezpośrednim, niekiedy żywiołowym sposobem bycia, a także – nie mam co do tego wątpliwości – swymi biografiami wzbudzali szczególne zainteresowanie ludzi reprezentujących obóz władzy".

Ten sam alfabet

Zaraz na pierwszym posiedzeniu tego „stolika" (formalnie: Zespołu ds. Reform Politycznych), 10 lutego 1989 roku, Adam Michnik zaznaczył swoją obecność, zarysowując możliwe scenariusze polityczne i zdecydowanie opowiadając się za jednym z nich. Wskazywał na możliwość scenariusza „samodegradacji", czyli pogłębiania się kryzysu – do czego nie wolno dopuścić. Dalej, na możliwość scenariusza „irańskiego", czyli zastąpienia dyktatury komunistycznej dyktaturą narodową – czemu także był przeciwny. W końcu na scenariusz „hiszpański", polegający na zawarciu ugody z częścią obozu rządzącego – tę drogę Michnik zdecydowanie zalecał. Dostrzegał też szansę na osiągnięcie porozumienia, gdy mówił: „Widzę, że o sprawach Polski zaczynamy mówić językiem, w którym się rozumiemy [...]. Może jeszcze nie do końca, ale [...] jest to już z pewnością ten sam alfabet".

Jak już wspomniano, w pakiecie politycznym zaproponowanym przez obóz władzy była silna prezydentura, który to urząd miał przypaść Jaruzelskiemu, chociaż w porozumieniu „okrągłego stołu" jego nazwisko nie figuruje. Adam Michnik był świadom symbolicznej szkody, jaką ta sprawa może wyrządzić „Solidarności", gdy mówił, że zgoda strony opozycyjnej na osobę generała byłaby utożsamiana z akceptacją stanu wojennego, czego „Solidarność" zrobić nie może: „Boję się, że na tej konstrukcji personalnej prezydenta kontrakt się przewróci. Chodzi nie o samą osobę generała, ale o symbol. Ludzie powiedzą, żeśmy się zaprzedali komunistom". Były to – jak się potem okazało – prorocze słowa. Jedną z osób najbardziej za ten wybór obciążaną był właśnie Michnik – mimo że akurat w tej sprawie inni byli bardziej winni. Michnik przestrzegał przed tym w czasie negocjacji. Wybiegając nieco w przyszłość, dopowiedzmy, że w krytycznym momencie wyboru Jaruzelskiego głosował, tak jak zdecydowana większość OKP, przeciw. Prawdą jest też, że w lecie 1989 roku widział wybór generała na to stanowisko jako element szerszej strategii politycznej, której kluczem było stanowisko premiera dla kandydata z „Solidarności".

Negocjatorzy ze strony „Solidarności" z pewnością czuli presję i radykałów opozycji, i swojej własnej bazy, dla której sam rysujący się kontrakt, jak i jego konkretny kształt budziły kontrowersje. Potwierdzają to informacje w materiałach z inwigilacji Michnika ze spotkania jego i Bujaka z warszawskimi działaczami „Solidarności" 22 lutego w kościele przy ulicy Deotymy (czyli w parafii pod wezwaniem św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny). Michnik mówił, że najtrudniejsze do zaakceptowania dla „Solidarności" są wybory z odgórnym ustaleniem podziału mandatów, co samo w sobie jest przekreśleniem idei tzw. wolnych wyborów. Stwierdził, że musimy tu „dać ciała", ponieważ inaczej „będą dwa stany wojenne i nie będzie co odbudowywać, szczególnie że tzw. doły partyjne mówią już o jawnej wyprzedaży socjalizmu i ostentacyjnym obnoszeniu się działaczy »S« z plakietkami w telewizji, a Partia nie dostaje w zamian nic konkretnego, ponieważ mimo apeli Wałęsy strajki trwają nadal". Padł też w czasie tego spotkania postulat wystawienia władzy rachunku za operację z 13 grudnia 1981 roku, na co Michnik „kilkakrotnie podkreślił konieczność rezygnacji z tzw. rozliczania za czas stanu wojennego, aby nie psuć atmosfery i nie dawać do ręki konserwie partyjnej broni. Stwierdził, że ponieważ 1/3 aktywu partyjnego zaakceptowała uchwały X Plenum KC, naszym obowiązkiem jest popierać tę mniejszość [...]. Jednak w kuluarach Michnik miał powiedzieć, że celem jest zniszczenie nomenklatury partyjnej, czego jednak on nie może powiedzieć na sali ludziom, wśród których z pewnością są agenci".

Bez generała nie ruszymy

Z biegiem dni Adam Michnik wypracowywał sobie coraz mocniejszą pozycję w łonie „solidarnościowej" ekipy negocjacyjnej. Po drugiej stronie stołu analogicznego awansu dokonywał Aleksander Kwaśniewski. Zarówno jeden, jak i drugi nie stali formalnie najwyżej w hierarchii swojego obozu, mieli też obok siebie ludzi starszych i bardziej doświadczonych. Jednak to, co się najbardziej w tym wypadku liczyło, to błyskotliwa inteligencja i niekonwencjonalność pomysłów czy – inaczej mówiąc – zdolność do wykraczania poza utarte koleiny myślenia swojej grupy. W wypadku Michnika można by tu zastosować formułę: autor „Z dziejów honoru w Polsce" przemawiał przy „okrągłym stole" poniekąd jako autor innej swojej książki, wydanej niewiele wcześniej, a zatytułowanej „Takie czasy. Rzecz o kompromisie". Ów tytułowy kompromis, w który Michnik nie wierzył w warunkach roku 1985 (gdy pisał tę książkę), stał się w jego ocenie możliwy w roku 1989, mimo że ster rządów nadal spoczywał w rękach gen. Jaruzelskiego, co – przypomnijmy – dotąd było dla naszego bohatera rzeczą przekreślającą możliwość ugody. W czasie wspomnianego wyżej spotkania z warszawskimi działaczami „Solidarności" Michnik przyznał, że podobnej „wolty" kierownictwa Partii nie spodziewał się zupełnie przed odejściem W. Jaruzelskiego, lecz jeśli już tak się stało, to nie wolno tego zaprzepaścić.

Wydaje się, że można opisać linię polityczną Adama Michnika przy „okrągłym stole" jako połączenie pryncypialności z dyplomacją. Michnik był twardy, gdy chodziło o kandydaturę Jaruzelskiego na urząd Prezydenta PRL. Był też twardy w sprawie kwalifikowanej większości potrzebnej do odrzucenia przez Sejm weta zawieszającego Senatu. Strona rządowa chciała większości 3/5, na co nie zgadzała się strona opozycyjna, żądając większości 2/3. Sprawa miała mieć pierwszorzędne znaczenie, ponieważ wedle wszelkiego prawdopodobieństwa po wyborach Sejm miał mieć większość pro-PZPR-owską właśnie na poziomie 3/5, ale już nie na poziomie 2/3. Inaczej mówiąc, dla odrzucenia weta senackiego (czyli opozycji) w wariancie opozycyjnym potrzebne byłyby głosy opozycji, a w wariancie rządowym – nie. Zatem, chodziło o przyznanie opozycji wpływu na kształt legislacji lub też zachowanie w tej materii monopolu PZPR. Było się o co bić. Na posiedzeniu zespołu ds. reform politycznych 29 marca Michnik powiedział: „Na 3/5 my się nie zgodzimy. I nie ma o czym mówić". Strona przeciwna nie ustąpiła, do rozmów wrócono 1 kwietnia. Wtedy Michnik stwierdził: „Myślę, że bez generała Jaruzelskiego nie ruszymy". A na pytanie Kwaśniewskiego, czy chce zadzwonić do generała, odpowiedział: „Jestem przekonany, że przekonam generała". Do tej rozmowy wtedy nie doszło, ale uwaga Michnika świadczy o dwóch rzeczach. Po pierwsze, o jego wierze we własne talenty dyplomatyczne. Po drugie, o postrzeganiu przezeń generała Jaruzelskiego jako partnera i człowieka myślącego, a nie – jak do niedawna – jako wroga i dogmatyka.

Michnik przy „okrągłym stole" był też dyplomatą. 11 marca spotkał się z Jerzym Urbanem, rzecznikiem rządu i ważnym doradcą Jaruzelskiego, co Urban opisał w notatce dla swojego szefa. „Michnik zaczął od komplementów pod adresem I sekretarza PZPR – patrioty i polityka z wyobraźnią. Potem przedstawił projekt podróży Lecha Wałęsy do USA, której istotnym celem byłyby zabiegi o natychmiastową i bezwarunkową pomoc gospodarczą dla Polski. Przedtem jeszcze przywódca Solidarności zamierzał udać się do Moskwy z nadzieją, że zostanie przyjęty przez Michaiła Gorbaczowa. Michnik zapewniał, że Wałęsa liczy na towarzystwo ambasadora i chciałby mieszkać w ambasadzie PRL, a przed wyjazdem chętnie spotkałby się z Jaruzelskim".

Żelazny dowód

Jednak tym, co się najbardziej Michnikowi pamięta z „okrągłego stołu", jest jego fraternizacja z przywódcami PZPR. Zauważono to z pewnym niepokojem już w czasie negocjacji. „Trochę za wiele [...] tych toastów, fotografii przy lampce wina z szefem policji, kordialności transmitowanej skwapliwie przez telewizję i innych niefortunnych gestów, które wkurzają ludzi, a nawet rodzą pytanie, czy aby niektórzy prominenci »S« nie czują pokusy, by wreszcie stać się członkami establishmentu" – pisał w komentarzu podziemnego pisma PWA J. Golonka.

Naturalnie tę sprawę podnoszą od wielu lat środowiska niechętne naczelnemu „Gazety Wyborczej", ale nie tylko one. Aleksander Hall opisał to zjawisko w kategoriach zarazem politycznych, jak i psychologicznych: „Tę atmosferę umiał wytwarzać, także za pomocą podawanego alkoholu, przede wszystkim Czesław Kiszczak. [...] Spotkanie wywołało odruch zaciekawienia, zmuszało do rewizji przyjmowanych dotąd stereotypów, a niekiedy prowadziło wręcz do wzajemnej fascynacji. Wydaje mi się, że coś takiego nastąpiło w relacjach pomiędzy Kwaśniewskim i Michnikiem, a później także Jaruzelskim i Michnikiem. Wszystkiego nie da się wytłumaczyć polityką, chociaż i ona odgrywała pewną rolę. Bez wątpienia, już wtedy Michnik był zwolennikiem tezy, że przemiany ustrojowe Polski wymagają pozyskania do współpracy przez obóz solidarnościowy części dotychczasowej elity władzy. Ale też zafascynowały go dokonujące się w Polsce przemiany. Zobaczył, że on, wieloletni więzień polityczny PRL, przedstawiany latami przez aparat propagandowy jako niebezpieczny wróg reżimu, wbrew własnym prognozom sprzed kilku miesięcy nie tylko ma wpływ na wydarzenie bez precedensu w bloku radzieckim, ale budzi zainteresowanie swych niedawnych prześladowców, a u niektórych nieukrywany podziw, jest nawet przez nich kokietowany. Czy można się dziwić, że pękały psychologiczne bariery?".

W internecie krąży i jest bardzo często oglądany filmik z Magdalenki, na którym Adam Michnik z kieliszkiem w ręku wznosi toast, zwracając się do generała Kiszczaka słowami: „Piję, Panie Generale, za taki rząd, gdzie Lech będzie premierem, a Pan – ministrem spraw wewnętrznych". Ten – niewątpliwie prawdziwy – zapis fragmentu spotkania w Magdalence w końcowej fazie rozmów „okrągłego stołu" bywa przedstawiany jako żelazny dowód zdrady „solidarnościowych" elit, w czym Michnik miał odegrać czołową rolę. Ta interpretacja wydaje się ślizgać po powierzchni zjawisk. Owszem, sama forma tej fraternizacji może wywoływać uczucie degustacji u ludzi, których wyobrażenia o polskiej scenie politycznej lat 80. zostały wcześniej ukształtowane przez słynny list Michnika do gen. Kiszczaka napisany w celi na Mokotowie. Pominąwszy jednak formę, trzeba zapytać, czym był wtedy – w marcu lub na początku kwietnia 1989 roku – pomysł rządu kierowanego przez „Solidarność", w którym resorty siłowe pozostawałyby w gestii PZPR? Przecież taki mniej więcej kształt miał rząd Mazowieckiego, powstały wczesną jesienią tego roku, ale po – uwaga! – wielkim przyspieszeniu spowodowanym katastrofą wyborczą PZPR, której nikt pół roku wcześniej nie przewidywał. Pomysł Michnika był więc – w swojej istocie – niezwykle śmiały, wówczas jeszcze nierealizowalny, ale pozwalający rysować przyszłościowe scenariusze i pomału oswajać elitę PZPR-owską z perspektywą oddania władzy. W danym momencie nie było to kapitulanctwo, lecz wielki skok do przodu. 

Fragment książki Romana Graczyka „Demiurg. Biografia Adama Michnika", która ukazała się nakładem wydawnictwa Zona Zero

Sama decyzja o przystąpieniu do negocjacji nie była przyjmowana jednogłośnie afirmująco przez obóz solidarnościowy. Paryska „Kultura" już jesienią poprzedniego roku uznała wręcz, że decydując się na negocjacje, opozycja skupiona wokół Wałęsy przegrała. Był to jednak przedwczesny pogrzeb. Mimo to, gdy wreszcie na początku 1989 roku władza i opozycja dogadały się co do rozpoczęcia „okrągłego stołu", pismo Jerzego Giedroycia wyrażało ciągle jak najdalej idące wątpliwości w sprawie przyjętego w kraju przez opozycję kursu politycznego. Wymownym tego przykładem może być artykuł Romualda Szeremietiewa, wtedy przywódcy Polskiej Partii Niepodległościowej. Były działacz KPN-u pisał w tekście datowanym na 23 stycznia 1989: „Nie uważam, by Polacy mogli wygrać z komunistami, zamieniając ruletkę na okrągły stół do pokera. W tej grze komuniści mają od dawna uznaną markę szulera. Ich partnerzy odpadną od gry, gdy stracą poparcie społeczne. To właśnie jest celem gry, jaką PZPR proponuje »konstruktywnej opozycji«. Los Stanisława Mikołajczyka uległ zdaje się zapomnieniu, a powinien być przestrogą dla rozmówców gen. Kiszczaka. Możemy wygrać tylko wtedy, jeżeli uznamy komunistów za wroga i będziemy im ciągle utrudniali życie".

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich