No mówiłem, że się udziela. Zobaczycie, co się będzie działo od poniedziałku. Oczywiście, może pójść zgodnie z tradycją: mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor i bilety do domu, a wtedy drwinom i szyderstwom nie będzie końca, bo miłość kibica nietrwała jest. Może też jednak pójść inaczej, a wtedy z każdym kolejnym spotkaniem narodowe szaleństwo będzie narastać, a Portugalczyk zostanie ozłocony. W obu przypadkach na piłce znać się będą wszyscy. Oprócz mnie.
Niedawno, na promocji książki dziennikarza „Tygodnika Powszechnego", oczywiście o piłce, pewien Znany Publicysta Międzynarodowy rzucił, że rozmowy o futbolu prowadzi się po to, by powspominać młodość. Dzisiejszy trener Anglików Gareth Southgate w pełnym emocji liście do kibiców wspomina pierwszy mecz Anglików, który naprawdę wbił mu się w pamięć. To słynna potyczka z Francuzami podczas mundialu w Hiszpanii 1982 roku, kiedy Bryan Robson strzelił gola po 27 sekundach gry. O sekundy się z trenerem nie sprzeczajmy, faktycznie Anglicy wygrali 3:1, tyle że to Francuzi ostatecznie zdobyli brązowy medal, a wyspiarze odpadli w drugiej rundzie. Tego jednak 13-letni Gareth pamiętać nie chciał.
Ja również pamiętam tamte mistrzostwa, po których zawahałem się przez moment, czy na pewno chcę zostać komentatorem sportowym. Bo owszem, być Janem Ciszewskim jest bosko, ale przecież Thomas N'Kono, genialny bramkarz Kameruńczyków, olśnił mnie i oczarował na amen. Nie, oczywiście kibicowałem naszym i jako dwunastolatek zżymałem się na wszystkie błędy Piechniczka, no bo czemu w półfinale, skoro pauzował Boniek, nie wystawił Szarmacha? Jest mi pan, panie Antoni, winien tę odpowiedź.
Dziś piłkę oglądam dalece rzadziej, nie wiem nawet, który był Arsenal w ostatnim sezonie, ani kto jest nową nadzieją Liverpoolu, nie śledziłem ani wzlotu, ani upadku Realu, nie wspominając o lidze greckiej czy tureckiej. Z niedowierzaniem czytam za to, że Borussia Dortmund rzuciła za Haalanda zaporową kwotę 200 mln euro, ale wcale nie jest pewne, czy Real i tak się nie skusi. Ech, jeden taki Haaland i mielibyśmy na 500+ dla poetów, nie trzeba by im w smartfonach płacić.
No właśnie, forsa. Jednym z największych banałów, jakie słyszymy o futbolu, jest marudzenie, że bardzo się zmienił, skomercjalizował, popsuł. Bo wielkie pieniądze zabijają urodę i psują morale, tak? No nie wiem, Monica Bellucci jakoś biedy nie klepała, a urody jej to nie popsuło, ale zostawmy te przekomarzania. Narzekanie na piłkę zrozumiałbym łatwiej, gdyby nie reszta świata. Bo niby jak, kultura masowa, media, biznes, ale też rodziny, Kościół, edukacja – to wszystko się poprawiło, tylko ta nieszczęsna piłka nożna na psy zeszła? Nie oczekuję odpowiedzi, wszyscy widzimy, że jest ona ledwie odbiciem zmieniającego się świata we wszystkim, nawet w tak błahych sprawach jak wiek. Kpimy czasem, że dzisiaj czterdziestka to dawna trzydziestka, ale przecież Boniek faktycznie kończył karierę w wieku 32 lat, a dziś Lewandowski ma ich 33 i właśnie osiąga szczyt swych możliwości.