Robert Mazurek: Bellucci nie klepie

To się udziela. Jest środa, 17 października 1973 roku, polska reprezentacja w piłce kopanej jest o krok od awansu na mistrzostwa świata, ostatni (i pierwszy) raz grała na nich przed wojną. Przed telewizorami zasiadają wszyscy, także dwie studentki polonistyki z Gdańska, które na co dzień mają piłkę w nosie. Mecz oglądają na stancji, razem z nimi bez pamięci emocjonuje się gospodyni. Wszystkie szaleją, gdy Domarski strzela bramkę, o mało nie schodzą na zawał przy kolejnych interwencjach Tomaszewskiego, całują się i piszczą po meczu. Radość przerywa rzeczowe pytanie starszej pani: „Dziewczęta, a którzy to byli nasi?".

Publikacja: 11.06.2021 18:00

Robert Mazurek: Bellucci nie klepie

Foto: AdobeStock

No mówiłem, że się udziela. Zobaczycie, co się będzie działo od poniedziałku. Oczywiście, może pójść zgodnie z tradycją: mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor i bilety do domu, a wtedy drwinom i szyderstwom nie będzie końca, bo miłość kibica nietrwała jest. Może też jednak pójść inaczej, a wtedy z każdym kolejnym spotkaniem narodowe szaleństwo będzie narastać, a Portugalczyk zostanie ozłocony. W obu przypadkach na piłce znać się będą wszyscy. Oprócz mnie.

Niedawno, na promocji książki dziennikarza „Tygodnika Powszechnego", oczywiście o piłce, pewien Znany Publicysta Międzynarodowy rzucił, że rozmowy o futbolu prowadzi się po to, by powspominać młodość. Dzisiejszy trener Anglików Gareth Southgate w pełnym emocji liście do kibiców wspomina pierwszy mecz Anglików, który naprawdę wbił mu się w pamięć. To słynna potyczka z Francuzami podczas mundialu w Hiszpanii 1982 roku, kiedy Bryan Robson strzelił gola po 27 sekundach gry. O sekundy się z trenerem nie sprzeczajmy, faktycznie Anglicy wygrali 3:1, tyle że to Francuzi ostatecznie zdobyli brązowy medal, a wyspiarze odpadli w drugiej rundzie. Tego jednak 13-letni Gareth pamiętać nie chciał.

Ja również pamiętam tamte mistrzostwa, po których zawahałem się przez moment, czy na pewno chcę zostać komentatorem sportowym. Bo owszem, być Janem Ciszewskim jest bosko, ale przecież Thomas N'Kono, genialny bramkarz Kameruńczyków, olśnił mnie i oczarował na amen. Nie, oczywiście kibicowałem naszym i jako dwunastolatek zżymałem się na wszystkie błędy Piechniczka, no bo czemu w półfinale, skoro pauzował Boniek, nie wystawił Szarmacha? Jest mi pan, panie Antoni, winien tę odpowiedź.

Dziś piłkę oglądam dalece rzadziej, nie wiem nawet, który był Arsenal w ostatnim sezonie, ani kto jest nową nadzieją Liverpoolu, nie śledziłem ani wzlotu, ani upadku Realu, nie wspominając o lidze greckiej czy tureckiej. Z niedowierzaniem czytam za to, że Borussia Dortmund rzuciła za Haalanda zaporową kwotę 200 mln euro, ale wcale nie jest pewne, czy Real i tak się nie skusi. Ech, jeden taki Haaland i mielibyśmy na 500+ dla poetów, nie trzeba by im w smartfonach płacić.

No właśnie, forsa. Jednym z największych banałów, jakie słyszymy o futbolu, jest marudzenie, że bardzo się zmienił, skomercjalizował, popsuł. Bo wielkie pieniądze zabijają urodę i psują morale, tak? No nie wiem, Monica Bellucci jakoś biedy nie klepała, a urody jej to nie popsuło, ale zostawmy te przekomarzania. Narzekanie na piłkę zrozumiałbym łatwiej, gdyby nie reszta świata. Bo niby jak, kultura masowa, media, biznes, ale też rodziny, Kościół, edukacja – to wszystko się poprawiło, tylko ta nieszczęsna piłka nożna na psy zeszła? Nie oczekuję odpowiedzi, wszyscy widzimy, że jest ona ledwie odbiciem zmieniającego się świata we wszystkim, nawet w tak błahych sprawach jak wiek. Kpimy czasem, że dzisiaj czterdziestka to dawna trzydziestka, ale przecież Boniek faktycznie kończył karierę w wieku 32 lat, a dziś Lewandowski ma ich 33 i właśnie osiąga szczyt swych możliwości.

Świat się skomercjalizował, czego najlepszym odbiciem wcale nie jest sport, ale internet. Tam wszystko jest zmonetyzowane do granic absurdu. Nieletnie panienki płci wszelakiej oczekują darmowych ciuchów, kosmetyków, obiadów w restauracjach i biletów na koncerty. Bo są z Instagrama, gotowe pokazać zdjęcia, buzię i biust. Ta groźna sekta wyprała mózgi naszym dzieciom i za nas się zabiera. I to jest dopiero zagrożenie, a nie ten cały, starożytny futbol.

No mówiłem, że się udziela. Zobaczycie, co się będzie działo od poniedziałku. Oczywiście, może pójść zgodnie z tradycją: mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor i bilety do domu, a wtedy drwinom i szyderstwom nie będzie końca, bo miłość kibica nietrwała jest. Może też jednak pójść inaczej, a wtedy z każdym kolejnym spotkaniem narodowe szaleństwo będzie narastać, a Portugalczyk zostanie ozłocony. W obu przypadkach na piłce znać się będą wszyscy. Oprócz mnie.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich