Kto jest winien największej kompromitacji w historii demokracji USA?

Styczniowe oblężenie Kapitolu było bezprecedensowym atakiem na instytucję władzy. Dało początek jednemu z największych śledztw w historii Ameryki. Ale wciąż jest daleko od odpowiedzi na pytanie, jaka jest odpowiedzialność za te wydarzenia.

Publikacja: 18.06.2021 18:00

Kto jest winien największej kompromitacji w historii demokracji USA?

Foto: AFP, Roberto Schmidt

Tego, co wydarzyło się 6 stycznia w Waszyngtonie, chyba nikt dokładnie nie przewidział, nawet sprawcy tych wydarzeń. Chociaż władze i służby porządkowe od tygodni dostawały sygnały, że różne grupy niezadowolonych z wyników wyborów zwolenników Donalda Trumpa szykują coś więcej niż protest pod Kapitolem.

W dniu, kiedy połączone izby Kongresu zbierały się, by po tygodniach przeliczania głosów oraz oskarżeń o sfałszowanych wyborach zatwierdzić wygraną Joe Bidena w wyborach prezydenckich, w centrum Waszyngtonu zebrały się tysiące zwolenników Trumpa. Duża ich część, podburzana teoriami ruchu QAnon, była przekonana, że nie dojdzie do zatwierdzenia głosów Kolegium Elektorów i Trump pozostanie w Białym Domu na kolejną kadencję. Tuż przed walnym zgromadzeniem rozczarował ich jednak wiceprezydent Mike Pence, oświadczając, że nie ma mocy prawnej, aby odrzucić wyniki głosowania Kolegium Elektorów.

Setki ludzi ruszyło szturmem na Kapitol. Uzbrojeni w gaz pieprzowy, kije bejsbolowe i inne przedmioty, wybijając szyby, siłą traktując funkcjonariuszy kapitolowej policji, tratując siebie nawzajem, wtargnęli do środka i rozeszli się po instytucji, demolując korytarze i biura ustawodawców, wykrzykując przy tym „Hang Mike Pence" oraz „Stop the Steal" („Powiesić Mike'a Pence'a" oraz „Zatrzymać kradzież").

Zgromadzeni przed ekranami telewizorów z niedowierzaniem śledzili to, co przez kilka godzin rozgrywało się w stolicy kraju. Wiceprezydenta udało się ewakuować, ustawodawcy, którzy musieli przerwać procedurę zatwierdzania głosów Kolegium Elektorskiego, zabarykadowali się w sali obrad i innych pomieszczeniach Kapitolu. Pięć osób zginęło, dziesiątki zostało rannych, w tym ponad 150 funkcjonariuszy służb porządkowych, którzy doznali ran głowy, połamania żeber czy uszkodzeń kręgosłupa. Do tej pory kilkunastu funkcjonariuszy jest na zwolnieniu lekarskim, bo z powodu obrażeń nie są zdolni do wykonywania zawodu.

Zapracowana prokuratura

Szturm na Kapitol, określany jako insurekcja, zamach stanu i zamach na demokrację, dał początek największemu i najbardziej skomplikowanemu śledztwu w historii FBI. Skalą i zasięgiem eksperci porównują je do dochodzenia po atakach terrorystycznych 9/11.

FBI otrzymało blisko 300 tysięcy zgłoszeń i wskazówek od członków rodzin, sąsiadów, znajomych osób, które wzięły udział w oblężeniu Kapitolu. Ma również 15 tys. godzin nagrań wideo z wydarzeń 6 stycznia. To materiał często nakręcony przez samych uczestników szturmu i dumnie prezentowany w mediach społecznościowych, ale też obraz zarejestrowany przez kamery bezpieczeństwa na Kapitolu, kamery policjantów czy mediów relacjonujących mrożące krew w żyłach sceny w centrum stolicy. – To było najlepiej udokumentowane przestępstwo w historii planety – mówi w podcaście „The Daily" Alan Feuer, dziennikarz specjalizujący się w tematyce sądowniczej.

W sumie aresztowano już ok. 500 osób. To głównie mężczyźni, ale jest tam też ponad 50 kobiet. Najmłodszy zatrzymany uczestnik oblężenia Kapitolu – Bruno Joseph Cua – ma 18 lat i został oskarżony o napaść na policjanta. Najstarszy to 80-letni Gary Wickersham, weteran wojska amerykańskiego, który uważał, że jako podatnik amerykański miał prawo wtargnięcia na teren Kapitolu.

Zatrzymani usłyszeli zarzuty pobicia funkcjonariuszy porządku, użycia lub posiadania broni, udziału w spisku, nieautoryzowanego wtargnięcia do chronionego budynku oraz kradzieży lub zniszczenia mienia rządowego. – To dochodzenie wciąż trwa. Można się spodziewać kolejnych bardzo poważnych oskarżeń – powiedział dyrektor FBI Chris Wray podczas przesłuchania przed kongresową komisją sądowniczą 10 czerwca tego roku, kiedy też przyznał, że FBI rozważało uznanie szturmu na Kapitol za „krajowy terroryzm".

Część osób przyznała się do zarzucanych im czynów, inne będą się bronić. W USA prawnicy słono kosztują, stąd jeden z oskarżonych Richard „Bingo" Barnett za 100 dolarów sprzedaje w internecie swoje zdjęcie z autografem. Nie jest to jednak zdjęcie, które obiegło internet, pokazujące go siedzącego dumnie w biurze przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi i trzymającego nogi na jej biurku. Na tym z autografem trzyma nogi na swoim biurku podczas aresztu domowego.

Przekrój społeczeństwa

Jak obliczyli dziennikarze CBS News, uczestnicy szturmu na Kapitol przyjechali do Waszyngtonu z 45 stanów, często odległych od DC. Największą grupę aresztowanych, w liczbie około 50, stanowią Teksańczycy. Ale sporo osób przyjechało też z Pensylwanii, Nowego Jorku i Florydy. Reprezentują różne środowiska, grupy społeczne i zawody.

Niedawno „Washington Post" pisał o 52-letniej Audrey Ann Southland z Florydy, nauczycielce muzyki i miłośniczce opery, która w 2012 r. – w nagrodę za wygrany konkurs Bellini International Vocal Competition – wystąpiła w Carnegie Hall. Na nagraniach z 6 stycznia jawi się jako jeden z prowodyrów. Słychać, jak krzyczy „Powiedzcie Pelosi, że idziemy po tę k....". Potem widać, jak kijem od flagi popycha sierżanta, który upada na posąg Marquisa de Lafayette'a, raniąc sobie głowę. Pojechała do Waszyngtonu z grupą z Florydy, która fundusze na ten cel pozyskała w zbiórce internetowej. – Jedziemy do DC jutro. Patrioci vs. Zdrajcy – pisała Southland na forach internetowych, a potem, podobnie jak setki innych uczestników, zarejestrowała swój udział w szturmie na Kapitol.

Największe zdziwienie wywołują doniesienia o udziale w szturmie na Kapitol byłych lub obecnych członków służb wojskowych, takich jak Army Reserve, U.S. Marines, Air Force czy National Guard, od których oczekuje się, że stać będą na straży prawa i demokracji. Jeden z oskarżonych – Jeffrey McKellop – to były sierżant Zielonych Beretów – oskarżony jest o użycie siły wobec czterech funkcjonariuszy policji; jednemu z nich miał przeciąć skórę twarzy rzuconym w niego kijem od flagi. Co najmniej dziesięciu zatrzymanych to byli lub obecni policjanci. Ci w aktywnej służbie już stracili pracę po aresztowaniu.



Prawicowe bojówki

Feuer, który w „The Daily" mówi o trwających dochodzeniach i przygotowaniach do rozpraw, dzieli aresztowanych na trzy grupy. Pierwsza, największa, to ludzie, którzy wtargnęli na Kapitol, ale nic nie zniszczyli, nikogo nie skrzywdzili. Zrobili kilka zdjęć, livestreaming w mediach społecznościowych i wyszli. – Wielu ich było. Wśród nich kierowca ciężarówki, student, agenci nieruchomości, a nawet ortodoksyjny Żyd z Brooklynu – mówi Feuer.

Druga grupa to uczestnicy szturmu, którzy dopuścili się aktów przemocy, głównie wobec funkcjonariuszy policji. – Jak się popatrzy na nagrania, widać tam średniowieczną walkę ręka-na-rękę. Ludzie biją innych kijami hokejowymi, gaśnicami i deskorolkami – mówi dziennikarz, szacując, że do tej grupy zalicza się z około 100 osób, w tym zwolennik pro-life z Pensylwanii, który jest miłośnikiem polowania na bażanty, geofizyk, który próbował uciec do Szwajcarii, gdy usłyszał zarzuty, oraz członkowie radykalnych organizacji.

Do trzeciej grupy, uważanej za najgroźniejszą, Feuer, zalicza tych, którzy podejrzewani są o planowanie akcji i koordynowanie przygotowań do niej. Część z nich ma związki z ekstremistycznymi grupami bojówkowymi, takimi jak Proud Boys oraz Oath Keepers, ale też Three Percenters i Texas Freedom Force.

Najwięcej uwagi prokuratura i media poświęcają Proud Boys i Oath Keepers. Te dwie organizacje miały liczną reprezentację w Waszyngtonie. Ich członkowie pokazywali się wcześniej na prawicowych wiecach. Kilkudziesięciu ich członków zostało aresztowanych po 6 stycznia, a prokuratura próbuje ustalić, w jakim stopniu zaangażowali byli w organizację i planowanie ataku na Kapitol.

Proud Boys to skrajnie prawicowa, nacjonalistyczna grupa, aktywna od początku kadencji Donalda Trumpa. Podczas jednej z debat prezydenckich Trump odmówił potępienia grup suprematystycznych i zwrócił się bezpośrednio do Proud Boys z apelem, by „czekali w pogotowiu" na jego znak.

W ubiegłym roku Proud Boys zasłynęli z bójek z lewicowymi uczestnikami antyrasistowskich protestów. Kanadyjski rząd uznał ich nawet za organizację terrorystyczną, co doprowadziło do rozwiązania się ich tamtejszego oddziału. Teraz przykuli uwagę FBI, bo na nagraniach z 6 stycznia widać, jak członkowie tej grupy porozumiewają się przez słuchawki radiowe, co sugeruje wcześniejsze przygotowanie do akcji.

Lider Proud Boys Enrique Tarrio zaprzecza oskarżeniom. Wydarzenia na Kapitolu nazwał „okropnymi", twierdząc, że władze zbyt ostro traktują członków jego grupy i prześladują ich z powodów politycznych. Sam nie pojawił się w Waszyngtonie 6 stycznia, bo miał zakaz przyjeżdżania do stolic, gdyż dwa dni wcześniej został oskarżony o spalenie banera akcji Black Lives Matter. Byli tam jednak inni przywódcy tej grupy, którzy trafili w ręce FBI. Na przykład Joseph Biggs, oskarżony m.in. o podżeganie do przemocy, napieranie na ochronę, wybijanie okien, taranowanie drzwi oraz wtargnięcie do sali obrad, skąd wcześniej ewakuowano wiceprezydenta.

Drugie stowarzyszenie – Oath Keepers – to antyrządowe prawicowe bojówki, działające od 2009 r. i zrzeszające byłych funkcjonariuszy wojska i sił porządkowych, których misją jest obrona konstytucji. 6 stycznia ich członkowie poruszali się w grupach, często ubrani w kaski i kamizelki kuloodporne.

53-letni Jon Ryan Schaffer, uważany za jednego z założycieli organizacji, był jednym z pierwszych, którzy przyznali się do winy. Zgodził się na współpracę z prokuraturą, by skrócić grożącą mu karę więzienia. Inny lider grupy Steward Rhodes pojawia się w dokumentach sądowych jako „Person One" – jeden z głównych organizatorów. Podczas grudniowego spotkania z członkami Oath Keepers, Rhodes miał apelować do nich, aby udali się do Waszyngtonu, żeby „dać Trumpowi znać, że są z nim". Miał też wyrazić nadzieję, że były prezydent wezwie grupy bojówkowe do pomocy. „Może to być krwawa, krwawa wojna domowa, i krwawe powstanie, albo wojna, albo walka" – brzmią cytaty zawarte w dokumentach sądowych.

Kto wezwał ich na Kapitol?

Część aresztowanych podczas przesłuchań oznajmiła, że działała pod wpływem Donalda Trumpa, a nawet pod jego dyktando. „On wezwał nas na Kapitol. On chce, żebyśmy poszli na całość. Sir, yes Sir!!! Panowie jedziemy do DC" – pisał na Facebooku Kelly Meggs, podający się za członka florydzkiego oddziału Oath Keepers. Z korespondencji Meggsa, do której dotarła prokuratura, wynika, że kontaktował się z Proud Boys i twierdził, że zorganizował „przymierze" między Oath Keepers, Proud Boys i florydzkim oddziałem Three Percenters, radykalną grupą walczącą o dostęp do broni. Początkowo z jednym z przywódców Proud Boys, Meggs planował starcie z antyfaszystowskimi aktywistami z antify. Pod koniec grudnia skupił się jednak na zmianie wyników wyborów. „Trump zostaje. Poczekajcie na 6, jak wszyscy będziemy w DC na insurekcji" – pisał w korespondencji z innymi, wynika z dokumentów sądowych.

Wielu aresztowanych to wyznawcy nieformalnego ruchu QAnon, który szerzy teorie spiskowe, często promowane przez byłego prezydenta. Wierzyli m.in., że misją Trumpa była walka z liberałami hołdującymi szatanowi oraz handlarzami dziećmi. Potem wspierali Trumpa w jego oskarżeniach o sfałszowanych wyborach. Tak jak przekonani byli, że 6 stycznia ustawodawcy odrzucą wyniki głosowania Kolegium Elektorów, tak potem, w dniu inauguracji nowej administracji, czekali na przewrót wojskowy oraz na przejęcie władzy przez Donalda Trumpa 4 marca – w dniu, gdy w latach 1793–1933 odbywało się zaprzysiężenie prezydenta. Teraz wyznawcy QAnon propagują teorię, po raz kolejny wspieraną przez byłego prezydenta, która mówi, że w sierpniu zostanie on przywrócony do Białego Domu. „Data inauguracji jest wyznaczona. Biden już wie, że musi się wyprowadzić z Białego Domu, a prezydent Trump wprowadzi się tam ponownie" – powiedziała Sindey Powell, prawniczka byłego prezydenta, na jednym ze spotkań w Dallas, w Teksasie.

Uznawszy, że Donald Trump – za pośrednictwem mediów społecznościowych – miał udział w mobilizacji swoich zwolenników do szturmu na Kapitol, Twitter i Facebook zawiesiły jego konta, jako przyczynę podając kwestie bezpieczeństwa publicznego. Między innymi z tego powodu wydarzenia z 6 stycznia i to, co do nich prowadziło, ustawodawcy demokratyczni chcieli poddać śledztwu przez specjalną komisję kongresową.

Miała to być komisja na wzór tych, które prowadziły głośne dochodzenia w sprawie ataków 9/11 w 2001 r., ataku na Pearl Harbor w 1941 r. czy zabójstwa prezydenta Johna F. Kennedy'ego. W jej skład miało wchodzić dziesięciu komisarzy – po pięciu z każdej partii – przewodniczącym z Partii Demokratycznej i wiceprzewodniczącym z Partii Republikańskiej. Komisja miała przygotować raport na temat tego bezprecedensowego ataku na amerykańską demokrację, który pozostawił wiele pytań oraz ma poważne konsekwencje polityczne związane z bezpieczeństwem i zaufaniem publicznym.

Tylko sześcioro senatorów republikańskich zagłosowało jednak za utworzeniem komisji. Zabrakło czterech głosów, żeby zatwierdzić projekt. To między innymi efekt działań przewodniczącego Senatu Mitcha McConnella, który apelował do republikańskich senatorów, aby głosowali przeciwko utworzeniu komisji. Argumentował, że to wybieg czysto polityczny, który zazębia się z prowadzonymi dochodzeniami, m.in. przez dwie komisje senackie. – Nie wierzę, żeby kolejna komisja, której chcą demokraci, mogła odkryć jakieś nowe fakty albo doprowadzić do wyleczenia ran. Moim zdaniem nie jest to jej celem – powiedział McConnell. Wcześniej część republikańskich ustawodawców próbowała bagatelizować to, co wydarzyło się 6 stycznia, nazywając uczestników oblężenia Kapitolu „turystami".

– Wstyd, że Partia Republikańska próbuje pod dywan zamieść horrory tamtego dnia, bo boi się Donalda Trumpa – powiedział Chuck Schumer, przewodniczący większości w Senacie. Krytycy dodają, że blokując utworzenie komisji, republikanie chcą odsunąć choćby cień podejrzeń o zachęcanie do rozwiązań siłowych przez prezydenta. Chcą też odwrócić uwagę wyborców i skupić ją na kwestiach, które pomogą im w zbliżających się wyborach do Kongresu. – Cokolwiek sprawi, że będziemy po raz kolejny przeżywać wybory 2020, jest, moim zdaniem, czasem straconym. Wiele z nas chce patrzeć w przyszłość – powiedział sen. John Thune, republikanin z Dakoty Południowej.

W rezultacie Ameryka może nigdy nie poznać kluczowych szczegółów dotyczących tego aktu domowego ekstremizmu. Chodzi m.in. o to, co dokładnie Donald Trump i członkowie jego administracji robili albo powiedzieli w momencie, gdy jego zwolennicy szturmowali Kapitol, zagrażając życiu ustawodawców oraz wiceprezydenta i przeszkadzając im w demokratycznym procesie zatwierdzania wyników wyborów. Czy Gwardia Narodowa przez kilka godzin nie miała pozwolenia na wkroczenie do akcji? Czy Donald Trump rzeczywiście oglądał telewizję, gdy na Kapitolu odgrywały się dantejskie sceny? W jakim stopniu członkowie Kongresu byli zaangażowani w planowanie pikiety, która poprzedziła szturm na Kapitol?

Błędy służb

Podczas gdy demokratyczni ustawodawcy rozważają inne możliwości znalezienia odpowiedzi na te pytania, dwie komisje senackie na początku tego miesiąca opublikowały raport, w którym uchylają rąbka tajemnicy. Wnioskują, że federalne agencje wywiadowcze nie stanęły na wysokości zadania i nie ostrzegły na czas służb porządkowych o tym, że ekstremiści zmawiali się, by „wziąć szturmem Kapitol" i przywieźć do Waszyngtonu broń. Ze strony władz i służb porządkowych nie było adekwatnego przekazu informacji, nie było też odgórnego planu obrony. – Brak odpowiedniej oceny zagrożenia w tym dniu przyczynił się do naruszenia bezpieczeństwa Kapitolu – powiedział senator Gary Peters, demokrata z Michigan, przewodniczący komisji bezpieczeństwa narodowego oraz spraw rządowych. – Ten atak był zaplanowany pod ich okiem – dodał.

Memo FBI z 5 stycznia ostrzegające o tym, że do stolicy ciągną grupy gotowe na „wojnę" na Kapitolu, nigdy nie trafiło w ręce służb porządkowych. Policja kapitolowa nie rozpowszechniła informacji o zagrożeniach, jakie zebrano już w grudniu. Już wtedy wiadomo było, że prawicowi ekstremiści i zwolennicy Donalda Trumpa na forach internetowych umawiali się na spotkanie przed Kapitolem w pełnym uzbrojeniu po to, by upewnić się, że ustawodawcy zmienią wynik wyborów. „W razie czego wkroczymy do Kapitolu jako Trzeci Kongres Kontynentalny i zatwierdzimy głosy elektorów Trumpa" – brzmiał jeden z wpisów w mediach społecznościowych. „Przywieźcie broń. Teraz albo nigdy" – napisał ktoś inny.

Raport jest pierwszą, i przy braku dwupartyjnej, niezależnej komisji, jedyną analizą tego, co przyczyniło się do ataku na amerykańską demokrację i na Kapitol – bezprecedensowego w jego 200-letniej historii.

Tego, co wydarzyło się 6 stycznia w Waszyngtonie, chyba nikt dokładnie nie przewidział, nawet sprawcy tych wydarzeń. Chociaż władze i służby porządkowe od tygodni dostawały sygnały, że różne grupy niezadowolonych z wyników wyborów zwolenników Donalda Trumpa szykują coś więcej niż protest pod Kapitolem.

W dniu, kiedy połączone izby Kongresu zbierały się, by po tygodniach przeliczania głosów oraz oskarżeń o sfałszowanych wyborach zatwierdzić wygraną Joe Bidena w wyborach prezydenckich, w centrum Waszyngtonu zebrały się tysiące zwolenników Trumpa. Duża ich część, podburzana teoriami ruchu QAnon, była przekonana, że nie dojdzie do zatwierdzenia głosów Kolegium Elektorów i Trump pozostanie w Białym Domu na kolejną kadencję. Tuż przed walnym zgromadzeniem rozczarował ich jednak wiceprezydent Mike Pence, oświadczając, że nie ma mocy prawnej, aby odrzucić wyniki głosowania Kolegium Elektorów.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi