Z punktu widzenia teologii pies, po tym jak odejdzie, wpada w kompletną pustkę. Więcej nadziei daje w tej materii buddyzm. Tam pies, podobnie jak inne zwierzęta, uczestniczy w wędrówce dusz. Człowiek może się wcielić w zwierzę i odwrotnie, zwierzę w człowieka. To kwestia karmy. Jeśli zasłużyliśmy sobie na cierpienia, możemy znaleźć się w skórze psa przywiązanego do budy, cierpiącego. Jeśli byliśmy przyjaźni, możemy przebudzić się w roli psa szczęśliwego, docenionego przez pana, sytego i radosnego. Buddyzm daje psu szansę, wierzy w jego duszę. A my? Wyjałowiona współczesność? Zazwyczaj w ogóle sobie takich pytań nie stawiamy.
Kiedy odchodzi kochany pies, przyjaciele, a nawet obcy ludzie współczują. Piszą na Facebooku, że jest im przykro, że łączą się w bólu. Należy im się za to wdzięczność, bo dzielą się swoją empatią. Ale czy to wszystko, co jest wyobrażalne? Czy nie ma czegoś ponad? Kiedy przed kilkoma dniami odszedł nasz pies, doświadczyłem wielu miłych słów pocieszenia. Ale jeden wpis poruszył mnie najbardziej. Zbigniew Hołdys napisał: psy są święte! Canis sanctus. Czy to nie najlepszy, najkrótszy opis tego wszystkiego, co w sobie nosi ten symbol wierności, lojalności, miłości do człowieka, zaufania? W porównaniu z ludzkim uczuciem miłość psa jest bezgraniczna. Nawet najwięksi dranie, męczący swoje zwierzęta, dostają w zamian lojalność i oddanie. Pies się nie obraża, odchodzi czasem zawstydzony, niekiedy zaszczeka czy nawet szarpnie za nogawkę, ale po chwili powróci z oddaniem, z wilgotnymi kochającymi oczami. Dotknie wilgotnym nosem, poliże, przyzna się do winy.
W zagrożeniu rzuci się na atakującego, choćby ten ważył dwadzieścia razy tyle co on. Usunie się, gdy go skarcimy, wtuli w podłogę, udając, że znika, że wcale go nie ma w okolicy. A potem otrze się o nogi, prosząc o wybaczenie. A gdy wybaczymy, cieszy się jak oszalały, skacze i poszczekuje. Ile może ważyć dusza takiego stworzenia? Myślę, że jest cięższa od duszy człowieka. Temu ostatniemu nie jest obca kalkulacja, ważenie spraw, gniew, nienawiść czy zbrodnia. Człowiek bywa zły; psu się to nie zdarza. Jeśli więc miarą ciężaru duszy jest waga czystego dobra, to człowiek przy psie ma niewielkie szanse. Canis santus jest istotą nadprzyrodzoną, ukochaną przez Stwórcę, wybraną. Ludzie mówią, że pies ma wielkie serce, ale to nie serce ma wagę, tylko dusza.
Przed kilkoma dniami pożegnaliśmy naszą Neri. To był cudowny pies. Nie psiak, bo w najlepszych czasach ważyła dobre trzydzieści kilo. Kiedy moje dziewczyny wybierały się do schroniska, by adoptować pieska, prosiłem tylko o jedno: bierzcie największą biedę. Neri, czarny mieszaniec z genami retrievera, była zabiedzonym szczenięciem. W przeciwieństwie do reszty psów na Paluchu nie rzucała się do nóg potencjalnym właścicielom, nie uczestniczyła w konkurach. Siedziała ze smutnymi oczami wbitymi w ścianę. Milcząca, cicha, nieobecna, załamana.
„Tego psa już ktoś raz wziął ze schroniska, ale oddał, bo jest nie do zniesienia. Ma ADHD..." – tłumaczyła opiekunka. Jakże się myliła. To nie było ADHD, tylko wspaniała, eksplozywna, nieogarniona energia. I miłość. Suczka o nieokiełznanym charakterze codziennie nas przekonywała, jak jest potrzebna, jak oddana, jak dobrze nam służy. Straszyła przechodniów, szczekała jak opętana, ścieżkę przy płocie przemierzała po tysiąc razy dziennie, by udowodnić, jak doskonałym jest stróżem. Nie chciała nas opuszczać, bała się samotności, wyła, kiedy wychodziliśmy z domu. Gdy gdzieś wyjeżdżaliśmy, pierwsza pakowała się do samochodu, nie chciała, by o niej zapomniano. By ją skreślono jako członka rodziny. Ale potrafiła być grzeczna. Mądrymi oczami liczyła pstrągi podczas spływu Dunajcem. Chodziła zgodnie na spacer, mimo skłonności do psocenia przychodziła na wezwanie. Podawała łapę, jedną i drugą, gdy ją o to proszono.