Nie mieliśmy takich zdarzeń, poza kolejną powodzią na Odrze w 2002 roku i w Kotlinie Kłodzkiej. Wysiadły wtedy elektrownie wodne, bo tamy zostały zerwane. Z tym daliśmy sobie radę bez problemów. Ale po tej powodzi zrobiliśmy na terenie Kłodzka ćwiczenie z działań w okresie powodzi – ze starostami, telekonferencjami itd. I okazało się, że najsłabszym punktem tych wszystkich działań była Agencja Rezerw Materiałowych, czyli instytucja państwowa powołana do gromadzenia i odnawiania rezerw na nadzwyczajne okoliczności. Okazało się, że w tych magazynach są dziury – brakuje masła, smalcu, konserw – i zdecydowaliśmy o odnowieniu zapasów. Potem jednak miałem wrażenie, że wszyscy o Agencji zapomnieli i gdy nadeszła epidemia, nie było w niej masek, płynów odkażających itd.
Ilekroć nękała nas susza czy powódź, rolnicy zawsze domagali się wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, żeby dostać od rządu odszkodowania, a rząd zawsze się przed tym bronił, żeby tych odszkodowań nie wypłacić. Może to jest właśnie problem ze stanem klęski żywiołowej?
Być może niechęć do ogłoszenia klęski żywiołowej bierze się z tego, że zawiera ona podstawę prawną do ubieganie się o stosowną pomoc państwa. Rozumiem, że rząd może się tego lękać. Ale w kodeksie cywilnym też można znaleźć podstawę do roszczeń wobec państwa.
Jarosław Gowin, już były wicepremier, miał powiedzieć ostatnio, że gdyby budżet musiał wypłacać odszkodowania wszystkim poszkodowanym w pandemii, to najdalej po trzech miesiącach w kasie byłyby pustki.
Nie jesteśmy narodem pieniaczy, nie sądzę, żeby każdy poleciał do sądu, aby oskubać Skarb Państwa. Ale obywatele muszą mieć poczucie, że państwo nie zostawi ich samym sobie. Myśmy co roku tworzyli fundusz pomocowy, bo zawsze mieliśmy a to powódź, a to podtopienia itd.
Rząd nie daje ludziom poczucia, że stara się im pomóc? Co powinien zrobić?
Osobiście zrezygnowałbym z wszelkich postulatów politycznych. Wycofałbym się z wyborów prezydenckich, bo każde wybory dzielą. A jeżeli mamy się odbudowywać, to potrzebujemy zgody, nie konfliktu. Możliwe jest przecież odłożenie wyborów na pół roku, a nawet dłużej właśnie dzięki ustawie o stanie klęski żywiołowej. Bo jeżeli przepis mówi, że wybory mogą się odbyć nie wcześniej niż 90 dni po jego zakończeniu, to jest możliwe umówienie się, że wybory przeprowadzamy w grudniu czy nawet w marcu przyszłego roku. W ten sposób zostanie zachowany spokój społeczny. Potencjał pewnej solidarności będzie nam potrzebny do odbudowy, bo wszyscy będziemy się musieli zgodzić na jakieś ograniczenia, żeby inni mogli przeżyć. To jest też kwestia mandatu prezydenta, który ustrojowo jest dosyć słaby – to nie jest prezydent władzy, jak np. Emmanuel Macron, tylko porozumienia, koncyliacji. Zatem żeby był skuteczny, musi mieć silny mandat społeczny, żeby mógł powiedzieć – to ja reprezentuję połowę społeczeństwa.
Mówi pan o porozumieniu i solidarności, ale czy nasza klasa polityczna zachowuje się w takim duchu?
Tutaj ruch należy do większości parlamentarnej. Premier Morawiecki powinien powołać zespół kierujący odbudową gospodarki, z udziałem przedstawicieli opozycji. Opozycja nie może potem wyjść i powiedzieć – my się nie zgadzamy, skoro byli przy podejmowaniu decyzji.
Przecież dokładnie tak było, gdy dyskutowano o pakiecie antykryzysowym na spotkaniu z opozycją. Opozycja z niego wyszła i powiedziała, że pakiet jest za słaby.
Co mogę powiedzieć? Ta „klasa polityczna" jest zdefiniowana przez nieufność. Nie wyobrażam sobie kierowania państwem w takiej atmosferze. Nie wyobrażam też sobie, żeby nie było kanałów komunikacyjnych pomiędzy władzą a opozycją. Niezależnie od tego, czy SLD był u władzy czy w opozycji, wiedzieliśmy, że w niektórych sprawach osiągniemy porozumienie, w innych nie, ale zawsze stworzymy sobie wzajemnie możliwość zademonstrowania poglądów. Natomiast dziś pomiędzy politykami jest potężna doza nieufności.
Co więcej, nikt nic nie robi, żeby tę nieufność zmniejszyć – tam gdzie to konieczne, ustępować, tam gdzie możliwe, dogadywać się, jasno tłumaczyć racje jednej i drugiej strony. Dziś tego nie ma. Nawet gdy prezydent zwołuje Radę Bezpieczeństwa Narodowego, to opozycja, która z reguły ma mniejsze możliwości zaistnienia w świadomości wyborców, wykorzystuje to, żeby zaznaczyć odrębność. Tak, co do zasady, być nie powinno. Jest w tym także wina prezydenta, bo sięgnął po Radę dopiero teraz, a nie wtedy, gdy o wielu sprawach można było spokojnie rozmawiać.
A kiedy można było spokojnie rozmawiać? W poprzedniej kadencji od początku toczyły się awantury o wszystko, a w grudniu 2016 roku mieliśmy okupację sali plenarnej.
Nie wiem, czy można było rozmawiać spokojnie, ale wiem, że nie podejmowano prób.
Lewica też uprawiała swoje gierki. Pamiętam, jak prezydent Kwaśniewski zwoływał Radę Gabinetową z rządem Jerzego Buzka, który wcale nie miał ochoty dzielić się władzą z głową państwa wywodzącą się z SLD.
Ale jedynym, który się publicznie krzywił z tego powodu, był minister Janusz Pałubicki, czyli koordynator służb specjalnych, który skrytykował posiedzenie Rady Gabinetowej. Natomiast premier Jerzy Buzek trzymał klasę. Wiem, że spotkania prezydenta aleksadnra Kwaśniewskiego i premiera Jerzego Buzka nie przebiegały w atmosferze wzajemnej niechęci. Przecież zawsze chodziło o to, żeby ośrodki władzy znały swoje stanowiska.
To w takim razie, kiedy to wszystko się zepsuło i dlaczego?
Mam wrażenie, że był to proces, który postępował od dawna, a znacznie przyspieszył po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jest taka teza, że od początku dwaj antagoniści sceny politycznej, czyli Jarosław Kaczyński i Donald Tusk, dążyli do dwupartyjności na scenie politycznej. Osobiście nie podejrzewam ich o taki poziom cynizmu. Myślę raczej, że konflikt wymknął im się spod kontroli i dziś nikt z nikim nie jest w stanie dogadać się w żadnej sprawie.
O wyborach prezydenckich nie wspominając.
Jedni chcą utrzymać stanowisko prezydenta za wszelką cenę i chcą wyborów 10 maja, inni dążą do przełożenia wyborów na taki termin, kiedy obóz władzy pod naporem kryzysu gospodarczego będzie leżał na łopatkach. Oczywiście jedne i drugie rachuby mogą okazać się błędne. Władzę ocenia się po zdolności zarządzania kryzysem. Przy czym ludzie wiedzą, że pandemia to nie jest kryzys wywołany przez PiS i że rząd działa w ekstremalnych warunkach, więc nie ma się go co czepiać. A poza tym władzę ocenia się po zdolności do odbudowy. Jeżeli PiS będzie umiało odbudować państwo, gospodarkę, wspólnotę, to Andrzej Duda wygra wybory prezydenckie. A jeżeli nie będzie umiało, to czas na zmiany.