Dwa dni przed rocznicą miała miejsce premiera nowego dokumentu braci Sekielskich. Tym razem obyło się bez sugerowania odpowiedzialności Jana Pawła II za tolerowanie pedofilii. Ale film jest wstrząsający. Poraża bezduszny chłód instytucji kościelnych wobec dramatu osób, które w przeszłości były wykorzystywane seksualnie przez księży. To człowiek ma być drogą Kościoła, szczególnie ten skrzywdzony. Znów jednak wygrała źle rozumiana korporacyjność.
Kościół istnieje dwa tysiące lat dzięki nieustannemu napięciu między korporacyjnością a duchem reformatorskim. Między tymi dwiema siłami musi panować równowaga. Gdy nie ma zapału do odczytywania na nowo Ewangelii, Kościół staje się skorupą, w której zaczyna brakować ducha.
Wielkim zaskoczeniem było dla mnie to, że z wyjątkiem niezłego, choć mało odważnego, oświadczenia prymasa właściwie nie było głosu ze strony biskupów. Cisza. Bo zasłonę milczenia trzeba spuścić na komunikaty kurii biskupich, które zostały wymienione w filmie Sekielskich, gdyż pokazały, że ich autorzy w ogóle nie rozumieją powagi sytuacji.
Na tle wielkości Jana Pawła II widać dramatyczny brak autorytetów w dzisiejszym polskim Kościele. Nie brakuje w nim osób mądrych i głęboko wierzących. Brak kogoś, kto miałby odwagę sięgnąć po duchowe przywództwo, odwagę przeciwstawić się korporacyjności. Owszem, są ambitni biskupi, którzy walczą z wrogami. Wciąż tymi samymi: gender, LGBT, lewicą i neomarksistami. W ten sposób Kościół nie przezwycięży kryzysu własnej wiarygodności.
Od premiery pierwszego filmu Sekielskich minął dokładnie rok. Przez ten rok nie zrobiono porządku w szafach, więc co jakiś czas wypadać z nich będą kolejne trupy. Z każdym miesiącem oczekiwania wiarygodność Kościoła będzie maleć. Niekoniecznie musi się skończyć tak jak w Australii czy Irlandii, ale w sprawie wyjaśniania skandali pedofilskich polscy hierarchowie robią niewiele, by się tak nie skończyło.