Wyzwania były w istocie karkołomne. A jednak, sądząc z tego, co opowiada literatura, odbudowie państwa towarzyszył nie tyle zapał, ile prawdziwy entuzjazm. „Wiosna i wino" nazwał ten klimat odradzającej się polskości tytułem tomu poezji przyszły skamandryta Kazimierz Wierzyński. Społecznej i państwowej mobilizacji sprzyjały zagrożenia, inwazja bolszewików i walka, także z bronią w ręku, o tereny sporne z Niemcami.
Rychło „obawy i wątpliwości" z roku 1918 zastąpił pęd do odtwarzania państwowości, który mimo meandrów historii nie wygasł do tragicznego Września '39. Nie minęło sześć lat i Polska stanęła przed kolejnym wyzwaniem. Legalne władze były w Londynie, społeczeństwo stanęło twarzą w twarz z uzurpatorską władzą z nadania Sowietów. Czym wtedy były „wątpliwości i obawy" z 1918 r., jeśli nie dobrotliwym wspomnieniem lepszych czasów? Polskości zagroziły stalinizm, perspektywa destrukcji kultury narodowej, rewolucyjne zmiany społeczne.
Jeszcze nie wygasły piece obozów zagłady, jeszcze trwała wojna domowa z resztą wolnościowego podziemia, kiedy pokolenie „dzieci wojny" musiało się zmierzyć z odbudową kraju, odgruzowaniem miast, konsolidacją terenów dawnych Prus, Pomorza, Śląska i reszty kresów zachodnich. Mimo grozy niepewności, czy polska suwerenność się utrzyma i czy nie padniemy ofiarą nuklearnej zagłady w dobie zimnej wojny, znów pojawił się uskrzydlający Polaków entuzjazm. Odbudowano Warszawę, Gdańsk i Wrocław, doszło do ozdrowieńczych repatriacji i migracji zabiedzonej ludności wiejskiej do miast. Mimo totalitaryzmu, a może wbrew niemu, kraj podnosił się z upadku. Ten proces zabrał cztery dekady, a jego finałem – ku zdumieniu komunistów – było nie tyle utopijne społeczeństwo marksistowskie, ile odrodzony w swojej tradycji i gotowy do wolności, dojrzały naród.
Przyszedł rok 1989. Czy mam przypominać tych, co to znów u progu wolności mieli głównie „wątpliwości i obawy"? Można by ich nazwiskami zapełnić książkę telefoniczną niejednego miasteczka. A jednak pokolenie, które wtedy wchodziło w wolność, z tymi obawami się nie liczyło. Wyznaczyliśmy sobie plan przebudowy kraju. Osiągnięcie celów politycznych, jakimi było wejście do struktur Unii Europejskiej i NATO. Nowoczesność, rozwój gospodarczy, integracja z globalizującym się światem, rozumna demokracja. Czy się udało? Bez wątpienia, choć na tym okresie najlepszej w naszej historii koniunktury musiały się pojawić rysy.
Po 30 latach jesteśmy na kolejnym progu dziejów. Pandemia bez wątpienia wiele zmieni. Poddane zostaną historycznej weryfikacji dotychczasowe systemy polityczne, gospodarcze, międzynarodowe, a przede wszystkim same procesy globalizacyjne. Wchodzimy w ten trudny czas jako Polacy bardzo osłabieni. Z podzielonym społeczeństwem, zapiekłymi w politycznych matecznikach elitami, zmasakrowanym systemem konstytucyjnym, sądowniczym, parlamentarnym. Naprzeciw woluntarystycznej do granic obłędu władzy stoi nijaka, niepozbierana i nieprofesjonalna opozycja. Znów jesteśmy pełni „wątpliwości i obaw", czy podołamy wyzwaniom. Typowe dla Polaków, można już powiedzieć bez specjalnego ryzyka. Jednak wszystko to przecież wobec wyzwań, jakie stały przed poprzednimi pokoleniami przełomu, wygląda nie jak porohy na Dnieprze, ale jak średniej wielkości piaskownica do przeskoczenia. Takie to proporcje.