W tomie „Poufne" używa pan obrazów, które na długo pozostają w czytelniku, np. szuflada, w której fajki ojca leżą obok maminych serwetek ze śladami po kawie. Czy to także taktyka pisarska?
Tak właśnie odbieramy świat: wielozmysłowo. Opowieść o biurku, w którego szufladzie leżą fajki i serwetki jest w dużej mierze opowieścią o zapachu. Wystarczy przy nim usiąść, by poczuć.
Biurko to dziedzictwo, pamiątka podkreślająca ciągłość.
W rodzinach, o których piszę, możliwość dziedziczenia krzesła czy biurka traci ciągłość i powraca dopiero w pierwszym urodzonym po wojnie pokoleniu. Sprzed wojny nie ma nic. Nie ma zdjęć. Zostały tylko imiona, nazwiska, adresy, w niektórych przypadkach daty i miejsca śmierci. Dziedziczymy rzeczy, których nasi rodzice ani dziadkowie nie odziedziczyli. To ma znaczenie – znowu jesteśmy jak wszyscy.
Dlaczego jest ważne, by być jak wszyscy?
Są rzeczy, bez których odczuwa się deficyt. Nie trzeba być we wszystkim jak wszyscy, ale jak się niektórych rzeczy nie ma, to jest bardzo smutno. Bycie w żałobie po ludziach, których się nie znało, jest bardzo smutne i na to się nie ma wpływu.
Odbył pan wiele spotkań autorskich. Po „Rejwachu", „Księdze wyjścia", „Oskarżam Auschwitz" stał się pan specjalistą od traumatycznych historii żydowskich. Jakie były te spotkania?
To było dla mnie bardzo trudne doświadczenie. Działy się tam rzeczy, które najpierw wydawały się zaskakujące, a później stały się codziennością. Spotykałem ludzi, którzy otwarcie odbierali mi prawo do bycia Polakiem. Do dzisiaj nie wiem, co dawało im to prawo. Z czasem milczenie pozostałych uczestników tych spotkań stawało się coraz boleśniejsze. Spotykałem także cudownych ludzi i odbyłem wiele ciekawych rozmów, które wiele mnie nauczyły. Przyszedł moment, w którym zrezygnowałem z kolejnych spotkań, uznałem, że nie ma powodu, dla którego muszę tego słuchać. Nie ma też dobrej odpowiedzi na wykrzyczane przez dziarskich mężczyzn w średnim wieku nakazy, bym wyjechał do swojego kraju. Jestem u siebie. Tak samo jak ludzie, którzy te słowa wykrzykiwali. Mieszkamy w jednym kraju.
„Księga wyjścia" ukazała się w szczególnym momencie – w marcu 2018 roku. To był trudny moment dla stosunków polsko-żydowskich i polsko-izraelskich.
Ta sytuacja wielu kojarzyła się z wydarzeniami marca 1968 roku. Nowela do ustawy o IPN brzmiała źle i wywoływała zaognienie relacji polsko-żydowskich i polsko-izraelskich. W kontekście moich spotkań autorskich spowodowała dwie rzeczy. Po pierwsze na spotkania ze mną przychodziło więcej ludzi, którzy podkreślali, że to, co się dzieje, nie dzieje się w ich imieniu. Po drugie przychodziło dużo ludzi zachęconych tym, że można dzisiaj mówić Żydom, żeby pisali w swoim języku i mieszkali w swoim kraju. To bardzo prosty, ale niezawodny sposób na antagonizowanie. Okazało się ponownie, że kładzenie na stół karty antysemickiej winduje sondaże i że to się jednak opłaca.
W jakim punkcie jesteśmy teraz?
Dziś po raz kolejny rząd i parlament ma w swych rękach losy ultranacjonalistycznych organizacji i nie zakazuje ich działalności. Organizacje typu ONR, które atakowały Żydów na uniwersytetach przed wojną i tłukły szyby w żydowskich sklepach, dziś znów mają się bardzo dobrze. Nie odczytuję tego jako dobrą wróżbę.
Planuje pan spotkania z czytelnikami?
Oczywiście, dostaję bardzo dużo sygnałów, że czytelnicy chętnie się ze mną spotkają i chcą rozmawiać. To wielka przyjemność dla autora poznać swoich odbiorców i konfrontować się z odbiorem nowego tekstu.
Czy to, co wydarzyło się w okolicach marca 2018 roku, to najsilniejsze pana doświadczenie jako polskiego Żyda?
Moi rodzice i dziadkowie mówili o Polsce: „tu potrafi się dziać". Teraz i ja to widzę. Okazuje się, że mnie to dotyczy i też będę żył w rasistowskich czasach. Jednak w moim życiu najtrudniejszy był czas, kiedy doznałem przemocy fizycznej w szkole. Teraz nie sądzę, by groziła mi przemoc fizyczna – choć słyszę, jak naiwne jest to zdanie.
Czy ta książka pana zmieniła?
Jeszcze tego nie wiem. Na razie jestem na tym samym etapie, na którym byłem w trakcie pisania. Dopóki nie zobaczę, co wyczytał mój czytelnik, nic się nie zmieni.
—rozmawiała Aldona Wołłk-Łaniewska, dziennikarka Polskiego Radia
Mikołaj Grynberg (ur. 1966) – fotograf i pisarz, z wykształcenia psycholog. Autor albumów „Dużo kobiet" (2009) i „Auschwitz – co ja tu robię?" (2010). Wydał trzy zbiory rozmów: „Ocaleni z XX wieku" (2012), „Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne" (2014) oraz „Księgę wyjścia" (2018). W 2017 roku ukazał się „Rejwach" – jego pierwszy tom opowiadań. 10 czerwca ukaże się kolejny: „Poufne".