W niezłym warszawskim liceum zorganizowano spotkanie z Igorem Tuleyą. Broń Boże żadnej polityki, tu przecież analogii do oficerów politycznych nie ma, po prostu spotkanie z sędzią, dla chętnych. Tuleya nie jest absolwentem tego liceum, to młoda szkoła, występował w charakterze prawnika. Dlaczego wybrano akurat jego? Nie, takich pytań nikt nie zadaje, to oczywiste. Gdyby to było spotkanie z prof. Krystyną Pawłowicz czy Jerzym Kwaśniewskim z Ordo Iuris, a nie, to jawna, polityczna agitacja, grzmieliby wszyscy święci z kapłanami z warszawskiego ratusza na czele. Prawnicy dzielą się wszak na prawników oraz prawników reżimowych, czego państwo nie rozumieją?
Dyrektor innego warszawskiego liceum jest oszalałym kodziarzem, w mediach społecznościowych szarżuje bez opamiętania, atakuje wszystko, co mu PiS-em trąci, a węch ma wyczulony, wspiera wrzaski „Wy...ć!" pod kościołami i protesty wszelakie. „Pachołek obecnej władzy", jak określił jednego z sędziów, to i tak Wersal jak na standardy pana dyrektora, ale akurat za to grozi mu dyscyplinarka. Spokojnie, nic mu się nie stanie, Czerska mobilizuje oddziały szturmowe, sędzia Tuleya obroni.
A na Podlasiu z innej mańki. Oto szefem ONR-u w powiatowym miasteczku, bezkompromisowym narodowcem grożącym śmiercią wrogom ojczyzny, judeosceptykiem jak cała jego organizacja, uczestnikiem każdej demonstracji przeciwko tęczowym zboczeńcom jest radny i... katecheta w miejscowej szkole.
Państwo pozwolą, że jeszcze jedno tylko wspomnienie z mojego ogólniaka i już kończę te przypadki. Historykiem był u nas wierny władzy ludowej po grób towarzysz, człowiek tyleż inteligentny, co groźny. Przełom 1989 roku przeszedł gładko, chciał po nim w szkole zakładać Narodowy Związek Młodzieży, w kościele siadał w pierwszym rzędzie i ufundował tablicę ku czci endeckiego generała. Wspominam go, bo polityczne szaleństwo w szkołach ma długą tradycję. Niby wszyscy się zgadzają, że to niedobrze, że szkoła uczyć ma, a nie ideologiczną mową-trawą karmić i hejtem dzieciaki zatruwać, ale jak przychodzi co do czego, to wiecie, to nie takie oczywiste, to zupełnie inaczej wyglądało, zaszło nieporozumienie. Słowem, usprawiedliwiamy swoich. I tak oszalały dyrektor będzie dalej smażył swe zaangażowane epistoły, pan Tuleya występował w roli wzoru obywatelskich cnót, a podlaski katecheta będzie wrzeszczał, co mu narodowa ślina na język, polski język przyniesie.