W betonowej zagrzybionej celi o powierzchni sześciu metrów kwadratowych wyłączono wodę. Przez malutkie okienko nie widać nieba, a słońce można zobaczyć jedynie we śnie. Zaświeci jednak dopiero wtedy, gdy strażnicy w przypominających talerze okrągłych czapkach pozwolą spać. To oni decydują, kiedy poluzować łańcuchy i uwolnić zamontowane na ścianie metalowe łóżko. Mogą tego nie zrobić, aresztantowi pozostanie więc wtedy betonowa podłoga.
Nawet w czerwcu ściany tam są zimne jak w piwnicy, ciało rozgrzewają jedynie intensywne pompki i przysiady. Można też chodzić tam i z powrotem, odbijając się od ścian ciasnej izolatki. Okrągłym czapkom nie chodzi o fizyczne odebranie wolności, tłumią pragnienie wolności w człowieku, by opuszczając mury aresztu wciąż pozostawał zniewolony. Mogą zrobić dosłownie wszystko. Pobić, dokwaterować kryminalistę, wariata albo wygłodzonego narkomana. Zwłaszcza wtedy, gdy w ich ręce trafia człowiek, którego tam, za wysokimi murami nikt nie broni, nikt głośno nie wykrzykuje jego imienia i nie ma znajomych dziennikarzy.
Wielu nie wytrzymuje. To dlatego każdemu aresztantowi zabiera się sznurówki, pasek i wszystkie nawet najdrobniejsze rzeczy, które mogą powodować myśli samobójcze. Nie dają nawet prześcieradeł, by człowiek nie porwał go na paski i nie zacisnął pętli na szyi. Tam brudny, śmierdzący i pełen pcheł materac jest prawdziwym przywilejem. To nie hollywoodzki film akcji o afrykańskich dyktaturach z ubiegłego wieku, to Białoruś Aleksandra Łukaszenki w czerwcu 2020 roku, niespełna trzy godziny jazdy przyszłą autostradą wolności na wschód od Warszawy.
Marzenia o demokracji
Tysiące ludzi w wielu miastach kraju stoją w kolejkach do namiotów opozycyjnych kandydatów, by złożyć swój podpis, a to dopiero początek kampanii wyborczej, czegoś takiego nie było nigdy w historii Białorusi. To świadczy tylko o jednym: Białorusini mają dość – przekonywał mnie na początku czerwca mój stary znajomy Paweł Siewiaryniec. Podobno jak tysiące innych mieszkańców białoruskiej stolicy przyszedł wtedy pod Bazar Komorowski, by stanąć w obronie aresztowanego pod koniec maja w Grodnie popularnego opozycyjnego blogera Sierheja Cichanouskiego. – Jeżeli władze zdecydują się na kolejne represje, wybuchną masowe protesty i rozpocznie się ogólnokrajowy strajk – twierdził.
Mówił o tym podekscytowany i był święcie przekonany, że ta długo oczekiwana wolność już stoi u progu, wystarczy jedynie otworzyć te drzwi i, jak pisał Sołżenicyn w „Archipelagu GUŁag", nie milczeć, lecz krzyczeć, krzyczeć jak najgłośniej. Paweł krzyczał do mikrofonu, gromadząc wokół siebie tłum ludzi i dziennikarzy. Następnego dnia po naszej rozmowie został aresztowany. Wiedział, że represje się rozpoczną, ale nie wiedział, że tak szybko. W mińskim areszcie tymczasowym znajduje się już od 7 czerwca, od czterech tygodni w pojedynczej sześciometrowej izolatce.