Jakobiński moment – takiego pojęcia użył w tytule artykułu z 22 czerwca „Wall Street Journal", próbując odmalować to, co dzieje się w Ameryce. Przy czym gazeta nie odniosła tego nawet do plądrowania sklepów i walk z policją, lecz do radykalnych przemian w kulturze dokonujących się z dnia na dzień.
Od razu skojarzyła mi się scenka odmalowana w „Rzeczpospolitej Obojga Narodów" Pawła Jasienicy. Pisarz przypomniał los ciała byłego króla Polski Stanisława Leszczyńskiego pochowanego – jako książę Lotaryngii i teść króla Ludwika XV – w kościele Notre Dame w Nancy. – To jeszcze jeden, który uniknął gilotyny – zawołał pewien sankiulota (radykalny rewolucjonista) podczas plądrowania świątyni w apogeum wielkiej rewolucji. I szybko nadrobił zaległość historii, odrąbując zabalsamowanym królewskim zwłokom głowę łopatą.
Szkolna rada na tropie
Teraz odbywa się coś podobnego, przy czym najbardziej w Stanach Zjednoczonych. Kraju, który ze względu na swój wrodzony konserwatyzm wydawał się szczególnie impregnowany na podobne wstrząsy. Gdzie od dawna popkultura godziła różne rewizje i obrachunki z solennym, nawet z lekka patetycznym stosunkiem do swojej historii.
W roli owego sankiuloty występuje czasem grupa współczesnych mścicieli wypuszczająca się na prowincję, bo słyszeli, że w jakimś miasteczku stoi pomnik niedobitego „rasisty". Ale może w niej wystąpić równie dobrze rada szkolna jednego z okręgów środkowozachodniego stanu Minnesota, wyrzucająca z listy lektur szkolnych powieść Harper Lee „Zabić drozda", choć i książka, i jej filmowa adaptacja uchodziły za sztandarowe dzieło liberałów walczących z rasizmem w południowym stanie Alabama. Kto podpowiedział temu ciału złożonemu z prowincjonalnych urzędników, że sposób opowiadania o walce z rasizmem jest w tym dziele zbyt zacofany, zanadto paternalistyczny, nieodpowiadający współczesnym czasom? Jak wyglądają, co myślą, kim są ludzie, którzy nie chcą dać okazji choćby do konfrontacji dawniejszej wrażliwości z dzisiejszą? Kto wyrzuca arcydzieła literatury na śmietnik? Jakim cudem Minnesota, spokojny stan z niewielką liczbą Murzynów, wplątany jednak w wojnę rasową poprzez zabójstwo George'a Floyda w Minneapolis, stał się nagle jednym z centrów kulturowej rewolucji?
W roli zbiorowego sankiuloty wystąpiła też szacowna rada zarządzająca Uniwersytetu w Princeton, kiedy zdegradowała Woodrowa Wilsona jako patrona School of Public and International Affairs, będącej de facto wydziałem tej uczelni. Opisano dawnego prezydenta tej uczelni (w latach 1902–1910), później gubernatora New Jersey i wreszcie przez dwie kadencje (1913–1921) prezydenta USA z Partii Demokratycznej jako rasistę, który nie może patronować współczesnej edukacji. Tu parę słów niezbędnego wyjaśnienia.