Przez lata Mińsk był dla mnie tylko miejscem na mapie, aż do dnia, kiedy z rodzicami wybrałem się w te strony, by spotkać ludzi stamtąd, zamienić z nimi słowo, zauroczyć się krajobrazem, w jakim żyją, spojrzeć z mostu w Borysowie w mętny nurt Berezyny, dostrzec pod warstwą rzecznego mułu granat czystej wody, tej samej, która przeraziła Napoleona, gdy stawał nad jej niepewnym brzegiem w listopadzie 1812 r., i gdzie po raz ostatni wygrał i przegrał, tracąc na zawsze brylant cesarskiego diademu.
Nie wiem wiele o moich przodkach z tamtych czasów. Bez wątpienia byli świadkami zwycięskiej klęski Bonapartego. Mieszkali w tych stronach od setek lat, pieczołowicie kultywując swoją polskość i swój katolicyzm. Otoczeni morzem prawosławnego ludu, mieli się – a może nawet nią byli – za szlachtę, szaraczkową, wrzaskliwą i swarną, awanturniczą i handlującą szablami, ale przecież patriotyczną, przywiązaną do ojczyzny i jej świętej tradycji. Czy poszli z Napoleonem na Moskwę? Nie wiem. Pewnie tak, bo ruski żywioł, z którego się wywodzili, przez stulecia brutalnie zawłaszczała Moskwa, co im się podobać nie mogło.
Ruś to była dla nich rozmaitość, pomieszanie religii i tradycji, dzieło Kijowa i Nowogrodu, Pskowa i Smoleńska, Słowian i Waregów, bojarów i Kozaków. Moskiewski strychulec musieli pojmować jako kajdany. Trzeba było z nim walczyć. Walczyli więc pewnie pod Batorym, w imię korony Wazów czy Bonapartego. Ilu ich padło? Nigdy się nie dowiem.
Aż przyszła tamta przeprawa w listopadzie 1812 r., gdy pękał cienki lód i tonęli wiarusi cesarza. Wcześniej jenerał Dąbrowski nie utrzymał mostów. Zdobył je Moskwicin, a potem spalił. Bonaparte musiał budować mosty pontonowe na Berezynie. Przeszedł, ale był tylko krok od samozagłady. Czy towarzyszyli mu moi przodkowie? Jedynowicze, Filipowicze, Wańkowicze? Lokalna szaraczyzna białoruskich łąk i łęgów? Jeśli kochali Boga i Polskę – byli. Nie mam wątpliwości. A co potem? Moskwicin rozpychał się coraz bardziej. Zawłaszczał ziemię i język. W bolszewickim przebraniu najpierw obiecał wolność narodom, a potem postawił pod „stienką" albo wywiózł na Sybir.
Kiedy byłem tam, nad Berezyną, niedawno z rodzicami, spotkaliśmy się głównie ze strachem i zapomnieniem. Kamiennym zapomnieniem. Operacja antypolska NKWD z 1937 r. nauczyła moresu. Naród zabito i rozproszono. Matka mojego ojca Anna z domu Jedynowicz, wnuczka i córka Nadberezyńców, trafiła do Królewca. Nigdy nie dane jej było dotknąć polskiej ziemi. Nigdy porozmawiać po polsku. Nie była nawet na ślubie syna. Takie losy. Polskie z ducha i ciała.