Mój kuzyn Steven Tyler i Białoruś

Wybory na Białorusi odbieram bardzo osobiście, bo przecież w jakimś – trudnym do opowiedzenia – kawałku mojej tożsamości to moja ojczyzna. Odkrywałem zresztą tę prawdę bardzo powoli, dochodziłem do niej jak po nitce do kłębka, łącząc fakty z przeszłości z opowieściami mojego ojca, dyskretną, niekiedy nawet wstydliwą albo obciążającą wiedzę z rodzącymi się powoli emocjami, które z czasem – za sprawą pewnej książki – miały wybuchnąć rozdzierającą serce nostalgią. Ta wiedza, ta tożsamość, stawała się powoli, trochę obok mnie, trochę mimo mojej woli, a jednak przeraźliwie konsekwentnie.

Publikacja: 07.08.2020 18:00

Mój kuzyn Steven Tyler i Białoruś

Foto: AdobeStock

Przez lata Mińsk był dla mnie tylko miejscem na mapie, aż do dnia, kiedy z rodzicami wybrałem się w te strony, by spotkać ludzi stamtąd, zamienić z nimi słowo, zauroczyć się krajobrazem, w jakim żyją, spojrzeć z mostu w Borysowie w mętny nurt Berezyny, dostrzec pod warstwą rzecznego mułu granat czystej wody, tej samej, która przeraziła Napoleona, gdy stawał nad jej niepewnym brzegiem w listopadzie 1812 r., i gdzie po raz ostatni wygrał i przegrał, tracąc na zawsze brylant cesarskiego diademu.

Nie wiem wiele o moich przodkach z tamtych czasów. Bez wątpienia byli świadkami zwycięskiej klęski Bonapartego. Mieszkali w tych stronach od setek lat, pieczołowicie kultywując swoją polskość i swój katolicyzm. Otoczeni morzem prawosławnego ludu, mieli się – a może nawet nią byli – za szlachtę, szaraczkową, wrzaskliwą i swarną, awanturniczą i handlującą szablami, ale przecież patriotyczną, przywiązaną do ojczyzny i jej świętej tradycji. Czy poszli z Napoleonem na Moskwę? Nie wiem. Pewnie tak, bo ruski żywioł, z którego się wywodzili, przez stulecia brutalnie zawłaszczała Moskwa, co im się podobać nie mogło.

Ruś to była dla nich rozmaitość, pomieszanie religii i tradycji, dzieło Kijowa i Nowogrodu, Pskowa i Smoleńska, Słowian i Waregów, bojarów i Kozaków. Moskiewski strychulec musieli pojmować jako kajdany. Trzeba było z nim walczyć. Walczyli więc pewnie pod Batorym, w imię korony Wazów czy Bonapartego. Ilu ich padło? Nigdy się nie dowiem.

Aż przyszła tamta przeprawa w listopadzie 1812 r., gdy pękał cienki lód i tonęli wiarusi cesarza. Wcześniej jenerał Dąbrowski nie utrzymał mostów. Zdobył je Moskwicin, a potem spalił. Bonaparte musiał budować mosty pontonowe na Berezynie. Przeszedł, ale był tylko krok od samozagłady. Czy towarzyszyli mu moi przodkowie? Jedynowicze, Filipowicze, Wańkowicze? Lokalna szaraczyzna białoruskich łąk i łęgów? Jeśli kochali Boga i Polskę – byli. Nie mam wątpliwości. A co potem? Moskwicin rozpychał się coraz bardziej. Zawłaszczał ziemię i język. W bolszewickim przebraniu najpierw obiecał wolność narodom, a potem postawił pod „stienką" albo wywiózł na Sybir.

Kiedy byłem tam, nad Berezyną, niedawno z rodzicami, spotkaliśmy się głównie ze strachem i zapomnieniem. Kamiennym zapomnieniem. Operacja antypolska NKWD z 1937 r. nauczyła moresu. Naród zabito i rozproszono. Matka mojego ojca Anna z domu Jedynowicz, wnuczka i córka Nadberezyńców, trafiła do Królewca. Nigdy nie dane jej było dotknąć polskiej ziemi. Nigdy porozmawiać po polsku. Nie była nawet na ślubie syna. Takie losy. Polskie z ducha i ciała.

Wspomniałem wcześniej o książce, która obudziła moje emocje. To wspaniali „Nadberezyńcy" Floriana Czarnyszewicza. Naznaczony geniuszem epos na miarę „Pana Tadeusza". Arcybarwna opowieść o zapomnianych czasach pisana na emigracji w Argentynie przez nikomu nieznanego rzeźnika. Czyż to nie dziejowa figura na miarę Norwida? Zachwycali się książką Miłosz, Stempowski i Czapski, a mój zachwyt to tylko echo ich emocji. A Nadberezyńcy rządzą do dziś. I to jak! Wnukiem brata Floriana – Feliksa Czarnyszewicza – jest Steven Tyler, lider i wokalista wielkiej kapeli rockowej Aerosmith. Kuzyn znad Berezyny – tak o nim często myślę. Wspólna krew. Ciekawe, co o swoim rodowodzie wie? Czy czytał „Nadberezyńców"? Marzę, by mu zadać to pytanie pewnego dnia, kiedy na białoruskim majdanie zagości wolność.

Mało mam marzeń. Życie nauczyło mnie pokory i realizmu. Ale jednym z moich najważniejszych pragnień jest wolna Białoruś rządzona przez ludzi godnych historii tego kraju. Ludzi wolności, ludzi demokracji. Czy kiedyś się ich doczekamy? Bez wątpienia. Wtedy przyjdzie czas, by Steven, wnuk nadberezyńskich Czarnyszewiczów, zagrał na największym stadionie Mińska. Historia zatoczyłaby koło. Czy to w ogóle możliwe? Wierzę, że tak. Nadberezyniec. Redaktor tej gazety. Miłośnik ojczyzny. Takie ma marzenia. 

Przez lata Mińsk był dla mnie tylko miejscem na mapie, aż do dnia, kiedy z rodzicami wybrałem się w te strony, by spotkać ludzi stamtąd, zamienić z nimi słowo, zauroczyć się krajobrazem, w jakim żyją, spojrzeć z mostu w Borysowie w mętny nurt Berezyny, dostrzec pod warstwą rzecznego mułu granat czystej wody, tej samej, która przeraziła Napoleona, gdy stawał nad jej niepewnym brzegiem w listopadzie 1812 r., i gdzie po raz ostatni wygrał i przegrał, tracąc na zawsze brylant cesarskiego diademu.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich