Nie trzeba być transfobem, żeby zrozumieć dyskomfort, jaki może czuć matka z nieletnią córką narażona na rozbieranie się przy biologicznym mężczyźnie. W tej konkretnej sytuacji to te dziewczynki są osobami słabszymi i to ich komfort powinien być ważniejszy niż prawo transpłciowej osoby do eksponowania wobec nich swojego penisa. Tyle że w walce o prawa uciskanej mniejszości czasami łatwo stracić perspektywę, kto w danym momencie jest uciskany, a przyznawanie kolejnych praw jednej grupie coraz częściej odbywa się kosztem innych grup.




Nie wiem, kim naprawdę była osoba z damskiej szatni. Zawsze myślałam, że transkobiety mają problem ze swoimi męskimi genitaliami i będą unikać sytuacji, w których miałyby je obnażać wobec innych. Jednak nie będę udawać, że się znam. Ten przypadek niebezpiecznie przypomina jednak inną rzekomą transkobietę – a tak naprawdę wyjątkowo perwersyjnego mężczyznę, który wykorzystuje przepisy zakazujące dyskryminacji do prześladowania migrantek prowadzących salony kosmetyczne, seryjnie pozywając te, które z powodów religijnych lub kulturowych (bo takie bierze na cel) odmawiają wydepilowania jego męskich genitaliów. Przepisy, które miały chronić mniejszości, wykorzystuje do prześladowania, próbując wyciągać odszkodowania za odmowę macania jego genitaliów przez kobiety, które nie mają na to ochoty. Na razie bezskutecznie, kanadyjskie sądy odrzuciły wszystkie jego kilkanaście pozwów, ale kwestią czasu wydaje się prawne zmuszanie kobiet do obsługiwania uważających się za kobiety mężczyzn w taki sposób, jaki ci sobie zażyczą. Jeśli kobieta nie ma prawa oczekiwać, że w szatni dla kobiet jej kilkuletnia córka nie będzie narażona na oglądanie nagich penisów, to niewiele marginesu już zostało.

Z niezrozumiałych względów dobre samopoczucie jednej samozwańczej kobiety ma być w postępowym świecie ważniejsze niż dobre samopoczucie dziesiątek „zwykłych" kobiet. A to nie jest ani zrozumiałe, ani sprawiedliwe.