Kto może zyskać, a kto stracić na zmianach w rządzie?

Morawiecki się wzmocni lub nie, Ziobro może coś ugra, a Gowin odzyska wpływy. Czy jednak mieszanie w rządzie, zwane rekonstrukcją, przyniesie korzyści państwu i obywatelom? Otóż, niekoniecznie.

Aktualizacja: 13.09.2020 16:35 Publikacja: 11.09.2020 00:01

Kto może zyskać, a kto stracić na zmianach w rządzie?

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

O rekonstrukcji rządu wszyscy rozmawiają przede wszystkim w dwóch kontekstach. Pierwszym jest starcie Jarosława Kaczyńskiego z koalicjantami. On chce odebrać Solidarnej Polsce i Porozumieniu po jednym z dwóch resortów. Oni się bronią.

Jarosław Gowin chce na dokładkę wrócić do rządu i zdaje się, że to osiągnie. Ale bardziej widoczny jest Zbigniew Ziobro wykorzystujący czas przedłużającej się niepewności do ofensywy ideologicznej swojego środowiska.

Drugi kontekst to same personalia. Fruwają w powietrzu nazwiska: Mariusz Błaszczak na wicepremiera, Piotr Gliński jako ewentualny szef czterech resortów. Wymienia się też ministrów, którzy mieliby się rozstać ze stanowiskami: od wicepremier Jadwigi Emilewicz po ministra infrastruktury Andrzeja Adamczyka.

To skądinąd oddzielny problem. Ministrom, którzy mają podejmować kluczowe decyzje, zafundowano wielomiesięczną niepewność. Czy Dariusz Piontkowski może w obliczu dymisji zajmować się pełną parą przystosowaniem polskich szkół do pracy w pandemii? Stara się to robić, tylko że lider jego partii mu w tym nie pomaga. A przecież pamiętamy, jak przez wiele miesięcy odwoływał w roku 2017 samą premier Beatę Szydło.

Klucz w komitecie?

Pozostaje jeszcze sprawa nieco tajemniczego wzmocnienia premiera Mateusza Morawieckiego. Niewątpliwie samo zredukowanie stanu posiadania partii Ziobry byłoby dla niego sukcesem. Dochodzi zamiar symbolicznego wywyższenia: ma zostać wiceprezesem PiS.

Chyba między bajki należy jednak włożyć powracającą plotkę o namaszczeniu go jesienią przez Kaczyńskiego na swego następcę. Prezes raczej nie rozważa przypominania o własnym odejściu na emeryturę. A krótkie wakacje spędził w towarzystwie innego kandydata na delfina – Joachima Brudzińskiego.

Owszem, nowy rząd, mniej liczny, będzie z natury rzeczy sterowniejszy z punktu widzenia jego głowy. Niewątpliwie też Morawiecki pozbędzie się kilku osób, które od dawna podtrzymywano w rządzie głównie z tytułu dawnych zasług dla PiS, typu Andrzeja Adamczyka.

Tu jednak zaczynają się schody, bo nie każda zmiana prowadzi do spełnienia marzeń premiera. – Jeśli na przykład Jacek Sasin dostanie infrastrukturę jako dodatek do resortu zasobów państwowych, trudno tu mówić o dowartościowaniu Morawieckiego. On traktuje Sasina jak obce ciało w rządzie. Kaczyński musi znaleźć inną receptę na wzmocnienie szefa Rady Ministrów, choćby przez zmiany w mechanizmie funkcjonowania rządowych struktur – relacjonuje ważny polityk PiS, bliski premierowi.

Zwracam uwagę, że pozycję szefa rządu najbardziej wzmocniłby Kaczyński, dając mu swobodę w doborze wszystkich ministrów. – No, tak daleko jeszcze nie zaszliśmy – śmieje się mój rozmówca.

Minister w rządzie Morawieckiego mówi wprost: trzeba wzmocnić kontrolę Kancelarii Premiera nad legislacją. Jak? Poprzez uczynienie ze Stałego Komitetu Rady Ministrów narzędzia większej władzy nad radosną twórczością poszczególnych ministerstw.

Z ust członka rządu padają nawet przykłady: – Po co Ziobro popisuje się projektem rejestru organizacji pozarządowych, które korzystają z pomocy zagranicy? Albo zamysłem wprowadzenia konfiskaty rozszerzonej? Te bardzo restrykcyjne rozwiązania idą na konto całego rządu i PiS. Niepotrzebnie.

No tak, tylko co z tym zrobić? Projekty będą powstawać w resortach nadal, a ministrowie chcący się wykazać przed jakąś grupą wyborców znajdą zawsze sposób, aby to zrobić. Zarazem już dziś Stały Komitet jest sitem, przez które to, co kontrowersyjne dla Kaczyńskiego i premiera, się nie przeciśnie. Na czym ma polegać większa kontrola?

Spytany o to minister Łukasz Schreiber, obecny bardzo sprawny szef Stałego Komitetu, odpowiada enigmatycznie. – Są pewne pomysły, ale za wcześnie o nich mówić – uśmiecha się tajemniczo.

Premier i nadpremier

Słychać też o innych gwarancjach dla premiera, ale na razie są to tylko hasła. Przy okazji przydałby się solidny przegląd reguł stanowienia prawa. Czekają wciąż reformy czyniące ten proces bardziej transparentnym. Proponował takie zmiany jeszcze Jan Rokita przy okazji afery Rywina.

Sytuację komplikuje brak jasności, gdzie jest ośrodek decyzyjny. Nad premierem jest jeszcze gabinet prezesa PiS na Nowogrodzkiej. To tam zapadają kluczowe decyzje. Niektóre inicjatywy skądinąd celowo omijają rząd. Są zgłaszane jako projekty poselskie, żeby uniknąć społecznych konsultacji i badania zgodności z prawem unijnym.

To niby logiczne w systemie parlamentarnym, że partia ma coś do powiedzenia w sprawie kierunków polityki. Tyle że ta partia to często po prostu Kaczyński. Uzależnienie decyzji od jednej osoby spoza rządu prowadzi do zamętu. W grudniu 2019 roku przeszły w Sejmie rozwiązania korzystne dla myśliwych, bo Kaczyński się pogubił. Jego wieloletnia współpracownica Barbara Skrzypek nie przesłała mu opinii zaprzyjaźnionego ekologa.

Zarazem wola Kaczyńskiego nie zawsze bywa święta. To poza nim, ba, do pewnego stopnia poza premier Szydło, minister Jan Szyszko przygotował w roku 2016 projekt ułatwiający wycinanie drzew na własnych posesjach. Kiedy po społecznych protestach Kaczyński kazał ustawę częściowo cofnąć, zdominowane przez Klub PiS komisje sabotowały tę rekomendację miesiącami. Tymczasem drzewa cięto.

Podobnie żądanie Kaczyńskiego, aby zakazać hodowli zwierząt na futra, ugrzęzło w komisjach. Lobby hodowców popierane przez ojca Tadeusza Rydzyka okazało się silniejsze. Teraz prezes PiS wrócił do tematu – pod wpływem filmu dziennikarza Onetu Janusza Schwertnera. Czy jego upór wystarczy? Ano, zobaczymy.

Posądzani o żądzę władzy

W opisie rządzenia PiS zderzają się skrajne zarzuty. Jeden opisuje tę partię jako rzeczniczkę wszechkontroli usiłującą za wszelką cenę, metodami politycznymi, zmienić społeczeństwo. Właściwie to zbudować nowe. Ostatnio do tej krytyki powrócił Donald Tusk. W wywiadzie dla „Polityki" w większym stopniu poświęconym radom dla opozycji przedstawił pisowski system jako zaprzeczenie własnej metody: za jego czasów premier i rząd nie mieli ochoty na rządzenie wszystkim.

Nie da się ukryć, że w kilku sferach PiS istotnie zmienił reguły gry. Służby specjalne mają więcej formalnej władzy niż przed rokiem 2015. Minister sprawiedliwości nie tylko ręcznie steruje prokuraturą, ale ma prawo zaglądać do akt. Co więcej, sądy zostały poddane pośrednim wpływom partii rządzącej. Paradoksalnie te zmiany uczyniły bardzo silnym nie tyle Kaczyńskiego i Morawieckiego, ile Ziobrę. Premier ma się nawet obawiać tego jego władztwa.

Kto ma rację w stawianiu państwu i rządowi zadań: Tusk czy Kaczyński? Można przypomnieć, że niemal każdy spór ma dwie strony medalu. Kiedy Tusk mówił, że woli się trzymać z dala od służb specjalnych, umywał ręce od minimalnej kontroli nad nimi. Kosztowało go to oskarżenia o bierność wobec rozmaitych afer. Z kolei nadmierna kontrola nad służbami rodzi pokusę ich nadużywania. To samo dotyczy prokuratury. Jakieś zadania rząd powinien jej stawiać. Ale czy powinien jej używać?

Zarazem wizja PiS czy Kaczyńskiego jako demiurga inżynierii społecznej jest mocno przesadzona. Rodzi się wręcz konkurencyjny do Tuskowego zarzut powtarzany z upodobaniem przez think tanki typu Klubu Jagiellońskiego, że wpływ Zjednoczonej Prawicy na rzeczywistość jest niewielki, że rząd abdykował z roli czynnika zmieniającego rzeczywistość.

Można naturalnie wskazać sfery, w których to jest nieprawdą. Ten rząd uszczelnił system podatkowy w stopniu nieosiągalnym dla poprzednich ekip. Długo panował nad finansami publicznymi przy potężnym strumieniu wydatków, choć dziś zastępuje to panowanie kreatywną księgowością.

Po co im rząd

W wielu sferach wpływ na rzeczywistość jest jednak czystą iluzją, przedmiotem raczej drażniącej gadaniny niż realnych faktów. Oto po wyborach prezydenckich politycy PiS zdefiniowali sobie szkołę jako coś, na co nie mają wpływu. Mają przez to trudności z dotarciem do młodych. Czy jednak to przeświadczenie zmienili w realne projekty? Absolutnie nie.

Z jednej strony byłoby źle, gdyby próbowali na siłę upolityczniać szkoły w swoim duchu. Z drugiej zaś nie umieli nawet domknąć reformy, którą przeprowadzili na początku poprzedniej kadencji – a ona czyniła szkołę bardziej tradycyjną, patriotyczną i obywatelską. PiS nie ma pieniędzy ani umiejętności, aby tę zmianę wzmocnić.

Za to absurdalną wojną z nauczycielami osłabili swoje metapolityczne oddziaływanie na sferę edukacji i wychowania. To zaś byłoby ważniejsze niż transze pieniężne dla instytucji ojca Rydzyka. Gdy dodać do tego niejasny zamiar włączenia szkolnictwa w skład wielkiego władztwa Piotra Glińskiego, można powiedzieć, że politycy PiS sami gotują sobie w tej sferze porażkę, być może odłożoną w czasie.

Kiedy rozmawiamy dziś o wzmocnieniu sterowności rządu, nasuwa się pytanie o agendę, w imię której ma się to dokonać. Solidarna Polska chcąca się wykazać opinią jedynej prawicy „merytorycznej" już pośpieszyła z postulatami programowymi – jej wszak nie chodzi o posady. Tak się jednak składa, że, pomijając ideologiczną ornamentykę, dwa główne postulaty pokrywają się z tym, co zamierza zrobić rząd i do czego nawołuje sam Kaczyński. To zamiar „ostatecznej" reformy sądownictwa i porządkowania rynku mediów, czasem nazywanego dekoncentracją, a czasem repolonizacją.

Sądy robią dziś wszystko, aby swoimi wyrokami zachęcić rządzących do uderzenia w nie – zakaz pisania o Zbigniewie Bońku to najnowszy przykład. Nie zmienia to faktu, że w wersji Ziobry „reforma" to czystka personalna przeprowadzana pod płaszczykiem spłaszczania struktury sądownictwa. Nie zagwarantuje ona Polakom sędziów sprawniejszych czy uczciwszych. Zagwarantuje tylko większy sędziowski lęk przed następowaniem na odcisk partii rządzącej.

Z kolei próba zmuszenia do czegoś medialnych inwestorów to recepta na międzynarodową awanturę, także z Amerykanami. Co najważniejsze zaś, oba te przedsięwzięcia są bardziej próbą zmiany reguł politycznej gry na boisku niż ruchem załatwiającym coś obywatelom. Jeśli to mają być cele główne, można by twierdzić, że „dobra zmiana" programowo się wypala.

Zresztą kolejny, na razie skrywany, rządowy zamysł to powrót do powiększenia subwencji dla partii – tak aby obdzielić koalicjantów PiS. Solidarna Polska dorzuca jeszcze ograniczenie uprawnień samorządów, na razie w służbie zdrowia.

Możliwe, że taka próba natrafiłaby na opór prezydenta Dudy. Na razie nie wiemy, co sądzą o niej Kaczyński i Morawiecki, choć przynajmniej ten pierwszy zawsze był z ducha centralistą. Ale znowu nasuwa się pytanie, czy PiS ma jakiś szerszy pomysł na uzdrowienie służby zdrowia. Ideę zastąpienia zdrowotnych ubezpieczeń finansowaniem z budżetu porzucił już w poprzedniej kadencji. Skądinąd byłaby to zmiana o nieznanych skutkach – herbata nie staje się słodsza od mieszania. Naprawa służby zdrowia wymaga znacznych środków.

Chora służba zdrowia to jednak dobry przykład na sformułowanie szerszej tezy. Donald Tusk oficjalnie ogłosił, że rozstaje się z mitem reform jako koniecznego warunku funkcjonowania państwa. Poczynił w tej zasadzie jeden ważny wyjątek: przesunięcie wieku emerytalnego, ale zrobił to wstydliwie, pokątnie. Jeśli się zastanowić, Kaczyński z zupełnie innymi uzasadnieniami robi to samo, choć nie w każdej sferze (raz jeszcze przykład VAT).

Oczywiście, można wskazać inne wyjątki, nawet Ziobro nie ograniczał się do politycznego majsterkowania przy sądach, ale na przykład uderzył, choć połowicznie, w kastę komorników. Z kolei niektórzy ministrowie wykazywali błogosławioną powściągliwość. Gliński przedstawiany co i rusz jako groźny cenzor i niszczyciel kultury nie dał się na przykład wepchnąć w awanturę z uzależnianiem od rządu teatrów – dziś lwia ich część pozostaje w gestii samorządów. Dla wyrazistych konserwatystów Gliński jest politykiem, który nie próbuje odbijać kultury lewicy. Pytanie, czy gdyby podjął administracyjne starania o takie odbicie, skończyłoby się czymś innym niż wielką awanturą bez pozytywnych skutków.

Coś dla obywateli

Zarazem, pytając raz jeszcze o cele „dobrej zmiany", można wyrazić żal, że ekipa posądzana, często słusznie, o kolekcjonowanie coraz większej władzy chce jej używać przede wszystkim do pomagania samej sobie w utrwalaniu swoich wpływów. Możliwe, że pytanie „a co dla obywateli?" w końcu ją dosięgnie. Na razie chronią ją punktowe osiągnięcia w transferach społecznych plus kompromitacja opozycji.

Wrażenie tej pustki, braku wyraźnego celu, jest na tyle przemożne, że można chwilami odnieść mylące wrażenia. Mocy nabierają takie głosy jak Michała Moskala, szefa pisowskiej młodzieżówki, ale też dyrektora biura Jarosława Kaczyńskiego. Z jego wywiadów i publicznych deklaracji można by wnosić, że szykuje się jakaś zasadnicza korekta wizerunku PiS – tak by ta partia była odbierana jako niemal lewicowa, zajęta ekologią, prawami zwierząt i gwarantowaniem płacowej równości kobietom. Nie dzieje się to z pewnością bez przyzwolenia Naczelnika.

Wywołuje to ataki Konfederacji z pozycji ortodoksyjnie prawicowych i przestrogi opozycji liberalnej oraz lewicowej, aby nie dać się nabierać. Także ludzie Ziobry chętnie polemizują z takim przesłaniem. Wątpię, aby sami pisowcy traktowali tę zmianę do końca serio. Wojny z „niemieckimi mediami" czy z sędziami z pewnością pozwolą wrócić do prawicowego pionu, bo będą odbierane jako motywowane ideologiczne. Ale powtórzę: to będą wojny w dużej mierze o kształt politycznego boiska, a nie o kształt Polski.

Trzeba przyznać, że osiągnięcia tego obozu w budowaniu systemu politycznej oligarchii są daleko mniej zaawansowane niż to, co udało się osiągnąć na Węgrzech Viktorowi Orbánowi. Nie widać na przykład na horyzoncie szerszej kasty biznesmenów związanych z rządem, choć być może „porządkowanie rynku medialnego" stanie się okazją do jej budowania. Podobną sposobność może stanowić reforma emerytalna Morawieckiego z jej funduszami inwestycyjnymi.

Można dziś kibicować premierowi jako czynnikowi bardziej racjonalnemu, choćby w administrowaniu walką z pandemią i pandemicznym kryzysem. Ale czy wiązać nadzieje z tym, że następny rząd będzie bardziej „jego"? Ten polityk osiąga to coraz większym naginaniem się do politycznych zachcianek Kaczyńskiego i jego pisowskiego otoczenia. I chyba w tej dziedzinie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

O rekonstrukcji rządu wszyscy rozmawiają przede wszystkim w dwóch kontekstach. Pierwszym jest starcie Jarosława Kaczyńskiego z koalicjantami. On chce odebrać Solidarnej Polsce i Porozumieniu po jednym z dwóch resortów. Oni się bronią.

Jarosław Gowin chce na dokładkę wrócić do rządu i zdaje się, że to osiągnie. Ale bardziej widoczny jest Zbigniew Ziobro wykorzystujący czas przedłużającej się niepewności do ofensywy ideologicznej swojego środowiska.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich