Oczywiście, można wskazać inne wyjątki, nawet Ziobro nie ograniczał się do politycznego majsterkowania przy sądach, ale na przykład uderzył, choć połowicznie, w kastę komorników. Z kolei niektórzy ministrowie wykazywali błogosławioną powściągliwość. Gliński przedstawiany co i rusz jako groźny cenzor i niszczyciel kultury nie dał się na przykład wepchnąć w awanturę z uzależnianiem od rządu teatrów – dziś lwia ich część pozostaje w gestii samorządów. Dla wyrazistych konserwatystów Gliński jest politykiem, który nie próbuje odbijać kultury lewicy. Pytanie, czy gdyby podjął administracyjne starania o takie odbicie, skończyłoby się czymś innym niż wielką awanturą bez pozytywnych skutków.
Coś dla obywateli
Zarazem, pytając raz jeszcze o cele „dobrej zmiany", można wyrazić żal, że ekipa posądzana, często słusznie, o kolekcjonowanie coraz większej władzy chce jej używać przede wszystkim do pomagania samej sobie w utrwalaniu swoich wpływów. Możliwe, że pytanie „a co dla obywateli?" w końcu ją dosięgnie. Na razie chronią ją punktowe osiągnięcia w transferach społecznych plus kompromitacja opozycji.
Wrażenie tej pustki, braku wyraźnego celu, jest na tyle przemożne, że można chwilami odnieść mylące wrażenia. Mocy nabierają takie głosy jak Michała Moskala, szefa pisowskiej młodzieżówki, ale też dyrektora biura Jarosława Kaczyńskiego. Z jego wywiadów i publicznych deklaracji można by wnosić, że szykuje się jakaś zasadnicza korekta wizerunku PiS – tak by ta partia była odbierana jako niemal lewicowa, zajęta ekologią, prawami zwierząt i gwarantowaniem płacowej równości kobietom. Nie dzieje się to z pewnością bez przyzwolenia Naczelnika.
Wywołuje to ataki Konfederacji z pozycji ortodoksyjnie prawicowych i przestrogi opozycji liberalnej oraz lewicowej, aby nie dać się nabierać. Także ludzie Ziobry chętnie polemizują z takim przesłaniem. Wątpię, aby sami pisowcy traktowali tę zmianę do końca serio. Wojny z „niemieckimi mediami" czy z sędziami z pewnością pozwolą wrócić do prawicowego pionu, bo będą odbierane jako motywowane ideologiczne. Ale powtórzę: to będą wojny w dużej mierze o kształt politycznego boiska, a nie o kształt Polski.
Trzeba przyznać, że osiągnięcia tego obozu w budowaniu systemu politycznej oligarchii są daleko mniej zaawansowane niż to, co udało się osiągnąć na Węgrzech Viktorowi Orbánowi. Nie widać na przykład na horyzoncie szerszej kasty biznesmenów związanych z rządem, choć być może „porządkowanie rynku medialnego" stanie się okazją do jej budowania. Podobną sposobność może stanowić reforma emerytalna Morawieckiego z jej funduszami inwestycyjnymi.
Można dziś kibicować premierowi jako czynnikowi bardziej racjonalnemu, choćby w administrowaniu walką z pandemią i pandemicznym kryzysem. Ale czy wiązać nadzieje z tym, że następny rząd będzie bardziej „jego"? Ten polityk osiąga to coraz większym naginaniem się do politycznych zachcianek Kaczyńskiego i jego pisowskiego otoczenia. I chyba w tej dziedzinie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.