W pierwszym rządzie Donalda Tuska został pan ministrem infrastruktury, choć przygotowywał się pan raczej do kierowania ministerstwem sprawiedliwości.
Byłem przez pół kadencji przewodniczącym sejmowej Komisji Kodyfikacyjnej, a za pierwszych rządów Zbigniewa Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości kierowałem Komisją Sprawiedliwości. Po samobójczej śmierci Barbary Blidy mówiłem o krwi na rękach IV RP. Występowałem skutecznie w Trybunale Konstytucyjnym, zaskarżając bankową komisję śledczą, i ratowałem wójtów, burmistrzów oraz prezydentów miast przed wygaszaniem mandatów pod pretekstem spóźnień w składaniu oświadczeń majątkowych. Ale przecież pracowałem też w Urzędzie Zamówień Publicznych i z bliska obserwowałem system, który stanowił barierę w rozwijaniu inwestycji kolejowych i drogowych. Jako wicewojewoda byłem odpowiedzialny za inwestycje infrastrukturalne. Gdy premier zaproponował mi Ministerstwo Infrastruktury, powiedziałem, że zrobię, co potrafię.
Ale kroczył pan od kryzysu do kryzysu. Jednym z najgłośniejszych był paraliż na kolei w związku z brakiem nowego rozkładu jazdy PKP.
Wszyscy wiedzą, że rozkładu jazdy nie tworzy minister infrastruktury. Zwrotów akcji w moim urzędowaniu rzeczywiście było sporo, ale nikt nie podważy naszych dokonań, gdy chodzi o stworzenie systemu prawnego, który zadecydował o przyspieszeniu inwestycji drogowych. Byliśmy wtedy pod gigantyczną presją – po pierwsze, uzyskaliśmy dostęp do ogromnych środków unijnych, po drugie, toczyły się przygotowania do Euro 2012, ale też wówczas cały świat popadł w kryzys finansowy, z którego Polska wyszła obronną ręką właśnie dzięki inwestycjom liniowym. Zaproponowaliśmy zmianę systemu finansowania inwestycji drogowych. Od 2009 roku budowa dróg zaczęła być finansowana z Krajowego Funduszu Drogowego, a nie z budżetu. To był pomysł mojej zastępczyni Patrycji Wolińskiej-Bartkiewicz, która odpowiadała za środki europejskie. Przyszła do mnie jesienią 2008 roku z informacją, że nie otrzymujemy pieniędzy z Ministerstwa Finansów na czas, żeby płacić wykonawcom, co powodowało kłopoty z płynnością. I przedstawiła mi pomysł na uelastycznienie systemu płatności. Powiedziałem: Patrycjo, przygotuj projekt ustawy. Gdy w 2009 roku Donald Tusk zapowiedział, że musi znaleźć 20 mld zł oszczędności w budżecie ministerstw, oddałem wszystko, co miałem w budżecie na drogi, czyli 10 mld zł, ale w zamian zdobyliśmy nowe źródło finansowania budowy dróg. W tamtym roku Krajowy Fundusz Drogowy wydał 14 mld zł na budowę dróg, czyli więcej, niż oddałem.
A skąd Krajowy Fundusz Drogowy wziął te 14 mld zł?
Z emisji obligacji i kredytów z Europejskiego Banku Inwestycyjnego. To był majstersztyk. Za moich rządów w Ministerstwie Infrastruktury tylko w 2011 roku wydaliśmy łącznie 27 mld zł na drogi. Nikt już nigdy tyle nie wydał w ciągu jednego roku.
A czy to nie za czasów waszego rządu mali podwykonawcy zatrudnieni przy budowie autostrad masowo bankrutowali?
Budownictwo drogowe było jedną z nielicznych branż, które się rozwijały mimo kryzysu światowego. Wielu przedsiębiorców poszukiwało szansy dla siebie, wchodząc w branżę budowlaną. Powstało wiele małych firm i nie wszystkie dawały sobie radę w relacjach z generalnymi wykonawcami. Problem został przez nas zdiagnozowany i ograniczony już za rządów ministra Sławomira Nowaka. Przyjęliśmy ustawę o gwarancjach płatności.
Media krytykowały pana za to, że mapa wybudowanych dróg była dużo skromniejsza niż wasze zamierzenia ogłoszone w kampanii wyborczej 2007 roku. Zapowiedzi były na wyrost?
Nie z mojej winy tak się stało. Gdy objąłem urząd, okazało się, że zapowiedzi moich poprzedników były na wyrost. To oni przyjęli program budowy dróg. Nie było pieniędzy na inwestycje, które ogłosili. Na dodatek Polska była w konflikcie z Komisją Europejską o obwodnicę Augustowa planowaną przez dolinę rzeki Rospudy. Obwodnica Wyszkowa, która była w trakcie realizacji, miała zablokowane finansowanie europejskie, ponieważ wycinkę drzew pod tę inwestycję przeprowadzono w okresie lęgowym. Na autostradzie A4 odcinek Zgorzelec–Krzyżowa został zrealizowany bez inwentaryzacji środowiskowej, co znowu groziło zablokowaniem pieniędzy. Wyprostowaliśmy te sprawy poprzez uchwalenie ustaw środowiskowych, ale realizacja naszych planów się opóźniła.
Opozycja trzy razy próbowała pana odwołać ze stanowiska ministra infrastruktury. Chyba najczęściej ze wszystkich ministrów.
Nie mnie jednego. Jan Vincent Rostowski miał tyle samo wniosków o wotum nieufności. (śmiech) Uważam, że przeciwko mnie uruchomiono czarny PR. Gdy na stole leży 150 mld zł, to różne demony się odzywają. Moja rodzina otwierała gazetę i czytała: „Grabarczyk, na twoich drogach giną ludzie", i cała strona była zapełniona nazwiskami ofiar wypadków, choć to za moich czasów po raz pierwszy spadła liczba ofiar śmiertelnych na drogach. I to prawie o połowę.
Skąd ten czarny PR?
Działałem w interesie publicznym, ale indywidualne interesy na tym cierpiały. Za moich czasów został wypowiedziany aneks, na podstawie którego na autostrady prywatne były wpuszczane bez opłat samochody z wykupionymi winietami. W efekcie mojego działania do budżetu państwa wróciło ok. 1 mld zł z odsetkami. Minister, który uszczelnia system poboru opłat, ma więcej wrogów niż przyjaciół. Ale to dzięki temu systemowi mamy w funduszu na drogi ok. 16 mld zł, za co można by wybudować autostradę ze Śląska do Grudziądza. To ja zdecydowałem też o zakupie Pendolino. Postępowanie przetargowe było przygotowane jeszcze przez mojego poprzednika i do pierwszego etapu przystąpiło sześć podmiotów, cztery zakwalifikowały się do drugiego etapu, ale ostatecznie ofertę złożyła tylko jedna firma, oferująca Pendolino. Dlatego jedyne pytanie brzmiało – czy robimy na kolei skok cywilizacyjny w XXI wiek czy nie? Zdecydowaliśmy, że tak, ale być może inni oferenci liczyli na unieważnienie przetargu i nie byli zachwyceni moją decyzją. Chodziło przecież o ogromne pieniądze.
A jak to było z tym pistoletem, o który ma pan sprawę w sądzie?
Sprawa nie dotyczy pistoletu, tylko egzaminu uprawniającego do posiadania broni. Ja ten egzamin odbyłem, nawet dwukrotnie. Prawa nie złamałem. Co ważne, niezależna prokuratura badała tę sprawę i ją umorzyła. Wznowiła ją prokuratura ministra Ziobry, który musiał pamiętać chociażby moje oświadczenie w sprawie samobójstwa Blidy.
Po co w ogóle była panu ta broń?
Jeżeli stoi się na straży publicznych pieniędzy, czasem w kontrze do indywidualnych interesów różnych osób i firm, to w pewnym momencie człowiek się zastanawia, czy nie niesie to zagrożenia nie tylko dla niego, ale i dla rodziny. Zdarzały się sytuacje, gdy ktoś nad ranem przysyłał mi esemesa: „Jedziemy po ciebie". Ale były też inne sytuacje potwierdzające zagrożenie. Znajomy powiedział mi: „Nie możesz tego lekceważyć". To dlatego przystąpiłem do egzaminu. Nie żałuję, że byłem ministrem. To jest służba, choć czasami płaci się wysoką cenę. Dalej jestem aktywny publicznie, bo jest jeszcze sporo rzeczy do zrobienia w Polsce. Trzeba zmierzyć się z problemem pandemii Covid-19 w transporcie, pomóc kolei rozwinąć skrzydła w XXI wieku, dokończyć budowę dróg ekspresowych – S12, S74, S14... To tematy ważne dla gospodarki, ale przede wszystkim dla przyszłych pokoleń.
Cezary Grabarczyk Był zastępcą prezesa Urzędu Zamówień Publicznych, wicewojewodą łódzkim. Od 2001 poseł na Sejm, w latach 2007–2011 minister infrastruktury, w latach 2014–2015 minister sprawiedliwości. Były wiceprzewodniczący PO (2013–2016)