Książka gatunkowo przynależna do science fiction jest właściwie zbiorem opowiadań połączonych wspólnymi bohaterami. Wspólny jest też świat, w którym przydarzyła się jeszcze większa pandemia po roku 2030. Oto topniejąca marzłoć na Syberii ujawniła szczątki młodej neandertalki zawierające nieznany wirus, który szybko się rozprzestrzenił i niesie spustoszenie. Nagamatsu opisuje elementy tego świata, w którym śmierć grasuje z niespotykaną zaciekłością, i pokazuje, jak ludzie starają się w tym krajobrazie żyć.
Oto kilka migawek z „Jak wysoko”. W parku eutanazji gromadzą się dzieci, których nie czeka wyzdrowienie, tylko zejście z tego świata. Jest to zatem wesołe hospicjum, dzieciom opowiada się bajki, wiedzie się je na place zabaw, a wszystko by umilić ostatnie chwile. Koordynator żałoby w hotelu „Elegia” dowodzi akcją opłakiwania ofiar pandemii przez najbliższych. Powstają grupy samobójcze, mnożą się oferty nielegalnych usług eutanazyjnych. Bardzo przejmująco wypada opowiadanie o rozregulowanych robopsach, umiłowanych przez dzieci, a teraz dobiegających kresu użyteczności, jak gdyby naśladowały właściciela. Wstrząsające wrażenie sprawia tekst o Chrummerze, świni hodowanej na części do transplantacji; świnia ta ubocznie uzyskała świadomość i zdolność mowy i wypytuje o to, jak urządzony jest świat.
Czytaj więcej
Na felietonowym bezrybiu pokazał się autor, który do tej formy zabrał się w tzw. kwiecie wieku, czyli na starość.
Wieżowce u Nagamatsu to cmentarze; usługi funeralne stoją na czele biznesu. Przeoranie ludzkości śmiercią wpłynęło na stosunki międzyludzkie, nikt już nie ma siły na dramat, wszystko zostało wyciszone, ludziska zrównani paskudnym doświadczeniem starają się być dla siebie mili i przydatni. Tracą aktualność komunały o duchowej potędze człowieka, w nowym świecie człowiek to element zbędny, z którym nie wiadomo, co począć, zwłoki, którymi nie ma się kto zająć. Egzystencja przestaje być obowiązkiem; staje się nim bezkonfliktowe odejście w zaświaty, bez pretensji i awantur.
Świnia Chrummer jednoczy w swej postaci nakaz umierania (bez tego pobranie części do przeszczepów jest niemożliwe) z refleksją nad cywilizacją, bo choć pandemię wywołał wirus, to bez naszej pomocy dalej by spoczywał w zmarzlinie Syberii. Kontekst cywilizacyjny jest w tych opowiadaniach nieustannie obecny, ludzkość obarczona jest skazą, której autor nie nazywa, ale pozwala ją nieustannie odczuwać podczas lektury. Coś fałszywego w rozwoju cywilizacji poskutkowało takim właśnie finałem, pełnym bólu i łez. Być może fałszywa była sama droga, którą obraliśmy.