Bogusław Chrabota: Ani Trump, ani Kamala nie uzdrowią Ameryki w cztery lata

Jestem pod wrażeniem metafory Ameryki jako wielkiej dyni z lewicowym naskórkiem i konserwatywnym wnętrzem. Na dodatek ta halloweenowa dynia jest mocno nadpsuta.

Publikacja: 31.10.2024 06:45

Bogusław Chrabota: Ani Trump, ani Kamala nie uzdrowią Ameryki w cztery lata

Foto: AFP

Cokolwiek by wam mówiono, cokolwiek wieszczono, wybory, którymi dziś żyje Ameryka i reszta naszej niemałej planety, nie rozstrzygną o przyszłości świata. Nie rozsadzi Stanów Zjednoczonych Donald Trump ani nie przerobi na jakąś nową wersję Związku Radzieckiego Kamala Harris. Można by tu dodać jeszcze zgrabne, publicystyczne „wbrew pozorom”, bo obelgi padają z obu stron; Trump nazywa Kamalę komunistką, a ta odpłaca mu pięknym za nadobne, mówiąc o nim „faszysta”. Nie, ani Kamala nie jest komunistką, ani Trump faszystą. Wszystko to wyborcza retoryka, w której dawno już przekroczono granice przyzwoitości. Inwektywy zajęły miejsce rzeczowych argumentów, nie inaczej niż nad Wisłą. Irytuje to, rzecz jasna, ludzi światlejszych, ale gawiedź się cieszy i emocjonuje coraz brutalniejszym językiem.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Dlaczego Zełenski może się obawiać pokoju Ukrainy z Rosją?

Kamala Harris? „To produkt zastępczy”

Rozmawiałem o tych wyborach z dziesiątkami ludzi po obu stronach Atlantyku i reprezentujących większość zaangażowanych w amerykańską politykę stronnictw. I mimo że mają skrajnie różne poglądy niemal na wszystko, w jednej sprawie są zgodni. Spytacie w jakiej? Otóż, nie licząc oczywiście marginesu najbardziej oddanych lojalistów Trumpa i Harris, większość moich rozmówców jest niezadowolona z kandydatów, jakich wystawiają demokraci i republikanie. Na kogo oddasz głos? – pytam osobę z ultrakonserwatywnych kręgów Zachodniego Wybrzeża. – Na Trumpa, rzecz jasna – odpowiada mój rozmówca. – Ale nie to, że jakoś szczególnie go cenię. Mam świadomość, że to zły kandydat, wielokrotny rozwodnik, uwikłany w seks z jakimiś gwiazdkami porno, notoryczny kłamca, populista i generalnie „burak” [tak chyba najtrafniej tłumaczy się związek frazeologiczny „redneck” – uwaga BCh], ale nie ma wyboru. Tylko on jest w stanie zatrzymać lewicowe szaleństwo Ameryki. Widziałeś narkomanów i bezdomnych na ulicach Portland czy Seattle? Tłumy szturmujące granice USA od południa? Trzeba tę paranoję zatrzymać, inaczej Ameryka się rozsypie w ciągu kilku lat.

– Kamala? – tłumaczy mi liberalny intelektualista z przedmieść Bostonu. – To produkt zastępczy. Kobieta nie ma ani kompetencji, ani doświadczenia. Karierę robiła trochę bez klasy. Ale nie było nikogo innego. Joe Biden sypał się już na początku kampanii. Trudno było wylansować innego kandydata w tak krótkim czasie. Więc mamy Kamalę. I ona musi pokonać populizm Trumpa. Rozgnieść go jak robaka.

– Jedyne, czego się boję – dodaje – to ryzyko, że Ameryka nie jest jeszcze przygotowana na prezydenta kobietę. I to wywodzącą się z mniejszości etnicznych.

Donald Trump oznacza początek końca amerykańskiej demokracji? „Może użyć wojska przeciw obywatelom”

A więc przymus. Zły wybór po obu stronach, wielu Amerykanów tak myśli. Owszem, ciemnoskóra kobieta dla białych farmerów z Teksasu, stronników NRA (National Rifle Association) z Montany czy bimbrowników z Kentucky to koszmar. Wizja bolszewickiej przemocy, która odbiera prawa do tego, co najważniejsze. „Ona zobowiązała się do konfiskaty broni i poparła całkowity zakaz posiadania broni krótkiej” – ryczy na wiecu Donald Trump, niezrażony statystyką morderstw z użyciem broni palnej, która niszczy Amerykę.

„Przynajmniej nasze dzieci będą bezpieczniejsze w społeczeństwie, gdzie frustracja, narkotyki i przemoc z roku na rok zbierają coraz większe żniwo” – odpowiada kobieta z Nowego Jorku z doktoratem z filozofii.

Amerykańscy patrioci wierzą, że ich ojczyzna poradzi sobie z kryzysem. Niezależnie od tego, kto wygra wybory. Oby mieli rację. Bo Ameryka jest nam potrzebna. Świat z Ameryką jest lepszy niż bez niej.

– Donald Trump jest kandydatem nie tylko zamożnych białych – tłumaczy profesor uniwersytetu Georgetown. – Umiejętnie wśliznął się w łaski ludzi bez perspektyw, bezrobotnych z amerykańskiego Pasa Rdzy, ludzi zapomnianych, opuszczonych, tęskniących za dawnymi dobrymi czasy. Mówi ich językiem, prezentuje się jako jeden z nich, choć ma miliardy, prywatne hotele i samoloty. Mówi o godności, którą trzeba im przywrócić, i dystansuje się do skorumpowanych elit ze stolicy, które dawno zapomniały, czym jest interes zwykłych, prostych ludzi. Dystansuje się, ale przecież z nimi nie zrywa; krąg jego najbliższych to przecież dokładnie tacy sami ludzie.

– Trudno powiedzieć, co będzie – martwi się ten mędrzec z Georgetown, zaniepokojony o stabilność amerykańskiego systemu konstytucyjnego. – Trump może się mścić, używać wojska przeciw obywatelom, to może być początek końca amerykańskiej demokracji.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Patriotyzm ukorzeniony

– Ale czy będzie? – pytam.

– Trudno powiedzieć, ile zdoła naprawdę zrobić. Ile będzie chciał napsuć. Ile w tym zapowiedzi, a ile realnych planów? Jedna sprawa jest dobra dla was, Polaków – mówi. – Niezależnie od tego, kto wygra, Polska jest bezpieczna. Kamala będzie kontynuowała politykę Bidena wobec NATO, Ukrainy i Europy Wschodniej, a na Trumpie zrobiliście wrażenie swoimi wydatkami na obronność. Będziecie jego pupilem. Prymusem w brutalnie prowadzonej przez niego jako wychowawcę klasie.

– Czy to, co dobre dla Polski, będzie dobre dla świata? Ukrainy, Bliskiego Wschodu, Korei, Tajwanu? Systemu demokratycznego w kryzysie? – dopytuję. Znów słyszę odpowiedź „trudno powiedzieć”: – Nie sądzę, żeby Trump chciał przejść do historii jako kat Zachodu, likwidator demokratycznego świata.

Kiedy myślę o Ameryce w przeddzień tych wyborów, mógłbym załamywać ręce nad tym, jak zmienił się ten kraj od początku lat 90., kiedy uczył demokracji sieroty po komunizmie, jak ja i wielu ludzi mojego pokolenia. Patrzyliśmy wtedy z podziwem na ojczyznę „american dream”. Podziwialiśmy piękno oszałamiającej fasady, niespecjalnie zaglądając do środka. Dziś jestem pod wrażeniem metafory Ameryki jako wielkiej dyni z lewicowym naskórkiem i konserwatywnym wnętrzem. Na dodatek ta halloweenowa dynia jest mocno nadpsuta. Tu gnije, tam pęka, gdzie indziej wyskakują z niej demony. Nie naprawi jej ani świata w czasie czteroletniej kadencji Donald Trump. Nie naprawi Kamala Harris. By ją naprawić, potrzeba pokolenia, a może dwóch. Ale i w tej sprawie nie ma pewności. Cywilizacje upadały, gdy zaczynały gnić od środka. Tak też da się spojrzeć na problemy USA. Amerykańscy patrioci wierzą, że ich ojczyzna poradzi sobie z kryzysem. Niezależnie od tego, kto wygra wybory. Oby mieli rację. Bo Ameryka jest nam potrzebna. Świat z Ameryką jest lepszy niż bez niej.

Cokolwiek by wam mówiono, cokolwiek wieszczono, wybory, którymi dziś żyje Ameryka i reszta naszej niemałej planety, nie rozstrzygną o przyszłości świata. Nie rozsadzi Stanów Zjednoczonych Donald Trump ani nie przerobi na jakąś nową wersję Związku Radzieckiego Kamala Harris. Można by tu dodać jeszcze zgrabne, publicystyczne „wbrew pozorom”, bo obelgi padają z obu stron; Trump nazywa Kamalę komunistką, a ta odpłaca mu pięknym za nadobne, mówiąc o nim „faszysta”. Nie, ani Kamala nie jest komunistką, ani Trump faszystą. Wszystko to wyborcza retoryka, w której dawno już przekroczono granice przyzwoitości. Inwektywy zajęły miejsce rzeczowych argumentów, nie inaczej niż nad Wisłą. Irytuje to, rzecz jasna, ludzi światlejszych, ale gawiedź się cieszy i emocjonuje coraz brutalniejszym językiem.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Śniła mi się dymisja arcybiskupa oskarżonego o tuszowanie pedofilii
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje