Cokolwiek by wam mówiono, cokolwiek wieszczono, wybory, którymi dziś żyje Ameryka i reszta naszej niemałej planety, nie rozstrzygną o przyszłości świata. Nie rozsadzi Stanów Zjednoczonych Donald Trump ani nie przerobi na jakąś nową wersję Związku Radzieckiego Kamala Harris. Można by tu dodać jeszcze zgrabne, publicystyczne „wbrew pozorom”, bo obelgi padają z obu stron; Trump nazywa Kamalę komunistką, a ta odpłaca mu pięknym za nadobne, mówiąc o nim „faszysta”. Nie, ani Kamala nie jest komunistką, ani Trump faszystą. Wszystko to wyborcza retoryka, w której dawno już przekroczono granice przyzwoitości. Inwektywy zajęły miejsce rzeczowych argumentów, nie inaczej niż nad Wisłą. Irytuje to, rzecz jasna, ludzi światlejszych, ale gawiedź się cieszy i emocjonuje coraz brutalniejszym językiem.
Czytaj więcej
Jedyne, czego musi się obawiać Wołodymyr Zełenski, to pokój, który odmieni jego półboski status. – I kim wtedy będę? Ja, bohater – zadaje sobie to pytanie zapewne codziennie.
Kamala Harris? „To produkt zastępczy”
Rozmawiałem o tych wyborach z dziesiątkami ludzi po obu stronach Atlantyku i reprezentujących większość zaangażowanych w amerykańską politykę stronnictw. I mimo że mają skrajnie różne poglądy niemal na wszystko, w jednej sprawie są zgodni. Spytacie w jakiej? Otóż, nie licząc oczywiście marginesu najbardziej oddanych lojalistów Trumpa i Harris, większość moich rozmówców jest niezadowolona z kandydatów, jakich wystawiają demokraci i republikanie. Na kogo oddasz głos? – pytam osobę z ultrakonserwatywnych kręgów Zachodniego Wybrzeża. – Na Trumpa, rzecz jasna – odpowiada mój rozmówca. – Ale nie to, że jakoś szczególnie go cenię. Mam świadomość, że to zły kandydat, wielokrotny rozwodnik, uwikłany w seks z jakimiś gwiazdkami porno, notoryczny kłamca, populista i generalnie „burak” [tak chyba najtrafniej tłumaczy się związek frazeologiczny „redneck” – uwaga BCh], ale nie ma wyboru. Tylko on jest w stanie zatrzymać lewicowe szaleństwo Ameryki. Widziałeś narkomanów i bezdomnych na ulicach Portland czy Seattle? Tłumy szturmujące granice USA od południa? Trzeba tę paranoję zatrzymać, inaczej Ameryka się rozsypie w ciągu kilku lat.
– Kamala? – tłumaczy mi liberalny intelektualista z przedmieść Bostonu. – To produkt zastępczy. Kobieta nie ma ani kompetencji, ani doświadczenia. Karierę robiła trochę bez klasy. Ale nie było nikogo innego. Joe Biden sypał się już na początku kampanii. Trudno było wylansować innego kandydata w tak krótkim czasie. Więc mamy Kamalę. I ona musi pokonać populizm Trumpa. Rozgnieść go jak robaka.
– Jedyne, czego się boję – dodaje – to ryzyko, że Ameryka nie jest jeszcze przygotowana na prezydenta kobietę. I to wywodzącą się z mniejszości etnicznych.