Francis Ford Coppola - ojciec chrzestny sukcesów i katastrof. Jak ocenić „Megalopolis”?

Francis Ford Coppola sprzedał swoje winnice, by 120 mln dolarów zainwestować w „Megalopolis”. Teraz film wchodzi na ekrany – przyszedł czas na rachunek strat i zysków.

Publikacja: 25.10.2024 13:45

Kadr z filmu „Megalopolis”

Kadr z filmu „Megalopolis”

Foto: materiały prasowe

Wlatach 70. królował na galach rozdania Oscarów i na canneńskim Croisette. Postawny, pewny siebie, otoczony gronem wybitnych aktorów odbierał Oscary i Złote Palmy. Dziś Francis Ford Coppola ma 85 lat. Szczupły, z głębokimi zmarszczkami na twarzy, z przerzedzonymi włosami, ale wciąż z błyskiem w oczach, mówi: „Kino artystyczne to nie fast food. Prawdziwi twórcy nie mogą bać się ryzyka. Czasem muszą wyruszyć w nieznane, pokazać ludziom świat, w jakim żyją”.

„Megalopolis” to dla Coppoli film szczególny. Walczył o niego 40 lat. W latach 80. poprzedniego wieku był po ogromnych sukcesach i wierzył, że któraś z wielkich hollywoodzkich wytwórni mu zaufa. Mylił się, a z czasem było coraz trudniej.

– Studia filmowe są dziś potwornie zadłużone. Ludzie, którzy tam pracują, częściej zajmują się spłacaniem długów niż produkcją dobrych filmów. Z kolei nowe firmy, takie jak Amazon, Apple czy Microsoft, mają mnóstwo pieniędzy, więc może się okazać, że te nasze dawne, stare wytwórnie, niektóre naprawdę wspaniałe, w przyszłości po prostu znikną – powiedział Coppola w Cannes na konferencji prasowej.

Czytaj więcej

Grzegorz Łoszewski: Jako środowisko twórcze tkwimy w sytuacji podobnej do tej z PRL

„Megalopolis” było wymarzonym projektem Francisa Forda Coppoli

Jego wytęskniony projekt wymagał poważnych nakładów, a jednocześnie niósł ogromne ryzyko. Dwa razy Coppola był już blisko wyjścia na plan. W 2001 roku zebrał gwiazdorski zespół z Robertem De Niro, Paulem Newmanem, Leonardem DiCaprio, Umą Thurman, Jamesem Gandolfinim i Russellem Crowe’em. Nakręcił trzy godziny materiałów w Nowym Jorku i okolicach. Ale przyszedł tragiczny dzień 11 września, atak na World Trade Center.

Po niespełna 20 latach znów zmontował produkcję „Megalopolis”. Miał skompletowaną ekipę i nowy zespół aktorski, w którym znaleźli się m.in. Shia LaBeouf i Jon Voight, Laurence Fishburne, Giancarlo Esposito, Aubrey Plaza. Po długich wahaniach i początkowej odmowie główną rolę zdecydował się zagrać w „Megalopolis” Adam Driver. Ale był przełom lat 2019 i 2020. Przygotowania przerwała pandemia.

Coppola wrócił do wymarzonego projektu, gdy tylko stało się to możliwe. Zdawał sobie sprawę, że ma coraz mniej czasu. Nie mógł też sobie pozwolić na wzrost kosztów. Nie mając producenta, który wyłożyłby fundusze, robił „Megalopolis” za własne pieniądze, uzyskane głównie ze sprzedaży swoich winnic. Postawił wszystko na jedną kartę. Budżet filmu wynosił 120 mln dolarów. Zdjęcia zaczęły się 7 listopada 2022 roku. Główna baza produkcji mieściła się w Georgii, bo ten amerykański stan dawał artystom najlepsze warunki finansowe i zwolnienia z podatków, dobre zaplecze, wyszkolonych pracowników. W czasie zdjęć doszło jeszcze do poważnego konfliktu z ekipą scenograficzną, której projekty zawyżyłyby koszty filmu do niemal 150 mln dolarów. „To by mnie doprowadziło do całkowitej finansowej katastrofy” – przyznał Coppola i zatrudnił nowy zespół scenografów. Ostatni klaps na planie „Megalopolis” wybrzmiał 11 marca 2023 roku.

Światowa premiera opus magnum Coppoli odbyła się 14 miesięcy później na festiwalu w Cannes. Stary reżyser na schodach wiodących do pałacu festiwalowego pojawił się z dużą ekipą, w której byli m.in. wspomniani Adam Driver, Shia LaBeouf i Audrey Plaza. Nie doczekała premiery żona reżysera Eleonora, która umarła miesiąc wcześniej, w kwietniu 2024 roku. Z rodziny towarzyszyły mu siostra i 17-letnia wnuczka Romy, córka Sofii Coppoli oraz muzyka Thomasa Marsa. To także o niej myślał, przygotowując „Megalopolis”.

„Musiałem zapytać, jaki świat zostawiamy swoim dzieciom i wnukom? Zrobiłem ten film dla nich, dla wszystkich, którym tak bardzo potrzebna jest nadzieja” – mówił w Cannes reżyser „Ojca chrzestnego”.

„Megalopolis” jest dystopią odwołującą się do dziejów starożytnego Rzymu. Coppola pokazuje upadek metropolii nowojorskiej jak upadek Cesarstwa Rzymskiego. Miasto nazywa się tu New Rome, główni bohaterowie to architekt Cezar Catilina, burmistrz Nowego Jorku (Nowego Rzymu) Franklin Cicero i właściciel banku Hamilton Crassus III.

Grany przez Adama Drivera Cezar Catilina jest laureatem Nagrody Nobla. Wynalazł niezwykły materiał magalon, teraz chce go użyć do budowy miasta przyszłości. Prywatnie jest człowiekiem nieszczęśliwym, który popadł w alkoholizm, gdy jego żona popełniła samobójstwo. Co więcej – na niego padło podejrzenie o zabicie jej. Zbrodni nie popełnił, ale wini się za jej śmierć, uważając, że zaniedbywał żonę pochłonięty pracą. Przeciwnikiem planów Cezara jest burmistrz, który ma inną wizję rozwoju miasta. Coppola gmatwa akcję. Córka Cicerona zakochuje się po uszy w Cezarze, z kolei jego była kochanka, znana dziennikarka, wychodzi za mąż za jego wuja – najbogatszego człowieka w mieście Crassusa. Mnożą się afery, wciąż pojawiają się nowe wątki, a nad wszystkim wisi potężne zagrożenie. Katastrofa musi pochłonąć to miasto oszalałe i rozbawione, a jednocześnie pełne korupcji i sprzecznych interesów. Jest też na końcu filmu Coppoli nadzieja, z którą chce on – po dwuipółgodzinnym bombardowaniu horrorem – widzom zostawić.

Gdzieś w tle historii „Megalopolis” kołacze się dramat, jaki w 1927 roku przeżywał Fritz Lang, gdy pokazał ekspresjonistyczne science fiction „Metropolis”, opowieść o metropolii przyszłości, której ludność podzielona jest na dwa światy: reprezentujących rozum intelektualistów i mieszkających w podziemnych domach, pracujących dla miasta robotników. Na początku i na końcu filmu znalazł się napis: „Pomiędzy rozumem i rękami musi być serce”. Ale pełna rozmachu, najdroższa w tamtym czasie niemiecka produkcja poniosła w kinach klęskę, doprowadzając na skraj bankructwa wytwórnię UFA.

Czy film Coppoli podzieli los swojego poprzednika sprzed wieku? Coppola długo nie mógł znaleźć dla „Megalopolis” dystrybutora. Zwłaszcza że stawiał trudne warunki, żądając 100 mln dolarów na promocję. Ostatecznie w Stanach dytrybuuje jego trwający 2 godziny i 18 minut film Liongate Entertainment Corporation. „Megalopolis” weszło do amerykańskich kin 27 września. Stary reżyser dopiął swego, bo pojawiło się w multipleksach, nie w kinach arthouse’owych. Ale wyniki okazały się katastrofą. Na rynku amerykańskim „Megalopolis” zarobiło w weekend otwarcia zaledwie 4 mln dolarów. Do dziś ma na swoim koncie 12,5 mln: w tym ze Stanów i Kanady – 7,5 mln, z Francji, która zakupiła film jako pierwsza – 1,7 mln, z Wielkiej Brytanii – 0,9 mln. Sprzedaż biletów w innych krajach, w których obraz Coppoli wszedł już na ekrany, to kompletne fiasko. Na dodatek tytuł wykazuje silną tendencję spadkową.

Czy krytycy nie pomogli? Ten film ich podzielił. Ukazało się trochę recenzji entuzjastycznych, ale podobnie jak po festiwalu canneńskim, tak i teraz przeważały złe.

Coppola potrafi robić filmy, więc chwilami obrazy „Megalopolis” wciągają. Jednocześnie film nuży i przy całej swojej wizualnej wspaniałości – rozczarowuje. Recenzent „Entertainment Weekly” nazwał wręcz „Megalopolis” obrazem „nadętym i niewybaczalnie nudnym”. Wendy Ide z „Guardiana” już w pierwszych zdaniach pisała o epickiej porażce i o „krzyczącej pustce” filmu.

Francis Ford Coppola spełnił swoje marzenie. Cóż, ma do tego prawo, zwłaszcza że nikogo na straty nie naraża, sam ponosząc pełne ryzyko finansowe. Swojej pozycji artystycznej też nie zaszkodzi. Zapewnił sobie miejsce w historii kina: przede wszystkim znakomitą trylogią „Ojciec chrzestny” portretującą włoską mafię w Ameryce oraz „Czasem apokalipsy”, obnażającym amoralność wojny, deprawację i spustoszenia, jakie czyni ona w ludzkiej naturze. Obok tych wielkich dzieł można postawić kilka innych jego tytułów, choćby „Rozmowę” – znacznie skromniejszą, a również przejmującą.

„Ojciec chrzestny” powstał w 1972 roku. Coppola miał już wówczas na koncie Oscara za scenariusz „Pattona”, ale poza tym notował serię porażek. Firma Zoetrope, którą założył z George’em Lucasem, po kilku dotkliwych klapach była na krawędzi bankructwa, gdy szefowie Paramount Pictures zaproponowali mu przeniesienie na ekran bestselleru Maria Puzo „Ojciec chrzestny”. Film opowiadający o mafijnej włoskiej rodzinie, podobnie jak książka, stał się wielkim przebojem. Kosztował sporą jak na tamte czasy sumę 6 mln dolarów, ale zarobił 150 mln. A jednocześnie było to filmowe arcydzieło. Coppola pokazywał Amerykę, jej obyczajowość, skorumpowane instytucje, portretował mafię od środka, tworząc niezwykły psychologiczny fresk.

Swój sukces film zawdzięczał także Marlonowi Brando, który zagrał tytułowego mafiosa. A przecież szefowie Paramountu z wielkim trudem i niechęcią przystali na jego kandydaturę – chcieli, by gwiazdą „Ojca chrzestnego” był Edward G. Robinson, weteran filmu gangsterskiego z lat 30. To Coppola uparł się, że chce pracować z Brando.

W 1974 roku reżyser powrócił do tematu. Nie zrobił jednak prostej kontynuacji. W pierwszej części ojciec chrzestny, umierając, przekazywał władzę nad rodziną jednemu z synów. W drugiej Coppola cofnął się do czasów młodości głowy rodu, gdy przyszły Don Vito zdecydował się emigrować do Ameryki. Młodego Vita Corleone zagrał w drugiej części Robert De Niro, który do tej roli przez kilka miesięcy studiował grę Brando i uczył się sycylijskiego akcentu.

Trzecia część trylogii – o próbie legalizacji interesów rodziny przez syna „ojca chrzestnego” Michaela (w tej roli świetny Al Pacino) – powstała dopiero w 1990 roku. Coppola wykorzystał w niej autentyczne wydarzenia – aferę, jaka wybuchła wokół Banku Amrosiano, gdzie trzymał swoje zasoby m.in. Watykan. W „Ojcu chrzestnym 3” patriarcha rodu składa darowizny na Kościół, ale jednocześnie, wykorzystując papieski autorytet, chce przejąć udziały w wielkim międzynarodowym koncernie.

„Megalopolis” nie stanowi wyjątku. Francis Ford Coppola zaryzykował swój majątek już przy „Czasie apokalipsy”

Trylogia Coppoli zdobyła łącznie 29 nominacji do Oscara, dziewięć z nich zamieniło się w statuetki. I zadziwiające, jak mało się przez lata zestarzała. Dzisiaj należy do żywej klasyki kina, łącząc barwną opowieść o narodowej włoskiej mniejszości w Ameryce z pasjonującą sagą rodzinną.

„Rozmowa”, nagrodzona w 1974 roku Złotą Palmą w Cannes, to opowieść o specjaliście od inwigilacji, który spędza życie, wsłuchując się w cudze rozmowy i naruszając cudzą prywatność. Jednego dnia dochodzi do niego strzęp rozmowy dwojga młodych ludzi, który jest, według niego, zapowiedzią morderstwa. Harry Caul chce zapobiec tragedii. Gene Hackman rewelacyjnie zagrał człowieka owładniętego obsesją, coraz bardziej udręczonego, tracącego pewność siebie, gubiącego się w otaczających go realiach i własnych domysłach.

Coppola stworzył na ekranie studium samotności, alienacji, obsesji. Film przewrotny, gorzki, niezostawiający krztyny nadziei. Pobrzmiewają w nim echa „Powiększenia” Antonioniego. Ale włoski mistrz w 1966 roku szkicował obraz swingującej generacji i kruchego świata pozorów. Osiem lat później Amerykanin nie miał już złudzeń, nie stosował żadnego znieczulenia. „Rozmowa” to zapis rzeczywistości, która dopiero nadchodziła. Jak się okazało, proroczy. Wkrótce potem wybuchła podsłuchowa afera Watergate, a artyści coraz powszechniej zaczęli zauważać rodzącą się wokół kulturę podglądactwa.

Pięć lat później, w roku 1979, Francis Ford Coppola pokazał kolejne wielkie dzieło – nakręcony na motywach „Jądra ciemności” Conrada „Czas apokalipsy”. Opowiedział historię komandosa mającego na zlecenie armii wykonać wyrok śmierci na byłym bohaterze wojny wietnamskiej, który przeszedł przez piekło i – szalony – na granicy Kambodży założył własne imperium. To w gruncie rzeczy nie był film o wojnie wietnamskiej, jak wówczas pisano. To była śmiała i szokująca opowieść o amoralności wojny, o psychicznej degeneracji i spustoszeniach, jakie czyni w ludzkiej naturze, ale także o kłamstwie oficjalnej propagandy.

– Chciałem pokazać ludzi, którzy karali młodych chłopaków za napisanie słowa „fuck” na swoim samolocie, a zaraz potem kazali im zrzucać napalm na bezbronne wioski – twierdził reżyser.

Przy „Czasie apokalipsy” Coppola zaryzykował swoją pozycję i fortunę. Z planu dochodziły niepokojące wieści. Po kilku pierwszych dniach Harveya Keitla – wykonawcę głównej roli Willarda – zastąpił Martin Sheen, grający Kurtza Marlon Brando roztył się niemiłosiernie, ekipa podczas zdjęć w dusznych Filipinach umierała z wycieńczenia i co chwilę ktoś lądował w szpitalu. Tajfun zniszczył olbrzymie dekoracje warte 300 tys. dolarów, okres zdjęciowy wydłużył się z 4 do 15 miesięcy, a budżet filmu wzrósł z 12 do 31 mln dolarów. Coppola wydawał się bankrutem, w Hollywood plotkowano, że nie daje sobie rady z nakręconym materiałem, dziennikarze pisali, że film nigdy nie zostanie zmontowany. I rzeczywiście – pierwsza wersja „Czasu apokalisy” miała ponad osiem godzin, druga sześć godzin.

Jednak artysta się nie poddawał. Ostatecznie, pod presją ze strony producentów i prasy, przygotował dwuipółgodzinną wersję filmu. I odniósł olbrzymi sukces. Na festiwalu canneńskim ex aequo z twórcą „Blaszanego bębenka” Volkerem Schloendorffem zdobył swoją drugą Złotą Palmę, a Akademia Filmowa przyznała mu osiem nominacji do Oscara.

Po 12 latach Coppola wrócił do „Czasu apokalipsy”. Chciał pokazać ten film nowemu pokoleniu widzów. Przemontował obraz, unowocześnił go technicznie i wydłużył o 53 minuty. Dodał m.in. dużą sekwencję na francuskiej plantacji, utopioną w oparach opium scenę uwodzenia Sheena przez Aurorę Clementi i obiadu zakończonego stwierdzeniem francuskiego patriarchy: „My tu tkwimy, bo walczymy o jedność naszej rodziny. Wy, Amerykanie walczycie o największe zero w historii”. Te sceny dodatkowo wniosły do „Czasu apokalipsy. Powrotu” refleksję na temat dawnych wartości i świata, który bezpowrotnie odchodził. Dalej było już tylko szaleństwo.

Czytaj więcej

Zobacz: to się dzieje naprawdę

„Megalopolis” miało być filmowym testamentem Francisa Forda Coppoli. Jednak nie wyszło

Wczasach, gdy zaczęły powstawać filmy, takie jak „Szeregowiec Ryan” czy „Cienka czerwona linia”, pokazujące ludzki wymiar walki – strach, cierpienie, koszmar umierania – Coppola udowodnił, jak bardzo jego film wyprzedzał swoją epokę.

Są też w dorobku reżysera inne ciekawe tytuły, jak „Outsiderzy”, „Peggy Sue wyszła za mąż” czy „Cotton Club”. Są zabawy gatunkami w stylu „Draculi”, ale też spora liczba porażek. I to nie tylko w początkowym okresie twórczości. Już po „Czasie apokalipsy” powstały: słaby musical „Ten od serca”, zupełne nieporozumienie „Rumble Fish”, nieudany, patetyczny powrót do wojny wietnamskiej „Kamienne ogrody”, całkowita wpadka „Tucker. Konstruktor marzeń”, schematyczna i wtórna ekranizacja prozy Grishama „Zaklinacz deszczu” czy zrealizowana po dziesięciu latach przerwy pretensjonalna „Młodość stulatka”. Rzadko się zdarza, by w twórczości artysty tak wyraźnie przeplatały się wzloty i upadki.

A przecież wszystko to składa się na niezwykłą historię chłopaka z rodziny włoskich emigrantów, zawieszonego między kulturą jego rodziców a kulturą amerykańską. Ojciec był muzykiem, kompozytorem i flecistą. Francis miał dwoje rodzeństwa. Jako dziecko chorował na chorobę Heinego-Medina. Przyznaje, że wtedy właśnie, nie mogąc się swobodnie poruszać, zaczął wymyślać różne historie. Dużo czytał, interesował się teatrem, jak ojciec chciał być muzykiem. Skończył jednak w szkole dramatycznej w Hamstead, by potem przenieść się do Los Angeles na wydział filmowy UCLA.

Coppola wraca czasem w wywiadach do tamtego czasu i zawsze podkreśla, że otarł się o skrajną biedę. Bywały momenty, gdy miał w kieszeni 10 dolarów, za które musiał przeżyć tydzień. To wtedy wpadł na pomysł, że zarobi filmami dla dorosłych. Nakręcił 12-minutową etiudkę „The Peeper” o facecie, który podgląda nagą sesję fotograficzną w studiu obok jego mieszkania. Tak zaczęła się jego kariera filmowa artysty, który dziesięć lat później zakładał z George’em Lucasem firmę American Zeotrope, odbierał swojego pierwszego Oscara za scenariusz „Pattona” Franklina Schaffnera, a zaraz potem, w 1972 roku, podbił filmowy świat „Ojcem chrzestnym”. I zaczął budować finansowe imperium. Za reżyserię „Ojca chrzestnego” dostał 175 tys. dolarów. Za drugą część już 6 mln i udział w gigantycznych zyskach z rozpowszechniania. Prawdą jest, że nawet jako twórca z wielką pozycją i renomą Coppola był jednak dość nieprzewidywalny. „Megalopolis” to potwierdza.

Sędziwy artysta stara się w swoich wywiadach nie mówić wprost o polityce, czasem jednak nie wytrzymuje. „Donald Trump jest ofiarą własnych ambicji” – powiedział niedawno w rozmowie z dziennikarzem „Screen Slate”. „To demagog, który z nienawiścią ocenia innych ludzi, i dzięki temu zyskuje władzę. Było w historii wielu przywódców takich jak on, ale teraz stawka jest ogromnie wysoka. Potrzebujemy wielkiej debaty na temat przyszłości, ponieważ nie ma problemu, którego nie da się rozwiązać. I o tym jest »Megalopolis«”.

To miał być jego wielki, filmowy testament. Dla dzieci, które poszły jego drogą – Sofia Coppola jest ciekawą reżyserką, autorką „Między słowami” i „Marii Antoniny”, Roman Coppola uznanym producentem – a także dla widzów. Czy będzie? Osobiście wątpię. Ale dla Coppoli „Megalopolis” jest ważne. Dziś krytycy sugerują, że to „spełnienie marzeń” będzie go dużo kosztować, bo wszystko wskazuje, że swoich winnic nie odzyska. On sam jednak czuje się usatysfakcjonowany, a pytany o finansowe straty zachowuje spokój: „Mam z czego żyć. Moje dzieci również. Zresztą w wieku 85 lat nie muszę już za bardzo martwić się o przyszłość”.

Francis Ford Coppola podczas tegorocznego festiwalu w Cannes, gdzie odbyła się premiera „Megalopolis

Francis Ford Coppola podczas tegorocznego festiwalu w Cannes, gdzie odbyła się premiera „Megalopolis”

Foto: Valery HACHE/AFP

Wlatach 70. królował na galach rozdania Oscarów i na canneńskim Croisette. Postawny, pewny siebie, otoczony gronem wybitnych aktorów odbierał Oscary i Złote Palmy. Dziś Francis Ford Coppola ma 85 lat. Szczupły, z głębokimi zmarszczkami na twarzy, z przerzedzonymi włosami, ale wciąż z błyskiem w oczach, mówi: „Kino artystyczne to nie fast food. Prawdziwi twórcy nie mogą bać się ryzyka. Czasem muszą wyruszyć w nieznane, pokazać ludziom świat, w jakim żyją”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich