Tegoroczne ogłoszenie w dniach 7–9 października, jak to ujął bohater „Teorii wielkiego podrywu” Sheldon Cooper, „prawdziwych Nobli” z medycyny, fizyki i chemii (w przeciwieństwie do „goofy Nobli” z literatury czy pokojowego) było chyba najdziwniejszym ze wszystkich, jakie od lat skrupulatnie obserwowałam. Po raz pierwszy bowiem tę najbardziej prestiżową z naukowych nagród dostali pracownicy międzynarodowej korporacji (informatycznej), a nie naukowej instytucji czy laboratorium przemysłowego. Po raz pierwszy nagrodzono autorów za programy komputerowe. Wreszcie po raz pierwszy pewne inne programy komputerowe oparte na AI wygenerowały serię popularnych w sieci memów, mających jakoś podsumować frustracje i wyrazić stosunek do „żartu”, jakim zdaniem wielu obserwatorów współczesnej nauki były zwłaszcza tegoroczne nagrody w dziedzinie fizyki.
Czytaj więcej
Dlaczego globalne ocieplenie Europę przejściowo, ale drastycznie wyziębi? Czy naprawdę grozi nam już za dekadę zatrzymanie się systemu prądów atlantyckich? Czemu nie uda nam się zaadaptować do rosnącego poziomu mórz i oceanów? I jak doszło do tego, że na zachodnim Bałtyku nie mamy już śledzia, a na wschodnim dorsza? Rozmowa z prof. Jackiem Piskozubem z Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie.
To powinna być inna nagroda
Do chyba każdego człowieka, który żyjąc w cywilizacji naukowo-technicznej naszej doby, mało interesuje się nauką, dotarło w tym roku za pomocą memów, że we wszystkich noblowskich kategoriach wygrała sztuczna inteligencja. A jak niewielu się nauką interesuje, niech świadczy fakt, że każdego dnia spośród wymienionych wyżej odbywające się ok. 11.30–11.45 naszego czasu transmisje z ogłoszenia decyzji Komitetu Noblowskiego oglądało każdorazowo na żywo na YouTubie mniej więcej tysiąc osób – dla porównania w samej tylko Polsce żyło w 2020 r. 54 tys. osób z tytułem doktora, 21 tys. dr. hab., profesorów zaś 10 tys. Najzabawniejszy był ów mem, na którym ChatGPT dostaje Nobla literackiego. Ponieważ memy takie tworzyły AI wyspecjalizowane w tworzeniu „obrazków w stylu”, przypominają one do żywego portrety noblistów tworzone każdorazowo na zamówienie Fundacji Noblowskiej od lat przez jak najbardziej realnego, niecyfrowego, grafika Niklasa Elmeheda – ich maniera jest czytelna zatem wyłącznie dla zainteresowanych nauką, znających tę szczególną „kreskę” artysty i kolorystykę.
Czy daliśmy się nimi oszukać, o ile mamy jakikolwiek związek ze współczesną nauką? Na pewno nie. Ale jednocześnie – jak to popularne memy – dały one upust uczuciom wielu osób z naukowego środowiska, które owe memy kazały sztucznej inteligencji stworzyć, a potem rozpowszechniały za pomocą mediów społecznościowych nadzorowanych przez inne sztuczne inteligencje. I to nie jest tak, że pierwszy raz w historii grupa ludzi zaangażowanych w proces tworzenia nauki wykazuje niezadowolenie z decyzji Szwedzkiej Królewskiej Akademii Nauk czy Karolinska Institutet, stanowiących naukowe gremia podejmujące w drodze głosowania decyzje, komu stosowne naukowe Noble w ogóle przyznać.
Bywały już także absolutnie oficjalne i opublikowane protesty dotyczące wyróżnienia konkretnych osób, na ogół oparte na tym, że laboratoria naukowe są równie hierarchicznymi instytucjami, jak wszelkie inne, Nobla zaś dostaje nie pierwszy, lecz ostatni autor jakiejś przełomowej pracy naukowej (wedle życzenia z testamentu Alfreda Nobla – jednocześnie „przynoszącej największą korzyść rodzajowi ludzkiemu”). Wprost oznacza to zatem nie tego, kto w trudzie i znoju rękami i nieprzespanymi nocami „wyczesał” w wielkiej mierze te dane eksperymentalne, z których ową publikację „ulepiono”, ale szefa grupy badawczej. Czasem on ten projekt wymyślił i nim realnie kierował, a czasem… niekoniecznie. Ale szefem laboratorium był, więc był ostatnim autorem pracy naukowej i często jej tzw. autorem korespondencyjnym, czyli teoretycznie odpowiadającym na pytania czytelników. Taka już konwencja panuje w kwestii publikacji.