Plus Minus: Pana postapokaliptyczna książka „Głowa Kasandry” z 1985 r., uważana za jedną z najważniejszych w swoim gatunku również dlatego, że zaproponowała spojrzenie na katastrofę jądrową z perspektywy moralnej, miała być już ekranizowana wiele razy. Teraz za projekt odpowiada Lightcraft Productions, znany z „Ostatniej rodziny” czy „Pitbulla. Ostatniego psa”. Który to już producent?
Przed naszą rozmową próbowałem sobie przypomnieć, ile było podejść do ekranizacji. Wychodzi na to, że obecna jest piąta lub szósta. Na początku, jeszcze w latach 80., padł pomysł, żeby film zrealizowała Telewizja Polska bądź zespół filmowy Perspektywa, gdzie rozmawiałem z osobą akceptującą scenariusze do realizacji. Stwierdziła, że jest dobrze, tekst się podoba, ale zastanawiała się, co zrobi cenzura, ponieważ jest pewien drażliwy temat. Mamy mianowicie wielkiego sąsiada na Wschodzie, jesteśmy z nim w jednym polityczno-militarnym sojuszu, a na pojazdach i rakietach, które pokażemy w filmie, muszą być jakieś emblematy. Ów człowiek tłumaczył mi, że emblematy amerykańskie nie mogą pojawić się absolutnie – wiadomo: Ameryka to nasz największy wróg, ale nie do przyjęcia jest również to, żeby były czerwone gwiazdy, ponieważ film powinien być z założenia eksterytorialny i niepolityczny. W związku z tym emblematy nie mogły być również polskie.
Potem męczyliśmy się w Telewizji Polskiej przy Woronicza. Oczywiście z tego też nic nie wyszło. Dostawałem sygnały, że film nie przejdzie przez cenzurę, bo nie ma na to szans. Wokół scenariusza zrobiła się na długo cisza. Dopiero później, po 20 latach, różni producenci i osoby związane z filmem wykupywały prawa do realizacji. Czasami pojawiały się nawet foldery na targach filmowych w Cannes, ale papier może leżeć cierpliwie, natomiast efektów z tego nie było żadnych. Dopiero teraz współpracuję z firmą konkretną, z pieniędzmi, z sympatycznym i doświadczonym zespołem. To właśnie Lightcraft Productions. 30 września zakończyliśmy prace nad scenariuszem i zaczęliśmy etap przygotowań do produkcji, która wedle informacji na stronie Lightcraft ma się zakończyć wiosną 2026 roku.
Nie sądzi pan, że z tymi emblematami to były jakieś tanie wykręty? Przecież można było namalować na rakietach cokolwiek. Problemem były właśnie rakiety, postapokaliptyczny świat i wojna jądrowa, która doprowadziła ludzkość do katastrofy. W książce były też wątki religijne.
Myślę, że wszystkie te kwestie przyczyniły się do ostatecznego zatrzymania realizacji scenariusza w latach 80. Oczywiście, wątki religijne też mogły cenzurę uwierać, choć nikt tego ostatecznie nie powiedział. Sądzę, że najbardziej niewygodne było to, że mieliśmy Wielkiego Brata z bronią jądrową.
Ciekawe, że książka wyszła w 1985 r., a pan pisał o naprowadzanych rakietach, które teraz są zmorą wojny w Ukrainie, przede wszystkim zaś o sztucznej inteligencji. Od dekad bywała popularnym motywem science fiction, ale właśnie teraz stała się tematem nr 1. Świat dogonił pana książkę.
Tak się składa, że kiedy ją pisałem, miałem intuicyjną pewność, że to wszystko, co jest teraz, nadejdzie. Nie wiedziałem tylko kiedy. Wydawało mi się, że w ciągu 20, 30 lat. Ostatecznie zajęło to lat 40, natomiast zawsze byłem przekonany, że logiczna nieuchronność tak zwanego postępu doprowadzi nas do obecnej sytuacji cywilizacyjnej.
Czytaj więcej
Tomasz Mann dokonał w „Czarodziejskiej górze" niezwykłej pracy. Strategia łatwego potępienia, bez zrozumienia istoty sprawy, jest właściwie strategią nieustannego odnawiania się demona, który w nas tkwi - mówi Krystian Lupa, reżyser teatralny.