Tak premier tłumaczył się dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” z zapowiedzi czasowego „zawieszenia” prawa do azylu dla próbujących się wdzierać do Polski przez naszą wschodnią granicę. Rozumiem, że to „nie możemy udawać sami przed sobą” premier adresuje do swojego środowiska polityczno-medialnego, bo tylko tam prawda o wojnie hybrydowej Putina dociera z wielkim trudem i sporym opóźnieniem. I nie ma wcale pewności, że dotrze teraz, gdy sam premier mocą swojego uśmiechniętego autorytetu nakazał odwrót od pięknoduchostwa, bo kilka lat intensywnego zakłamywania rzeczywistości swoje piętno zapewne odcisnęły na tych, którzy obecnemu premierowi zaufali, gdy jeszcze jako lider opozycji bagatelizował zagrożenie i pozwalał swoim politykom harcować przed pogranicznikami. „Wpuście tych ludzi! Kim są, ustali się później”. Ja pamiętam, tak jak pamiętam wszystkie wyzwiska, jakich musieli wysłuchiwać żołnierze od celebrytek walczących z kanapy.

Czytaj więcej

Kataryna: „Furtka psychiatryczna” dla aborcji, czyli jak pozbyć się 8-miesięcznego płodu

„Trwa wojna hybrydowa Łukaszenki i Putina przeciwko UE. To największa od 30 lat próba destabilizacji Wspólnoty. Polska nie ulegnie szantażowi i zrobi wszystko, żeby bronić granic UE. Ale Polska, Litwa, Łotwa i Estonia potrzebują wsparcia. Musimy stanąć razem, by bronić Europy” – mówił już trzy lata temu Mateusz Morawiecki i choć już wtedy było wiadomo, że ani trochę nie przesadza, ówczesna opozycja zrobiła więcej niż wszystko, żeby każdą próbę samoobrony Polski przed hybrydowymi atakami sabotować. I gdyby chodziło o mniej doświadczonego, mogłabym to nawet uznać za polityczny błąd wynikający z braku rozeznania sytuacji, ale jednego z ważniejszych europejskich polityków nie podejrzewam ani o niewiedzę, ani o niezrozumienie powagi sytuacji. Po prostu na tamtym etapie swojej drogi do władzy liderowi opozycji nie opłacała się współpraca z rządem, nawet w kwestii tak kluczowej jak bezpieczeństwo. Zabrakło też przyzwoitości, żeby przynajmniej nie przeszkadzać, choć z perspektywy czasu widać już chyba, że nawet „pisowski” mur na granicy szturmujących trochę powstrzymuje. A gdyby PO nie storpedowała referendum migracyjnego, Tusk miałby dzisiaj mocny argument w swoich rozmowach z unijnymi decydentami, bo mógłby się w walce z paktem migracyjnym podpierać wyrażoną w referendum jednoznaczną „wolą Polaków”.

Zabrakło też przyzwoitości, żeby przynajmniej nie przeszkadzać, choć z perspektywy czasu widać już chyba, że nawet „pisowski” mur na granicy szturmujących trochę powstrzymuje.

Niestety, partyjna logika jest nieubłagana i tak jak Tusk zmienił zdanie, gdy przyszło mu osobiście odpowiadać za bezpieczeństwo Polski, tak druga strona pewnie nie ułatwi mu teraz naprawiania jego wieloletnich politycznych błędów. Nawet granic nie umiemy już bronić razem.