Odwiedzałem to olbrzymie muzeum pierwszy raz. Ale nie pierwszy raz czekałem z napięciem, aż zobaczę malarstwo znane mi z reprodukcji niekiedy od długich dziesięcioleci. Tak się bowiem składa, że w słynnych galeriach sztuki bywam już raczej w niemłodym wieku.
Czasem coś przez to tracę. W XXI stuleciu jeszcze trudniej niż w poprzednim poczuć się sam na sam z czyimś płótnem. Rojąc się w muzeach jeszcze tłumniej, jedni z nas rozpraszają drugich. A mnie zwłaszcza osoby, co zamiast patrzeć, fotografują. To tak, jakby obraz przestawał wisieć tutaj, a zaczynał bywać gdzie popadnie. Jakby, roznoszony po świecie w pamięciach smartfonów, rozdrabniał się na swoje namiastki, kolejne obok albumów, chust na szyję („Triumf śmierci”, prać ręcznie), podkładek pod mysz („Zwiastowanie”), krawatów („Krzyk”)…
Czytaj więcej
Urodzony 4 września sto lat temu Jerzy Ficowski należał w swoim pokoleniu do największych polskich poetów. A jednak dla wielu był i jest tym od Cyganów albo Brunona Schulza. Taką cenę płacił za fascynację innością i ocalanie pamięci o innych.
Ale czasem dzięki późnym podróżom coś zyskuję. Z wiekiem coraz cenniejsze wydaje mi się każde „tu i teraz”, niedające się zreprodukować ani powtórzyć. A zwłaszcza chwila zachwytu, kiedy czas miniony i obecny stapia się w jedno. Oto w Galerii Uffizi prawie emeryt widzi „Bitwę pod San Romano”, raptem czuje zapach farby drukarskiej idący od książki, w której oglądał Uccella 14-letni – i nie wiadomo, czy mężczyźnie, czy chłopcu wdzięczność odbiera mowę. A nieraz miewam też poczucie, że patrzę zamiast nieobecnych. Jak wtedy, kiedy w wileńskiej Ostrej Bramie schodami wyślizganymi przez pielgrzymów dotarłem pod zjawiskową ikonę. Nagle jacyś niewiadomi bliscy podziwiali ją oczami niewierzącego, które zaszkliło wzruszenie.