Znał kto kiedy poetę trzeźwego? Nie uczyni taki nic dobrego” – to ojciec literackiej polszczyzny, Jan Kochanowski. „Chopin gdyby jeszcze żył, toby pił” – to już Stanisław Wyspiański. „I właściwie kto wódki nie pije, ten jest wywrotowcem, tak świadomie uszczuplającym dochody państwa – bezideowcem” – a to poeta jak najbardziej współczesny, Kazik Staszewski. Moglibyśmy jeszcze długo bawić się w cytowanie. Sławny swego czasu słownik pijacki Juliana Tuwima dowodzi, że tematu w ten czy inny sposób dotykali niemal wszyscy polscy klasycy. Co nie znaczy wcale, że byli uzależnieni. Gdyby byli, raczej nie napisaliby tego, co napisali. Alkohol, czy może raczej towarzyszące jego spożywaniu biesiadowanie, jest po prostu częścią kultury Zachodu, tak jak literatura.
Czytaj więcej
Świat, w którym wszyscy i zawsze mówiliby prawdę, byłby miejscem nie do zniesienia. Dlatego nie ma sensu czepiać się polityków, że kłamią, istotne jest pytanie o intencje.
Oburza się Borys Szyc, Zofia Zborowska i Szymon Hołownia. A Donald Tusk tradycyjnie się wściekł
Moralne wzmożenie, jakie wybuchło po wprowadzeniu na rynek saszetek z alkoholem w opakowaniach przypominających musy dla dzieci, obserwuję bez emocji. Powiedzmy, że paroksyzmy wściekłości wstrząsające ludźmi niegdyś uzależnionymi, takimi jak aktor Borys Szyc, są jakoś zrozumiałe. Alkoholicy, kiedy już pić przestają, zwykle mają problem z panowaniem nad sobą, a poza tym czują się zwykle apostołami walki o trzeźwość. Powiedzmy, że inni celebryci, w rodzaju nikomu z niczego nieznanej Zofii Zborowskiej, łatwo podlegają wszelkim wzmożeniom. Ale już politycy w rodzaju Szymona Hołowni mają rozmaite narzędzia, żeby na sytuację reagować. Tymczasem obecny marszałek Sejmu zamiast działaniem, jak zwykle zajął się ględzeniem. W efekcie do akcji musiał wkroczyć sam premier Donald Tusk, który tradycyjnie „się wściekł”. Następnie uruchomił ministra rolnictwa, ten uruchomił wiceministra, a obaj zajęli się szukaniem winnych. Na pewno kogoś znajdą. To jedyne, co obecnemu rządowi dobrze wychodzi. Ale z akcyzy nie zrezygnują, a to jest jedyna droga, by realnie rozwiązać problem. O ile to w ogóle jest problem.
Moralne wzmożenie, jakie wybuchło po wprowadzeniu na rynek saszetek z alkoholem w opakowaniach przypominających musy dla dzieci, obserwuję bez emocji. Powiedzmy, że paroksyzmy wściekłości wstrząsające ludźmi niegdyś uzależnionymi, takimi jak aktor Borys Szyc, są jakoś zrozumiałe.
Nie przypadkiem zacytowałem powyżej Kazika Staszewskiego i jego skrzydlate słowa: „a kto wódki nie pije, ten jest wywrotowcem”. Przecież gdyby nie akcyza, żadnemu rządowi nie udałoby się spiąć budżetu. To, że obywatele piją (i palą), jest kluczowym źródłem dochodów państwa. Wie to chyba nawet marszałek Hołownia, o premierze nie wspominając, dlatego jeden ogranicza się do ględzenia, a drugi do straszenia. Zresztą, powiedzmy to jasno, wszelkie próby wprowadzenia prohibicji (zupełnej lub ograniczonej) kończą się fatalnie. Zwykle rozkwita dzięki temu przestępcze podziemie. W tym wypadku jest dokładnie odwrotnie niż z narkotykami. Jeśli ktoś nie wierzy, niech poczyta o tym, co dzieje się w Holandii czy w Kalifornii, gdzie legalny handel marihuaną spowodował rozkwit nielegalnego.