Tytuł tej powieści, 20. z kolei dopisanej do cyklu „Kroniki Diuny” Franka Herberta, powinien brzmieć „Księżniczki Diuny”, gdyż oprócz córki Imperatora Irulany równorzędną pozycję zajmuje w niej Fremenka Chani, córka imperialnego planetologa Arrakis. Obie reprezentują przeciwne krańce Imperium, samej góry, czyli jego sfer rządzących, i samego dołu, czyli Fremenów z planety Arrakis (Diuny). Osoby obu panien są newralgiczne dla cyklu Franka Herberta, gdyż Irulana zostanie poślubiona na pokaz przez Paula Atrydę (który w ten sposób zostanie nowym Imperatorem), natomiast Chani będzie jego żoną „prawdziwą”, choć nieoficjalną.

Czytaj więcej

„Obcy: Romulus”, czyli zupełnie niepotrzebny film

Lecz Herbert jr i Kevin J. Anderson uznali chyba, że tego za mało na powieść, więc dodali bunt oficera, który zgłosił chęć poślubienia Irulany. Równolegle Fremeni organizują zamach na Imperatora. Nie udaje się go zabić, za to ginie sporo młodzieży fremeńskiej. Także intryga zbudowana na wykradzeniu zwłok zmarłego Nawigatora Gildii nie broni się przed krytyką – skoro są takie cenne, lekkomyślnością jest porzucać je na pustyni, by burza piaskowa osobiście zadbała o pogrzeb.

Chciałoby się powiedzieć, że „Księżniczka Diuny” trzyma podobnie wysoki poziom jak pozostałe tomy spółki Herbert jr/Anderson, ale zarówno bunt, jak i zamach są możliwe tylko dzięki woli obu autorów. W opisanych okolicznościach nie miałyby szans na sukces, tyle w nich zapaści logicznych. Świadczy to o schyłkowości procederu dopisywania prequeli papie Herbertowi – wiele wskazuje, że obecny może być zarazem ostatni.