Każdy zna oczywiście „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego, pamięta doskonale los i przeżycia Rodiona Romanowicza Raskolnikowa, zwanego popularnie po prostu Raskolnikowem. „Każdy zna oczywiście” powinno być w cudzysłowie, bo był to zwrot, który zatruł mi wczesnomłodzieńcze lata w Warszawie. Mówię o końcu lat 50. i początku 60., gdy wydawano bardzo niewiele porządnych książek, przedwojennych wydań prawie nie można było znaleźć i kanon literatury nastolatków był ograniczony, ale oczekiwano od wszystkich, by „oczywiście” znali co najmniej kilka tragedii greckich, kilkanaście przysłów czy powiedzeń łacińskich, co najmniej jedną powieść Stendhala, trzy Dostojewskiego, ze dwie Kafki, Hemingwaya, Camusa i oczywiście „Wykład profesora MMaa” Stefana Themersona.
Internetu nie było. Telewizory były tylko w nielicznych domach, więc przemądrzała młodzież, nie mając nic innego do roboty, lubiła się przechwalać swoją wiedzą i dyskutować o książkach i ich bohaterach. Raskolnikow był w tych dyskusjach bardzo popularny. „Zbrodnia i kara” jest z jednej strony książką w miarę prostą, a z drugiej bardzo skomplikowaną. Z grubsza historia wygląda tak: inteligentny, ale bardzo zubożały Raskolnikow miota się z życiem i samym sobą w Petersburgu lat 60. XIX wieku. Między innymi dywaguje o tym, że są ludzie lepsi i gorsi, mniej i bardziej wartościowi i różne prawa powinny obowiązywać tych lepszych czy gorszych.
Czytaj więcej
Szokującym dla mnie, dla Białorusinów i wielu innych ludzi jest, że w trwających od dwóch lat międzynarodowych negocjacjach w sprawie wymiany więźniów nikt nie upomniał się o Alesia Bialackiego.
Raskolnikow wie, że jest dobry, ma dobre serce, zrobił w życiu wiele dobrych uczynków, ale do tego ma masę kłopotów osobistych i rodzinnych. Alona Iwanowna jest zdecydowanie niedobrym człowiekiem. Jest lichwiarką i jak z samej definicji tego zawodu wynika, jest skąpa i nieprzyjemna. Raskolnikow morduje ją siekierą, ale wtedy nadchodzi jej niewinna skądinąd siostra i też musi zginąć.
Przez następne kilka rozdziałów Raskolnikow strasznie się męczy. Dziś byśmy powiedzieli, że po epizodzie ADHD ma depresję maniakalną i PTSD (post traumatic stress disorder). Ale ponieważ te pojęcia wtedy nie istnieją, Raskolnikow nie ma samousprawiedliwienia i rozumie, że jest po prostu mordercą. Idzie więc na policję i przyznaje się do winy. Bardzo żałuje swoich morderstw i sąd skazuje go na osiem lat katorgi. Po pierwszym roku, pod wpływem kochającej go Sonii i przemyśleń, rozumie ogrom całej swojej winy i powieść kończy się optymistycznym akcentem. Raskolnikow czuje swoje psychiczne zmartwychwstanie i wie, że odsiedzi pozostałe mu siedem lat, ożeni się z Sonią i będą prowadzić dobre, wspólne życie.