Ilustratorzy marzeń

Życie Teresy Wilbik i Janusza Stannego jest w tej książce tak ciekawe, że i czasy PRL jawią się wręcz rajem dla artystów. Trzeba jednak przeczytać całość, żeby lepiej zrozumieć atmosferę powojennych lat.

Publikacja: 23.08.2024 17:00

Ich ilustracjom do książek dla dzieci towarzyszył niepowtarzalny zmysł humoru, zaskakujące odwołania

Ich ilustracjom do książek dla dzieci towarzyszył niepowtarzalny zmysł humoru, zaskakujące odwołania, dowcipne skojarzenia. Na zdjęciu Teresa Wilbik i Janusz Stanny na przełomie lat 60. i 70.

Foto: archiwum prywatne

Polska szkoła ilustracji, podobnie jak szkoła plakatu, przekroczyła swoją użytkową funkcję i rolę. Jak pisał w dyskusji o dorobku Polski Ludowej poeta i krytyk literacki Leszek Szaruga: „każdy przytomny pamięta wszak i polski plakat, i polską szkołę filmową, sukcesy polskich kompozytorów. Nikt rozsądny nie będzie przeczył, że w dorobku czasów PRL odnaleźć można tak wspaniałe imprezy jak Warszawska Jesień, Biennale Plakatu, Jazz Jamboree, Jazz nad Odrą”.

Mamy więc też powojenną historię kraju opisaną nie słowami, ale dzięki „malarstwu ulicy”, czyli plakatom Henryka Tomaszewskiego, Jana Lenicy, Waldemara Świerzego i wielu innych twórców świetności polskiej grafiki. I zmiany społeczne czy obyczajowe wyrażone celnym komentarzem rysowników i ilustratorów, takich jak wieloletni nauczyciel następnych pokoleń grafików Janusz Stanny.

Warto dodać, że najbardziej wybijały się kierunki w miarę „bezpieczne”, dokonania formalne, gdzie treść pozostawała na dalszym planie lub była na tyle zgrabnie ukryta, że nie musiano obawiać się społecznych reperkusji lub błędów ideowych. Utwór plastyczny i muzyczny, już po Gomułkowskiej odwilży i otwarciu na nowoczesność, pozostawał znacznie mniej niebezpieczny niż słowo, którego obawiano się najbardziej. Oczywiście, liczył się bardzo życiorys autora dzieła, a jego „nieodpowiednie” zachowanie mogło skazać go na artystyczny niebyt.

Państwowe środki szły na stworzenie takiego produktu, który służyłby budowaniu prestiżu polskiej kultury na świecie. Doskonałym przykładem całościowo traktowanej polityki kulturalnej była Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego – Cepelia, która realizowała cele promocyjne poprzez folklor, znalezienie odpowiedniego, zgodnego z doktryną opakowania dla narodowej tożsamości. Efektownie przetworzone wytwory sztuki ludowej, meble, naczynia, kilimy, stroje, ozdoby i wiele innych odnosiły ogromny sukces na świecie i u nas. Jednocześnie przyczyniły się do postrzegania kultury wsi na jej zewnętrznym, powierzchownym poziomie, z całkowitym pominięciem całej ogromnej przestrzeni metafizycznej i religijnej. Wystarczy przyjrzeć się kartkom świątecznym tego czasu…

Możliwości artystyczne – i pewne pole swobody, skutkowały także „efektami ubocznymi” tego swoistego wspierania artystów, jak właśnie wspomniane, unikatowe w swej malarskości, znaku i aluzyjności plakaty, które niewiele mając do reklamowania, wyrażały tęsknotę za kolorem i wolnością. Oglądając i przypominając sobie tamte dokonania i sylwetki artystów, odczytujemy coś jeszcze, za czym być może tęsknimy najbardziej – wspólne dla wszystkich kody kulturowe, kanon literacki, cały ten bagaż kultury, który długo jeszcze opierał się prostactwu i brzydocie.

Czytaj więcej

Wolność motyla

Najbardziej poruszył go „Potop”

Za pośrednictwem opowieści o wyjątkowej artystycznej parze, „Teresa Wilbik i Janusz Stanny w królestwie ilustracji”, opisanej przez ich córkę, artystkę i wykładowczynię na warszawskiej ASP Katarzynę Stanny, możemy głęboko zanurzyć się w to życie, gdzie mimo wszelkich trudności czy dramatów istotnie królowała sztuka. Zanurzyć się tym bardziej, że historia jej rodziców udokumentowana została przez autorkę nie tylko fotografiami i reprodukcjami ich rysunków, obrazów i plakatów, ale wyborem kilkuset wywiadów, artykułów, pamiętników czy też wypowiedzi radiowych i telewizyjnych tworzących bogate archiwum ludzi i czasów. Buduje to obraz życia barwnego, obfitującego w projekty, wystawy i nagrody, spotkania towarzyskie, a także wyjazdy i podróże. Tak ciekawego, że czasy PRL-u jawią się tu niemal rajem dla artystów. I może niekiedy żyło im się rzeczywiście dobrze, ale zależało to od tak wielu okoliczności i przypadków, czy po prostu łutu szczęścia, że trzeba przeczytać całość, żeby lepiej zrozumieć atmosferę powojennych lat.

Przede wszystkim bardzo wyraźnie, zwłaszcza zaraz po wojnie, przyszłość młodych definiowała data i miejsca urodzenia. Nie mówiąc już o pochodzeniu. Parę lat różnicy i kilka kilometrów w niewłaściwym kierunku wystarczało, żeby nie zdać matury i nie dostać się na żadne studia. Niewłaściwi krewni, zaangażowanie, odmowa – ucinały wszelkie możliwości. Ci, którzy zaczynali zawodowe życie już w latach 40., musieli albo tworzyć według doktryny socrealizmu, albo przestawali istnieć jako artyści.

Jedno jest pewne – socjalistyczne państwo potrzebowało artystów i przywiązywało dużą wagę do polityki kulturalnej. A także formalnie nowoczesnego mundurka postępowej władzy.

Jedną z głównych bohaterek książki pozostaje Warszawa, dlatego Katarzyna Stanny często cytuje tak warszawskich autorów jak Leopold Tyrmand. Z jej ojcem połączyło go mieszkanie w gmachu edukacyjnej i sportowej organizacji YMCA, tyle że pisarz stanowił tam zagrożenie bikiniarstwem, a przyszły artysta „malował na płótnie węglem komunistyczne gęby” na święto 22 lipca.

Janusz Stanny był chłopakiem z Pragi, „ostatniej dzielnicy, która zachowała jeszcze znamiona dawnej Warszawy”, gdzie urodził się w 1932 r. Kiedy wiele lat później tworzył okładkę albumu „Wojna w oczach dziecka”, mógł przywołać własne przeżycia, takie jak mocny chemiczny zapach ogarniający miasto po wybuchu pierwszych bomb i widok ulicznego rozstrzelania jeńców. Teresa Wilbik, mimo że urodzona tuż przed wojną, w 1938 r., także stała się mimowolną obserwatorką publicznej egzekucji więźniów Pawiaka. Ale dziewczynka ze wspomnianej okładki nie chce patrzeć – ma oczy zawiązane czarną przepaską. Sam Stanny, w rodzinnym mieszkaniu przy Kobielskiej, widział i rysował to, co zobaczył.

Przeczytał większość książek z domowej biblioteki. Najbardziej poruszył go „Potop”: „nie wierzyłem w Czerwonego Kapturka, wierzyłem natomiast w gigantyczną przygodę, którą namalował Sienkiewicz”. Akurat „Potopu” nie opracował nigdy graficznie, wykonał natomiast ilustracje do innej, czytanej przez wszystkich lektury, „Pana Tadeusza”. Autorka książki przytacza fragment rozmowy z telewizyjnego programu pt. „Janusza Stannego i Józefa Wilkonia spojrzenie na Pana Tadeusza”. Obaj artyści opowiadają o swojej fascynacji Mickiewiczem: „to jest fenomenalne, że powstają takie poematy, od czasu do czasu, gdzie czas jest zamrożony w takiej skondensowanej formie”, a potem dyskutują o malarskości poematu, o architekturze drzew i układającym się w nich świetle. Już malują słowami. I takie też tworzą ilustracje. Innej formy wymagał „Don Kichot” Cervantesa, innej bajki La Fontaine’a. Bez „silnego zaplecza literackiego” nie można zostać ilustratorem – uważał Stanny.

W dobrej szkole socrealizmu

Po wojnie artysta uczył się w Państwowym Liceum Poligraficznym, którego uczniowie i absolwenci bardzo szybko otrzymywali liczne zamówienia. Potrzeby były ogromne, więc jeszcze w liceum pracowali z kolegami jako rysownicy w wydawnictwie drukującym prasę wojskową, malowali plakaty i żyli jak „królowie”, nie zagłębiając się w kwestie polityczne. Umiejętności oraz kontakty z tego czasu przydawały się często w późniejszym „zdobywaniu” materiałów do pracy artystycznej.

Stanny chciał jednak zostać artystą – studia na Akademii, w pracowni Henryka Tomaszewskiego, zaczął w 1952, a skończył w 1956 r. Socrealizm nie dotknął go zatem tak jak np. starszego tylko o cztery lata wybitnego malarza Jerzego Tchórzewskiego, który opisywał we wspomnieniach biedę tamtych lat, brak pracy i mieszkania. „1953 to szczytowy okres mojej udręki”, pisał. Zakończonej ok. 1954 r., po otrzymaniu propozycji Marcina Szancera, aby został jego asystentem w pracowni rysunku.

Cztery lata później asystenturę u Szancera przekazał Tchórzewski właśnie Januszowi Stannemu. To już czasy odwilży, festiwalu młodych i wystaw – odrzucanych wcześniej – artystów „nowoczesnych”. Sam Stanny tak mówił w jednym z wywiadów: „studiowałem w tamtych czasach i po wielu latach narzekania na ten system doszedłem do wniosku, że dlatego tak lubię i potrafię rysować, bo przeszedłem szkołę socrealizmu. Uważam, że to była znakomita szkoła. Wpierw trzeba było nauczyć się rysować, utrzymując idealne proporcje. (…) Później, gdy na Zachodzie zarazili się hiperrealizmem, my w Polsce się tego nie podejmowaliśmy. Artyści źle kojarzyli realizm”.

Największy wpływ na młodego artystę mieli jednak cieszący się wielkim autorytetem profesorowie – Henryk Tomaszewski, Jan Marcin Szancer. I uczący malarstwa Stanisław Czajkowski. Zapytany kiedyś przez niego o to, czemu studiuje na Akademii, Janusz Stanny odparł, że chciał się nauczyć malować tak jak Vermeer. Na co prof. Czajkowski posmutniał i powiedział: „Ja też bym chciał”.

Umiejętności rysunkowe i projektowe ceniono wysoko – można było dzięki nim zarobić całkiem nieźle. Liczne defilady i uroczystości „ku czci” wymagały dekoracji, portretów: np. tzw. wciery – wcieranie farby na ogromne, naciągnięte na blejtramy płótna z wizerunkami bohaterów, twórców systemu i aktualnych przywódców dawały studentom niezłe zarobki. Defilady miały rozmiary gigantyczne i takich wymagały dekoracji.

Czytaj więcej

Czy sztukę abstrakcyjną można zrozumieć?

Bikini w modne paski

Z warszawskiej Pragi przenosimy się teraz na Stare Miasto, gdzie Janusz Stanny otrzymał pracownię na poddaszu przy Świętojańskiej. Gdy w jego życie wkracza Teresa Wilbik, pojawia się w warszawskiej panoramie opowieści jeszcze inne miejsce, kamienica przy Polnej i sąsiadujące z rodziną Teresy mieszkanie Marii Dąbrowskiej. Teresa Wilbik jest od swego przyszłego męża młodsza o sześć lat. To bardzo dużo w doświadczeniu wojny i powojennego dzieciństwa. W tamtych czasach różnice wieku determinowały często życie – ci, którzy zdążyli uczestniczyć w powstaniu lub konspiracji, którzy widzieli i rozumieli zagrożenia nowego ustroju, nie odnajdywali się w powojennej rzeczywistości. Teresa Wilbik i Janusz Stanny weszli w ową rzeczywistość z „czystymi” kartami, tu zdobywali wiedzę, utożsamiając się z nowym pokoleniem, które tworzyło polską szkołę grafiki i ilustracji.

A zatem jak wyglądało to życie ludzi, którzy chcieli tworzyć, bawić się, ubierać, wyjeżdżać, w każdej z tych sfer wykazując się niebywałą – i nieodzowną – pomysłowością? Pragnienie barwnego życia wyraża fenomen lokali takich jak SPATiF – „miejsce niepodobne do niczego na świecie”, jak pisał Janusz Głowacki, gdzie „przychodzili pisarze opozycyjni, tajniacy, którzy ich podsłuchiwali, członkowie KC”. Były obiady w Czytelniku przy Wiejskiej czy kawiarnia Lajkonik, „miejsce spotkań artystów, a także bohaterów »Złego« Tyrmanda, gdzie pewnego dnia pojawił się cały zestaw karykatur, scenek i napisów”. Do tzw. szlaku hańby, czyli nocnych wędrówek po lokalach, należała jeszcze Kameralna, a kończono go w Ścieku (Stowarzyszeniu Filmowców Polskich) przy Trębackiej. Potem pozostawała już „Bimberstrasse”, czyli Ząbkowska na Pradze. Lub Brzeska.

Światowe życie, o którym śpiewał Wojciech Młynarski, to oczywiście bale artystów, dziennikarzy, ale pokazać się i spotkać znajomych można było także na basenie Legii. Ten przedwojenny modernistyczny budynek – dziś już nieistniejący – wkroczył w swój „złoty okres w 1956 roku, kiedy rozbudowano go wg projektu Jerzego Hryniewieckiego”. Zarówno w tym letnim salonie towarzyskim, jak i podczas wyjazdów na nowo odkryte, zwłaszcza przez artystyczne środowiska, Mazury można było zobaczyć niezwykle zgrabne dziewczyny tamtych lat – jak Teresę Wilbik w bikini w modne paski.

Księżniczka ze zwyczajną buzią

Jeziora, zimą lodowisko na Torwarze i inne elementy budowania własnego mikroświata służyły pracy artystycznej obfitującej w zamówienia na graficzną oprawę książek. Liczba ukazujących się co roku tytułów może wydawać się dziś nieprawdopodobna. Jak pisała historyczka sztuki Danuta Wróblewska, „grafika ilustracyjna stała się u nas terenem wyżycia, czy bądźmy szczerzy zarobkowania ogromnej rzeszy wybitnych twórców”. Wspominała też o „instytucji nieskomercjonalizowanych wydawnictw, które za punkt honoru stawiają sobie kultywowanie swobody poszukiwań graficznych”.

Sukcesy polskiego plakatu i ilustracji owocowały międzynarodowymi nagrodami – i to dzięki nim Teresa Wilbik i Janusz Stanny mogli podróżować do takich malowniczych i budzących podziw miejsc jak np. włoskie jezioro Como. Odbywający się tam międzynarodowy konkurs na plakat promujący turystyczne walory okolicy bezapelacyjnie wygrali Polacy – pierwszą nagrodę otrzymał Mieczysław Strzelecki, a drugą Janusz Stanny. Na jego plakacie zielone litery napisu Como, bliskie kształtom pagórków otaczających jezioro, zanurzone są w błękitnych liniach wody.

Włoski kierunek to także Bolonia i targi książki. Zwłaszcza dla dzieci. Tych ukazywało się najwięcej, wydawanych przez takich gigantów jak Ruch czy Nasza Księgarnia. Zachwyty krytyki budziły ilustracje do baśni polskich, nad którymi Teresa i Janusz pracowali wspólnie, bliskie ludowym wycinankom, pełne postaci diabłów, wierzb, kogutów i rycerzy. Charakterystyczną cechą tych ilustracji stało się połączenie obrazu czy rysunku z literą. Nagradzany „Zaczarowany krawiec” Hanny Januszewskiej w swojej wędrówce przez epoki pokazuje nie tylko zmiany ubiorów, zmienia się także krój czcionki – wykaligrafowane przez artystę litery nawiązują do epoki Średniowiecza, Renesansu czy też XVIII-wiecznych kształtów.

Ilustracjom towarzyszył niepowtarzalny zmysł humoru, zaskakujące odwołania, dowcipne skojarzenia – śmieszność sytuacji i śmieszno-strasznej rzeczywistości. Polskie rysunki dla dzieci wyróżniał rodzaj humoru, który powodował, że wszystkie postaci były na swój sposób sympatyczne, choć niepiękne; nie straszyły nikogo, bo bardziej wydawały się rubaszne niż brzydkie. Królewny, księżniczki czy dobre sierotki miały zwyczajne buzie, daleko im było do disneyowskich piękności i stąd dzieci mogły się łatwiej ze swymi bohaterami utożsamiać.

Przy okazji jubileuszu Naszej Księgarni w 1966 r. Danuta Wróblewska tak pisała o różnorodności autorów ilustracji: „to, że jeden z nich mówi ze staroświecką elegancją narracyjną, inny działa iście malarskim kolorem, trzeci surrealnym obrazem, a ktoś jeszcze rasowym drzeworytem – zwiększa tylko walor artystyczny tego bukietu propozycji”.

Czytaj więcej

Artysty portret własny, czyli historia i zmieniający się sens autoportretu

W autorskiej książce Janusza Stannego „Baśń o królu Dardamelu” to oko – obraz prowadzi historię. Król występujący początkowo w płaszczu i koronie zmienia stroje i obyczaje i wreszcie, w meloniku zamiast korony, wyjeżdża z bajki na rowerze. Wraz z królem zmienia się architektura, jej formy stają się uproszczone, syntetyczne – coraz bardziej nowoczesne. Ilustracje współtworzą historię, dodają to, czego nie ma w tekście.

Dwuznaczny, pełen ironii wobec rzeczywistości humor przepełniał też liczne rysunki satyryczne Stannego – choćby te tworzone dla „Szpilek”. Pokazywał śmieszność zachowań i sytuacji, także związanych ze wszechobecną telewizją. Komentarze te kontynuował już po 1989 r. w telewizyjnym dodatku do „Gazety Wyborczej”.

Ilustracje dla dzieci ukazują Stannego (zmarłego w 2014 r.) jako uważnego obserwatora dziecięcych potrzeb. „Jestem przekonany – mówił – że dziecko wiadomości w mniejszym lub większym stopniu zawsze nabędzie, ale gdyby się u dziecka zniszczyło właśnie poetyckie oglądanie świata, to chyba byłaby to niepowtarzalna strata, niemożliwa już do naprawienia”.

Polska szkoła ilustracji, podobnie jak szkoła plakatu, przekroczyła swoją użytkową funkcję i rolę. Jak pisał w dyskusji o dorobku Polski Ludowej poeta i krytyk literacki Leszek Szaruga: „każdy przytomny pamięta wszak i polski plakat, i polską szkołę filmową, sukcesy polskich kompozytorów. Nikt rozsądny nie będzie przeczył, że w dorobku czasów PRL odnaleźć można tak wspaniałe imprezy jak Warszawska Jesień, Biennale Plakatu, Jazz Jamboree, Jazz nad Odrą”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich