Polska szkoła ilustracji, podobnie jak szkoła plakatu, przekroczyła swoją użytkową funkcję i rolę. Jak pisał w dyskusji o dorobku Polski Ludowej poeta i krytyk literacki Leszek Szaruga: „każdy przytomny pamięta wszak i polski plakat, i polską szkołę filmową, sukcesy polskich kompozytorów. Nikt rozsądny nie będzie przeczył, że w dorobku czasów PRL odnaleźć można tak wspaniałe imprezy jak Warszawska Jesień, Biennale Plakatu, Jazz Jamboree, Jazz nad Odrą”.
Mamy więc też powojenną historię kraju opisaną nie słowami, ale dzięki „malarstwu ulicy”, czyli plakatom Henryka Tomaszewskiego, Jana Lenicy, Waldemara Świerzego i wielu innych twórców świetności polskiej grafiki. I zmiany społeczne czy obyczajowe wyrażone celnym komentarzem rysowników i ilustratorów, takich jak wieloletni nauczyciel następnych pokoleń grafików Janusz Stanny.
Warto dodać, że najbardziej wybijały się kierunki w miarę „bezpieczne”, dokonania formalne, gdzie treść pozostawała na dalszym planie lub była na tyle zgrabnie ukryta, że nie musiano obawiać się społecznych reperkusji lub błędów ideowych. Utwór plastyczny i muzyczny, już po Gomułkowskiej odwilży i otwarciu na nowoczesność, pozostawał znacznie mniej niebezpieczny niż słowo, którego obawiano się najbardziej. Oczywiście, liczył się bardzo życiorys autora dzieła, a jego „nieodpowiednie” zachowanie mogło skazać go na artystyczny niebyt.
Państwowe środki szły na stworzenie takiego produktu, który służyłby budowaniu prestiżu polskiej kultury na świecie. Doskonałym przykładem całościowo traktowanej polityki kulturalnej była Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego – Cepelia, która realizowała cele promocyjne poprzez folklor, znalezienie odpowiedniego, zgodnego z doktryną opakowania dla narodowej tożsamości. Efektownie przetworzone wytwory sztuki ludowej, meble, naczynia, kilimy, stroje, ozdoby i wiele innych odnosiły ogromny sukces na świecie i u nas. Jednocześnie przyczyniły się do postrzegania kultury wsi na jej zewnętrznym, powierzchownym poziomie, z całkowitym pominięciem całej ogromnej przestrzeni metafizycznej i religijnej. Wystarczy przyjrzeć się kartkom świątecznym tego czasu…
Możliwości artystyczne – i pewne pole swobody, skutkowały także „efektami ubocznymi” tego swoistego wspierania artystów, jak właśnie wspomniane, unikatowe w swej malarskości, znaku i aluzyjności plakaty, które niewiele mając do reklamowania, wyrażały tęsknotę za kolorem i wolnością. Oglądając i przypominając sobie tamte dokonania i sylwetki artystów, odczytujemy coś jeszcze, za czym być może tęsknimy najbardziej – wspólne dla wszystkich kody kulturowe, kanon literacki, cały ten bagaż kultury, który długo jeszcze opierał się prostactwu i brzydocie.