Dzieci Samuela Becketta

Nie wierzę, że matematyka – czyli konkretny kalendarz dni przeszłych plus okres ciąży u człowieka – wyklucza możliwość spłodzenia przez Becketta córki, która żyje w Connecticut i jest poetką – uważa nowojorski pisarz i krytyk.

Publikacja: 23.08.2024 17:00

Dzieci Samuela Becketta

Foto: ROGER PIC/BIBLIOTHÈQUE NATIONALE DE FRANCE

Za kilka dni skończę sześćdziesiąt lat. Żona zaproponowała, żebym na urodziny zrobił dla siebie coś miłego, ale nie, jak to było w naszym zwyczaju, jakiś wypad na kolację, lecz coś zupełnie innego. Więc w jasny i chłodny niedzielny poranek poniosło mnie aż na 92 Ulicę do YMCA. Event o godzinie 11:00 – były bajgle i kawa – firmowały dwie redaktorki „Listów Samuela Becketta”, Martha Dow Fehsenfeld i Lois More Overbeck.

Byłem posiadaczem wszystkich trzech do tej pory opublikowanych tomów – dwa lata później miał ukazać się czwarty. Pierwszy z nich recenzowałem na łamach „Publishers Weekly”. Moje lektury Becketta sięgają trzeciego roku studiów, który spędziłem w Dublinie, ale dopiero w ostatnich czterech, pięciu latach zacząłem czytać go intensywniej, choć jeszcze nie wyłącznie jego, już z badawczym zacięciem, w jedyny w swoim rodzaju sposób, jak sobie schlebiałem.

Tego ranka jako jeden z najmłodszych uczestników spotkania znalazłem się w otoczeniu o wiele starszych, głównie kobiet. Jedna, siedząca niedaleko, chciała mnie skłonić, abym zajął miejsce obok niej, poklepując krzesło, jakby z nakazem: „tu masz siedzieć”. Miała przekrzywioną perukę w kolorze imbiru i sporą warstwę makijażu w odcieniach różu i pomarańczy. Czterokrotnie pytała, jak się nazywam, a następnie, gdzie się urodziłem, by wreszcie oświadczyć, nie bez pewnej dumy, że ona też jest nowojorską autochtonką – urodziła się w „jedynej dzielnicy na trwałe połączonej z kontynentalnymi Stanami Zjednoczonymi – a mianowicie w Bronx. Wie pan, cała reszta to są wyspy”. Wszyscy zgromadzeni w sali YMCA, włącznie z prelegentkami, przybyli na ten event na długo przed jedenastą, więc dwadzieścia minut przed oficjalnym rozpoczęciem sala pękała niemal w szwach, co pozwoliło mi uważnie rozejrzeć się wokoło. Przede mną siedziała drobna, elegancka, bardzo szczupła kobieta, zgięta jak laska pasterza, z włosami w kolorze szarofioletowym, dokładnie. Usta miała rozchylone, nadstawiała ucha, próbując słuchać, pośród łażących bez ładu ludzi. Była to Judith Schmidt, jak udało mi się wywnioskować, uprzednio pracowała w Grove Press, a nieco później publicznie miałem okazję szczegółowo porozmawiać z nią o tym, jak to Mr. Beckett chodził po mieście przez nią oprowadzany w czasie swej jedynej wizyty w Nowym Jorku, kiedy nakręcono film z Busterem Keatonem w 1964 roku [według scenariusza Becketta]. Zawiozła pisarza i Richarda Seavera, redaktora Grove, na boisko baseballowe, aby zobaczyli, jak dwie najgorsze drużyny walczą o „double-header”. Wspominając to wydarzenie, Judith stwierdziła, że Beckett był „cudownym, cudownym, cudownym mężczyzną”. Wymawiała baseball jak „base-bool”, a mężczyznę jak „me-ann”. Bardzo się ucieszyłem, że udało mi się zobaczyć w realu Judith Schmidt Douw – jak się miało okazać, zmarła kilka miesięcy później.

Marty i Lois zostały przedstawione Sali przez dyrektora programowego YMCA. Ustawiły się przed dwoma osobnymi mównicami w niewielkim pomieszczeniu, w którym na składanych krzesłach siedziało około 50 osób. Scharakteryzowawszy pokrótce ten ogromny projekt, który właśnie doczekał się realizacji, Marty, a może to Lois, wyjaśniła, że Beckett nie miał zwyczaju przechowywać otrzymanych listów, ani nie zachowywał kopii wysłanych. Badaczki musiały zlokalizować każdy list lub pocztówkę, zidentyfikować każdego po kolei adresata, zaś w przypadku wielu listów pisanych odręcznie trzeba było jeszcze dokonać transkrypcji bez mała nieczytelnego pisma Becketta, z francuskiego, albo angielskiego. Ktoś zapytał: czy Beckett był lewo- czy praworęczny? Panie, które przez dziesięciolecia zajmowały się redakcją, nie wiedziały. Co mnie zaskoczyło. Ni stąd, ni zowąd wtrąciłem na głos, że jego prawą rękę dotknęła postępująca z wiekiem artroza i że gdzieś czytałem, iż wskutek tego pogorszył się jego charakter pisma, więc musiał być chyba praworęczny. Lois zaprzeczyła, w pewnym sensie, stwierdzając, że jego charakter pisma nigdy nie był dobry, więc to o niczym nie świadczy. Marty wspomniała, że uścisnąwszy po raz pierwszy dłoń Becketta, zwierzyła się jego bliskiemu przyjacielowi z Dublina, Conowi Leventhalowi: „Dziwne, on miał w dłoni ołówek”. Na co Con wyjaśnił, że to był po prostu palec. Lois podała nazwę tego schorzenia: czasami nazywany „ręką celtycką” przykurcz Dupuytrena. Poprosiłem ją o przeliterowanie, co też uczyniła.

W ramach Pytań i Odpowiedzi nie zadałem żadnego pytania, chociaż na jedno odpowiedziałem. Ktoś chciał wiedzieć, kiedy Beckett zmarł, a redaktorki przez chwilę nie reagowały, jakby zamarły, więc nagle mi się wyrwało: „Dwadzieścia pięć lat temu, w 1989 roku”. Na koniec wreszcie zwróciłem się do stojącej przed mównicą Lois Overbeck, składając gratulacje, ze szczerymi wyrazami podziwu dla wiedzy i skrupulatności w wydobyciu listów na światło dzienne, no i zadałem to moje pytanie, w kwestii moim zdaniem podstawowej, w samym sercu moich szczególnych zainteresowań badawczych w niezbadanej dotąd dziedzinie życia Becketta. „Nie, nie” – powiedziała Lois. „Niech pan policzy, to jest matematyka”. Słyszałem to już wcześniej, no i policzyłem, mimo to nie wierzę, że matematyka – czyli konkretny kalendarz dni przeszłych plus okres ciąży u człowieka – wyklucza możliwość, spłodzenia przez Becketta córki, która żyje i mieszka w Connecticut i jest poetką.

Czytaj więcej

Teraz niestety jest w Chinach normalnie

Kwestia niedyskutowana publicznie

Pod koniec mojej pierwszej sesji Modern Language Association w Nowym Jorku w styczniu 2018 roku, sesji poświęconej Samuelowi Beckettowi i „dyskursowi psychoanalizy”, w części „Pytania i odpowiedzi” zadałem pytanie jednemu z trzech mówców, wybitnej badaczce Becketta, której artykuł dotyczył jego „tekstów poronionych”. Wiele powiedziano o odrazie autora do ciąży i porodu, jego nienawiści do dzieci, miesiączki i tym podobnych. Moje pytanie zatem: Czy miałoby to dla nas znaczenie, gdyby Beckett rzeczywiście spłodził dziecko lub mógł to podejrzewać? Następnego ranka ktoś obecny na spotkaniu zapytał mnie w e-mailu, dlaczego ma to dla mnie takie znaczenie.

„Droga L.

Jako ktoś, kto zaraz po urodzeniu został adoptowany, jako człowiek wykształcony literacko, a przy tym pisarz, zdaję sobie sprawę z tego, iż jestem szczególnie wrażliwy na kwestię dziedzictwa literackiego. Przez całe dziesięciolecia poszukiwałem własnej tożsamości, pisząc, studiując życie pisarzy, badając literaturę i szukając klucza do tego, kim jestem, w świadectwach mojej własnej praktyki pisarskiej oraz właściwego mi sposobu czytania. Nie potrafię powiedzieć, czy poprzez ten proces odkryłem siebie, czy dotarłem do mojej tożsamości, czy tylko to sobie wyobrażałem. Mogę jednak stwierdzić, że albo to pierwsze, albo drugie, albo mieszanka obu.

Kiedy jakieś dziesięć lat temu dotarły do mnie pogłoski, że Beckett jest ojcem amerykańskiej poetki Susan Howe, miałem za sobą wiele lektur jego i jej utworów. Zacząłem wtedy przyglądać się ich twórczości przez lupę moich własnych zainteresowań dziedziczeniem – literackim i biologicznym, ponieważ naprawdę wiele czasu upłynęło mi na wyobrażaniu sobie, że mógłbym mieć rodzica, z którym dzieliłbym upodobania literackie lub artystyczne, wyobrażając sobie również, w jaki sposób taka sytuacja może wpłynąć na twórczość literacką lub artystyczną ustępującego rodzica. Wyruszyłem w podróż po krainie, którą Betty Jean Lifton, terapeutka specjalizująca się w problematyce osób adoptowanych, nazwała »królestwem duchów«. W magicznym świecie potencjalni bracia, siostry i rodzice wplatają się w tłum ludzi, kryją się za filarami, być może szukając mnie, a może odwrotnie – to ja szukam ich. Mogę twierdzić, że twórczość Howe – z mojej perspektywy – jest pełna odniesień, choćby zawoalowanych i pośrednich, do tajemnicy dziedziczenia, do »ukrytej dzikości naszych początków«, jak pisze w niesamowitym tomie »Singularities«, chociaż ta problematyka, najbardziej oczywista w tekstach o charakterze autobiograficznym, nie stanowi przedmiotu rozważań w wypowiedziach krytycznych na jej temat. Mogę również stwierdzić, że – z mojej perspektywy – twórczość Becketta jest pełna odniesień, choćby wulgarnych, do tyranii dziedziczenia lub wpływów (»przeklęty progenitorze!«[w »Końcówce«]) i ta problematyka, oczywista w wielu utworach, stała się, jak najbardziej, przedmiotem wypowiedzi krytyków na jego temat. Do pewnego punktu. Podobnie jak inni, badaczka Daniela Caselli w punkcie tym stawia znak stopu. Stąd pytam: »Co by to dla nas znaczyło, jak wzbogaciłoby naszą wiedzę poznanie odpowiedzi na to pytanie?«.

Wolałbym najpierw wyjaśnić, jak, moim zdaniem, powinno brzmieć samo pytanie. Nie jest tu kwestią, czy Beckett jest ojcem Susan Howe. Ona sama twierdzi, że istnieją dowody – uzyskane w latach dziewięćdziesiątych – na to, że nie jest. Nie ma powodu, abym jej nie wierzył. Tu są dwie inne kwestie. Po pierwsze, jak wpływało na tożsamość i ewolucję literacką Susan Howe to, że dopiero po pięćdziesięciu kilku latach życia nabrała pewności, kim był jej ojciec – czy amerykański prawnik, redaktor listów Olivera Wendela Holmesa, przy którym się wychowywała w Buffalo i Bostonie, czy irlandzki laureat Nagrody Nobla, mieszkający w Paryżu przyjaciel jej matki z dzieciństwa. A po drugie, skoro Susan przez cały ten czas mogła być niepewna, to czego był pewien Beckett, a jeżeli i on nie uchronił się przed niepewnością, to jak ów brak pewności wpłynął na jego twórczość? Czy podejrzewał, że jej niepewność mogła być dla niej i dla jej dzieci męką? Czy podejrzewał, że owa niepewność miała wpływ na jej twórczość? Czy też o niczym nie wiedział, choć wszystko wyczuwał, na jakimkolwiek poziomie? Beckett zmarł, zanim ów dowód (test DNA) został uzyskany.

Caselli nie była pierwszą badaczką, dyskutującą o poronieniach, na przykładzie poronionych tekstów. Jest dla mnie zagadką, dlaczego podczas tej samej dyskusji (Modern Language Association), na której mówiono o sesjach Becketta z psychoterapeutą Wilfredem Bionem, naturalnie w kontekście jego problemów z »dziką miłością«, którą obdarzała go matka May Beckett, nie można było wspomnieć o możliwości jego własnego ojcostwa. »Nie wnikam w ten temat«, powiedziała panelistka. Dałbym temu spokój, gdyby można było zaręczyć, iż Beckett nie podejrzewał, że Susan może być jego dzieckiem. Ale nikt tego nie zrobił i nie zrobi. Tę sprawę pomija się milczeniem. Marty F[ehsenfeld) i Jim K[nowlson] zdają się na dziwną matematykę, aby odrzucić możliwość, że Beckett mógłby być ojcem, nie w tym jednak problem. Matematyka chyba zanadto nie przekonuje do jednoznacznego rozstrzygnięcia sprawy z 1937 roku – Susan urodziła się czterdzieści jeden tygodni po tym, jak jej matka opuściła Irlandię. (Beckett, zrządzeniem losu, sześć z tych dziewięciu miesięcy spędził, przemierzając solo wzdłuż i wszerz nazistowskie Niemcy, na garnuszku mamy. Może to jakaś niezbyt energiczna ucieczka od »macierzyńskości«?)

Susan Howe domagała się, by tej kwestii nie dyskutować publicznie, a jej życzenia zostały w dużej mierze uszanowane. Nie wymieniam jej nazwiska w mojej poprzedniej książce o Becketcie, choć odnotowuję ten temat. Jeśli chodzi o spadkobierców Becketta, możliwość istnienia potomka stanowiłaby spory problem, nieprawdaż – choćby hipotetycznie? Gdyby Edward Beckett okazał pewną irytację, również to zostałoby uszanowane, zważywszy na jego kontrolę praw autorskich i prawo licencjonowania spektakli.

Gdyby rzeczywiście istniały listy, ujawniające obawy Becketta, że mógłby być czyimś ojcem, nie zgodziłbym się z tym, że nie miałoby to znaczenia w kontekście jego dzieła. Czy naprawdę jest to mniej ważne niż fakt, że Beckett słuchał wykładu Junga w Tavistock Clinic albo czytał »Nightwood« [Djuny Barnes], albo że wolał Eluarda od Bretona, czy Jacka Yeatesa od André Massona? (Zgodziłbym się, że miałoby to niewielkie znaczenie dla dzieła, gdyby był wobec tego obojętny). Jeżeli ktoś napisze kiedyś biografię Howe, powinny się w niej znaleźć rozważania o stosunku poetki do sprawy, kto był jej ojcem, a także o braku pewności lub braku woli ze strony matki, aby to wyjaśnić – chyba, że ktoś tego zakaże. Nie wiem, czy istnieje jakiś dowód na to, że Beckett był świadomy tego wątku, jednakże nikt dotąd nie stwierdził ani, że istnieje, ani że nie. Jak to ujęła Daniela w odpowiedzi na moje pytania: »Nie wnikam w ten temat«. W tej kwestii może Samuel Beckett jest zamknięty. Jakie znaczenie miałoby to dla mnie (lub dla nas), gdyby Beckett był świadomy niepewności Susan Howe (co do ojcostwa)? Mogłoby to zmienić sposób, w jaki postrzegamy te dzieci bez opiekunów, które wałęsają się po jego utworach i wyłaniają się z nich często jako posłańcy. Tę niepewność można by uznać za kolejny element jego traumy, wtłoczony w gorączkowy okres twórczy tuż po wojnie, który zaowocował serią jego najważniejszych osiągnięć pisarskich. Mogłoby to zresetować lub odświeżyć dyskusje na temat postawy Becketta wobec ciała i aktu seksualnego. Czy był świadomy męki młodej kobiety po drugiej stronie Atlantyku. On, tak wrażliwy na przejścia i cierpienie bliskich przyjaciół. Jeden z panelistów Modern Language Association przywołał słowo »paralaksa« w odniesieniu do studiów nad Beckettem. Przedmiot badania (teksty, temat, autora) moglibyśmy ujrzeć inaczej dzięki tej niewielkiej zmianie perspektywy.

Mam nadzieję, że powyższe uwagi wyjaśnią w pewnej mierze przyczyny mojego zainteresowania tą tematyką. W każdym razie dziękuję Ci za Twoje zainteresowanie.

Pozdrawiam,

Michael”.

Celtycka ręka poetki

Zaledwie dwa dni po Becketcie i bajglach poszedłem posłuchać, jak poetka czyta swoje wiersze, ale tak naprawdę poszedłem zobaczyć jej prawą dłoń. Powiedziałem „Dobry wieczór” i spojrzałem na jej ręce, uścisnąłem jej prawą dłoń i palec serdeczny tejże dłoni: „Dobry wieczór”. Celtycka ręka...

Nie zostałem na czytaniu, nie wytrzymałbym, bo ten, który miał czytać przed nią, był „nie do zniesienia”. A ponieważ przyszedłem tam tylko po to, żeby zobaczyć jej ręce, jej prawą dłoń, palec serdeczny lub mały palec – i zobaczyłem! – a nie chcąc w tej przegrzanej księgarni męczyć się długimi enuncjacjami faceta, którego pochłonął jeden artykuł o schizofrenii z 1919 roku do tego stopnia, by napisać o nim długi poemat, nie czekając na to, wyszedłem na chłód Prince Street. Zobaczywszy jej prawą rękę, którą trzymałem w swej dłoni. Palec serdeczny nie był tak mocno zakrzywiony jak u Becketta, u którego skurcz powięzi dosłownie go złamał. Gdy ścisnąłem jej dłoń, jej palec nie wbił się jak ołówek w moją, tylko opadł pod kątem niemal dziewięćdziesięciu stopni. Nawet gdy później obserwowałem Susan Howe na ulicy (posiliwszy się w pobliskiej Fanelli Café), kiedy trzymała swoje kartki, prawą ręką przyciskając do biodra, ze zgiętym łokciem, długi i cieniutki mały palec wskazywał prosto w dół, na chodnik, jakby podłamany.

Ponieważ Beckett napisał: „Pewnego dnia miała czelność obwieścić, że jest w ciąży”.

I ponieważ: „zebrawszy resztki sił, powiedziałem: proszę usunąć…”

Ponieważ napisał: „Odsunęła zasłonę, abym wyraźnie zobaczył wszystkie jej krągłości. Ujrzałem górę, nieprzebytą, pełną jam, tajemną, gdzie od rana do nocy nie słychać by było niczego poza wiatrem, kulikami, brzękiem, jakby stukiem dalekich młotów kamieniarzy. W dzień wychodziłbym na wrzosowisko pośród janowce, w orgię ciepła i zapachu, a nocą z daleka wpatrywałbym się w światła miasta, gdyby mnie naszła ochota, i inne światła, latarnie morskie i statki-latarnie, których nazw nauczył mnie ojciec, kiedy byłem mały, te mógłbym znowu je odnaleźć, w pamięci, jeśli miałbym ochotę, wiedziałem o tym. Od tego dnia wszystko zaczęło toczyć się od złego do gorszego, coraz gorszego”.

„Jeśli podryguje, to nie jest moje”, napisał. Wszystkie cytaty pochodzą z „Pierwszej miłości”, opowiadania, czasami zwanego nowelą.

Ponieważ kilkadziesiąt lat później – w latach siedemdziesiątych – Mary Manning Howe wróciła do Dublina, aby powiedzieć wszystkim, którzy chcieli jej słuchać, że jej pierwsze dziecko jest jego. Ta nowela jest o mnie, opowiadała Mary lub Molly, jak ją nazywano. „Ja byłam tą pierwszą miłością” – mówiła. Opowiedział mi o tym pewien profesor z Dublina, który był tam w tym czasie.

Nikt nie chciał jej uwierzyć.

Ponieważ Beckett pisał do McGreevy'ego, 7 marca 1937 r.: „Dostałem list od Briana, który wspomniał, że do niego pisałeś. Wisi nad nim bardzo tajemniczo jakiś drewniany miecz Damoklesa, mówi, że powiedział ojcu, że nie żyje i tak dalej. Jakie to szczęście mieć ojca, któremu można powiedzieć, że jest się martwym. (…) Mary Manning pisze do mnie z Bostonu, że jej brzuch jest ogromny. Drzwi otwierają się w maju”.

Ponieważ: jakże jest niezobowiązujące owo: „w maju”? Stosując matematykę . . .

Ponieważ: „Drzwi otwierają się w maju”?

Ponieważ: czy tak dwaj Irlandczycy mówią o porodzie?

Oczekiwano, że poetka-niemowlę urodzi się w maju. Matka powiedziała tak Samowi.

Czytaj więcej

Juliette Binoche: Brawo dla młodych i brawo dla kobiet!

Niepogodzeni ze stratą miłosną

Mary Manning, matka Susan Howe, o rok starsza od Samuela Becketta, urodziła się w 1905 roku, Sam w 1906. Dorastali w Dublinie w protestanckich rodzinach z wyższej klasy średniej i szlachty irlandzkiej, już w schyłkowym okresie. Przetrwali Powstanie Wielkanocne, wojnę o niepodległość, wojnę domową i ustanowienie Wolnego Państwa Irlandzkiego – a także pierwszą wojną światową, podczas której rozpadły się różnego rodzaju monarchie. Los chciał, że w Dublinie znaleźli się blisko miejsca, gdzie co roku w teatrach odbywał się zwodniczo anachroniczny renesans celtycki, a Yeats pisał swoje sztuki i wiersze.

Matka Mary, imieniem Susan, była od młodości bliską przyjaciółką Billa Becketta, ojca Sama. Dziwnym zrządzeniem, oboje jeszcze nie będąc w związku, zabujali się w członkach majętnej katolickiej rodziny Murphych, której patriarcha zakazał któremukolwiek Murphy’emu jakichkolwiek konszachtów z wymienionymi wyżej rodzinami protestantów. Ani Susan Bennett, tęskniąca do syna Murphy'ego, ani William Beckett, który wzdychał do Evy Murphy, nie mogli się pogodzić ze swoją stratą miłosną, według Mary Manning. Ostatecznie oboje zawarli małżeństwa, Susan Bennett z Johnem Manningiem, a William Beckett z May Roe. Bill i Susan pozostawali w bliskim kontakcie i, według Mary, czasami wybierali się na przejażdżkę samochodem Billa, aby pożałować miłości, której im wzbroniono. Przynajmniej raz zabrali z sobą małą Mary na tylne siedzenie; wiele, wiele lat później Mary zdawała z tego relację biografowi Becketta, Jamesowi Knowlsonowi. Niektórzy badacze spekulowali, że Beckett zastanawiał się, kim byłby lub kim by się stał, gdyby jego ojciec poślubił ową Murphy, a nie May (Mary), córkę zamożnego handlarza zbożem Roe, która była właściwie chrześcijańską fundamentalistką. Czy w jakimś niezrealizowanym królestwie możliwości „bliźniakiem” Becketta był jakiś Beckett-Murphy?

Każdy badacz Becketta wie, że w jego tekstach przewijają się imiona Murphy, May, Mary, a nawet Eva. Ale takie spekulacje uważa się za grę nie fair.

Drzwi otwierają się w maju

W czasie dyskusji w Modern Language Association w Nowym Jorku w 2018 roku, kiedy zapytałem, czy „otarcie się” o ojcostwo Becketta mogło wpłynąć na jego poglądy na temat aborcji, Daniela Caselli, która mówiła o jego zarzuconych, poronionych tekstach, odpowiedziała mi: „Ja w to nie wnikam”. Z mojego doświadczenia w cudownej społeczności beckettologów, z której przypuszczalnie ryzykuję teraz wykluczenie, wynika, że oni również nie chcieliby w to wnikać. To zrozumiałe. Dziedzic z krwi i kości na pewno byłby problematyczny dla wykonawców testamentu i nie mam powodu sądzić, że kiedyś została postawiona taka kwestia. Mimo to niepewność, która dręczyła Howe i Becketta przez lata — chyba że był tego całkowicie nieświadomy – zasługuje na uwagę badaczy, choćby po to, aby bardziej stanowczo obalić wszelkie spekulacje.

„Drzwi otwierają się w maju”, napisał Beckett do Thomasa McGreevy'ego na początku marca 1937 roku po otrzymaniu wiadomości od Mary Manning Howe, która była w zaawansowanej ciąży, miała ogromny brzuch. Te drzwi nie otworzą się aż do 10 czerwca w Bostonie, aby wydać na świat Susan Howe.

Mary Manning Howe opuściła Belfast 22 sierpnia 1936 roku, udając się do Bostonu na statku Caledonia. Knowlson w swojej biografii Becketta odnotowuje, powołując się na informacje od Mary, że „[tego] lata spotykali się regularnie”. Było oczywiste, że mieli romans i obie ich matki były przerażone. May Beckett dzwoniła do Susan Manning: „Kiedy ona, na Boga, błagam, wróci wreszcie do domu?”. . . Wydaje się, że Knowlson usłyszał: „w pierwszym tygodniu września”. „Molly, jak ją nazywano, wróciła statkiem do Bostonu i wszyscy odetchnęli z ulgą”.

(Knowlson przyznał, że pomylił daty wyjazdu z Belfastu i że poprawi je na 22 sierpnia, jeśli Bloomsbury wyda dodruk biografii).

Jeśli dwoje kochanków z Dublina miało pożegnalną randkę, powiedzmy 20 sierpnia, to czterdzieści tygodni, czyli 280 dni, oznaczałoby szacunkowy termin porodu 27 maja. Susan Howe, pierwsze dziecko Mary, urodziła się dokładnie dwa tygodnie po tej dacie.

Czytaj więcej

20 lat bez niej/bez niego

Jeśli małżonkowie Mary i Mark DeWolfe Howe, spotkaliby się po jej powrocie 29 sierpnia, czterdzieści tygodni oznaczałoby termin porodu 5 czerwca. Tak więc matematyka zbyt wiele tu nie wnosi. Widzę jeden powód, dla którego ludzie „w to nie wnikają”, tak jak Daniela Caselli. Niełatwo, ani w najmniejszym stopniu godnie, rozmyślać o pozamałżeńskich związkach i o narodzinach dzieci, co może być kłopotliwe dla którejkolwiek ze stron, zwłaszcza w studium literackim takim jak niniejsze. Jest to dla mnie straszne i czynię to ze wstydem. Ale nie mogę w to nie wnikać.

Niepokoi mnie możliwość, że irlandzko-amerykańska artystka i poetka Susan Howe oraz irlandzki pisarz Samuel Beckett przyjęli taką postawę z obawy (albo z nadzieją), że staną się córką i ojcem, a ich postępowanie było naznaczone stresem, spowodowanym brakiem wiedzy ponad wszelką wątpliwość o czymś tak kluczowym.

Śródtytuły fragmentów książki „Dzieci Becketta” pochodzą od redakcji

Michael Coffey, Beckett’s Children: A Personal Memoir, OR Books (in association with Evergreen Review), New York 2024. Przekład i redakcja Marek Kędzierski.

Fragmenty opowiadania „Pierwsza miłość” cytowane według tłumaczenia S. Becketta na angielski, z którego korzystał M. Coffey

Od tłumacza:


Michael Coffey (ur. 1954), nowojorski poeta, prozaik, eseista, krytyk o zacięciu literackim (wieloletni koredaktor naczelny istniejącego od 1872 r. pisma „Publishers Weekly”), historycznym (tom o Irlandczykach w Ameryce), militarnym (książka o fascynujących gafach i blamażach wojskowych), sportowym (eseje o perfekcyjnych meczach bejsbolowych i ich kontekście społecznym 1904–1999), łączy skrupulatność badacza, często skłonnego do kojarzenia i łączenia nieoczekiwanych faktów i interpretacji z poetycką lekkością stylisty, niekiedy obrazoburczą.

„Dzieci Becketta”, najnowsza książka Coffeya, wydana przed miesiącem w Nowym Jorku, z irlandzkim pisarzem w tytule, a amerykańską poetką Susan Howe cały czas na tematycznym celowniku, w większym stopniu niż studium krytyczno-literackim jest dziełem beletrystyki, prozą hybrydową, w której dochodzi do głosu tak erudycja wnikliwego czytelnika często zawiłych tekstów, jak i ambicja odważnego skontrapunktowania lektur z własnym życiem. Podtytuł książki: „Wspomnienie literackie” wyznacza tu perspektywę – Coffey nakłada na siebie dwa wątki: sprawę domniemanego ojcostwa Becketta i sprawozdanie ze swej niełatwej relacji z własnym synem buntownikiem, a także wiwisekcję własnej młodości, bo on sam został wkrótce po urodzeniu adoptowany.

Nanizywanie wątków własnego życia na fakty i interpretacje wątków biograficznych Becketta i Howe jest może przejawem ostrożnego egotyzmu Coffeya, ale nie egocentryzmu. Do wybranych tu fragmentów nie weszły te wątki, ograniczyłem się do Becketta i Howe. W ich kwestii autor w taktowny sposób de facto przełamuje narzucone przez autora „Czekając na Godota” (1906–1989) swego rodzaju tabu, zabraniające mówienia o jego życiu osobistym, które wykonawcy jego testamentu doprowadzili na granice cenzury. Coffey podnosi to, co uważano za sensacyjną plotkę do rangi równouprawnionego tematu dyskusji, podkreślając wszakże, że nie interesuje go to, czy Howe jest córką Becketta, lecz egzystencjalną ważność tej tematyki tak dla Becketta, jak i Howe.

Za kilka dni skończę sześćdziesiąt lat. Żona zaproponowała, żebym na urodziny zrobił dla siebie coś miłego, ale nie, jak to było w naszym zwyczaju, jakiś wypad na kolację, lecz coś zupełnie innego. Więc w jasny i chłodny niedzielny poranek poniosło mnie aż na 92 Ulicę do YMCA. Event o godzinie 11:00 – były bajgle i kawa – firmowały dwie redaktorki „Listów Samuela Becketta”, Martha Dow Fehsenfeld i Lois More Overbeck.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi