Moje wspomnienia festiwali w Sopocie są czarno-białe. Bo takie Sopoty były w moim dzieciństwie, do takich telewizorów schodzili się przyjaciele i sąsiedzi. Oczywiście, Sopot miał inną rangę, bo tu zjeżdżali się piosenkarze z samej „zagranicy”, może nie pierwszej kategorii, ale jednak naprawdę dobre głosy, tak to można ocenić nawet z dzisiejszej perspektywy. Teraz festiwale piosenki nie przyciągają już tylu widzów, wiele osób w ogóle pozbyło się telewizorów.
Na fragment tegorocznego festiwalu natknęłam się mimochodem, u znajomych, na małej kawie. Najciekawsze było to, że znajomi ściszyli do zera głos w telewizorze. Ponieważ nigdy nie widziałam festiwalu piosenki na niemo, popatrywałam na ekran z coraz większym zainteresowaniem. Obraz mienił się, jakby był cały z cekinów, tło jak z noworocznej imprezy odciągało uwagę od śpiewających, którzy w tym niemym kinie wyglądali tak, jakby ich goniło stado os. Wymachiwali rękami, biegali w tę i z powrotem, a na ich twarzach malował się ból wyrażany bezgłośnym krzykiem. Osy najprawdopodobniej dopadły też operatorów kamer, bo nie byli w stanie utrzymać sprzętu w stabilnej pozycji ani przez chwilę.
Czytaj więcej
Tak, chcę wiedzieć, jaką broń mamy, o jaką się staramy, jak wyglądają sojusze.
Dawniej festiwale Sopocie skupione były na indywidualności każdego z wykonawców
Oglądając to wszystko, zaczęłam przypominać sobie tamte czarno-białe „Sopoty”. Skupione na indywidualności każdego z wykonawców. I nie mam takiej intencji, żeby tęsknić za lepszą przeszłością. Wszystko ma sens, każda zmiana, bo wynika ze zmiany ludzkich potrzeb. Co się więc stało, że sam utwór nie ma już takiej siły, żeby wystarczyło go wykonać? Dlaczego na piosenkę trzeba patrzeć, a nie jej słuchać? Oczywiście, ten Sopot dedykowany latom 90. miał je przypominać w estetyce, kiedy to już migano światłami, a wokaliści odrywali się od mikrofonów, kiedy kończyła im się solówka, bo po prostu sprzęt był statyczny. To jednak nie zmienia pytania: dlaczego i w jakim celu zanikła intymność słuchania, intymność śpiewania?