Mateusz Łakomy: Kiedy urodzi się ostatni Polak

Twierdzenie, że kobiety stawiające karierę nad życie rodzinne odpowiadają za niską dzietność, to po prostu mit - mówi Mateusz Łakomy, specjalista ds. demografii.

Publikacja: 23.08.2024 10:00

Mateusz Łakomy: Kiedy urodzi się ostatni Polak

Foto: prostooleh/AdobeStock

Plus Minus: Zacznijmy od pytania, które samo w sobie wzbudza zainteresowanie i niepokój: kiedy urodzi się ostatni Polak?

Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi. Wszystko zależy nie tylko od dzietności, ale też od migracji – zarówno imigracji, jak i emigracji Polaków za granicę. Odpowiadając jednak wprost – nie w tym, nie w następnym stuleciu, ale kiedyś tak. W naszym zasięgu jest zapobieżenie temu. W tym celu wzrosnąć musi dzietność, a saldo migracji pozostać co najmniej zerowe. Doprowadzi to do sytuacji, w której groźba zawarta w pytaniu o narodziny ostatniego Polaka nigdy się nie ziści.

Ktoś mógłby więc powiedzieć, że nie ma się czego obawiać, że wystarczy trochę się postarać i przetrwamy jako naród. Dlaczego w takim razie demografia, jak określa pan w tytule swojej wydanej w tym roku książki, jest przyszłością?

Demografia tłumaczy dwie trzecie wszystkiego. Te słowa kanadyjskiego demografa Davida Foota w istocie zaś tłumaczą nam wszystko na temat roli, jaką odgrywają dzietność i demografia we współczesnym i przyszłym świecie. Wielkość gospodarki i jej rozwój, zdolność do wdrażania innowacji, kwestie społeczne – a więc emerytury, zasiłki i ogólnie pojęte wsparcie dla słabszych – obronność, edukacja i nauka, świadczenie usług publicznych. Wszystkie te obszary zależą od stanu krajowej demografii. Gdy jest on „zły”, znacząco spada potencjał w tych dziedzinach i pojawiają się problemy społeczne oraz ekonomiczne.

Czytaj więcej

W zamku musi być kawiarnia i hotel. Inaczej możemy zapomnieć o turystyce kulturowej

Dzietność ma kluczowe znaczenie dla wielu kwestii społecznych 

Polski system emerytalny i jego spadająca wydolność to taka niekończąca się opowieść.

Tak jak wspomniałem, jest to jedna z kwestii społecznych, dla których dzietność ma kluczowe znaczenie. Dziś emeryci utrzymują się ze składek płaconych aktualnie przez podatników, którzy – przynajmniej z założenia – swoje świadczenia otrzymają z pieniędzy pokolenia dzieci i wnuków. Powiedziałem „z założenia”, gdyż już teraz składki są niewystarczające i państwo musi dopłacać do emerytur z innych źródeł. To zaburzenie proporcji będzie się tylko pogłębiać, nie tylko w sferze emerytalnej. Ludzie starsi są przecież największymi beneficjentami państwowej opieki zdrowotnej. Tym samym, im większy wzrost liczby osób na emeryturze oraz długości ich życia, tym więcej pieniędzy trzeba odbierać innym dziedzinom rozwoju na rzecz wypłaty emerytur i utrzymania służby zdrowia. Prowadzi to do zaburzeń równowagi w rozwoju wspomnianych dziedzin, a często po prostu go hamuje.

No dobrze, ale kto odpowiada za ten stan rzeczy?

Lista czynników jest długa. W mojej książce staram się ocenić rolę każdego z nich. Jednym z najważniejszych winowajców niskiej dzietności jest, jak się okazuje, luka edukacyjna między kobietami i mężczyznami.

Jaki może być jej wpływ na demografię?

Żeby dostrzec zależność dzietności od struktury wykształcenia przyszłych rodziców musimy zrobić kilka kroków. Pierwszy to zrozumienie, w jaki sposób młodzi podejmują decyzję o staraniu się o dziecko. Zanim to nastąpi, konieczne jest wejście w stały związek, najczęściej równoważny małżeństwu, który da im pewność i bezpieczeństwo potrzebne do zdecydowania się na powiększenie rodziny. A jaki jest główny czynnik doboru partnera? Jest nim podobieństwo między wchodzącymi w związek mężczyzną i kobietą, rozumiane pod wieloma względami – przede wszystkim mowa o statusie społeczno-ekonomicznym partnerów. A co z kolei wpływa najbardziej na ten status?

Wykształcenie?

Dokładnie. Poziom wykształcenia odpowiada za nasze możliwości zawodowe i zarobkowe, możliwości społeczne i stabilizacyjne w dalszych latach życia, a także za coś, co możemy nazwać „szacunkiem społecznym”. Najlepszy start w życie pod tymi względami daje wykształcenie wyższe. Z badań wynika prawidłowość, iż pary dobierają się właśnie według kryterium zbieżnego statusu społeczno-ekonomicznego, z preferencją dla nieznacznie wyższego statusu w przypadku mężczyzn – a więc preferowani są mężczyźni o odrobinę wyższym wieku i zarobkach – i nie jest to cecha charakterystyczna wyłącznie dla Polski. Tymczasem dostrzegalna jest ogromna luka w wykształceniu między płciami. Około połowy młodych kobiet ma wykształcenie wyższe, podczas gdy mówimy o mniej niż jednej trzeciej młodych mężczyzn po studiach. Jest to powszechne zjawisko w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, w państwach byłego bloku komunistycznego, a mniej dostrzegalne na Zachodzie, gdzie różnice często nie przekraczają kilku punktów procentowych. Ta luka sprawia, że nie tylko trudno o równy status wśród potencjalnych partnerów, ale wręcz występuje duża dysproporcja na niekorzyść mężczyzn. Często uniemożliwia to zakochanie, wejście w związek, a nawet zwyczajnie spotkanie się przyszłych partnerów ze względu na różne kręgi towarzyskie.

Wykształcenie oraz stabilność są kluczowe w przypadku podjęcia decyzji o powiększeniu rodziny

Mówi pan o problemach natury społecznej. A co widzimy, gdy popatrzymy na problem od strony państwa i prawa? Mam na myśli m.in. standardy zatrudnienia czy wsparcie ze strony państwa dla rodziców.

Wielu młodych dorosłych pracuje w Polsce na umowach na czas określony – ich odsetek jest wyższy niż w krajach Europy, także Środkowo-Wschodniej – co też jest fatalne w skutkach dla poczucia stabilności zatrudnienia. To pierwsza dostrzegalna kwestia. Druga to niska dostępność pracy na część etatu, która pozwalałaby łączyć obowiązki domowe z zawodowymi. We Francji, Niemczech czy Szwajcarii odsetek pracujących na część etatu zbliża się nawet do połowy aktywnych zawodowo kobiet. W Polsce jest on zaś bardzo niski. Państwo ma potencjał do podjęcia sprawnych działań na tym polu, a jednym z głównych narzędzi powinno tu być właśnie prawo.

Gdy z kolei mówimy o wsparciu ze strony państwa, na myśl od razu przychodzi program 500+, obecnie podniesiony do 800 zł na dziecko. Co wnoszą takie programy do walki o wzrost dzietności?

Tego typu programy, żeby mieć znaczenie dla demografii, muszą pomagać w przekraczaniu przez przyszłych rodziców konkretnych barier. Wszystko zależy od konstrukcji i formy oferowanego przez państwo wsparcia. I tak, jedną z poważniejszych przeszkód dla rodziców, którzy chcieliby wychowywać co najmniej trójkę dzieci, jest bariera finansowa – od pewnego momentu rodziny może po prostu nie być stać na powiększenie się. W tym kontekście wspomniany program 500+, a dziś już 800+, okazał się skuteczny: odnotowano znaczący wzrost odsetka urodzeń dzieci trzecich i dalszych. W 2015 roku wynosił on 15 proc., a od kilku lat utrzymuje się na poziomie aż 22 proc. wszystkich urodzeń w kraju.

Mówi pan o rodzinach wielodzietnych. A co z partnerami decydującymi się na pierwsze dziecko?

Dla nich zdecydowanie ważniejsze od kryterium finansowego jest kryterium stabilności, która pozwoli w ogóle założyć rodzinę. Nie mówiąc o jeszcze bardziej znaczącym zbudowaniu związku, o czym mówiliśmy wcześniej. Z badań wynika, że – jeśli chodzi o stabilność zawodową i finansową – kluczowe są pierwsze trzy lata po urodzeniu się dziecka. W tym okresie przysługują rodzicom m.in. urlopy macierzyńskie i rodzicielskie z zasiłkiem w wysokości średnio nieco ponad 80 proc. wynagrodzenia przez pierwszy rok. Do nich uprawnione są jednak tylko osoby ubezpieczone, a więc pracujące na podstawie umowy o pracę – ewentualnie z własną działalnością gospodarczą – i to najczęściej na czas nieokreślony. Bez zasiłku macierzyńskiego, gdy matka zostaje z dzieckiem, spada liczba osób przynoszących do domu pieniądze, a wzrasta liczba domowników. Jest to jedna z ważniejszych barier utrudniających nam walkę z niską dzietnością. Tu także potrzebne są rozsądne działania ze strony państwa.

Z poczuciem stabilności wiąże się też lęk przed utratą pracy.

I jest to także kluczowa bariera stawiana na drodze przyszłych rodziców, analogiczna do rezygnacji z pracy przez jednego z nich przy jednoczesnym braku zasiłku. Nawet w przypadku pracy na czas nieokreślony pożądana jest pewność, że jej utrata nie doprowadzi do natychmiastowego zubożenia rodziny i do kłopotów finansowych.

Czytaj więcej

Mniej ludzi, mniej zwierząt – i to szybko!

Kobiety w Polsce nie stawiają kariery ponad dom, ale mężczyźni muszą zadbać o swoją edukację 

Mówi pan o kobietach zostających w domu z dzieckiem – a co z tymi, które nie rezygnują z kariery zawodowej dla dziecka, a często wręcz dzieci mieć nie chcą? Niektórzy obarczają takie ich zdaniem „karierowiczki” winą za niską dzietność.

Statystyka wskazuje, że tego typu oskarżenia nie mają pokrycia w rzeczywistości. W demografii rozróżniamy bowiem trzy rodzaje preferencji u kobiet: stawianie pracy ponad dom i rodzinę, stawianie rodziny i domu ponad pracę oraz trzecią, starającą się godzić dwie poprzednie, nazywaną adaptacyjną. I faktycznie, kobiety wykazujące pierwszą z tych preferencji mają zdecydowanie mniej dzieci niż kobiety z pozostałych dwóch grup. Niemniej są one w znaczącej mniejszości – wśród polskich kobiet zdecydowanie dominuje preferencja adaptacyjna. Co więcej, z badań wynika, iż kobiety w Polsce chciałyby móc pracować mniej, głównie ze względu na rodzinę. I tu wraca kwestia form zatrudnienia i niskiej dostępności pracy na część etatu, pożądanej przez nawet jedną trzecią badanych kobiet. Mimo chęci mają one więc utrudnione realizowanie swoich adaptacyjnych preferencji i utrzymywanie wedle uznania balansu między pracą a rodziną. Twierdzenie, że kobiety stawiające karierę nad życie rodzinne odpowiadają za niską dzietność, to po prostu mit.

A mężczyźni? Jak wygląda sytuacja z ich strony? Czy nie powinni bardziej zaangażować się w powstawanie rodziny i wychowanie dzieci?

Tu znów wraca podstawowy problem, czyli wchodzenie w związki połączone z luką edukacyjną i różnicami społeczno-ekonomicznymi na niekorzyść mężczyzn. Największym strukturalnym problemem nie jest to, w jakim stopniu panowie angażują się w opiekę nad dzieckiem czy fakt, że większa jej część spoczywa na kobietach – choć zauważyć należy, że najczęściej rodzice dzielą się obowiązkami w przybliżeniu po równo. Przeszkody zaczynają się już na etapie wchodzenia, a raczej niewchodzenia w związki ze względu na różnice między potencjalnymi partnerami. Co więcej, to właśnie mężczyźni wykształceni i zarabiający dużo najczęściej mają więcej dzieci. Tak więc nawet gdy panowie powchodzą w związki, ich status na rynku pracy i trudności w znalezieniu zatrudnienia na odpowiednim poziomie często stają na przeszkodzie założeniu dużej, a nawet jakiejkolwiek rodziny. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że kobiety są statystycznie bardziej usatysfakcjonowane z relacji z partnerem wykształconym i plasującym się społecznie na „wysokim poziomie”. Zbyt często dziś panowie nie są więc po prostu wiarygodnymi ojcami dla potencjalnych matek.

Aby poprawić dzietność trzeba zadbać o higienę cyfrową oraz zrezygnować z pornografii i nadmiernego grania w gry

Mamy więc bariery społeczne, ekonomiczne, związane ze stabilnością i działaniami państwa. Czy jesteśmy w stanie się z nimi wszystkimi rozprawić?

Wszystko jest w naszych rękach. Najważniejsze bariery, które utrzymują dzietność w Polsce na niskim poziomie, są do ograniczenia, a nawet do całkowitego zniesienia – oczywiście nie od razu – i jest to w zasięgu władz centralnych i samorządowych. Determinacja i konsekwencja moim zdaniem mogłyby przynieść wymierne efekty już za kilka lat. Wymaga to jednak długiej i wytężonej pracy nad zmianą wielu uwarunkowań, także tych, o których jeszcze nie mówiliśmy. Warto tu wspomnieć choćby o kwestii dostępności mieszkań dla przyszłych rodziców, o opiece zdrowotnej dla nich i dziecka czy wreszcie o higienie cyfrowej.

Higiena cyfrowa? Jaki to ma związek z demografią i dzietnością?

Bardzo duży – spędzanie dużej ilości czasu ze smartfonem w ręku lub przed komputerem oddziałuje na wiele aspektów naszego życia społecznego. Po pierwsze, badania wykazują, że osoby wychowane z codziennym dostępem do tego typu elektroniki mają większe problemy z zawieraniem i pielęgnowaniem zdrowych relacji w świecie rzeczywistym, nieinternetowym. Po drugie, media, do których młodzi mają dostęp głównie przez internet i smartfon, oraz media społecznościowe bombardują nas niezliczoną ilością informacji. Pojawiające się w doniesieniach komunikaty lękowe, często oderwane od rzeczywistości i wzbudzające negatywne emocje – przykładowo dotyczące groźby wojny czy szalejącej inflacji – potrafią skutecznie blokować myśli o zakładaniu lub poszerzaniu rodziny w trudnych czasach. Tyczy się to także samych kobiet i odbieranych przez nie treści niejako „straszących” ciążą, jej możliwymi powikłaniami i bolesnością porodu. Ciąża to cud nowego życia czy bolesne i niebezpieczne brzemię? Te i inne wątpliwości pojawiają się w głowach potencjalnych rodziców – zwłaszcza przed decyzją o pierwszym dziecku, gdy są oni jeszcze niedoświadczeni – właśnie z winy komunikatów lękowych, które nas osaczają. Ich zasadność lub jej brak ginie często w gąszczu emocji i szumu informacyjnego.

Czytaj więcej

Władimir Putin walczy z aborcją, bo potrzebuje mięsa armatniego

Punktem stycznym dla higieny cyfrowej i problemów w relacji między małżonkami jest także pornografia.

Absolutnie tak. Osoby korzystające z pornografii są statystycznie o wiele bardziej skłonne do zdrady małżeńskiej. Już same relacje o zabarwieniu erotycznym z ludźmi w internecie potrafią być traktowane jak niewierność małżonka. Wszystko to prowadzi do upadku zaufania między partnerami i do zaburzenia ich relacji, a także do odciągnięcia poza nią energii seksualnej co najmniej jednego z małżonków, co odbija się na przyszłych decyzjach o powiększeniu rodziny. Poza tym do tego celu wcale nie jest wymagany tak drastyczny środek jak pornografia. Samo nadmierne użytkowanie mediów społecznościowych czy gier typu multiplayer odbija się negatywnie na relacjach rodzinnych, powoduje przemęczenie i poczucie złego realizowania obowiązków rodzicielskich. W drastycznych przypadkach w grę wchodzi pojęcie „cyfrowej wdowy”, ukute dla określenia kobiet, których mężowie spędzają nieproporcjonalnie dużo czasu zanurzeni w świecie gier komputerowych. Wszystko to, gdy występuje jako zjawiska społeczne, odbija się na dzietności Polaków, a w szczególności najmłodszych dorosłych, którzy dorastali w internecie.

Podsumowując: kobiety to „cyfrowe wdowy” z niedostosowanym do ich potrzeb systemem zatrudnienia, mężczyźni są ogólnie niedokształceni i niewiarygodni jako ojcowie, a państwo próbuje łatać problem świadczeniami dla rodzin wielodzietnych, kiedy ważniejsze zdaje się być wsparcie dla nowych rodziców. Czy jesteśmy jeszcze w stanie uzdrowić ten system?

Moim zdaniem nigdy nie jest na to za późno. Pamiętajmy, że na ten moment nie walczymy wcale o wzrost liczby ludności, lecz o zahamowanie jej spadku. I nie oszukujmy się – utrzymanie populacji kraju na obecnym poziomie 37 mln obywateli jest niewykonalne. Niemniej jednak w mojej ocenie realne są szanse na ustabilizowanie liczby Polaków na poziomie powyżej 30 mln osób. Musimy tylko być konsekwentni i zdeterminowani w walce o lepszą demograficznie przyszłość.

Mateusz Łakomy

Ekspert w dziedzinie demografii specjalizujący się w tematyce dzietności, trendów i demografii politycznej, autor książki „Demografia jest przyszłością”.

Emil Wittstock

Plus Minus: Zacznijmy od pytania, które samo w sobie wzbudza zainteresowanie i niepokój: kiedy urodzi się ostatni Polak?

Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi. Wszystko zależy nie tylko od dzietności, ale też od migracji – zarówno imigracji, jak i emigracji Polaków za granicę. Odpowiadając jednak wprost – nie w tym, nie w następnym stuleciu, ale kiedyś tak. W naszym zasięgu jest zapobieżenie temu. W tym celu wzrosnąć musi dzietność, a saldo migracji pozostać co najmniej zerowe. Doprowadzi to do sytuacji, w której groźba zawarta w pytaniu o narodziny ostatniego Polaka nigdy się nie ziści.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi