Dr Michał Laszczkowski: W zamku musi być kawiarnia i hotel. Inaczej możemy zapomnieć o turystyce kulturowej

Polacy traktują swoje dziedzictwo bardzo poważnie bez względu na to, czy jest ono „etnicznie polskie”. Musimy zatem poznać je lepiej, by świadomie opowiadać o nim światu. A świat zachwyci się nim. Bo jest czym - mówi dr. Michał Laszczkowski, historyk, aktywista kultury.

Publikacja: 09.08.2024 10:00

Chodzi o zorganizowanie przestrzeni, o zbudowanie czegoś wokół historii i napięcia, które odczuwa wi

Chodzi o zorganizowanie przestrzeni, o zbudowanie czegoś wokół historii i napięcia, które odczuwa wizytujący to miejsce turysta. Dopóki jednak nie zmienimy podejścia, same przekonania i poszanowanie dla zabytków nie wystarczą. Na zdjęciu: Turyści w rejonie Kasprowego Wierchu

Foto: Grzegorz Momot

Plus Minus: Jak powinna wyglądać turystyka kulturowa w polskim wydaniu? Aktualnie za jej wizytówkę uznaje się Kraków, którego mieszkańcy żyją konfliktem toczonym z turystami i przychylnymi im władzami miasta.

Kraków niestety jest papierkiem lakmusowym wszystkich błędów, jakie popełniliśmy w temacie turystyki kulturowej ostatnich 30 lat. W tym czasie, w wyniku postępującej gentryfikacji i wyludnienia centrum, a także faworyzacji napływających zewsząd turystów, miasto utraciło swój dawny charakter. W historycznym centrum spotkać można tylko nielicznych, walczących o przetrwanie mieszkańców. Podczas jednego z kongresów samorządowych debatowaliśmy nad znaczeniem zabytków dla rozwoju turystyki m.in. z burmistrzem Bolesławca – miasta, będącego depozytariuszem jednej z najstarszych fabryk ceramiki, której marka należy obecnie do najbardziej rozpoznawalnych w świecie polskich produktów. Stwierdził on, że zabytki traktuje jako element przestrzeni publicznej, która nie tyle ma zachęcać turystów do masowego odwiedzania miasta, ile zatrzymać w nim mieszkańców i zapewniać im przestrzeń do życia. Mieszkańcy i turyści muszą koegzystować, a zabytki być dla każdego. Trzeba o tym pamiętać, by nie popełnić błędów europejskich mekk turystyki kulturowej – od Krakowa po Barcelonę czy Wenecję – które czynią z siebie nieraz teatr wyłącznie dla turystów, a przez to zatracają swój autentyzm.

Czy tego właśnie pragną turyści, szukający kulturowych doświadczeń? Kulturalno-historycznego teatru, w którym, jeśli mieszkaniec nie jest przebranym w krakowski strój wodzirejem, lepiej niech się nie pokazuje?

Dzisiejszy turysta kulturowy potrzebuje produktu – jest nim historia, namacalne połączenie z przeszłością, pozwalające jednocześnie zatrzymać się, wypić kawę i zjeść coś przed dalszym zwiedzaniem. Z badań nad turystyką kulturową wynika, że sami Polacy potrzebują czterech elementów, by w pełni zadowalająco spędzić czas na wyjeździe: zabytku do zwiedzania, zieleni do złapania tchu i odpoczynku, wydarzeń kulturalnych i dostępu do gastronomii. To są nasze – ale myślę, że nie tylko nasze – oczekiwania od produktów turystycznych. W Polsce dopiero zaczynamy myśleć o zabytkach i ich otoczeniu w kontekście przestrzeni publicznej, tudzież o krajobrazie, o który dbać należy całościowo. Proszę spojrzeć choćby na brytyjskie Stonehenge – jego zaletą nie jest tylko fakt, iż jest to cenny zabytek historii Anglii czasów celtyckich. Chodzi o zorganizowanie przestrzeni, o zbudowanie czegoś wokół historii i napięcia, które odczuwa wizytujący to miejsce turysta. Musi on je czuć lub przynajmniej chcieć je odczuć, by w ogóle przyjechać do tego miejsca. W Polsce doskonałym modelem do wdrożenia takiego myślenia są miasta jednodniowe, takie jak Zamość czy Płock, czy też Lubiąż z jego unikatowym w skali europejskiej opactwem.

Czytaj więcej

Jak turystyka niszczy polskie miasta

Nie korzystamy z tego, że w Koninie urodził się Julius Fromm, wynalazca lateksowej prezerwatywy 

Czyli historia, opowieść i napięcie. Tego potrzebują zarówno turyści, jak i odwiedzane przez nich miejsca.

Absolutnie tak. Przykładowo, w Koninie urodził się Julius Fromm, wynalazca lateksowej prezerwatywy, który swój produkt reklamował pod hasłem „Konkurencja pęka”. Przecież ta historia ma ogromny potencjał i dobrze wykorzystana może ściągnąć do miasta rzesze zagranicznych turystów. Wszyscy pamiętamy o wielkich astronomach, o Koperniku i Heweliuszu – a kto wie o XVII-wiecznej pionierce światowej astronomii Marii Cunitz, pochodzącej z opolskiej Byczyny? Takich nieodkrytych historii jest dużo. Zwłaszcza w zachodniej części naszego kraju. Paradoksalnie, jesteśmy depozytariuszami dziedzictwa ziem zachodnich, nieświadomymi tego, czym dysponują. Dla mieszkańca stolicy Dolny Śląsk i szerzej Śląsk oraz jego zabytki są wielkim odkryciem o ogromnym potencjale. Jeśli mamy jeszcze zaskoczyć czymś świat, to właśnie tym: śląskimi zabytkami techniki oraz dolnośląskimi pałacami i klasztorami.

W tym celu potrzebujemy systemowych zmian w polskiej konserwacji zabytków, prawda? Nie mówię tu o samym finansowaniu, które zawsze będzie zbyt małe, ale o zmianie spojrzenia na polską gospodarkę zabytkami.

Kluczowe nie jest pytanie o to, czy system jest dobry. Z badań IPSOS dla Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków wynika, że 87 proc. Polaków widzi w inwestycjach w zabytki szansę dla rozwoju gospodarczego. Nie pokrywa się to niestety z działaniami polskich elit, które w zabytkach nie widzą szans, a ciągłe problemy. Wspomniał pan o dofinansowywaniu prac konserwatorskich – i już w samym tym określeniu leży podstawowy kłopot. W ostatnich latach miliardy złotych przeznaczone zostały na zabytki w sposób punktowy, z całkowitym pominięciem myślenia strategicznego. Zamiast o dofinansowaniach powinniśmy mówić o szeroko zakrojonych i wieloaspektowych projektach na miarę europejską, które nie tylko dawałyby szansę na zachowanie obiektów zabytkowych, ale też nadawałyby im nowe funkcje i budowały świadomość. Polacy lubią deklarować szacunek i zainteresowanie historią, lecz gdy przychodzi co do czego, znajomość rodzimych zabytków nierzadko u nas kuleje. A co za tym idzie, nie potrafimy budować za granicą rozpoznawalności naszych zabytków oraz wizerunku Polski jako kraju, gdzie dużo rzeczy naprawdę warto zobaczyć. Ratowanie substancji zabytków musi iść także w parze z refleksją na temat ich przyszłej roli i sposobu, w jaki zarobią one na swoje utrzymanie.

Profesor Tajchman, wybitny konserwator zabytków, stwierdził, że nowe funkcje należy w zabytki wpisywać, a nie wcinać. Jak pogodzić ten konserwatorski aksjomat z potrzebami dzisiejszego turysty i nowoczesnej turystyki?

Praktyka, z jaką mamy do czynienia w Polsce, niestety objawia nam obraz całkowicie odmienny od teoretycznych dywagacji nad istotą konserwacji zabytków. Dzisiaj decydują pieniądze. Od poziomu świadomości inwestora zależy bardzo dużo. Wielokrotnie zdarzało się, że „nowe pieniądze” przekształcały zabytek zgodnie z gustem inwestora, a dziś można się tego tylko wstydzić. Na szczęście jesteśmy już na innym etapie. Coraz więcej inwestorów widzi potrzebę autentyzmu i oferty kulturalnej na poziomie. Jest tu jeszcze wiele do zrobienia, ale widać znaczącą zmianę jakościową pod względem stosunku do samej substancji zabytkowej, poziomu obsługi gości czy oferty kulinarnej. Trochę gorzej jest z ofertą kulturalną. Ciągle pokutuje przekonanie, że koncert współczesnej muzyki rozrywkowej na zamkowym dziedzińcu wystarczy, by przyciągnąć ludzi. Nad ofertą kulturalną, a zwłaszcza przeciwdziałaniem jej sztampowości, musimy jeszcze popracować. Chociaż liczne prowincjonalne festiwale, czerpiące z lokalnych tradycji, to z pewnością krok w dobrą stronę. Na poziomie ogólnopolskim zaś nie wystarczy przyznać dotacji na ratowanie zabytku – trzeba stworzyć system zachęt dla inwestorów w celu kompleksowego tworzenia produktów turystycznych z dominantą obiektów zabytkowych.

Zabytkowe fabryki są święte niczym Wawel, a po rewitalizacji w ogóle już siebie nie przypominają 

Czy więc ktoś może nauczyć właścicieli zabytków i inwestorów sprawnego dobierania funkcji do zabytku, a nie zabytku do funkcji? Tak, by zachować równowagę między przeszłością a przyszłością?

Rozmawiałem z inwestorami, którzy restaurowali warszawskie obiekty poprzemysłowe. Gdy zaczynali pracę nad obiektem, słyszeli często, że zabytkowe fabryki są święte niczym Wawel i na każdym kroku należy pilnować historycznej zgodności, która uniemożliwiała racjonalne finansowo prowadzenie inwestycji. Po kilkunastu latach okazywało się, że wprowadzone zmiany były tak daleko idące, że często trudno wyobrazić sobie, jaką funkcję miały te zabytkowe tereny przez rewitalizacją. Mimo iż sam lubię spędzać czas w tych przestrzeniach, uważam że w większości przypadków poszliśmy za daleko. Są to teraz relikty, które nie pokażą nam już nigdy, czym były zabytki, w które je wcięto. Oczywiście, jest to jedna ze skrajności – po drugiej stronie skali plasuje się usilne zachowywanie substancji zabytku w jak największej zgodności z oryginałem lub tym, co traktujemy jako oryginał.

A więc puryzm konserwatorski także jest złym podejściem?

Niestety, ale nie jesteśmy w stanie przenosić zabytków w niezmienionym stanie z przeszłości w przyszłość, jeśli nie nadamy im funkcji muzealnej. Każda konserwacja stanowi ingerencję i formę autorskiej kreacji, a negowanie tego w połączeniu z kurczowym trzymaniem się „oryginalnej funkcji” prowadzi do utraty obiektu – czy to przez brak osób, gotowych trzymać się tak rygorystycznych wymagań przy konserwacji, czy też przez problem ze wspomnianym wcześniej samodzielnym „zarabianiem na siebie” zabytku. Jak zabytek ma na siebie „zapracować”, jeśli zwykłe otwarcie w nim kawiarni i hotelu jest blokowane? Potrzeba właśnie tej równowagi między wpisywaniem nowych funkcji, o którym pan wspomniał, a poszanowaniem dla nieraz kilkunastokrotnie starszej od nas tkanki zabytkowej. To zawsze jest konieczność zawierania kompromisów, w ostatnich latach widać jednak zwiększenie świadomości inwestorów, co moim zdaniem jest dla zabytków kluczowe.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Śląska. Stwierdził pan, że może być on eksportowym produktem naszej turystyki kulturowej. Sam pochodzę z tego regionu i zastanawia mnie, czy możemy traktować go jako nasze krajowe dziedzictwo, skoro większość historii przebiegła tam pod flagami niemieckimi i czeskimi.

W przyszłym roku minie 80 lat od zakończenia drugiej wojny światowej, w której efekcie przesunęły się granice naszego kraju. Odpowiem więc pytaniem: ile jeszcze trzeba czasu, żebyśmy wreszcie uznali, że się tam zadomowiliśmy? Że dzięki tym ośmiu dekadom to już naprawdę jest także nasze dziedzictwo, którego jesteśmy strażnikami? Proszę przypomnieć sobie wielką wrocławską powódź. Ludzie zjednoczyli się dla wspólnego celu – walki o swój dom i swoje miasto. To stworzyło nową tożsamość wrocławian. Moim zdaniem nie potrzeba takich kataklizmów, by legitymować naszą tutejszość, byśmy czuli się u siebie. Nasz udział w śląskim dziedzictwie oraz świadomość, iż „to nie my, Polacy, jesteśmy jego głównymi autorami”, nie wykluczają się. Wręcz przeciwnie. Jeśli bowiem po latach nadal nie jesteśmy w stanie mówić, że te tereny i ich historia są nasze, jak to świadczy o nas samych? Nie musimy nawet nic mówić, gdyż sprawdzają się znane nam wszystkim słowa – po czynach ich poznacie. Bo jak inaczej skomentować fakt, że stosunkowo ubogie w zabytki Mazowsze dysponuje kilkakrotnie większym budżetem na zabytki niż najbogatszy w zabytki polski region, czyli Dolny Śląsk? Niemal każdy dwór na Mazowszu był już poddawany konserwacji, podczas gdy wiele śląskich zabytków rozsypuje się na naszych oczach. Nierówności w redystrybucji środków na zabytki to nasze duże zaniedbanie.

Czytaj więcej

Bazylika ważna jak Magdalenka

Polskie społeczeństwo bardzo ceni sobie kulturowe dziedzictwo

A czy społeczeństwo bardziej niż rozdzielający dotacje politycy ceni sobie dziedzictwo lokalne i etniczne?

Na czego uratowanie lepiej poświęcić siły w pierwszej kolejności – kolejnej XX-wiecznej kapliczki we wsi na Mazowszu lub Podlasiu czy zagrożonego degradacją renesansowego pałacu na Śląsku? Obawiam się, że odpowiedź będzie się różnić w zależności od tego, czy zapytamy polityków, czy opinię publiczną.

Nie możemy też zapominać o zniszczeniach wojennych, które dotknęły Polskę. Różnią się one w zależności od obszaru.

Oczywiście. Problem polega właśnie na tym, że w Polsce niezmiernie trudne jest utrzymanie historycznego krajobrazu. Jesteśmy krajem, w którym od 350 lat, od czasów potopu szwedzkiego, co drugie pokolenie następuje ogromna wymiana kulturowa – my budujemy, najeźdźca niszczy, i tak bez przerwy. Mamy przez to duży problem z myśleniem w kategorii stuleci, w kategorii budowania czegoś na dłużej niż 50 lat. Stąd też sukces turystyczny Krakowa, ale dlatego też mówimy o Śląsku – tam zniszczenia były mniejsze, a potencjał nadal jest ogromny. Dopóki jednak nie zmienimy podejścia, same przekonania i poszanowanie dla zabytków nie wystarczą. Według badań zleconych przez Narodowy Instytut Konserwacji Zabytków Polacy traktują swoje dziedzictwo bardzo poważnie i to bez względu na to, czy jest ono „etnicznie polskie” czy było wytwarzane przez inne narody niegdyś zamieszkujące na terenach obecnie leżących w granicach Polski. Musimy zatem poznać je lepiej, by świadomie opowiadać o nim światu. A świat, proszę mi wierzyć, zachwyci się nim. Bo jest czym.

Dr Michał Laszczkowski jest menedżerem dziedzictwa, działaczem społecznym. Od wielu lat związany z instytucjami kultury, inicjator licznych projektów konserwatorskich w kraju i za granicą.

Albert Zawada

Plus Minus: Jak powinna wyglądać turystyka kulturowa w polskim wydaniu? Aktualnie za jej wizytówkę uznaje się Kraków, którego mieszkańcy żyją konfliktem toczonym z turystami i przychylnymi im władzami miasta.

Kraków niestety jest papierkiem lakmusowym wszystkich błędów, jakie popełniliśmy w temacie turystyki kulturowej ostatnich 30 lat. W tym czasie, w wyniku postępującej gentryfikacji i wyludnienia centrum, a także faworyzacji napływających zewsząd turystów, miasto utraciło swój dawny charakter. W historycznym centrum spotkać można tylko nielicznych, walczących o przetrwanie mieszkańców. Podczas jednego z kongresów samorządowych debatowaliśmy nad znaczeniem zabytków dla rozwoju turystyki m.in. z burmistrzem Bolesławca – miasta, będącego depozytariuszem jednej z najstarszych fabryk ceramiki, której marka należy obecnie do najbardziej rozpoznawalnych w świecie polskich produktów. Stwierdził on, że zabytki traktuje jako element przestrzeni publicznej, która nie tyle ma zachęcać turystów do masowego odwiedzania miasta, ile zatrzymać w nim mieszkańców i zapewniać im przestrzeń do życia. Mieszkańcy i turyści muszą koegzystować, a zabytki być dla każdego. Trzeba o tym pamiętać, by nie popełnić błędów europejskich mekk turystyki kulturowej – od Krakowa po Barcelonę czy Wenecję – które czynią z siebie nieraz teatr wyłącznie dla turystów, a przez to zatracają swój autentyzm.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi