Człowiek od zawsze pragnął żyć wiecznie. Jednak naszym przodkom nie chodziło o wieczność w znaczeniu religijnym, bytowanie duszy w raju lub kręgu kolejnych wcieleń. Nawet ludzie absolutnie pewni nieśmiertelności swojej duszy, bali się o los ciała. Przekonanie, że nasza nieśmiertelna istota powstanie, być może natychmiast po śmierci, nie usuwało strachu przed bólem związanym z przejściem na drugą stronę. W kulturze chrześcijańskiej, w której doktryna zmartwychwstania ciał oznacza bardzo namacalne bytowanie po śmierci, chęć życia również nie była mniejsza, a fascynacja długowiecznością była rozwinięta równie mocno, jak w innych częściach świata. Niemniej warto się zastanowić nad tym, jak daleko utopii wiecznego życia i młodości było do horroru wynaturzenia, złamania wszelkich praw przyrody i reguł rządzących społeczeństwem.
Czytaj więcej
Polityka, gospodarka i rozwój techniki są obecnie kształtowane przez bardzo określoną myśl przewodnią, która jest podstawą wiary w lepszą przyszłość świata. Nie sposób jej zrozumieć bez pojęć religijnych.
Początki medycyny i badania ludzkiego ciała
Medycyna, czy mówiąc szerzej: wiedza biologiczna o człowieku, rozwijała się od czasów prehistorycznych, ale dopiero wraz z fenomenem, który możemy nazwać pierwszą rewolucją naukową, mającym miejsce w okresie klasycznej starożytności greckiej, rozpoczął się mozolny wysiłek tysięcy lekarzy w celu zrozumienia, jak działa ludzkie ciało i jak można jego funkcjonowanie usprawnić. Hipokrates z Kos (460–375 p.n.e.), postać niemal mityczna, jest symbolem owej sztafety umysłów w pogoni za wiedzą, do którego jeszcze do niedawna odwoływali się wszyscy współcześni lekarze, przysięgając przypisywanymi mu słowami. Przyrost wiedzy nie odbywał się jednak w równym tempie, przyśpieszały go jednostkowe przełomy, genialne odkrycia, czasem zatrzymywały je cywilizacyjne katastrofy bądź niezależne od nauki względy zewnętrzne.
Za jeden z nich można uznać specjalny stosunek do ciała i jego badania. Piętrzyło to poważne trudności dla adeptów medycyny zarówno jeśli chodziło o samo traktowanie ich dyscypliny, jak i bardzo praktyczne wyzwanie: skąd brać „materiał” do badań. O tym, jak praktyczne potrzeby medycyny stanęły naprzeciw ograniczeniom etycznym i prawnym, można napisać całe tomy. Niecierpliwym mogę polecić zaś moje skromne podsumowanie tego fenomenu „Między nekromancją a postępem, czyli rabusie zwłok”, zamieszczone na łamach dwumiesięcznika „Pocisk”.
Można wskazać także trzeci aspekt trudności przeszkadzających w poszukiwaniu nieśmiertelności: w czasach przednowoczesnych, przynajmniej co do zasady, lekarzom nie ufano. Tak samo jak starożytne greckie słowo „farmakon” oznaczało zarówno lek, jak i truciznę, tak lekarz kojarzony był jednocześnie z ratunkiem i zagrożeniem. Jeśli ktoś musiał oddać się pod opiekę medykowi, oznaczało to, że w pewnym sensie stoi już jedną nogą po drugiej stronie. Powszechny (i jeszcze wiek temu całkiem uzasadniony) lęk przez izolacją, hospitalizacją wskazywał na nieufność wobec szpitali, zwłaszcza tych psychiatrycznych, które zgodnie z tradycyjną intuicją i wizją Michela Foucaulta są przecież pewnego rodzaju więzieniem. W czasach nowożytnych i jeszcze w XIX wieku w naszej kulturze pełno było też innych tropów, zniechęcających ludzi wobec lekarzy; choćby domniemana skłonność medyków do pozyskania zwłok na nielegalne sposoby. Co do zasady wierzono, że lekarz chce „wyrwać swojego pacjenta z grobu”, ale czy przed, czy po śmierci – to już pozostawało problemem nierozstrzygniętym. Jednak poza strachami natury praktycznej, nasi przodkowie zderzali się też z wątpliwościami czysto filozoficznymi.