Zwłoki – niebezpieczny przedmiot pożądania i badań

Nasze oczekiwania skupione wokół wieczności ciała zawsze były rozciągnięte między utopią a horrorem.

Publikacja: 12.07.2024 10:00

„Lekcja anatomii doktora Tulpa” pędzla Rembrandta to symbol XVII-wiecznego otwarcia nauki na empirię

„Lekcja anatomii doktora Tulpa” pędzla Rembrandta to symbol XVII-wiecznego otwarcia nauki na empirię i docenienia bezpośredniego doświadczenia na równi z wiedzą książkową

Foto: Peter Horree/Alamy Stock Photo/be&w

Człowiek od zawsze pragnął żyć wiecznie. Jednak naszym przodkom nie chodziło o wieczność w znaczeniu religijnym, bytowanie duszy w raju lub kręgu kolejnych wcieleń. Nawet ludzie absolutnie pewni nieśmiertelności swojej duszy, bali się o los ciała. Przekonanie, że nasza nieśmiertelna istota powstanie, być może natychmiast po śmierci, nie usuwało strachu przed bólem związanym z przejściem na drugą stronę. W kulturze chrześcijańskiej, w której doktryna zmartwychwstania ciał oznacza bardzo namacalne bytowanie po śmierci, chęć życia również nie była mniejsza, a fascynacja długowiecznością była rozwinięta równie mocno, jak w innych częściach świata. Niemniej warto się zastanowić nad tym, jak daleko utopii wiecznego życia i młodości było do horroru wynaturzenia, złamania wszelkich praw przyrody i reguł rządzących społeczeństwem.

Czytaj więcej

Transhumanizm to podstawowa ideologia współczesnego świata

Początki medycyny i badania ludzkiego ciała

Medycyna, czy mówiąc szerzej: wiedza biologiczna o człowieku, rozwijała się od czasów prehistorycznych, ale dopiero wraz z fenomenem, który możemy nazwać pierwszą rewolucją naukową, mającym miejsce w okresie klasycznej starożytności greckiej, rozpoczął się mozolny wysiłek tysięcy lekarzy w celu zrozumienia, jak działa ludzkie ciało i jak można jego funkcjonowanie usprawnić. Hipokrates z Kos (460–375 p.n.e.), postać niemal mityczna, jest symbolem owej sztafety umysłów w pogoni za wiedzą, do którego jeszcze do niedawna odwoływali się wszyscy współcześni lekarze, przysięgając przypisywanymi mu słowami. Przyrost wiedzy nie odbywał się jednak w równym tempie, przyśpieszały go jednostkowe przełomy, genialne odkrycia, czasem zatrzymywały je cywilizacyjne katastrofy bądź niezależne od nauki względy zewnętrzne.

Za jeden z nich można uznać specjalny stosunek do ciała i jego badania. Piętrzyło to poważne trudności dla adeptów medycyny zarówno jeśli chodziło o samo traktowanie ich dyscypliny, jak i bardzo praktyczne wyzwanie: skąd brać „materiał” do badań. O tym, jak praktyczne potrzeby medycyny stanęły naprzeciw ograniczeniom etycznym i prawnym, można napisać całe tomy. Niecierpliwym mogę polecić zaś moje skromne podsumowanie tego fenomenu „Między nekromancją a postępem, czyli rabusie zwłok”, zamieszczone na łamach dwumiesięcznika „Pocisk”.

Można wskazać także trzeci aspekt trudności przeszkadzających w poszukiwaniu nieśmiertelności: w czasach przednowoczesnych, przynajmniej co do zasady, lekarzom nie ufano. Tak samo jak starożytne greckie słowo „farmakon” oznaczało zarówno lek, jak i truciznę, tak lekarz kojarzony był jednocześnie z ratunkiem i zagrożeniem. Jeśli ktoś musiał oddać się pod opiekę medykowi, oznaczało to, że w pewnym sensie stoi już jedną nogą po drugiej stronie. Powszechny (i jeszcze wiek temu całkiem uzasadniony) lęk przez izolacją, hospitalizacją wskazywał na nieufność wobec szpitali, zwłaszcza tych psychiatrycznych, które zgodnie z tradycyjną intuicją i wizją Michela Foucaulta są przecież pewnego rodzaju więzieniem. W czasach nowożytnych i jeszcze w XIX wieku w naszej kulturze pełno było też innych tropów, zniechęcających ludzi wobec lekarzy; choćby domniemana skłonność medyków do pozyskania zwłok na nielegalne sposoby. Co do zasady wierzono, że lekarz chce „wyrwać swojego pacjenta z grobu”, ale czy przed, czy po śmierci – to już pozostawało problemem nierozstrzygniętym. Jednak poza strachami natury praktycznej, nasi przodkowie zderzali się też z wątpliwościami czysto filozoficznymi.

Podstawowy temat do zbadania: nieśmiertelność

Wieczność nie jest naturalna w sensie występowania w dostrzeganym przez nas środowisku. Świat widoczny wokół nas jest cykliczny, gdyż zmiana pór roku odpowiada jeszcze pogańskiej skłonności do patrzenia na upływ czasu w sposób powtarzalny. Nawet wielcy klasycy greckiej filozofii postrzegali upływ czasu jako powtarzalny cykl wieków i epok. Natomiast kosmiczny kalendarz chrześcijaństwa, rozpoczęty stworzeniem świata oraz upadkiem Adam i Ewy, pokazujący potem trudne oczekiwanie ludzkości na odkupieńczą misję Chrystusa, czyli odliczanie czasu do powtórnego przyjścia Syna Bożego na ziemię, a tym samym zamknięcia historii jako takiej, jest liniowy. Wszelkie manipulacje czasem, w tym proroctwa i nienaturalne wydłużenie żywota mogło pochodzić jedynie od Boga. W tym sensie próby wejścia ludzi w boską domenę zakrawały na bluźnierstwo.

Śmierć zwyciężył Chrystus, to on złamał jej kajdany i rozpoczął nowy etap historii świętej. Pewne tradycje heterodoksyjne (tzn. nieprawowierne), takie jak ruch alchemiczny, okultystyczny czy potem wolnomularstwo, szukały bardziej ziemskich dróg do fizycznego zbawienia. Były to jednak tradycje hermetyczne czy wręcz heretyckie wobec głównego nurtu metafizyki i etyki. Zasługują też na zupełnie oddzielną opowieść.

Wieczność kojarzyła się też z ostatecznym losem duszy po śmierci. Prawdziwie wieczne mogło być tylko zbawienie lub potępienie. Dlatego celem człowieka było zapewnienie sobie tej dobrej, pięknej i szlachetnej wieczności. Uzurpacja roli Boga, czy to przez przewidywanie przyszłości, czy oszukiwanie czasu była więc dla naszych pobożnych przodków podejrzana już na wstępie. W dodatku praktyczne aspekty modyfikacji ludzkiej natury nastręczały kolejnych wątpliwości moralnych.

Nienaruszalność zwłok, lęk przed martwym ciałem

Ojciec anatomii, Demokryt z Abdery (460–370 p.n.e.), nie miał problemów z eksperymentami na materiale biologicznym (tak ludzkim, jak i zwierzęcym), reprezentował on dość swobodnie podejście do świętości ciała. Owszem, religia starożytnych Greków nakazywała grzebać zwłoki (wspomnijmy mityczny, ale zrozumiały dla Hellenów dylemat Antygony!) i przestrzegać pewnych rytuałów związanych z traktowaniem zwłok (czego zdecydowanie potępianym antyprzykładem było zbezczeszczenie ciała Hektora przez Achillesa w „Iliadzie”), był to raczej obowiązek położony na rodzinie i przyjaciołach zmarłego. To zaś stawiało w trudnej sytuacji ludzi pozbawionych bliskich żałobników, czyli biedoty i niewolników. Sam Pierwszy Anatom został opisany przez Roberta Burtona w „Anatomii melancholii” z 1621 jako prawdziwy badacz i mędrzec:

„Stary Demokryt skryty w drzewa cieniu

Rozłożył księgę, siedzi na kamieniu;

Na ziemi leżą rozrzucone szczątki

Psów, kotów, jako też innych zwierzątek,

Które on rozciął sztuką anatoma

Pragnąc żółć czarną wydobyć z ich łona.

Nad nim na niebie w całej swojej glorii

Zawisnął Saturn, książę Melancholii”.

Warto tu jednak zauważyć, że czynność autopsji została powierzona opiece Saturna, więc bóstwa wysoce podejrzanego – opiekuna poetów, geniuszy, ale też szaleńców i morderców. Humor melancholijny, czarna żółć, choć ma miejsce w życiu i w nauce, jest wyraźnie oddzielony od naszego świata, i to dla dobra żywych i zdrowych.

Greckie wspomnienie o Demokrycie wyprzedza wpływ kultury egipskiej na świat hellenistyczny oraz imperium rzymskie. Poznanie kultury tego starożytnego mocarstwa zwiększyło szacunek wobec martwego (i nienaruszonego!) ciała, które zgodnie z wierzeniami znad Nilu powinno pozostać w możliwie nietkniętej formie (co zabezpieczało szczęśliwy byt w zaświatach). Zaś prawdziwą rewolucją w postrzeganiu godności zwłok okaże się nadejście chrześcijaństwa i doktryny o zmartwychwstaniu ciał. Nauka, która w sposób najpełniejszy łagodziła strach przed śmiercią jako taką, częściowo zastępowała go obawą o doczesne szczątki (nie w takim stopniu, jak religia egipska, ale w pierwszych wiekach wyraźnym). Od tej pory grzebanie we wnętrznościach trupa stanowiło zagrożenie dla zmarłego: być może utrudniało albo (w interpretacjach bardziej dosłownych) wręcz uniemożliwiało zbawienie pechowego obiektu badań. Zasady chrześcijańskie musiały być do pewnego stopnia elastyczne (gdyby uszczerbek ciała przeszkadzał w zmartwychwstaniu, cóż Chrystus mógłby powiedzieć legionom męczenników, dekapitowanych lub zjadanych przez zwierzęta?), jednak w połączeniu z nowymi zwyczajami pogrzebowymi, wymuszały szacunek wobec martwego. Podobne procesy można było dostrzec na początku naszej ery w judaizmie, a kilka wieków później także w islamie. Później nauka europejskiego średniowiecza zachowywała dystans wobec ingerencji w martwe ciało.

Równolegle wobec ograniczeń duchowych powstawały te społeczne, kulturowe, nie wspominając już o swoistych uprzedzeniach społeczno-naukowych. Zgodnie ze starożytnymi tradycjami wzniosły zawód medyka kojarzono z mędrcem, posiadającym wiedzę teoretyczną. Tymczasem medycyna z braku lepszego określenia inwazyjna, czyli chirurgia, ortopedia, stomatologia, dermatologia i pokrewne dziedziny, coraz częściej uważane były za domeny brudu, należne praktykantom lub wręcz personelowi niemedycznemu. W późnym średniowieczu i wczesnej epoce nowożytnej dochodziło do absurdów, takich jak przekazanie wszystkich „brudnych” obowiązków wyspecjalizowanemu rzemieślnikowi, który mógł pełnić też obowiązki fryzjera i kata. Na to wpływ zapewne miała doktryna Kościoła katolickiego. Prawo kanoniczne i obyczaje kościelne, w tym zasada „Ecclesia abhorret a sanguine” („Kościół brzydzi się krwią”), której wprowadzenie przypisywane jest papieżowi Aleksandrowi III, jeszcze wyraźniej oddzieliły świat medycznej teorii od praktyki. Gdy epoka odrodzenia deklarowała powrót do starożytnej nauki i do „czystej” wiedzy filozofów, mogło objawiać się to za pomocą skupienia się na empirii, jak i przez zjawisko przeciwne: jeszcze mocniejsze zamknięcie się w świecie dawnych ksiąg i traktatów, przy równoczesnym ignorowaniu praktycznych sposobów poznawania świata.

Czytaj więcej

Biolog uzbrojony w pistolety

Lekcja anatomii - nowożytność sięga w głąb ciała 

Lekcja anatomii doktora Tulpa” pędzla Rembrandta to symbol XVII-wiecznego otwarcia nauki na empirię i docenienia bezpośredniego doświadczenia na równi z wiedzą książkową. To jednak tylko pewien postulat intelektualny, któremu nie musiała towarzyszyć rozpowszechniona praktyka ani tym bardziej zmiana w sposobie ich postrzegania. Nasi przodkowie cięli się za czasów Rembrandta zarówno na polach bitew, jak i na operacyjnych stołach. Po prostu nie byli z tego faktu dumni.

Przykładem tego może być historia zawodu czy raczej całego spektrum zawodów pomiędzy lekarzem a pielęgniarzem. Niemieckie słowo „Der Feldscher” zaczęło być używane już w XIV wieku, aby potem przedostać się do innych języków europejskich, w tym do polszczyzny, pod postacią „felczera”. Oznaczało chirurga polowego, ale filologicznie wskazuje na pokrewieństwo z golarzem i to niekoniecznie ludzi, lecz owiec. Niemniej ludziom nazywanymi felczerami zdarzało się też golić brody i wyrywać zęby, czyli wykonywać wszystkie brudne aspekty pomocy medycznej. Byli oni niezbędni podczas coraz krwawszych wojen późnego średniowiecza i nowożytności. Nie zawsze byli wykształconymi lekarzami, ale samoukami lub asystentami prawdziwych medyków. Nierzadko felczerem zostawał zhańbiony przedstawiciel zawodu medycznego. Jego zadaniem było ratowanie jak największej liczby rannych, każdą dostępną metodą. Statystycznie często sięgał więc on po piłę i odcinał ranne oraz zaropiałe kończyny, przypalał głębokie rany i usztywniał złamania. Jeśli dokonywał sekcji zwłok, to w wyjątkowych przypadkach, chcąc zaspokoić ciekawość dowódców. Nie uważał się za spadkobiercę ani Hipokratesa, ani nawet Demokryta.

Jednocześnie niektórzy „prawdziwi” lekarze, wyuczeni w teorii specjaliści, szukali materiału do badań i sprawdzania wiedzy książkowej. Północna Italia, potem Niderlandy, Francja i Anglia zaczęła wydawać takie niespokojne duchy, które popchną rozwój chirurgii, patologii, psychiatrii i innych podejrzanych moralnie dziedzin medycyny. Niektóre z nich, choćby wspomniany Robert Burton, zrealizują swoje marzenia na papierze, pisząc traktaty o eksperymentalnej medycynie.

Warto tu zauważyć, że anatomami, choćby tylko trochę, musieli być artyści, którzy od XV wieku ścigają się w coraz dokładniejszym odwzorowaniu ludzkiego ciała. Kościół katolicki także musiał pozwolić na odstępstwa od zasady nienaruszalności ciała, między innymi w związku z przygotowaniem i transportem relikwii nowych męczenników, których w dobie wielkich odkryć, zamorskiej ewangelizacji oraz wojen religijnych nie brakowało. Jednak czym innym jest jednostkowe naruszenie czci i integralności ciała, a czym innym zaspokojenie rosnącego popytu. W konsekwencji szukanie wiedzy o ludzkim ciele na dobre skojarzyło się z działalnością przestępczą i przeklętą.

Zjawisko rabusiów cmentarnych, złodziei ciał było rozpowszechnione w całej Europie, jednak najlepiej znamy to zjawisko z Wielkiej Brytanii, gdzie panowały bardzo surowe prawa przeciw bezczeszczeniu zwłok, a przypadki kradzieży ciał bywały nierzadko opisywane przez media. Na Wyspach Brytyjskich Murder Act z 1751 r. pozwalał na medyczne wykorzystanie ciał straconych zbrodniarzy. Choć nie brakowało tam okrutnych przestępców, szybko się okazało, że z punktu widzenia nauki jest ich zbyt mało. Przez kolejne dziesięciolecia Murder Act był nadużywany, choćby przez oznaczanie zwłok uczciwych obywateli jako szczątków zbrodniarzy. Równolegle humanitarne skłonności epoki powodowały sprzeciw wobec zbyt częstego wykonywania kary śmierci. W pierwszych dziesięcioleciach XIX wieku skazańców było już znacznie mniej niż wiek wcześniej, co powodowało częstsze sięganie przez anatomów po nielegalne sposoby pozyskania materiału badawczego.

Anatomy Act z 1832 regulował wykorzystanie zwłok przez uczelnie medyczne i ustalał reguły zapisania ciała w testamencie przez najbliższą rodzinę (zwykle w zamian za sponsorowany przez szkołę pochówek reszty zwłok). Nie spowodowało to natychmiastowego zniknięcia procederu porywania ciał (zwłaszcza jeśli potrzebni byli młodzi lub nieuszkodzeni „pacjenci”), ale otwierało legalną drogę do zaopatrzenia magazynów akademii i szpitali. Jednocześnie nagromadzenie wiedzy o ludzkim ciele powodowało swoiste sprzężenie zwrotne, kumulację wiedzy, która niedługo potem ograniczy przestępczy proceder do wstydliwego marginesu. Stało się to niemal wyłącznie dzięki jednej książce.

Brytyjski anatom Henry Gray (1827–1861) wydał w 1859 r. pierwszą edycję swojego słanego podręcznika, który stał się podstawowym elementem kształcenia medyków praktycznie do dnia dzisiejszego. Ponad 40 wydań „Henry Gray's Anatomy of the Human Body” szkoliło kolejne pokolenia. Czytelne plansze i schematy umożliwiały studiowanie ciała na papierze, nie tylko na sekcyjnym stole. I choć księga nie zastąpiła doświadczenia z prawdziwymi ciałami, zmniejszyła znacznie zapotrzebowanie na zwłoki, gdyż młodzi lekarze mogli poznać wygląd kości i narządów, być może na przedstawieniu, za to w stanie idealnym, bez śladów rozkładu lub uszkodzeń. Rozwój technologii, w tym coraz lepszej jakości modele wypierały też w XIX wieku prawdziwe szkielety, choć te nigdy nie zniknęły z nauki medycyny. Pojawiające się od początku XX wieku wysokiej jakości zdjęcia z sekcji zwłok oraz głosowe nagrania komentarzy do tychże, wciąż zmniejszały popyt na ludzkie ciała. Dziś symulacje komputerowe ograniczają użycie biologicznych obiektów do niezbędnego minimum.

Oszukać śmierć, uwolnić się z natury

Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz” to powieść Mary Wollstonecraft Shelley, wydana po raz pierwszy w roku 1818. Choć słusznie jest uważana za pierwszy świadomy gatunkowo tekst science fiction, podsumowuje historyczny, filozoficzny i religijny dorobek kultury europejskiej. Historię lekarza, który tworzy żywe monstrum z martwych tkanek, można odczytywać na kilka sposobów. Jednym z nich jest interpretacja feministyczna, w której Shelley miałaby wskazywać na nienaturalność tworzenia życia bez udziału kobiety (dziś może być odczytywana wręcz transhumanistycznie). Ale choć sama autorka nie uchodziła za wzór chrześcijańskich cnót, jej historia przede wszystkim wpisuje się w religijny sposób oceny nauki i roli człowieka we wszechświecie. Parafrazując myśl J.R.R. Tolkiena, zło nie jest w stanie stworzyć niczego nowego, może jedynie zniekształcać i niszczyć to, co zostało wymyślone lub stworzone siłami dobra. Zepsuty człowiek musi wykorzystać stworzenie naturalne, a i tak efekt jego wysiłków jest niezadowalający. Oszukanie śmierci w powieści angielskiej romantyczki prowadzi do cierpienia, śmierci kilkunastu osób, w tym głównych bohaterów. Monstrum ostatecznie samo zdaje sobie sprawę z nikłej wartości swego fałszywego życia.

Dziś, gdy opowieści science fiction często wyznaczają drogi rozwoju nauki, warto zastanowić się, jak „niescientystyczna” i metafizyczna była pierwsza nowoczesna historia o zwycięstwie nad śmiercią. Science fiction, jeszcze pół wieku temu uważana za bastion optymizmu i patrzenia w przyszłość bez strachu, powstała właśnie jako wyrazicielka obaw. Nasze oczekiwania, w tym te skupione wokół wieczności, zawsze były rozciągnięte między utopią a horrorem.

Adam Podlewski jest historykiem, edukatorem, popularyzatorem historii. Autor powieści historycznych, w tym „Zakonu Świętego Brutusa”, „Premierów” oraz „Pilotów”.

Człowiek od zawsze pragnął żyć wiecznie. Jednak naszym przodkom nie chodziło o wieczność w znaczeniu religijnym, bytowanie duszy w raju lub kręgu kolejnych wcieleń. Nawet ludzie absolutnie pewni nieśmiertelności swojej duszy, bali się o los ciała. Przekonanie, że nasza nieśmiertelna istota powstanie, być może natychmiast po śmierci, nie usuwało strachu przed bólem związanym z przejściem na drugą stronę. W kulturze chrześcijańskiej, w której doktryna zmartwychwstania ciał oznacza bardzo namacalne bytowanie po śmierci, chęć życia również nie była mniejsza, a fascynacja długowiecznością była rozwinięta równie mocno, jak w innych częściach świata. Niemniej warto się zastanowić nad tym, jak daleko utopii wiecznego życia i młodości było do horroru wynaturzenia, złamania wszelkich praw przyrody i reguł rządzących społeczeństwem.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi