Ali Chamenei – najwyższy lawirant Iranu

Katastrofa, w której zginął niedawno prezydent Iranu, nie była dla Islamskiej Republiki wielkim wstrząsem. Ale ten nieuchronnie nadchodzi: najwyższy przywódca ma 85 lat i wyścig o schedę po nim wkrótce się zacznie.

Publikacja: 31.05.2024 10:00

Chomeini triumfalnie wraca do Teheranu 1 lutego 1979 r. Tuż za jego plecami Ali Chamenei. Jeżeli rze

Chomeini triumfalnie wraca do Teheranu 1 lutego 1979 r. Tuż za jego plecami Ali Chamenei. Jeżeli rzeczywiście był kimś w rodzaju skarbnika czy bankiera Chomeiniego, to jego późniejsza kariera już tak nie dziwi

Foto: Bettmann Archive/Getty Images

Zaprawdę, nie zasługuję na to stanowisko. Zgodnie z konstytucją nie mam do niego odpowiednich kwalifikacji, a z religijnego punktu widzenia, wielu z was nie zaakceptuje moich słów wypowiadanych jako przywódca. Jakie zatem przywództwo miałoby to być? – mówił Ali Chamenei do członków Zgromadzenia Ekspertów, które tego samego dnia wybrało średniej rangi duchownego na Najwyższego Przywódcę Iranu (jak się wydaje, w charakterze „pełniącego obowiązki” przez 12 miesięcy). – Powinniśmy zapłakać krwawymi łzami nad społeczeństwem, które było zmuszone do tego, by zaproponować mnie do tej funkcji – dorzucił Chamenei.

Nieznane wcześniej nagranie z odbywającej się w 1989 r. za zamkniętymi drzwiami sesji pojawiło się w internecie sześć lat temu, gdy Chamenei rządził Iranem od 29 lat. Gdy doda się do tego kolejne sześć lat, które minęły od tamtej pory, można śmiało powiedzieć, że ta regencja – polegająca przede wszystkim na unikaniu wychodzenia na pierwszy plan niż firmowaniu zapadających decyzji własną twarzą i autorytetem – należy do rekordowych w historii nowożytnego świata.

I jest to, na swój sposób, historia sukcesu. Bez względu na to, czy rzeczywiście u progu rządów czuł się niepewnie, czy też jego powściągliwość w Zgromadzeniu Ekspertów była tarufem, perskim odpowiednikiem krygowania się, Chamenei przez trzy i pół dekady przetrwał wszystkich swoich najważniejszych rywali, uniezależnił się od potężnych mentorów, balansował między frakcjami irańskiego establishmentu i stronił od blichtru światowych salonów. Bezbarwny i nijaki – pierwszej biografii z prawdziwego zdarzenia, o ile pominiemy produkowane przez jego podwładnych hagiografie oraz publikacje, którym najbliżej do rozszerzonej notki typu „Who's Who in World Politics”, dorobił się ledwie w zeszłym roku.

Bezbarwny i nijaki – co barwniejsze lub bojowe frazy w swoich wystąpieniach zapożyczał od swojego utytułowanego poprzednika, ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego, reszta to najczęściej sztywne formułki z oficjalnej propagandy reżimu.

Bezbarwny i nijaki – niemal nie rusza się z Iranu, a w swojej rezydencji żyje stosunkowo skromnie, choć w tle kontroluje majątek liczony w miliardach dolarów.

Bezbarwny i nijaki – nigdy nie stał się wyrazistym celem, jak Saddam Husajn, Muammar Kaddafi, Kim Dzong Il czy dziesiątki innych, dla wrogów z zewnątrz i wewnątrz. I taką też uczynił perską politykę: choć nie brak w niej kwiecistych i kontrowersyjnych haseł, liczy się twarda, przyziemna Realpolitik, która zakłada konflikt ideologiczny i retoryczny z wrogami, ale już nie otwarty i militarny.

Czytaj więcej

Wojna, która nie ma wybuchnąć

 Ali Chamenei to mistrz niepozorności oraz politycznej gry 

After Charisma in Iran” – tak amerykański „The New York Times” zatytułował swój komentarz, zamieszczony na łamach w 1989 r., w dzień po ogłoszeniu nominacji Chamenei na najwyższego przywódcę. I tak mogłaby pewnie być zatytułowana biografia pióra Mehdiego Chaladżiego, który poprzestał jednak na mniej zaczepnym „Regencie Allaha” („The Regent of Allah. Ali Khamenei’s Political Evolution in Iran”). Nawet on jednak nie wyłuskał z pierwszych lat życia obecnego najwyższego przywódcy choćby śladowej anegdoty. „Urodzony 15 lipca 1939 r. w Meszhedzie w prowincji Chorasan, sejed Ali Hosseini ajatollah Ali Chamenei był piątym dzieckiem (i drugim synem) Dżavada Chamenei, przeciętnego kleryka, i Chadidży Mirdamadi, córki ajatollaha Haszema Nadżafabadi Mirdamadiego” – pisze biograf.

Chamenei urodził się w Meszhedzie, w pewnej mierze irańskiej Częstochowie, ale jego rodzina – po mieczu przynajmniej – wywodziła się z irańskich Azerów, co do dziś powraca w ulicznych narzekaniach, że Iranem rządzą Azerowie. Spędził tam jednak całe dzieciństwo i lata nastoletnie, przy hałasach dobiegających z pobliskiej drukarni i w ławkach religijnych meszhedzkich szkół. Na krótko wyjechał do Nadżafu, ale ostatecznie wybrał Kom – miasto słynące z seminariów i osiadających tam mardża’e taqlid – autorytetów religijnych, zwykle wielkich ajatollahów (w odróżnieniu od zwykłych ajatollahów), w których słowa wsłuchiwały się tłumy oddanych zwolenników i naśladowców. Mehdi Chaladżi pisze, że Chamenei przebywał tam w latach 1958–1964 i gdzieś w tym czasie został przedstawiony jednemu z wpływowych wielkich ajatollahów Ruhollahowi Chomeiniemu.

W 1964 r. Chamenei wraca do Meszhedu na niemal 15 kolejnych lat – z przerwami na aresztowania przez służby bezpieczeństwa szacha, kończące się krótkimi odsiadkami w Teheranie, oraz „zesłanie” do położonej u granic Pakistanu prowincji Beludżystan, w irańskich realiach pełniącej rolę swoistej Syberii. Te interwały wiązały się, oczywiście, z zaangażowaniem młodego kleryka w ruch islamskiej rewolucji, jaki utworzył się wokół Chomeiniego. Chamenei pełnił w nim mało eksponowaną, ale ważną rolę. „Mimo kilkukrotnego aresztowania Chamenei wciąż był w stanie zapewnić, że donacje wpłacane przez zwolenników Chomeiniego docierały do Nadżafu w Iraku (gdzie po wygnaniu z Iranu funkcjonowało biuro wielkiego ajatollaha – red.)” – wspomina Con Coughlin, pisarz i dziennikarz „The Daily Telegraph”, w swojej biografii Chomeiniego.

Jeżeli przyjąć zatem, że Chamenei rzeczywiście był kimś w rodzaju skarbnika czy bankiera Chomeiniego, to jego późniejsza kariera już zapewne tak nie dziwi. W 1979 r., gdy Chomeini triumfalnie powrócił do Teheranu, na fotografii wysiadającego z samolotu wielkiego ajatollaha Chamenei jest tuż za jego plecami. Inna sprawa, że fotografię będącą dziś ikoną najnowszej historii kraju oficjalna propaganda traktuje obecnie jak słynne zdjęcia Stalina z Jeżowem: kadr jest tak przycinany i cieniowany, by nie było widać innych osób wysiadających z samolotu, przeważnie „cywilnych” polityków, którzy w 1979 r. byli realnym fundamentem rewolucji islamskiej i zostali zgładzeni lub wygnani, gdy tylko ajatollahowie zaczęli po kilkunastu miesiącach przejmować władzę na wyłączność.

Choć w tych krwawych porachunkach rewolucjonistów Chamenei nie brał udziału, to zapewne im przyklasnął. Bo też „łącznik z Meszhedu” sam ma podobno niemały respekt dla intelektualistów. Z jednej strony bowiem za młodu – jak wspomina Chaladżi – pisywał wiersze i do dziś organizuje w swojej rezydencji coś na kształt zamkniętych wieczorków poetyckich. Z drugiej strony czytywał też Havla oraz jemu podobnych i żywi obawę przed scenariuszem jakiejś irańskiej „aksamitnej rewolucji”, którą intelektualiści mogliby wywołać. Skądinąd, być może z tego powodu łączy się go osobiście z zabójstwami irańskich intelektualistów, których cała seria miała miejsce w Iranie w latach 90.

W jakimś stopniu to samo dotyczy teologii. Irańscy duchowni, a w szczególności ajatollahowie, dowodzą swoich kompetencji w nierzadko wielotomowych interpretacjach Koranu, hadisów, fatw czy traktatów innych teologów. Chamenei – może z braku czasu, talentu i zacięcia pisarskiego, a może wiedzy – nie ma koncie takich dzieł. Dlatego jego późniejsza sukcesja po Chomeinim została powszechnie odebrana jako działanie tymczasowe. Przez 35 lat nikt nie nazwał go imamem, co było codziennością w przypadku Chomeiniego. On sam zdawał sobie wszakże sprawę, że dla uczonych w islamie jest kimś w rodzaju ignoranta, pomimo faktu, że po zwycięstwie rewolucji wielki ajatollah skierował go do wygłaszania prestiżowych „piątkowych” kazań w meczetach Teheranu.

Już jako najwyższy przywódca Chamenei próbował przywołać do początku rozpasany świat perskich teologów: w Kom miało zostać wprowadzone jednolite curriculum nauczania religijnego. Próba spaliła na panewce, spore grono szacownych duchownych – i ich zwolenników – odmówiło współpracy, ryzykując nawet wieloletnim aresztem domowym, a czasem więzieniem. Reżim odpuścił, ale jego przywódca do dziś potrafi teologom zjeżyć włosy na głowie: jak ledwie kilka miesięcy temu, gdy w czasie ceremonii ku pamięci generała Kasema Solejmaniego (zabitego amerykańską rakietą na lotnisku w Bagdadzie w 2020 r.) nagle wypalił, że przed laty doznał iluminacji podczas okolicznościowego przemówienia do mundurowych. – Wszechmogący przemówił – perorował rodzinie Solejmaniego. – Mój był język, lecz boże to były słowa. To było nadzwyczajne spotkanie, o wielkim wpływie – dowodził. No cóż, z punktu widzenia przynajmniej niektórych doktryn muzułmańskich najwyższy przywódca dopuścił się bluźnierstwa.

Ale to nie w zaciszach meczetów czy gabinetach pisarzy i myślicieli rodziły się najgroźniejsze dla przywódcy plany. One pojawiały się w eszelonach rewolucjonistów. Chamenei otarł się o śmierć w apogeum rozprawy ze świeckimi sojusznikami Chomeiniego, latem 1981 r., gdy duchowni obalali świeckiego prezydenta i rozpoczynali egzekucje wyłapanych mudżahedinów ludowych, fedainów czy irańskich komunistów.

„Tuż po 9 rano potężna eksplozja rozdarła salę konferencyjną w siedzibie Partii Islamskiej Rewolucji (powołanej przez Chomeiniego na potrzeby wyborów po obaleniu szacha – red.). Całe otoczenie budynku się zatrzęsło, drzwi implodowały, wyleciały w dziesiątkach okolicznych budynków” – opisywała amerykańska reporterka Robin Wright w swoim reportażu „In The Name of God. The Khomeini Decade”. „74 czołowych polityków partii było martwych. Wśród nich Beheszti (ówczesny szef sądownictwa i prawdopodobnie główny architekt czystek w szeregach rewolucji – red.), dziesięciu ministrów i wiceministrów, 27 deputowanych Madżlisu” – wyliczała.

Chamenei na spotkaniu nie było. Dzień wcześniej, podczas piątkowego kazania, wybuchł magnetofon, który jeden z jego słuchaczy umieścił przed jego siedziskiem w meczecie. Kaznodzieja wylądował w szpitalu, z uszkodzeniami płuc, układu nerwowego i – prawdopodobnie – paraliżem prawej ręki. Chamenei nie używa jej do dziś, gestykuluje lewą, a prawą wkłada między poły swoich szat. Nagrodą za udrękę była prezydentura: meszhedzki asystent Chomeiniego piastował ją przez dwie kadencje, od 1981 do 1989 r.

Ali Chamenei przetrwał wszystkich oponentów

Inni rywale w nowym rewolucyjnym establishmencie na szczęście dla Chamenei starali się co najwyżej wysadzić go z siodła. Mohammad Beheszti – wpływowy duchowny i zręczny, bezlitosny polityk, typowany na następcę Chomeiniego, zginął we wspomnianym zamachu na siedzibę partyjną. W latach 80. na potencjalnego sukcesora wyrósł wielki ajatollah Hosejn Ali Montazeri: zapisał bohaterską kartę w historii rewolucji, przecierał jej szlaki, latami siedząc w więzieniach szacha, miał tysiące zwolenników i olbrzymi autorytet jako teolog. Miał też jednak jedną, zasadniczą wadę: od triumfu rewolucji coraz głośniej dowodził, że duchowni powinni trzymać się z dala od polityki, krytykując najwyższego przywódcę i jego akolitów oraz kolejne fale represji skierowanych przeciw ludziom związanym z szachem, dawnym towarzyszom walki o demokrację, nowym adwersarzom reżimu. Przymuszany do wycofania się ze swoich oświadczeń, nie cofnął ani słowa i pogodził się z oficjalnymi konsekwencjami: odebraniem mu dosyć oficjalnej nominacji na kolejnego Najwyższego Przywódcę, cofnięciem tytułu wielkiego ajatollaha, a wreszcie – mniej lub bardziej rygorystycznie egzekwowanym – aresztem domowym, w którym spędził większość życia do śmierci w 2009 r. Inny towarzysz imama, ajatollah Abdul-Karim Mousavi Ardebili, też niegdyś typowany na kolejnego przywódcę Iranu, choć uchodził za bliskiego reformatorom, był bardziej powściągliwy w wyrażaniu krytyki i w spokoju dożył 90 lat. Zmarł w 2016 r.

Nie brakowało jednak kolejnych ochotników. Za takiego prawdopodobnie uchodził Ahmad Chomeini, jeden z synów wielkiego ajatollaha. Irańczycy do dziś są przekonani, że nie mając zbyt silnej pozycji wśród wiekowych i ambitnych starców z Kom, Ahmad sprzymierzył się z Akbarem Haszemim Rafsandżanim – kolejnym „adiutantem” Chomeiniego, który nie miał religijnego dorobku, a na dodatek pochodził z rodziny hodowcy orzeszków ziemnych – by wywinąć największy numer w historii republiki: przeforsować kandydaturę Chamenei na stanowisko najwyższego przywódcy.

I coś może być na rzeczy. Biograf Chomeiniego Baqer Moin w pracy „Khomeini: The Life of Ayatollah” opisuje pierwsze kazanie Rafsandżaniego po śmierci Chomeiniego (od czasu opisanych wyżej zamachów w 1981 r. to Rafsandżani przewodził piątkowym modłom w Teheranie). „Poszedłem do niego (po „dymisji” Montazeriego – red.). Jasno mi powiedział, że nie będziemy mieli problemu z sukcesją, bo powinniśmy sobie uświadomić, że sukcesor jest wśród nas. Kiedy Chamenei jako prezydent był w Korei Północnej, imam widział go w telewizji – jego podejście, przemówienia, dyskusje. Imam uznał, że Chamenei wart jest przywództwa” – mówił. Widać nie wszyscy byli przekonani, bo potem pojawił się jeszcze rzekomy list, czy swoisty polityczny testament, Chomeiniego ze wskazaniem na tego kandydata.

Na wspomnianym na wstępie nagraniu ze Zgromadzenia Ekspertów widać i słychać, jak kierujący obradami Rafsandżani przerywa dyskusję i nakazuje głosowanie. W powszechnym mniemaniu Chamenei został najwyższym przywódcą, bo pod wieloma wspomnianymi względami był słabym graczem, bez własnego zaplecza – marionetką, którą zakulisowo chcieli sterować autorzy tego scenariusza.

I być może nawet przez jakiś czas sterowali. Jednak Ahmad Chomeini zmarł nagle, w 1995 r. stanęło serce. Rafsandżani – który w 1989 r. zastąpił Chamenei na stanowisku prezydenta i zapewne był najsilniejszym politykiem na tym stanowisku w historii republiki – po 1997 r. dorobił się wśród rodaków ksywki Rekin i budował nieformalną sieć wpływów polityczno-biznesowych. Z czasem dorobił się tytułu ajatollaha, jego synowie uchodzili za zorientowanych na zarabianie, a on sam patronował konserwatywnym frakcjom reżimu. Z czasem jednak przesunął się na pozycje reformatorskie – w 2009 r., gdy wybuchły protesty przeciw reelekcji ultrakonserwatywnego prezydenta Mahmuda Ahmadineżada, Rafsandżani otwarcie wystąpił przeciw niemu, a pośrednio przeciw popierającemu go Chamenei. Ale to już nie był 1989 r. W kolejnych tygodniach Rafsandżani stracił stanowisko przewodniczącego Zgromadzenia Ekspertów, odebrano mu tytuł ajatollaha i pozycję prowadzącego w Teheranie piątkowe modlitwy. Upadek przypieczętowała śmierć w 2017 r., a Chamenei, wygłaszając kilka pośmiertnych frazesów, tytułował dawnego druha „hodżatoleslamem”, czyli duchownym średniej rangi.

Czytaj więcej

Z impetem ku apokalipsie

„Od śmierci Chomeiniego równoważył pełną władzę i pozory republiki”

To wszystko nie znaczy jednak, że Chamenei nie musi się dziś z nikim liczyć, wręcz przeciwnie. Najwyższy przywódca funkcjonuje w środowisku, w którym istnieją tysiące niewidocznych sieci wpływów i powiązań, które zaplatają klany wpływowych duchownych, persony ze świata republikańskiej polityki centralnego i lokalnego szczebla, mundurowi związani z Korpusem Strażników Rewolucji – alternatywną armią stworzoną przez Chomeiniego nie tyle w miejsce, ile obok tej tradycyjnej – a także bazari, grupa tradycyjnych kupców, którzy niegdyś prowadzili stragany na targowiskach przy meczetach i finansowali rewolucję, a i dziś pomagają jakoś trwać irańskiej gospodarce.

Takie „korporacyjne” struktury przecinają powiązania rodzinne, widoczne w szczególności w rodzinach duchownych. Weźmy wnuków Chomeiniego, przeważnie opowiadających się po stronie reformatorów. Z drugiej strony jednym ze znanych „eksporterów rewolucji”, czyli instruktorów szkolących ugrupowania takie jak Hezbollah czy Hamas, był jeden z synów ajatollaha Montazeriego. Brat samego Chamenei jest znanym z liberalnych poglądów duchownym, który kiedyś oberwał nożem od zwolenników ortodoksji. Przykłady można by mnożyć.

Najwyższy przywódca nauczył się przez te trzy dekady z okładem równoważyć interesy i nastroje jednych kosztem drugich. Ten „płodozmian” w jakimś stopniu odzwierciedlają kolejne prezydentury: od 1989 r. na przemian do władzy dochodzą – za każdym razem na dwie kadencje – przedstawiciele „liberalnych reformatorów” i „konserwatywnych ortodoksów”.

„Od śmierci Chomeiniego ostrożnie równoważy on to, co jest w gruncie rzeczy pozbawioną ograniczeń władzą, z podtrzymywaniem percepcji, że wybrani prezydenci republiki są odpowiedzialni za codzienny dobrobyt i żądania ludu, oraz jego niezadowolenie, jeśli się pojawia, z rządu” – pisze Hooman Madżd, autor kilku książkowych reportaży o swojej ojczyźnie, w pracy „Ajatollah śmie wątpić”. „Ten trudny akt balansowania Chamenei rozgrywa z niezwykłą umiejętnością, bo gdy ludzie są szczęśliwi, trzeba im uświadomić, że ich zadowolenie nie jest całkowitą zasługą wybranych polityków. Ale i niezadowolenie, gdy się pojawia, jest użyteczne dla przewodnika, kogoś, kto prowadzi naród w burzliwych czasach” – wskazuje Madżd.

„Urząd” najwyższego przywódcy jest ponadto obrośnięty instytucjami innymi niż parlament i urząd prezydenta. Formalnie kluczowe znaczenie ma tu wspomniane Zgromadzenie Ekspertów: 88-osobowa izba, którą moglibyśmy uznać za rodzaj senatu, mająca jednak wyłącznie nadzorować sposób, w jaki wypełnia swoje obowiązki najwyższy przywódca, oraz wybrać jego następcę w razie śmierci lub impeachmentu (formalnie i taka możliwość istnieje). Do Zgromadzenia trafiają i ortodoksi, i liberałowie – tu spore znaczenie ma staż w szeregach rewolucji. Ale ktoś, kto zanadto się wychyla z krytyką Chamenei, raczej tu nie wyląduje. Kandydatury do Zgromadzenia zatwierdza 12-osobowa Rada Strażników Rewolucji, a połowę jej składu mianuje... najwyższy przywódca, drugą szóstkę zaś parlament – tylko że tu pulę kandydatów selekcjonuje szef sądownictwa, a to nieodmiennie obszar dominacji ortodoksów.

Tak przy okazji, Rada Strażników Rewolucji zatwierdza lub odrzuca też kandydatury na prezydenta oraz parlamentarzystów. Przy czym nawet jeśli cały ten mechanizm został skrojony pod najwyższego przywódcę, to wciąż istnieje teoretyczna możliwość, że coś się w nim zatrze. Owszem, można wpuścić liberała na konserwatywne salony, ale trzeba pilnować, żeby nie ściągnął kolegów i nie zaczął mącić. Dlatego też tak bolesna musiała być „zdrada” Rafsandżaniego w 2009 r.

„Najwyższy przywódca w razie potrzeby interweniuje w działania państwowej egzekutywy oraz monitoruje jej politykę poprzez ściśle określony, obejmujący całe terytorium aparat klerykalnych komisarzy” – pisze amerykański ekspert Wilfried Buchta w opracowaniu „Who Rules Iran? The Structure of Power in the Islamic Republic”. Komisarzy tych jest około 2 tysięcy i zwykle pełnią oni rolę oczu i uszu najwyższego przywódcy. Za takich pewnie należałoby też uznać grupę doradców, bo w biurach Chamenei zatrudnienie znajdują tak konserwatyści, jak i reformatorzy, którzy znaleźli się na bocznym torze, a jednocześnie nie podpadli na tyle, by trzeba było ich pokazowo ukarać. Za doskonały przykład może uchodzić Ali Laridżani, niegdyś związany z ortodoksami szef państwowej telewizji, który dziś trzyma się reformatorów i może być ich kandydatem na prezydenta w czerwcowych wyborach.

Niewątpliwie, przywódca ma też słabość do munduru. Wiąże się ona z faktem, że już u progu lat 80. Chamenei został przez imama delegowany do nadzorowania frontu wojny z Irakiem, a przy okazji – Korpusu Strażników Rewolucji, sławetnych pazdarów. To wtedy – i z jego inicjatywy – miały przy korpusie powstać takie jednostki jak basidże (coś na kształt irańskiego ZOMO, służące w ostatnich latach przede wszystkim do rozbijania protestów) czy Brygada Quds (elitarna jednostka działająca poza granicami kraju, m.in. w charakterze instruktorów szkoleniowych dla bojowników, którym mentoruje Teheran). Komendanci korpusu często towarzyszą Chamenei podczas wystąpień, on sam lubi wracać do fotografii w mundurze z lat frontowych, a rozrost tych formacji w ostatnich latach nie byłby zapewne możliwy bez przychylnego spojrzenia i sentymentu najwyższego przywódcy.

Do tego należałoby doliczyć około 600 osób pracujących w „administracji” kancelarii tego urzędu – bezpośrednio Chamenei podlegają bowiem np. Korpus Strażników Rewolucji czy fundacja Setad (wykonanie polecenia imama Chomeiniego), która powstała po to, by zbierać środki na rewolucję, dla rodzin męczenników, poległych na wojnie z Irakiem w latach 1980–1988, na Palestynę czy dla libańskich szyitów. Z biegiem lat Setad stał się korporacją wycenioną w 2013 r. przez analityków Reutersa na 95 mld dol. A przecież reżim kontroluje też Fundację Prześladowanych i Upośledzonych (Mostazafan Foundation), czyli przejętą przez Chomeiniego Fundację Pahlavich, wartą – według wycen z 2020 r. – co najmniej 170 mld dol. Swoje biznesowe imperium zbudował też w ostatnich dekadach Korpus Strażników Rewolucji. Nie jest to osobisty majątek Chamenei, ale raczej potężne finansowe imperium będące częściowo do jego dyspozycji.

Iran stracił pazury. Czy poradzi sobie po odejściu Ali Ali Chamenei?

W tej plątaninie ginie odpowiedzialność za konkretne decyzje. Z dostępnych relacji wynika, że kluczowe decyzje najwyższego przywódcy najczęściej zapadają podczas – albo wskutek – wieloosobowych spotkań, w których uczestniczą persony ze skrajnie odległych od siebie frakcji establishmentu. Nawet zatem, jeżeli tropy w wielu sprawach – od zaangażowania w terroryzm, przypisywanych Teheranowi knowań z wysłannikami Al-Kaidy, zamachów na izraelskie cele w Argentynie w latach 90., decyzji o konkretnych represjach czy reakcji na protesty takie jak te, które wybuchły w 2009 czy 2022 r. – wiodą do biur najwyższego przywódcy, to nie jest jasne, ile w tych decyzjach było osobistej inwencji Chamenei, a ile z nich po prostu „przyklepał”.

Zwrotów, zazwyczaj bardzo ostrożnych, w polityce, a zwłaszcza retoryce, najwyższego przywódcy było już bez liku. Po latach pomstowań na „wrogów rewolucji” wszelkiej maści, jak odnotowuje Chaladżi, w 2013 r. Chamenei zmienił zdanie. – Nawet jeśli ktoś jest niezbyt szczęśliwy z islamskiego ustroju, ale ten kraj i jego interesy mają dla tej osoby znaczenie, powinien głosować. I prawdopodobnie część z tych osób zagłosowała – mówił po ówczesnych wyborach prezydenckich. – Co to oznacza? To oznacza, że nawet ci, którzy nie bronią naszego ustroju, ufają mu. I wiedzą, że rząd Republiki Islamskiej będzie chronił i bronił interesów kraju i jego godności – dowodził. Samo przyznanie, że w kraju mogą być tacy, którym rządy ajatollahów są nie w smak, było historycznym precedensem.

Podobnie jest też w przypadku Izraela. Dla Chomeiniego był to „mały szatan”, ale dopóki trwała wojna z Irakiem – a trwała niemal do śmierci Imama – Izrael miał drugorzędne znaczenie, a jak pokazała choćby afera Iran-contras, interesy obu krajów mogły się gdzieniegdzie spotkać. Za to od końca lat 90., oba kraje znalazły się, po trosze z braku innych poważniejszych przeciwników, na kursie kolizyjnym, co odzwierciedliło się we wsparciu Teheranu, np. dla libańskiego Hezbollahu czy palestyńskiego Hamasu. Przy czym Chamenei przez lata ograniczał się do pomstowania na „rakotwórczy guz” (fraza pożyczona od Chomeiniego), dawał czasem zielone światło dla antysemickich wybryków, jak konferencje negacjonistów Holokaustu czy konkursy antyżydowskich karykatur. Ale też, jak twierdzi Trita Parsi, ekspert National Iranian American Council, potrafił jedną decyzją zamknąć usta wszystkim rodzimym negacjonistom. Mało tego, pomimo ewidentnie organizowanych przez Izraelczyków ataków – jak choćby zabójstw naukowców związanych z irańskim programem nuklearnym czy wpuszczenia do sieci IT irańskich instalacji nuklearnych wirusa Stuxnet – odpowiedzi Teheranu nie było lub sprowadzała się do zwiększenia wsparcia dla Hezbollahu czy Hamasu.

Czytaj więcej

Tryt, uran, atomowe technologie. Wszystko pisane cyrylicą

Nawet niedawna wymiana ciosów po ataku, w którym zginęło kilku wysokich rangą irańskich wojskowych, czyli niesławne „bombardowanie” Izraela za pomocą rakiet i dronów, obliczone było najwyraźniej wyłącznie na efekt propagandowy. Było bowiem jasne, że izraelska obrona przeciwlotnicza da sobie radę z takim zagrożeniem. Izraelska riposta na „nalot” była równie bolesna – zniszczono jakieś drugorzędne stanowisko obronne o nikłym znaczeniu wojskowym.

Analogiczna huśtawka dotyczy relacji Teheranu z Waszyngtonem. Według reportera „The New York Times” Kennetha R. Timmermana, reżim – z Chamenei na czele – wiedział o planie zamachów 11 września 2001 r. Tyle że już wkrótce po zamachu zaoferował Amerykanom wsparcie w obalaniu talibów oraz współpracę wywiadowczą w wojnie z terroryzmem (a przynajmniej z tymi grupami, których Iran nie wspierał). W 2003 r. miała też paść oferta wycofania się z programu atomowego, ale już wkrótce interesy obu krajów zaczęły się zderzać w Iraku. Częściowe odprężenie zapanowało, gdy zbiegły się prezydentury Baracka Obamy i Hasana Rouhaniego, ale potem, gdy w USA do Białego Domu wprowadził się Donald Trump, a w 2021 r. w Iranie wygrał wybory Ebrahim Raisi, znów zaczęło iskrzyć. Inna sprawa, że po rosyjskim ataku na Ukrainę Amerykanie z kolei patrzą przez palce na sprzedaż irańskiej ropy pomimo obowiązujących sankcji na ten surowiec, licząc na łagodzący wpływ tego procederu na ceny.

Tak czy inaczej, przez 35 lat Chamenei skutecznie utrzymywał Iran gdzieś pomiędzy konfliktem z Zachodem czy Izraelem a kolejnymi falami odprężenia i współpracy. Teheran prężył muskuły, ale stracił pazury. Chamenei rozgrywał wewnętrzne siły tak, by napięcia między nimi nie rozsadziły republiki i nie zniszczyły dorobku rewolucji. Dystansował się od bieżącej polityki, aby potem interweniować w niej w roli arbitra ratującego sytuację. Przygarniał przegranych, zanim ich frustracja przekroczy niebezpieczny poziom, a zwycięzcom narzucał z mniejszym lub większym sukcesem własne reguły gry. Brał pod uwagę nastroje społeczne, ale i bezlitośnie przyklaskiwał represjom, jeśli chwiała się republika.

Czy ten zachowawczy i przewidywalny kurs zostanie zachowany przez sukcesora Chamenei? Być może, o ile przyjąć, że następcą będzie któryś z weteranów rewolucji, którzy mentalnie są gdzieś w styczniu czy lutym 1979 r. Kimś takim był prezydent Raisi, który zginął 19 maja tego roku w katastrofie wiozącego go helikoptera, ale tych weteranów z oczywistych względów z każdym rokiem szybko ubywa. Młodsze pokolenie pamięta szacha i jego aparat represji jak przez mgłę, ma znacznie mniejszy sentyment do spoczywającego w swoim mauzoleum Chomeiniego, lubi mercedesy i shopping w Dubaju. Modżtabie Chamenei – synowi najwyższego przywódcy, który ma jakoby ambicje odziedziczenia tronu po ojcu – bliżej do tej generacji. Ani w jednym, ani w drugim pokoleniu nie ma nikogo, kto porywałby charyzmą tłumy i cieszył się jakimś niekłamanym autorytetem – a nadchodzi czas, w którym trzeba będzie zerwać z pielęgnowaniem starych portretów i zdecydować, jakim krajem Iran ma być: realną demokracją ze stosunkowo poukładanymi z Zachodem relacjami czy „zwykłą” dyktaturą, co najwyżej w jakichś religijnych dekoracjach i z fasadowymi, ale wzajemnie kontrolującymi się instytucjami. Pod wieloma względami nadchodząca w Iranie sukcesja władzy może być ważniejsza niż ta w 1989 r.

Zaprawdę, nie zasługuję na to stanowisko. Zgodnie z konstytucją nie mam do niego odpowiednich kwalifikacji, a z religijnego punktu widzenia, wielu z was nie zaakceptuje moich słów wypowiadanych jako przywódca. Jakie zatem przywództwo miałoby to być? – mówił Ali Chamenei do członków Zgromadzenia Ekspertów, które tego samego dnia wybrało średniej rangi duchownego na Najwyższego Przywódcę Iranu (jak się wydaje, w charakterze „pełniącego obowiązki” przez 12 miesięcy). – Powinniśmy zapłakać krwawymi łzami nad społeczeństwem, które było zmuszone do tego, by zaproponować mnie do tej funkcji – dorzucił Chamenei.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka