Iran stracił pazury. Czy poradzi sobie po odejściu Ali Ali Chamenei?
W tej plątaninie ginie odpowiedzialność za konkretne decyzje. Z dostępnych relacji wynika, że kluczowe decyzje najwyższego przywódcy najczęściej zapadają podczas – albo wskutek – wieloosobowych spotkań, w których uczestniczą persony ze skrajnie odległych od siebie frakcji establishmentu. Nawet zatem, jeżeli tropy w wielu sprawach – od zaangażowania w terroryzm, przypisywanych Teheranowi knowań z wysłannikami Al-Kaidy, zamachów na izraelskie cele w Argentynie w latach 90., decyzji o konkretnych represjach czy reakcji na protesty takie jak te, które wybuchły w 2009 czy 2022 r. – wiodą do biur najwyższego przywódcy, to nie jest jasne, ile w tych decyzjach było osobistej inwencji Chamenei, a ile z nich po prostu „przyklepał”.
Zwrotów, zazwyczaj bardzo ostrożnych, w polityce, a zwłaszcza retoryce, najwyższego przywódcy było już bez liku. Po latach pomstowań na „wrogów rewolucji” wszelkiej maści, jak odnotowuje Chaladżi, w 2013 r. Chamenei zmienił zdanie. – Nawet jeśli ktoś jest niezbyt szczęśliwy z islamskiego ustroju, ale ten kraj i jego interesy mają dla tej osoby znaczenie, powinien głosować. I prawdopodobnie część z tych osób zagłosowała – mówił po ówczesnych wyborach prezydenckich. – Co to oznacza? To oznacza, że nawet ci, którzy nie bronią naszego ustroju, ufają mu. I wiedzą, że rząd Republiki Islamskiej będzie chronił i bronił interesów kraju i jego godności – dowodził. Samo przyznanie, że w kraju mogą być tacy, którym rządy ajatollahów są nie w smak, było historycznym precedensem.
Podobnie jest też w przypadku Izraela. Dla Chomeiniego był to „mały szatan”, ale dopóki trwała wojna z Irakiem – a trwała niemal do śmierci Imama – Izrael miał drugorzędne znaczenie, a jak pokazała choćby afera Iran-contras, interesy obu krajów mogły się gdzieniegdzie spotkać. Za to od końca lat 90., oba kraje znalazły się, po trosze z braku innych poważniejszych przeciwników, na kursie kolizyjnym, co odzwierciedliło się we wsparciu Teheranu, np. dla libańskiego Hezbollahu czy palestyńskiego Hamasu. Przy czym Chamenei przez lata ograniczał się do pomstowania na „rakotwórczy guz” (fraza pożyczona od Chomeiniego), dawał czasem zielone światło dla antysemickich wybryków, jak konferencje negacjonistów Holokaustu czy konkursy antyżydowskich karykatur. Ale też, jak twierdzi Trita Parsi, ekspert National Iranian American Council, potrafił jedną decyzją zamknąć usta wszystkim rodzimym negacjonistom. Mało tego, pomimo ewidentnie organizowanych przez Izraelczyków ataków – jak choćby zabójstw naukowców związanych z irańskim programem nuklearnym czy wpuszczenia do sieci IT irańskich instalacji nuklearnych wirusa Stuxnet – odpowiedzi Teheranu nie było lub sprowadzała się do zwiększenia wsparcia dla Hezbollahu czy Hamasu.
Nawet niedawna wymiana ciosów po ataku, w którym zginęło kilku wysokich rangą irańskich wojskowych, czyli niesławne „bombardowanie” Izraela za pomocą rakiet i dronów, obliczone było najwyraźniej wyłącznie na efekt propagandowy. Było bowiem jasne, że izraelska obrona przeciwlotnicza da sobie radę z takim zagrożeniem. Izraelska riposta na „nalot” była równie bolesna – zniszczono jakieś drugorzędne stanowisko obronne o nikłym znaczeniu wojskowym.
Analogiczna huśtawka dotyczy relacji Teheranu z Waszyngtonem. Według reportera „The New York Times” Kennetha R. Timmermana, reżim – z Chamenei na czele – wiedział o planie zamachów 11 września 2001 r. Tyle że już wkrótce po zamachu zaoferował Amerykanom wsparcie w obalaniu talibów oraz współpracę wywiadowczą w wojnie z terroryzmem (a przynajmniej z tymi grupami, których Iran nie wspierał). W 2003 r. miała też paść oferta wycofania się z programu atomowego, ale już wkrótce interesy obu krajów zaczęły się zderzać w Iraku. Częściowe odprężenie zapanowało, gdy zbiegły się prezydentury Baracka Obamy i Hasana Rouhaniego, ale potem, gdy w USA do Białego Domu wprowadził się Donald Trump, a w 2021 r. w Iranie wygrał wybory Ebrahim Raisi, znów zaczęło iskrzyć. Inna sprawa, że po rosyjskim ataku na Ukrainę Amerykanie z kolei patrzą przez palce na sprzedaż irańskiej ropy pomimo obowiązujących sankcji na ten surowiec, licząc na łagodzący wpływ tego procederu na ceny.
Tak czy inaczej, przez 35 lat Chamenei skutecznie utrzymywał Iran gdzieś pomiędzy konfliktem z Zachodem czy Izraelem a kolejnymi falami odprężenia i współpracy. Teheran prężył muskuły, ale stracił pazury. Chamenei rozgrywał wewnętrzne siły tak, by napięcia między nimi nie rozsadziły republiki i nie zniszczyły dorobku rewolucji. Dystansował się od bieżącej polityki, aby potem interweniować w niej w roli arbitra ratującego sytuację. Przygarniał przegranych, zanim ich frustracja przekroczy niebezpieczny poziom, a zwycięzcom narzucał z mniejszym lub większym sukcesem własne reguły gry. Brał pod uwagę nastroje społeczne, ale i bezlitośnie przyklaskiwał represjom, jeśli chwiała się republika.
Czy ten zachowawczy i przewidywalny kurs zostanie zachowany przez sukcesora Chamenei? Być może, o ile przyjąć, że następcą będzie któryś z weteranów rewolucji, którzy mentalnie są gdzieś w styczniu czy lutym 1979 r. Kimś takim był prezydent Raisi, który zginął 19 maja tego roku w katastrofie wiozącego go helikoptera, ale tych weteranów z oczywistych względów z każdym rokiem szybko ubywa. Młodsze pokolenie pamięta szacha i jego aparat represji jak przez mgłę, ma znacznie mniejszy sentyment do spoczywającego w swoim mauzoleum Chomeiniego, lubi mercedesy i shopping w Dubaju. Modżtabie Chamenei – synowi najwyższego przywódcy, który ma jakoby ambicje odziedziczenia tronu po ojcu – bliżej do tej generacji. Ani w jednym, ani w drugim pokoleniu nie ma nikogo, kto porywałby charyzmą tłumy i cieszył się jakimś niekłamanym autorytetem – a nadchodzi czas, w którym trzeba będzie zerwać z pielęgnowaniem starych portretów i zdecydować, jakim krajem Iran ma być: realną demokracją ze stosunkowo poukładanymi z Zachodem relacjami czy „zwykłą” dyktaturą, co najwyżej w jakichś religijnych dekoracjach i z fasadowymi, ale wzajemnie kontrolującymi się instytucjami. Pod wieloma względami nadchodząca w Iranie sukcesja władzy może być ważniejsza niż ta w 1989 r.