– Myślę dziś, że oni sami nie mieli tej szansy, a jednocześnie bardziej czuli naszą szansę, niż czuliśmy ją sami.
Wszyscy dorośli zachęcali do pracy. Nauczyciele, rodzina.
– Było tak, że moja babcia nieprawdopodobnie mnie mobilizowała do nauki. Z uporem maniaka wciąż wracała do tego, żebym korzystała z tych otwartych możliwości. Była w tym momentami natarczywa.
Rodzice i dziadkowie mogli sobie choć trochę powetować wszystkie własne ograniczenia i niezawinione niemożności.
Na tym oceanie możliwości można się było bez trudu zgubić. Zwłaszcza że choć dorośli mieli swoje wyobrażenia i oczekiwania, to wykazywali też jeden podstawowy brak.
– Nikt nie był nam w stanie powiedzieć, jak działać. Wchodzimy w dorosłość, ale co my mamy robić?
Oczywiście to są pytania z kategorii tych, które stawia dorosłym każdy licealista. We wszystkich czasach i pod każdą szerokością geograficzną. W samym fakcie sformułowania takiego pytania akurat nie ma niczego niezwykłego. Tylko że czasy były naprawdę nowe. Odczuwalnie inne niż do tej pory.
„Próżnia ideologiczna, jaka powstała po skompromitowaniu się i upadku komunizmu, nie została wypełniona skutecznie żadną nową jednoczącą wizją społeczną bądź ideologią, na bazie której budowałaby się nowa tożsamość zbiorowa i indywidualna” – zwracała uwagę badaczka. Najwyraźniej słusznie.
– Oni sami, rodzice, mieli poczucie, że to jest zupełnie nowy świat, w którym oni nie mieli żadnego doświadczenia. Sami się go trochę obawiali. Bali się, że ich doświadczenie życiowe jest funta kłaków warte.
Początkowo łagodna i nieco zalękniona młodzież poczuła krew. Kontakty z rodzicami bardzo szybko stały się rzeczywiście trudne.
„Co ty możesz wiedzieć? To jest nowy świat, wszystko jest teraz nowe! Co ty, mamo, wiesz? Kiedyś tak było, ale teraz już tak nie jest!” – to standardowe odzywki rzucane przez Anielę rodzicom. Matka przyjmowała je z oburzeniem, gardłowała. Ojciec w ciszy.
Oczywiście są prawdy ogólne. Musisz się uczyć, idź na studia, ucz się języków – to są stałe punkty. Tutaj kontestatorów było niewielu. Do nich nie należała też Aniela, konsekwentnie zainteresowana transparentem „NAJLEPSI” – choć zamiast nosić go na pochodach pierwszomajowych, mogła go co najwyżej zachować in pectore (w sercu - red.). Ale różnice obyczajowe? To prawdziwy poligon relacji z rodzicami!
– Dobrym przykładem są tabletki antykoncepcyjne. Na początku lat 90. w moim kręgu stały się rzeczą powszechną. W moim liceum każda dziewczyna mająca chłopaka na stałe właściwie od razu zaczynała brać tabletki.
Dość progresywnie jak na programowo konserwatywne społeczeństwo polskie...
– Dla nas to była zupełnie normalna rzecz. Marsz do lekarza i każda dostaje swoje tabletki. Matki zwracające uwagę na to, że to nie jest ani dobre, ani zdrowe, słyszały jedną odpowiedź: „Mamo, daj spokój, co ty wiesz! Teraz są nowoczesne tabletki, dwufazowe!”. Cokolwiek to znaczyło.
Tempo zmienności w ogóle przyspieszyło, a wtedy w Polsce wiele rzeczy zmieniło się skokowo. A jednocześnie to przecież sytuacja, jakich w dziejach wychowania miliony. Z tą różnicą, że zaufanie rodziców do własnego życiowego doświadczenia było bezprecedensowo zachwiane.
A zatem rodzice licealistów czasu transformacji niechętnie odwoływali się do swojego doświadczenia. Może i dobrze?
– Z perspektywy czasu widać, że niedobrze – ocenia Aniela. – Byliśmy naiwni i bezbronni. Nie mieliśmy właściwie żadnych mechanizmów obronnych.
Znów – to nie jest rzecz wyjątkowa w dziejach. Wyjątkowa jest natomiast mnogość produktów, idei i mód, które zalały Polskę od początku lat 90. Skończyły się ograniczenia, jakie wprowadzał autorytarny system – i z tego cieszono się powszechnie. Ale podważone zostały dotychczasowe hierarchie, zagubiły się punkty odniesienia. Autorytety osłabły, niektóre zniknęły.
– Czy to produkt, czy ideę można było nam stosunkowo łatwo wcisnąć. Szybko zaczęliśmy mówić sloganami. Długo później przyszła refleksja, że zarówno ja, jak i moi równolatkowie mówiliśmy tekstami z „Gazety Wyborczej”.
Tak po prostu? A gdzie buntowniczy duch?
– Buntowaliśmy się, owszem, ale przeciw temu, co zastane. Mieliśmy poczucie, że jesteśmy częścią zmiany i tak po prostu ma być. A poza tym wszyscy mówiliśmy jednym głosem.
Obecna debata o aborcji nie ma sensu
Niewykluczone, że istnieją dobre argumenty na rzecz aborcji, ale z pewnością nie są to te, które obecnie cieszą się równie dużą, co niezasłużoną popularnością.
To, co w mediach, to święte
Klasyk polskiej socjologii Józef Chałasiński widział źródła konserwatyzmu chłopskiego w sile więzów łączących chłopa z rodziną i gromadą. To zaś prowadziło do sytuacji, że wobec wszelkich przychodzących z zewnątrz zmian ustrojowych chłop wykazywał największą siłę oporu. Gdyby owego chłopa symbolicznie umieścić na jednym końcu skali, gdzie zaznaczylibyśmy najmniejszą gotowość do zmiany, na drugim końcu skali znaleźliby się ludzie młodzi. Najbardziej skłonni do przyjmowania uproszczonych prawd, do absorbowania nowych prądów intelektualnych i widzący w zmianie raczej szansę aniżeli zagrożenie. Taka była również młodzież przyjmująca prawdy nowej świeckiej wiary. Bardziej przekonujące wydają nam się te mechanizmy w wypadku reżimu totalitarnego: zamkniętego, brutalnie indoktrynującego i operującego terrorem. A tymczasem podobny efekt można osiągnąć w warunkach wolności. Każdorazowo decydująca jest chęć, by uwierzyć.
W ten sposób Aniela, jej koleżanki i koledzy stworzyli silnie homogeniczną grupę. Zaczęli mówić i myśleć w bardzo spójny sposób. Czy nie było osób wyłamujących się? – Naturalnie, byli i nonkonformiści, ale lądowali na marginesie. Nie traktowano ich brutalnie. Byli obśmiewani i wytykani palcami.
Negatywną grupę odniesienia stanowili reprezentanci dawnego świata, ci, którzy utożsamiali się z PRL.
– Nasza grupa towarzyska była zdecydowanie antykomunistyczna. Identyfikowaliśmy jednak wśród swoich znajomych ludzi, których nazywaliśmy „komunistami”. Oczywiście niewiele mogli mieć z komunizmem wspólnego. Ale były to najczęściej dzieci wojskowych albo członków nomenklatury.
Sprawy polityczne miały znaczenie, pozwalały na autoidentyfikację. I to zgodnie z klasycznym dla czasu transformacji podziałem postkomunistycznym.
– Niech świadczy o tym historia naszej koleżanki. Miała przykry wypadek: podbiegła do tramwaju, ale ten zamknął jej drzwi przed nosem. W złości na te zatrzaśnięte drzwi kopnęła w tramwaj. A wszystko tak niefortunnie, że zraniła się poważnie w nogę. Przykry wypadek. Szybko pojawiła się opowieść o tym wydarzeniu: Małgośka, „komunistka”, kopnęła tramwaj, bo na tramwaju była reklama wyborcza Lecha Wałęsy.
To już jesień 1995 roku, kampania przed wyborami prezydenckimi, które wygrał Aleksander Kwaśniewski. Przypieczętowując zresztą porażkę obozu solidarnościowego. – Wszystko, co wiedzieliśmy o tym świecie, wytyczne, których tak łaknęliśmy – pochodziły z mediów. Przede wszystkim z prasy. Nie od pokolenia rodziców – ich zdanie kompletnie odrzucaliśmy. To, co w mediach, uznawaliśmy za święte – podkreśla Aniela.
Głęboki brak zaufania do rodziców to jedno. Cóż jednak powiedzieć o braku zaufania do własnej umiejętności obserwacji? Znakomicie ilustruje to dokonywana z natury obserwacja otaczającej rzeczywistości, w czasie której Aniela uważnie patrzy, ale niczego nie dostrzega. Patrzy, ale nie rozumie.
– Do liceum chodziłam w Wałbrzychu. Nijak wcześniej nie byłam związana z tym miastem. Gdy tam przyjechałam w 1990 roku, jak na ówczesne warunki nie było to wcale złe miejsce. Górnicze miasto, widać tam było pieniądze. Prowincjonalne, owszem, ale nie tak przygnębiające, jakim stawało się z roku na rok, gdy chodziłam tam do liceum.
Wałbrzych odłączony od zasilania
Wpierwszej połowie dekady miasto doświadczało armagedonu. Zamykanie kopalni, masowa utrata pracy przez mieszkańców miasta i okolic.
– Moje pierwsze dni w Wałbrzychu: co i rusz na ulicy mijam mężczyzn, którzy na moje oko są po prostu… pomalowani. Mają pomalowane oczy, noszą makijaż. Dla mnie rzecz była jasna: to homoseksualiści.
Czyżby nieoczekiwana queerowa manifestacja? W owym czasie w dużych miastach zdarzało się spotkać mężczyzn z makijażem. Ale skąd ich tylu w Wałbrzychu?
– Przez dobrych kilka dni chodziłam naprawdę stropiona. Wreszcie któraś z koleżanek wyjaśniła mi rzecz: to po prostu byli górnicy.
Pracowali w trudnych warunkach i mimo zachowywania higieny mieli wokół oczu obwódki z pyłu węglowego.
– To robiło niezwykłe wrażenie, bo w 1990 roku na ulicach było ich mnóstwo. Ale z czasem zrobiło się ich wyraźniej mniej, i jeszcze mniej. Aż przestałam ich spotykać. Dla mnie zniknęli.
Nie od razu, w żaden gwałtowny sposób.
Można było nie dostrzec dramatu tuż obok? Można było.
– Koleżanka z liceum opowiadała o problemach swojego taty. Że został zwolniony z kopalni, że próbuje szukać pracy, ale bez większych sukcesów.
Historia, jakich te czasy przyniosły wiele.
– Zaczęło się picie alkoholu. Nawet gdy udawało mu się znaleźć pracę, to tylko na chwilę. Gdy zatrudnił się w palarni kawy, upił się i spalił kawę. Wyrzucono go, jeszcze ogromne koszty do spłacania.
W całym regionie pojawiły się biedaszyby.
– Mnie to nie dotyczyło, nie byłam stamtąd. Ale widziałam to miasto, które stało się totalnie przygnębiające.
Wałbrzych bliżej połowy lat 90. sprawiał wrażenie miasta odłączonego od zasilania.
– Opuszczałam je z poczuciem ulgi.
Żyjąc w Wałbrzychu, można było na co dzień obcować z jednym z najbardziej dramatycznych epizodów w dziejach polskiej transformacji. Czy dało się tam żyć i tego nie widzieć?
– To, co nie pasowało do obrazu świata, było przeze mnie obśmiewane. Mój ojciec, rocznik czterdziesty siódmy, identyfikujący się w jakiś sposób z tym wszystkim, co w sferze materialnego rozwoju przyniosły czasy PRL, pracował w niejednym miejscu, zanim osiadł na Dolnym Śląsku. On bardzo przeżywał koszty transformacji.
Czyżby reformy Balcerowicza nie były do końca idealnym panaceum na problemy polskiej gospodarki?
– Wyśmiałam go: „Jesteś zacofany i w ogóle nie masz pojęcia, jak dobra rzecz się dzieje! Że są koszty? Cóż, tak trzeba!”. Dlaczego tak trzeba? Tego nie potrafiłam powiedzieć, ale miałam silne poczucie racji.
Fragment książki Michała Przeperskiego „Dziki Wschód. Transformacja po polsku 1986–1993”, która ukazuje się właśnie nakładem Wydawnictwa Literackiego, Kraków 2024
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji
Michał Przeperski jest pracownikiem Instytutu Historii PAN oraz rzecznikiem prasowym Muzeum Historii Polski. Zajmuje się dziejami Polski i Europy Środkowej w XX wieku. Jest autorem kilku książek.