Tajemnice Wandy Rutkiewicz

Nie miałam wątpliwości, że jestem odpowiednią osobą do opowiedzenia historii Wandy Rutkiewicz. Jestem kobietą, wspinam się, przeżyłam hejt, pomówienie i wykluczenie. W filmie postanowiłam wykorzystać swoje doświadczenie - mówi Eliza Kubarska, reżyserka filmu „Ostatnia wyprawa”.

Publikacja: 17.05.2024 10:00

Wanda Rutkiewicz po zdobyciu Everestu, 1978 r.

Wanda Rutkiewicz po zdobyciu Everestu, 1978 r.

Foto: Archiwum Wandy Rutkiewicz

Plus Minus: Poznałyśmy się ponad dwa lata temu w jury konkursu na najlepsze zdjęcia podczas festiwalu filmów dokumentalnych Millennium Docs Against Gravity. Pamiętam nasze rozmowy o tym, jak zaczynasz przeglądać archiwa polskiej himalaistki, zdobywczyni ośmiotysięczników – Wandy Rutkiewicz: listy, nagrania filmowe i dźwiękowe, a także zdjęcia. W maju 2024 r. film „Ostatnia wyprawa” ma swoją premierę. A ja chciałam cię zapytać, co było impulsem do zrobienia tego filmu.

Pierwszy raz o Wandzie Rutkiewicz usłyszałam od mojej mamy. Choć nie miała nic wspólnego z górami i sportem, opowiadała mi o niezwykle ciekawej kobiecie, która przed mężczyznami zdobywała najwyższe himalajskie szczyty. Dla kobiet z pokolenia naszych mam, szczególnie w Polsce, Wanda stała się ikoną kobiety wolnej, która wbrew trudnościom szła swoją drogą.

A ty, dorastająca wówczas dziewczyna, co czułaś, słuchając tej opowieści?

Czułam, że to historia kobiety, dla której najważniejsza jest wolność wyboru. Miałam 14 lat, kiedy Wanda zaginęła. Trzy lata później sama zaczęłam się wspinać. Już wtedy, jeszcze w czasach komunizmu – a wiem to z moich młodzieńczych notatek – marzyłam o tym, żeby być podróżniczką. Zobaczyć, jak żyją ludzie w innych miejscach na świecie. Czułam, że to, co jest dokoła mnie, to nie wszystko, że to nie jest prawdziwe. Takie samo wspomnienie miała producentka naszego filmu Monika Braid. Z czasem pojawił się też drugi obraz Wandy, który kształtował się, gdy stałam się częścią środowiska górskiego. Wanda, a tak naprawdę Wandzia.

Tak o niej mówiono w środowisku?

Często panowie używali takiego zdrobnienia. Opowiadano o niej jako o osobie trudnej, kontrowersyjnej, bezkompromisowej.

Czytaj więcej

Płeć nie przeszkadza w pracy na wysokościach

 O Wandzie Rutkiewicz mówiono, że jest powolna, a jej ambicje są wygórowane

A mówiono o niej jako o osobie, która zdobywała ośmiotysięczniki, weszła na Mount Everest jako pierwsza osoba z Polski?

Kiedy rozpoczęłam pracę nad filmem i zaczęłam rozmawiać o Wandzie z ludźmi z polskiego środowiska górskiego, to głównie słyszałam, że Wanda była wolna (w sensie „powolna”) i że nie była już młoda, i że jej ambicja była wygórowana.

Oczywiście Everest z 1978 r. był przełomem, choć do tego czasu Wanda miała już na koncie wiele poważnych, przełomowych alpejskich wspinaczek i zakończoną sukcesem wyprawę na Gasherbrumy, której była kierowniczką. A to były czasy, kiedy mężczyźni uważali, że „baby nie umieją się wspinać”, więc za każdym razem Wanda i jej koleżanki ich zaskakiwały. W następnych latach Wanda wspinała się na kolejne szczyty, aż w 1986 r. stanęła na szczycie K2. Nie „tylko” jako pierwsza kobieta świata, ale znów jako pierwsza osoba z Polski! I o tym akurat dowiedziałam się bardzo późno. Podczas jednej z pierwszych rozmów do filmu z przyjaciółką Wandy, dziennikarką Ewą Matuszewską, w 2017 r. To Ewa mi dopiero o tym powiedziała, że to Rutkiewicz była pierwszym Polakiem na K2. Nie mogłam w to uwierzyć, bo nigdy wcześniej o tym nie słyszałam. Trudno było mi zrozumieć, dlaczego środowisko górskie, a za nim opinia publiczna nie celebrują tego faktu. Wtedy zapaliła mi się pierwsza lampka, że tutaj kryje się jakaś tajemnica. Ewa powiedziała: „Everest był początkiem jej kariery międzynarodowej. Zobaczono, że nie dosyć, że weszła na Everest, to jest jeszcze ładną kobietą. Ładnie wygląda, potrafi mówić, pięknie mówiła po polsku. No a potem Wanda zakosiła im K2. No i to już było trudne do zaakceptowania”.

Zaczęłam się zastanawiać, jak wysoką cenę zapłaciła Wanda za swoje umiłowanie wolności. W publicznej rozmowie, w której brałam udział, sprzed dwóch lat, jeden z dziennikarzy nazwał ją „kobietą potworem”, a w uzasadnieniu wymienił cechy, które miały na to wskazywać. Były to cechy każdego męskiego mocnego lidera wypraw. To mnie zszokowało. Zrozumiałam, że krytyczna opinia o Wandzie przez lata była celowo budowana.

Miałaś też dostęp do niepublikowanych wcześniej materiałów prywatnych Wandy. W jaki sposób weszłaś w ich posiadanie?

Dziesiątki pudeł z taśmami filmowymi 16 mm, kilkadziesiąt kaset wideo, listy, kasetki audio, pudła z rękopisami i maszynopisami książek, ważnych pism, dokumentów (także wyprawowych), tysiące slajdów. Te materiały były zbierane przez Michała, młodszego brata Wandy. Po jej zaginięciu zgromadził to wszystko i przechowywał w domu rodzinnym we Wrocławiu. Z czasem próbował to porządkować i opisywać. Po jego śmierci te materiały były zagrożone i wtedy z pomocą przyszła siostra Wandy i Michała – Janina Fies, mimo że nie mieszka w Polsce, więc kwestie organizacyjne były dla niej trudne. Wsparcie okazała ekipa filmowa reżyserki Justyny Tafel, która od lat pracuje nad filmem o Wandzie Rutkiewicz. Przejęli archiwa i przewieźli je na strych pewnego domu. Leżały tam kolejnych kilka lat. Gdy je zobaczyłam, wiedziałam, że mam w rękach skarb, dzięki któremu będę mogła opowiedzieć o Wandzie inaczej. Niektóre z tych materiałów ze względu na czas zaczęły znikać, na taśmach pojawił się grzyb. Ale z dużą pomocą WFDiF większość udało się uratować i zdigitalizować.

Film o Wandzie zbudowałaś właśnie na podstawie archiwów, także dźwięków, nagranych przez samą bohaterkę. Przyznam, że było to dość przejmujące uczucie, słuchać prywatnych zapisków, myśli Wandy.

Znalazłam w nich prawdziwą Wandę, dojrzałą kobietę. Skupiłam się na kasetach audio, które nagrywała w Himalajach, idąc gdzieś do bazy. Jedna z nich zaczyna od stwierdzenia, że to będzie jej notatka do książki albo audycji radiowej. W pewnym momencie zaczyna mówić prosto z serca. I to się bardzo czuje. Szczególnie wspominam tutaj audiopamiętnik nagrany kilka miesięcy przed zaginięciem, czyli coś, co jest bardzo aktualne w kontekście stanu jej duszy, emocji, które jej wówczas towarzyszyły. Słyszymy kobietę samotną, zagubioną, kwestionującą wiele rzeczy, które sama do tej pory robiła, zastanawiającą się nad sensem również górskich wypraw. Rozprawia się z tematem macierzyństwa, relacji damsko-męskich, miłości. To są bardzo głęboko filozoficzne przemyślenia 48-letniej kobiety, a to moim zdaniem jest czas przełomowy dla nas, kobiet. Gdy zaczynałam robić ten film, miałam 38 lat. Dziś zbliżam się wiekiem do Wandy i mocno czuję towarzyszące jej wtedy emocje.

Wanda Rutkiewicz podbiła serce osób, które w ogóle nie interesowały się górami

Wanda żyła ze wspinania, fotografowała w górach i sprzedawała swoje zdjęcia, zdobywała sponsorów na kolejne wyprawy, zbudowała wizerunek osoby, której można powierzyć organizację wyprawy. Jednocześnie jej historia zdobyła serca zwykłych osób, takich jak ja czy twoja mama. Coś w tym micie o Wandzie powoduje, że 32 lata od jej zaginięcia w górach wciąż pojawiają się nowe książki, teksty, opracowania.

Wanda była charyzmatyczną postacią, chociaż nie wiem, czy sama o tym wiedziała. Jej przyjaciółka i menedżerka Marion Faik powiedziała, że gdy Wanda wchodziła do pomieszczenia, to wszyscy się zwracali w jej stronę. Natomiast w polskim środowisku górskim opinie o niej są różne, mam wrażenie, że związane z nią rocznice w pewnych kręgach celebruje się niechętnie.

Czemu?

Wanda im się wymykała. Środowisko wysokogórskie to jest bardzo konserwatywna grupa, pełna mężczyzn, adrenaliny, testosteronu. Obowiązuje język wojskowy – jak np. „zdobywać” szczyt. Wanda już w wywiadach z lat 80. odchodziła o tego, mówiąc, że ona nie zdobywa góry, bo nie jest żołnierzem.

A jak o tym mówiła?

Opowiadała o wchodzeniu na szczyt i o tym, że jeżeli góra jej na to pozwoli, to jest jej za to bardzo wdzięczna.

Mężczyzn wspinających się w tamtym czasie było wielu, kobiet zaledwie kilka…

Tak, po powrocie z Everestu, na który weszła jako trzecia Europejka, w jednym z wywiadów radiowych powiedziała, że wspinacz mężczyzna nie do końca czuje się komfortowo w towarzystwie kobiety jako partnerki podczas wyprawy. Być może dlaczego, że istnieje obawa, że kobieta wskoczy mu na plecy i jego kosztem zdobędzie sławę. Tylko że Wanda nie musiała zdobywać szczytów niczyim kosztem. Była jedną z niewielu kobiet na świecie, która robiły takie rzeczy. Wybijała się. Znała języki obce, była piękna – co nie jest bez znaczenia w środowisku mężczyzn. Była sportowcem. Miała wszystkie cechy, które pozwalały jej podejmować decyzje w najtrudniejszych możliwych warunkach. Nie była, niestety, zbyt dobrą dyplomatką, jest więc pytanie, czy nadawała się do prowadzenia wypraw. Zaczęła rosnąć grupa antagonistów.

Czytaj więcej

Jak się kręci filmy o himalaistach

Wokół Wandy Rutkiewicz narosło wiele mitów i nieprawdziwych zarzutów

A czy jest taki zarzut wobec Wandy, który był dla ciebie trudny do zaakceptowania?

W środowisku krążyła opinia, jakoby Wanda zostawiła kogoś na śmierć w górach bez udzielania pomocy. Nawet do mnie niegdyś ktoś w tej sprawie napisał w mediach społecznościowych, dlaczego robię film o tak kontrowersyjnej osobie, która zostawiała partnerów na śmierć. Kiedy zapytałam o szczegóły, nazwiska, okazało się, że nie ma żadnych faktów, które by to potwierdziły. Nie ma takiej sytuacji w jej biografii! Było odwrotnie. Wanda często zostawała sama. Wróciła też po ciało młodszej koleżanki, która zginęła w górach. Nie mogli jej pochować w trakcie wyprawy i cztery lata później wróciła na lodowiec Baltoro, żeby przenieść ciało kobiety w plecaku, na Kopiec Gilkeya (symboliczny cmentarz pod górą K2 – red.). Pomogło jej dwóch kolegów. W trakcie jednej z wypraw, które Wanda organizowała, zginęła Halina Kruger-Syrokomska. Jej ciało zostało zniesione do bazy dzięki inicjatywie Wandy, której zależało, żeby córka Haliny mogła odwiedzić niegdyś grób matki. Na ogół się tego nie robi, bo transport związany jest z dużym ryzykiem dla ekipy.

Dużo jest w naszej rozmowie o mitach, jakie urosły wokół Wandy, a ja chciałabym porozmawiać o faktach. Pierwsza osoba z Polski na Mount Everest i K2. Była pierwszą kobietą, która chciała zdobyć Koronę Himalajów w projekcie „Karawana do marzeń”, w ciągu kilkunastu miesięcy, po tym gdy zdobyło ją dwóch mężczyzn, czyli Jerzy Kukuczka i Reinhold Messner. I była blisko tego celu.

Jak sama mówiła, nie chciała być trzecia po nich, ale pierwszą, która dokona tego w tak krótkim czasie. Wtedy została wyśmiana przez dużą część środowiska, że to niemożliwe. Dziś wiemy, że jest inaczej, bo w 2019 r. nepalski wspinacz Nirmal Purja zrobił to w 189 dni. Oczywiście ze wsparciem technologii, nowoczesnego sprzętu. Wanda nie miała takiego zaplecza, ale jej projekt był niesamowicie wizjonerski. Wynikał z doświadczenia, że gdy zdobędziesz aklimatyzację do wejścia na szczyt, czyli możesz funkcjonować na dużych wysokościach, w miejscach, gdzie jest bardzo mało tlenu, można wykorzystać to, by zdobywać kolejne szczyty. Dziś podobny projekt realizuje Dorota Rasińska-Samoćko, która w 2022 r. weszła na siedem ośmiotysięczników w trzy miesiące.

Mamy opowieść o osobie, która miała wizję, możliwości, wsparcie finansowe, ale coś poszło nie tak. Wanda jakiś czas przed wejściem na Kanczendzongę w 1992 r. podsumowuje, domyka sprawy w rozmowie sama ze sobą. Nagrywa rodzaj, w moim rozumieniu, pożegnania.

Dla mnie jako filmowca ta historia zaczęła się w 1990 r., czyli dwa lata przed jej zaginięciem. Wanda jeszcze nie zaczęła projektu „Karawana do marzeń”. Była już na sześciu ważnych szczytach w Himalajach, zdobyła uznanie i realizowała marzenia. I zdaje sobie sprawę, że najprawdopodobniej nigdy już nie będzie matką. Dla niej to było trudne. Nie mogła rodzić dziecka i jednocześnie być na wyprawie. Dojrzała Wanda poznaje mężczyznę swojego życia – Kurta Lyncke-Krugera, który był niemieckim neurologiem. Różne są wersje historii tego, gdzie się poznali. Znalazłam zapiski Wandy, że Kurt wypatrzył ją na ulicy w Katmandu i nie wiedział, kim ona jest. Spotkał kobietę, która go zaczarowała. Przyjaciółki Wandy opowiadały mi, że była wtedy bardzo szczęśliwa, rozkwitła – co widać też na zdjęciach z tamtego czasu. Mówiła, że była gotowa oddać dla niego wiele, zrezygnować z planów, że nawet chciałaby mieć z nim dziecko. To była wielka romantyczna miłość, która skończyła się tragicznie. Wanda nie znała umiaru. Para kochanków wyrusza razem na Broad Peak, mają pomysł, że pocałują się na szczycie. Ale Kurt nie jest doświadczonym wspinaczem, ginie, spada na oczach Wandy. Spotkałam ludzi z tamtej wyprawy, m.in. Gertrudę Reinisch – himalaistkę i późniejszą autorkę doskonałej biografii Wandy – która powiedziała, że wszyscy szli wokół Wandy, bo bali się, że z rozpaczy skoczy w szczelinę lodowca. Wspomniany audiopamiętnik zostaje nagrany kilka miesięcy po stracie Kurta. Wanda opowiada o nim, o tym, czego poszukiwał na wyprawach, o jego zamiłowaniu do muzyki klasycznej, ale w pewnym momencie zmienia ton nagrania. Próbuje racjonalizować to, co się wydarzyło, mówi o tym, że czas miłości w którymś momencie się kończy. Wanda chce wstać i iść dalej. Po tej tragedii powiedziała do Ewy Matuszewskiej, że teraz już nic jej nie blokuje i wymyśliła „Karawanę do marzeń”.

Jeden z młodych wspinaczy, bo w ostatnich latach tylko tacy chcieli z nią jeździć, Arek Gąsienica Józkowy, powiedział, że Wanda go uczyła, że jak jedzie na wyprawę, to musi mieć wszystko w domu posprzątane, tak jakby miał nie wrócić.

Wandę Rutkiewicz oskarżono oto, że nie zdobyła Annapurny

Podczas projektu „Karawana do marzeń” Wanda chce zdobyć wszystkie brakujące jej ośmiotysięczniki. Osiem szczytów w ciągu roku, potem rozszerza plan na dwa lata. W 1991 r. członkowie wyprawy podważyli fakt wejścia Wandy na jeden z nich, czyli Annapurnę. Jakie to miało konsekwencje?

Oskarżyli Wandę, że nie była na szczycie; chociaż mówiła, że tam weszła, ich zdaniem jej tam nie było. Bo tak im się wydawało. To zaskutkowało tym, że podczas kolejnej wyprawy, kilka miesięcy później, na trzeci co do wysokości ośmiotysięcznik – Kanczendzongę – Wandzie została odebrana wolność wyboru.

Jak to rozumieć?

Najlepiej ujął to mój partner wspinaczkowy i mąż David Kaszlikowski: po takim oskarżeniu nie mogła decydować o tym, jak daleko może zaryzykować jako wspinacz. Ta wolność decyzji została jej zabrana, bo musiała coś udowodnić. Podważenie jednej wyprawy skutkuje stawianiem pytań także wobec innych. Ja to przeżyłam i wiem, że kolejne zarzuty powstają w takim tempie, że nie jesteś w stanie się z tego wyczyścić. Kilka dni temu rozmawiałam z innym dziennikarzem, który powiedział swojemu tacie, że idzie na spotkanie z reżyserką filmu o Wandzie Rutkiewicz. I ten tata mówi: „Taka niezwykła osoba, ale z tą Annapurną to nieźle namieszała”.

Wanda weszła na Annapurnę?

Tak i to się da zbadać. Pracowałam z ekspertami topograficznymi, także w związku z historią, która spotkała mnie i mojego męża, więc wiem, jak można potwierdzić jej wersję. Wanda zdobyła szczyt 22 października wieczorem. Zrobiła zdjęcie tuż pod szczytem, przy poręczówkach. Był wieczór, dość ciemno. Zdjęcie jest poruszone, ale wystarczające, żeby porównać je z innymi, które zostały wykonane przez kolegów dzień wcześniej. Po nocy spędzonej na górze, 23 października, Wanda wyrusza w dół, ale w pewnym momencie gubi drogę. Musi się cofnąć, więc znów wspina się, aby wejść na trasę zejścia. Potem znów schodzi. To jest moment, który obserwowała ekipa z bazy. Koledzy wysnuli przypuszczenie, że obserwują jej nieudany atak szczytowy (idzie do góry, a potem schodzi). Kiedy Wanda łączy się z nimi przez radiotelefon, informują ją o tym. Nim Wanda zejdzie z ośmiotysięcznika, większość osób z ekipy opuszcza obóz, zostaje tylko Bogdan Stefko. Wanda ma kontuzję nogi, więc ledwo schodzi, Bogdan się źle czuje, więc nie może wyjść jej na pomoc wysoko. Zanim Wanda wylądowała na lotnisku w Polsce, plotka o tym, że nie zdobyła Annapurny, już się rozniosła. Wanda zaczyna walkę o oczyszczenie się w Polskim Związku Alpinizmu. Prosi o weryfikację. Wysyła slajdy ze szczytu do wywołania do Niemiec. Boi się, że z tych zdjęć nic nie wyjdzie. Miesiąc później przychodzi wywołany materiał, który Wanda przekazuje ekspertowi topograficznemu Zbigniewowi Kowalewskiemu, którego spotkałam osobiście. Sprawdzał zdjęcia Wandy, porównywał ze zdjęciami kolegów i potwierdził, że nie ma żadnych wątpliwości, że była na szczycie.

Nie wszyscy uwierzyli w orzeczenie komisji.

Tak, zarówno ludzie ze środowiska górskiego, jak i społeczeństwo. Fakty nie miały znaczenia.

Czytaj więcej

Rutkiewicz i Krüger-Syrokomska: konflikt pod wielką górą

W filmie „Ostatnia wyprawa” podążamy bezpośrednio za Wandą Rutkiewicz 

Po Annapurnie przychodzi czas na kolejną wyprawę, z której Wanda już nie wraca. Po obejrzeniu twojego filmu „Ostatnia wyprawa”, nie opuszczało mnie wrażenie, że podążamy za mitem, według którego Wanda nie zginęła na Kanczendzondze, czyli kolejnym szczycie na liście, tylko zdecydowała się odejść. Pojawiają się bohaterowie, którzy potwierdzają lub podbudowują tę wizję. Ktoś ją widział w klasztorze, ktoś inny na ulicy gdzieś w Tybecie. A jednak osoby ze środowiska górskiego mówią, że to jest niemożliwe, żeby Wanda zeszła z góry i przetrwała w tym stanie, w tych warunkach.

Ewa Matuszewska, bardzo racjonalna dziennikarka i pisarka, na koniec wywiadu, gdy wyłączałam kamerę, powiedziała mi: „Wiesz była jeszcze jedna taka historia…”. Dałam znać Piotrkowi Rosołowskiemu, operatorowi, żeby kręcił dalej. Jakiś czas po zaginięciu Wandy Ewa odebrała w nocy telefon i usłyszała głos w słuchawce „Ewunia”? Odpowiedziała na to „Wanda? Gdzie Ty jesteś? Przecież my tu wszyscy umieramy z lęku o ciebie”. Usłyszała „Przepraszam, przepraszam, ale nie przejmujcie się. Wszystko jest dobrze. Trochę jest mi tylko zimno w tym klasztorze tybetańskim”. Ewa rano, po przebudzeniu pomyślała, że to musiał być sen, który wydawał się konsekwencją żałoby i straty przyjaciółki. Gdy spojrzała na telefon, zobaczyła, że słuchawka była odłożona obok, a nie na aparacie, czyli musiała odebrać w nocy telefon. Zadzwoniła do mamy Wandy, opowiedzieć jej o tym i usłyszała „Ewuniu, przecież to oczywiste, że w klasztorach tybetańskich jest zimno”. Tych historii było coraz więcej. Wiedziałam już, że mama Wandy uważała, że córka żyje. Mnie interesowało, dlaczego taka osoba, z takimi osiągnięciami, tak wykształcona, tak piękna chciałaby nie wrócić. To był punkt wyjścia do opowiedzenia tej historii. Bo o tym, że mogłaby chcieć zniknąć, wiedziałam z jej pamiętnika.

Wanda nie miała problemu, żeby przespać noc na wysokości 8000 metrów bez namiotu i rano znaleźć drogę powrotną. Ewa Panejko-Pankiewicz, jej przyjaciółka, najlepsza górska partnerka – tak mówiła o niej Wanda – opowiedziała mi jeszcze inną historię. Rok przed zaginięciem Wandy wspólnie próbowały wejść na Kanczendzongę, ale od południa. To się nie udało. Wanda zostawiła wysoko na górze depozyt – namiot i jedzenie. Ewa potwierdziła, że Wanda miała doskonałą orientację w terenie i jej zdaniem bez problemu odnalazłaby te rzeczy, które pomogłyby jej przetrwać.

Sprawdzałaś, czy to w ogóle możliwe, by zejść na drugą stronę góry?

Podczas wywiadu z Reinholdem Messnerem, najsłynniejszym himalaistą świata, usłyszałam, że tam jest taka przełęcz, z której Wanda mogłaby skorzystać i zejść na stronę Sikkimu. „Przetrwanie takiego zejścia byłoby czymś nadzwyczajnym” – powiedział. Pojechałam więc tam, żeby zobaczyć górę z tamtej strony i spotkać ludzi, których ona mogłaby minąć podczas zejścia. To była wiosna, w górach byli pasterze.

Domyślam się, że nie było łatwo namówić Reinholda Messnera na rozmowę?

Jego sekretarka odmawiała mi trzy razy. Dość kategorycznie. Próbowałam dotrzeć do niego inaczej, przez środowisko filmowe. Potrzebowałam rozmowy z nim nie tylko dlatego, że jest najsłynniejszym himalaistą świata, ale jest też filozofem, spotkanie z nim to potwierdziło. Poza tym również miał bardzo bolesne doświadczenie wykluczenia ze środowiska, z czasów, gdy był młodym wspinaczem. Wiąże się z tym tragiczna historia śmierci jego brata i oskarżenia pod adresem Reinholda o tę śmierć. Kiedy wrócił do domu po wyprawie, jego ojciec, ulegając działaniu opinii publicznej, zapytał Reinholda: „Gdzie jest mój syn?”. Całe doświadczenie było niezwykle bolesne. Latami walczył o to, żeby oczyścić się z zarzutów, nawet w sądzie. Udało się to dopiero po niemal 50 latach, gdy odnaleziono ciało jego brata w miejscu, które wskazał. Napisałam do niego jeszcze jeden list, w którym uzasadniłam, że jest jedyną osobą na świecie, która może mi opowiedzieć o tym, co czuła Wanda, czego doświadczyła. Odpisała mi wówczas jego żona Diana, która potwierdziła, że Reinhold zgadza się na rozmowę.

Wśród twoich rozmówców pojawia się także Krzysztof Wielicki – jeden z najsłynniejszych polskich alpinistów i himalaistów, który był wśród osób kwestionujących wejście Wandy Rutkiewicz na Annapurnę w 1991 r. Podczas tego spotkania po raz pierwszy, nawiązując do swojej historii odrzucenia przez środowisko, pytasz go o to, co się stało z Wandą. Twoja historia, jej historia mają wspólny punkt.

Odrzucenie to nie jest właściwe słowo. To było wykluczenie, oparte na pomówieniach. Trzeba użyć precyzyjnego określenia.

Nie ma nic gorszego od niesłusznych podejrzeń. O tym też opowiada „Ostatnia wyprawa” 

Czuję, że nakręcenie tego filmu, podjęcie tej historii wynikało też z czerpania z twoich doświadczeń.

To była jej, nie moja historia. Zakładałam, że może ona to jakoś inaczej przeżywała do momentu, kiedy natknęłam się na oryginalne maszynopisy jej pism do PZA i artykułu do „Optymisty” w tej sprawie. To mnie przeraziło. Znałam ten stan ducha doskonale, osoby, która jest nieuczciwie oskarżana. Wanda pisała bardzo emocjonalnie, a potem ręcznie długopisem nanosiła poprawki, łagodziła emocjonalne wypowiedzi, żeby pismo brzmiało bardziej dyplomatycznie. W archiwach TVP Ewa Szwarc, nasza producentka z telewizji, znalazła dla mnie ostatni polski wywiad telewizyjny z Wandą. Wigilia, 1991 r., miesiąc po oskarżeniu. Wanda, niegdyś wymiataczka telewizyjna, błyskotliwa, tu nagle nie nie potrafi wypowiedzieć poprawnie zdania podrzędnie złożonego. Jąka się, zapada, jest przestraszona. „Czułam się zbrukana, to najgorsze doświadczenie z wielu lat mojego wspinania” – powie w ostatnim wywiadzie, jakiego udzieliła młodej dziennikarce Barbarze Rusowicz przed wyjazdem na Kanczendzongę. I ja czułam się zbrukana, kiedy część górskiego środowiska podważała uczciwość naszych słów. Wiedziałam, że przeżyłyśmy to bardzo podobnie. Tylko ja nie byłam w tym sama, tak jak ona. W moim przypadku hejt trwał latami. Podobnie jak w przypadku Wandy podważono moje i mojego partnera osiągnięcia górskie, wiarygodność naszych słów. W naszej historii ten atak był skierowany głównie na mojego górskiego partnera i męża Davida Kaszlikowskiego, który zawsze szedł swoją drogą, wymykał się środowisku i też ich to drażniło. David, tak jak Wanda, to białe kruki. Ja zostałam potraktowana w tym przedmiotowo. Wyrządzano mi krzywdę, aby jeszcze bardziej zabolało to Davida. Po moim debiucie, bo sprawa była też związana z pierwszym filmem, który zrealizowałam, byłam na granicy tego, żeby już żadnego innego nigdy nie nakręcić. Przetrwaliśmy to, po dziesięciu latach wygraliśmy proces sądowy. Po tych doświadczeniach nie miałam wątpliwości, że jestem odpowiednią osobą do opowiedzenia historii Wandy. Wiem, jak się czuje człowiek w takim momencie. Bardzo długo walczyłam, żeby nie bać się tłumu, nie bać się mówić o tym bolesnym doświadczeniu, także o ważnych tematach. Jestem kobietą, wspinam się, przeżyłam hejt, pomówienie i wykluczenie. W filmie „Ostatnia wyprawa” postanowiłam wykorzystać swoje doświadczenie.

Też myślisz, że Wanda odeszła i mieszka gdzieś w klasztorze, wysoko w górach?

Bardzo bym chciała, żeby tak było. W trakcie pracy nad filmem odwiedzałam wiele kobiecych klasztorów w Nepalu i Indiach przy granicy z Tybetem. To są niesamowite miejsca, gdzie jak wchodzisz, to na wstępie dostajesz niewerbalną wiadomość, że jesteś dobra: „Witaj!”. Czułam się tam fantastycznie. Do filmu nie weszła scena, w której trzy mniszki z jednego klasztoru, położonego wysoko w górach, z całkowitą pewnością mówią, że Wanda była u nich. Podczas testowych pokazów okazało się, że scena odciąga od meritum, była zbyt dosłowna, zbyt wiele pytań prowokowała, więc ją usunęłam. Najważniejsze pytanie, jakie stawia film, to dlaczego Wanda mogłaby nie chcieć wrócić.

A myślałaś o tym, co byś zrobiła, gdybyś znalazła Wandę?

Wiedziałam, że nie mam prawa nic z tym zrobić. Więc nawet gdybym ją znalazła, to nie mogłabym tego powiedzieć.

Eliza Kubarska

Alpinistka i reżyserka filmów dokumentalnych „Co się wydarzyło na wyspie Pam”, „Badjao. Duchy z morza”, „K2. Dotknąć nieba”, „Ściana cieni” i najnowszego „Ostatnia wyprawa”.

Foto: Archiwum Wandy Rutkiewicz

Plus Minus: Poznałyśmy się ponad dwa lata temu w jury konkursu na najlepsze zdjęcia podczas festiwalu filmów dokumentalnych Millennium Docs Against Gravity. Pamiętam nasze rozmowy o tym, jak zaczynasz przeglądać archiwa polskiej himalaistki, zdobywczyni ośmiotysięczników – Wandy Rutkiewicz: listy, nagrania filmowe i dźwiękowe, a także zdjęcia. W maju 2024 r. film „Ostatnia wyprawa” ma swoją premierę. A ja chciałam cię zapytać, co było impulsem do zrobienia tego filmu.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich