Oskarżyli Wandę, że nie była na szczycie; chociaż mówiła, że tam weszła, ich zdaniem jej tam nie było. Bo tak im się wydawało. To zaskutkowało tym, że podczas kolejnej wyprawy, kilka miesięcy później, na trzeci co do wysokości ośmiotysięcznik – Kanczendzongę – Wandzie została odebrana wolność wyboru.
Jak to rozumieć?
Najlepiej ujął to mój partner wspinaczkowy i mąż David Kaszlikowski: po takim oskarżeniu nie mogła decydować o tym, jak daleko może zaryzykować jako wspinacz. Ta wolność decyzji została jej zabrana, bo musiała coś udowodnić. Podważenie jednej wyprawy skutkuje stawianiem pytań także wobec innych. Ja to przeżyłam i wiem, że kolejne zarzuty powstają w takim tempie, że nie jesteś w stanie się z tego wyczyścić. Kilka dni temu rozmawiałam z innym dziennikarzem, który powiedział swojemu tacie, że idzie na spotkanie z reżyserką filmu o Wandzie Rutkiewicz. I ten tata mówi: „Taka niezwykła osoba, ale z tą Annapurną to nieźle namieszała”.
Wanda weszła na Annapurnę?
Tak i to się da zbadać. Pracowałam z ekspertami topograficznymi, także w związku z historią, która spotkała mnie i mojego męża, więc wiem, jak można potwierdzić jej wersję. Wanda zdobyła szczyt 22 października wieczorem. Zrobiła zdjęcie tuż pod szczytem, przy poręczówkach. Był wieczór, dość ciemno. Zdjęcie jest poruszone, ale wystarczające, żeby porównać je z innymi, które zostały wykonane przez kolegów dzień wcześniej. Po nocy spędzonej na górze, 23 października, Wanda wyrusza w dół, ale w pewnym momencie gubi drogę. Musi się cofnąć, więc znów wspina się, aby wejść na trasę zejścia. Potem znów schodzi. To jest moment, który obserwowała ekipa z bazy. Koledzy wysnuli przypuszczenie, że obserwują jej nieudany atak szczytowy (idzie do góry, a potem schodzi). Kiedy Wanda łączy się z nimi przez radiotelefon, informują ją o tym. Nim Wanda zejdzie z ośmiotysięcznika, większość osób z ekipy opuszcza obóz, zostaje tylko Bogdan Stefko. Wanda ma kontuzję nogi, więc ledwo schodzi, Bogdan się źle czuje, więc nie może wyjść jej na pomoc wysoko. Zanim Wanda wylądowała na lotnisku w Polsce, plotka o tym, że nie zdobyła Annapurny, już się rozniosła. Wanda zaczyna walkę o oczyszczenie się w Polskim Związku Alpinizmu. Prosi o weryfikację. Wysyła slajdy ze szczytu do wywołania do Niemiec. Boi się, że z tych zdjęć nic nie wyjdzie. Miesiąc później przychodzi wywołany materiał, który Wanda przekazuje ekspertowi topograficznemu Zbigniewowi Kowalewskiemu, którego spotkałam osobiście. Sprawdzał zdjęcia Wandy, porównywał ze zdjęciami kolegów i potwierdził, że nie ma żadnych wątpliwości, że była na szczycie.
Nie wszyscy uwierzyli w orzeczenie komisji.
Tak, zarówno ludzie ze środowiska górskiego, jak i społeczeństwo. Fakty nie miały znaczenia.
W filmie „Ostatnia wyprawa” podążamy bezpośrednio za Wandą Rutkiewicz
Po Annapurnie przychodzi czas na kolejną wyprawę, z której Wanda już nie wraca. Po obejrzeniu twojego filmu „Ostatnia wyprawa”, nie opuszczało mnie wrażenie, że podążamy za mitem, według którego Wanda nie zginęła na Kanczendzondze, czyli kolejnym szczycie na liście, tylko zdecydowała się odejść. Pojawiają się bohaterowie, którzy potwierdzają lub podbudowują tę wizję. Ktoś ją widział w klasztorze, ktoś inny na ulicy gdzieś w Tybecie. A jednak osoby ze środowiska górskiego mówią, że to jest niemożliwe, żeby Wanda zeszła z góry i przetrwała w tym stanie, w tych warunkach.
Ewa Matuszewska, bardzo racjonalna dziennikarka i pisarka, na koniec wywiadu, gdy wyłączałam kamerę, powiedziała mi: „Wiesz była jeszcze jedna taka historia…”. Dałam znać Piotrkowi Rosołowskiemu, operatorowi, żeby kręcił dalej. Jakiś czas po zaginięciu Wandy Ewa odebrała w nocy telefon i usłyszała głos w słuchawce „Ewunia”? Odpowiedziała na to „Wanda? Gdzie Ty jesteś? Przecież my tu wszyscy umieramy z lęku o ciebie”. Usłyszała „Przepraszam, przepraszam, ale nie przejmujcie się. Wszystko jest dobrze. Trochę jest mi tylko zimno w tym klasztorze tybetańskim”. Ewa rano, po przebudzeniu pomyślała, że to musiał być sen, który wydawał się konsekwencją żałoby i straty przyjaciółki. Gdy spojrzała na telefon, zobaczyła, że słuchawka była odłożona obok, a nie na aparacie, czyli musiała odebrać w nocy telefon. Zadzwoniła do mamy Wandy, opowiedzieć jej o tym i usłyszała „Ewuniu, przecież to oczywiste, że w klasztorach tybetańskich jest zimno”. Tych historii było coraz więcej. Wiedziałam już, że mama Wandy uważała, że córka żyje. Mnie interesowało, dlaczego taka osoba, z takimi osiągnięciami, tak wykształcona, tak piękna chciałaby nie wrócić. To był punkt wyjścia do opowiedzenia tej historii. Bo o tym, że mogłaby chcieć zniknąć, wiedziałam z jej pamiętnika.
Wanda nie miała problemu, żeby przespać noc na wysokości 8000 metrów bez namiotu i rano znaleźć drogę powrotną. Ewa Panejko-Pankiewicz, jej przyjaciółka, najlepsza górska partnerka – tak mówiła o niej Wanda – opowiedziała mi jeszcze inną historię. Rok przed zaginięciem Wandy wspólnie próbowały wejść na Kanczendzongę, ale od południa. To się nie udało. Wanda zostawiła wysoko na górze depozyt – namiot i jedzenie. Ewa potwierdziła, że Wanda miała doskonałą orientację w terenie i jej zdaniem bez problemu odnalazłaby te rzeczy, które pomogłyby jej przetrwać.
Sprawdzałaś, czy to w ogóle możliwe, by zejść na drugą stronę góry?
Podczas wywiadu z Reinholdem Messnerem, najsłynniejszym himalaistą świata, usłyszałam, że tam jest taka przełęcz, z której Wanda mogłaby skorzystać i zejść na stronę Sikkimu. „Przetrwanie takiego zejścia byłoby czymś nadzwyczajnym” – powiedział. Pojechałam więc tam, żeby zobaczyć górę z tamtej strony i spotkać ludzi, których ona mogłaby minąć podczas zejścia. To była wiosna, w górach byli pasterze.
Domyślam się, że nie było łatwo namówić Reinholda Messnera na rozmowę?
Jego sekretarka odmawiała mi trzy razy. Dość kategorycznie. Próbowałam dotrzeć do niego inaczej, przez środowisko filmowe. Potrzebowałam rozmowy z nim nie tylko dlatego, że jest najsłynniejszym himalaistą świata, ale jest też filozofem, spotkanie z nim to potwierdziło. Poza tym również miał bardzo bolesne doświadczenie wykluczenia ze środowiska, z czasów, gdy był młodym wspinaczem. Wiąże się z tym tragiczna historia śmierci jego brata i oskarżenia pod adresem Reinholda o tę śmierć. Kiedy wrócił do domu po wyprawie, jego ojciec, ulegając działaniu opinii publicznej, zapytał Reinholda: „Gdzie jest mój syn?”. Całe doświadczenie było niezwykle bolesne. Latami walczył o to, żeby oczyścić się z zarzutów, nawet w sądzie. Udało się to dopiero po niemal 50 latach, gdy odnaleziono ciało jego brata w miejscu, które wskazał. Napisałam do niego jeszcze jeden list, w którym uzasadniłam, że jest jedyną osobą na świecie, która może mi opowiedzieć o tym, co czuła Wanda, czego doświadczyła. Odpisała mi wówczas jego żona Diana, która potwierdziła, że Reinhold zgadza się na rozmowę.
Wśród twoich rozmówców pojawia się także Krzysztof Wielicki – jeden z najsłynniejszych polskich alpinistów i himalaistów, który był wśród osób kwestionujących wejście Wandy Rutkiewicz na Annapurnę w 1991 r. Podczas tego spotkania po raz pierwszy, nawiązując do swojej historii odrzucenia przez środowisko, pytasz go o to, co się stało z Wandą. Twoja historia, jej historia mają wspólny punkt.
Odrzucenie to nie jest właściwe słowo. To było wykluczenie, oparte na pomówieniach. Trzeba użyć precyzyjnego określenia.
Nie ma nic gorszego od niesłusznych podejrzeń. O tym też opowiada „Ostatnia wyprawa”
Czuję, że nakręcenie tego filmu, podjęcie tej historii wynikało też z czerpania z twoich doświadczeń.
To była jej, nie moja historia. Zakładałam, że może ona to jakoś inaczej przeżywała do momentu, kiedy natknęłam się na oryginalne maszynopisy jej pism do PZA i artykułu do „Optymisty” w tej sprawie. To mnie przeraziło. Znałam ten stan ducha doskonale, osoby, która jest nieuczciwie oskarżana. Wanda pisała bardzo emocjonalnie, a potem ręcznie długopisem nanosiła poprawki, łagodziła emocjonalne wypowiedzi, żeby pismo brzmiało bardziej dyplomatycznie. W archiwach TVP Ewa Szwarc, nasza producentka z telewizji, znalazła dla mnie ostatni polski wywiad telewizyjny z Wandą. Wigilia, 1991 r., miesiąc po oskarżeniu. Wanda, niegdyś wymiataczka telewizyjna, błyskotliwa, tu nagle nie nie potrafi wypowiedzieć poprawnie zdania podrzędnie złożonego. Jąka się, zapada, jest przestraszona. „Czułam się zbrukana, to najgorsze doświadczenie z wielu lat mojego wspinania” – powie w ostatnim wywiadzie, jakiego udzieliła młodej dziennikarce Barbarze Rusowicz przed wyjazdem na Kanczendzongę. I ja czułam się zbrukana, kiedy część górskiego środowiska podważała uczciwość naszych słów. Wiedziałam, że przeżyłyśmy to bardzo podobnie. Tylko ja nie byłam w tym sama, tak jak ona. W moim przypadku hejt trwał latami. Podobnie jak w przypadku Wandy podważono moje i mojego partnera osiągnięcia górskie, wiarygodność naszych słów. W naszej historii ten atak był skierowany głównie na mojego górskiego partnera i męża Davida Kaszlikowskiego, który zawsze szedł swoją drogą, wymykał się środowisku i też ich to drażniło. David, tak jak Wanda, to białe kruki. Ja zostałam potraktowana w tym przedmiotowo. Wyrządzano mi krzywdę, aby jeszcze bardziej zabolało to Davida. Po moim debiucie, bo sprawa była też związana z pierwszym filmem, który zrealizowałam, byłam na granicy tego, żeby już żadnego innego nigdy nie nakręcić. Przetrwaliśmy to, po dziesięciu latach wygraliśmy proces sądowy. Po tych doświadczeniach nie miałam wątpliwości, że jestem odpowiednią osobą do opowiedzenia historii Wandy. Wiem, jak się czuje człowiek w takim momencie. Bardzo długo walczyłam, żeby nie bać się tłumu, nie bać się mówić o tym bolesnym doświadczeniu, także o ważnych tematach. Jestem kobietą, wspinam się, przeżyłam hejt, pomówienie i wykluczenie. W filmie „Ostatnia wyprawa” postanowiłam wykorzystać swoje doświadczenie.
Też myślisz, że Wanda odeszła i mieszka gdzieś w klasztorze, wysoko w górach?
Bardzo bym chciała, żeby tak było. W trakcie pracy nad filmem odwiedzałam wiele kobiecych klasztorów w Nepalu i Indiach przy granicy z Tybetem. To są niesamowite miejsca, gdzie jak wchodzisz, to na wstępie dostajesz niewerbalną wiadomość, że jesteś dobra: „Witaj!”. Czułam się tam fantastycznie. Do filmu nie weszła scena, w której trzy mniszki z jednego klasztoru, położonego wysoko w górach, z całkowitą pewnością mówią, że Wanda była u nich. Podczas testowych pokazów okazało się, że scena odciąga od meritum, była zbyt dosłowna, zbyt wiele pytań prowokowała, więc ją usunęłam. Najważniejsze pytanie, jakie stawia film, to dlaczego Wanda mogłaby nie chcieć wrócić.
A myślałaś o tym, co byś zrobiła, gdybyś znalazła Wandę?
Wiedziałam, że nie mam prawa nic z tym zrobić. Więc nawet gdybym ją znalazła, to nie mogłabym tego powiedzieć.
Eliza Kubarska
Alpinistka i reżyserka filmów dokumentalnych „Co się wydarzyło na wyspie Pam”, „Badjao. Duchy z morza”, „K2. Dotknąć nieba”, „Ściana cieni” i najnowszego „Ostatnia wyprawa”.
Foto: Archiwum Wandy Rutkiewicz