Wiosna horrorami stoi. Niemal co tydzień do kin trafia kolejny tytuł i mimo tłoku panującego na ekranach znajduje swoich widzów. Nie zawsze jest to obraz udany. Przerażająca nomen omen większość produkcji tego gatunku jest wtórna i schematyczna, a ich twórcy bazują na najprostszych sztuczkach. Ot, nagle bucha głośna muzyka, potwór wyskakuje z kąta, a widzowie mają się bać. Na szczęście od czasu do czasu pojawiają się tytuły, które wyróżniają się na tle masówki.
Bez wątpienia należy do nich „Omen: Początek”, czyli prequel kultowej serii pamiętającej jeszcze lata 70. Oryginał skupiał się na chłopcu, Damienie, podmienionym tuż po porodzie i trafiającym w ten sposób do rodziny amerykańskiego dyplomaty. Z czasem okazywało się, że był antychrystem, synem samego szatana. A skąd się w ogóle wziął? Na to pytanie odpowiada tegoroczny film, zrzucając winę na… sam Kościół.
Czytaj więcej
W „Małej karczmie” nie chodzi o dobre jedzenie, a o napiwki. Kasa najważniejsza!
Mimo tego kuriozalnego pomysłu obraz ogląda się dobrze. Stojąca za kamerą debiutantka Arkasha Stevenson traktuje oryginał z szacunkiem i w sposób twórczy go reinterpretuje. Pokazuje nam Rzym sprzed półwiecza i rozterki młodej dziewczyny imieniem Margaret, przyszłej zakonnicy, która podejmuje się pracy w sierocińcu prowadzonym przez siostry. Film unika tandetnego straszenia, woli budować atmosferę nieoczywistymi kadrami i niepokojącymi scenami. Także subtelną przemianą bohaterki, która z nieśmiałej i nieco zahukanej dziewczyny zamienia się w wojowniczkę. Efekt jest co najmniej przyzwoity.
Bliźniaczym tropem podąża „Niepokalana”, kolejny tradycyjny horror opowiadający o zakonie działającym we Włoszech i młodej zakonnicy odkrywającej jego tajemnice. Zaskakująco wiele motywów się tu powtarza. Mamy przyjaźń między siostrzyczkami, samobójstwo, wreszcie nieoczekiwaną ciążę, jednym słowem dokładnie te same składniki, z których swój „Omen” upichciła Stevenson. Jednak Michael Mohan – reżyser doświadczony, mający na swoim koncie chociażby thriller „Kiedy nikt nie patrzy” – sięga po prostsze środki wyrazu i w efekcie gotuje zupełnie inne danie.