„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”

Serial Jonathana Nolana i Lisy Joy na podstawie serii gier „Fallout” przedstawia paradoksalnie optymistyczną historię.Bo nawet w zniszczonym wojną nuklearną świecie jest o co walczyć, jak choćby o rodzinę.

Publikacja: 26.04.2024 10:00

Pustkowia poznajemy m.in. z perspektywy Lucy MacLean (Ella Purnell). Niewinnej optymistki, która cał

Pustkowia poznajemy m.in. z perspektywy Lucy MacLean (Ella Purnell). Niewinnej optymistki, która całe życie spędziła w schronie numer 33. Dramatyczne okoliczności sprawią, że będzie musiała wyjść po raz pierwszy na zewnątrz i poznać nowy, wrogi świat

Foto: Amazon Prime Video

W charakterystyczną dla gry „Fallout” postnuklearną przyszłość Ameryki wprowadziły nas Interplay Entertainment i Black Isle Studios (odpowiedzialni także za inny klasyk „Planescape: Torment”). Pierwsze „Fallouty” były komputerowymi grami fabularnymi, rozgrywanymi z perspektywy rzutu izometrycznego, a ludziki miały kilkadziesiąt pikseli na krzyż. Ich siłą były dialogi, zadania do rozwiązania na przeróżne sposoby i unikatowa, postatomowa, retrofuturystyczna estetyka. Kolejne lata przyniosły problemy finansowe i prawa do serii zostały sprzedane firmie ze wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, Bethesda Softworks. To studio odpowiedzialne za serię gier fantasy „The Elder Scrolls”, której historia sięga jeszcze dalej, aż do 1994 r. Już wtedy projektantom z Bethesdy zależało na widoku pierwszoosobowym i trzecim wymiarze. Nic więc dziwnego, że w 2008 r., gdy premierę miał „Fallout 3”, Pustkowia mogliśmy zobaczyć właśnie w takiej odsłonie. Zresztą rynek gier się zmieniał i trzeba było jeszcze wielu lat, by tradycyjne cRPG-i wróciły do łask. Seria „Fallout” doświadczyła tych wszystkich zmian – od przejścia w 3D, przez wersje konsolowe, mobilne spinoffy, po zjawisko gier jako usług z ciągłymi aktualizacjami i mikropłatnościami.

O filmie „Fallout” myślano już w latach 90., ale musiało minąć ćwierć wieku i za adaptację w postaci ośmioodcinkowego serialu z nową historią osadzoną w uniwersum wzięli się Jonathan Nolan z Lisą Joy, którzy wcześniej dla HBO stworzyli western science fiction „Westworld”. Jonathan, co warto nadmienić, miał też udział we wcześniejszych filmach kinowych swojego brata Christophera. Nie da się przeoczyć, że tym razem mamy do czynienia z produkcją dla Amazon Prime. Gdy w przedwojennej retrospekcji jeden z przedstawicieli firmy Vault Tec mówi do naukowców, że to oni są prawdziwymi bohaterami, trudno nie mieć skojarzenia z flagowym serialem tej platformy – „The Boys”. Z tego samego powodu moją obawą wobec serialu było to, że będzie on przesadnie zwulgaryzowany i „pojadą po bandzie”, jak to się Amazonowi notorycznie zdarza. Na szczęście nie przesadzono. Nie zabrakło jednak czarnego humoru czy przemocy – ale takiej przerysowanej, w stylu Quentina Tarantino. Jak zaznaczają twórcy, to nie jest brutalność prawdziwego świata. Może dobrze, bo przy obecnej sytuacji geopolitycznej na świecie mogłoby to znacznie zwiększyć ciężar tematyczny serialu. Tymczasem paradoksalnie jest to optymistyczna historia. Bo nawet w zniszczonym świecie jest o co walczyć, jak choćby o rodzinę.

Czytaj więcej

„Pogromcy duchów: Imperium lodu”: Duchy żywsze niż ludzie

Z adaptacji „Diuny” do ekranizacji „Fallouta”

Pustkowia poznajemy głównie z perspektywy niewinnej i naiwnej optymistki, Lucy MacLean (Ella Purnell). Całe życie spędziła w schronowej sielance, gdzie czas najwyraźniej się zatrzymał. Schrony przeciwatomowe są w świecie „Fallouta” nazywane kryptami, a ta konkretna nosi numer 33. Nie sposób tu nie wspomnieć o nadzorcy krypty i ojcu Lucy, stanowiącym napęd dla całej późniejszej intrygi Hanku MacLeanie (Kyle MacLachlan znany z Lynchowskich „Miasteczka Twin Peaks” i „Diuny”). W pierwszym odcinku z dumą prowadzi córkę do ołtarza, ma bowiem dojść do ślubu z mieszkańcem sąsiedniej krypty 32. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem i nie zdradzając zbyt wiele, Lucy musi wyjść po raz pierwszy na zewnątrz i poznać nowy, wrogi oraz opustoszały świat.

W innej sytuacji jest Maximus (Aaron Moten), adept Bractwa Stali – paramilitarnej organizacji przypominającej zakon rycerski, której celem jest zdobywanie i ochrona przedwojennej technologii. Dręczony przez silniejszych kolegów, zmuszany do najgorszych prac, z trudem okazuje wdzięczność za ratunek w dzieciństwie i otrzymany wówczas dach nad głową.

Trzeci „bohater” serialu to łowca nagród Cooper Howard (Walton Goggins), który wydaje się typowym czarnym charakterem z westernu. Z tą różnicą, że to ghul – coś w rodzaju radioaktywnego zombi. Już na samym początku dowiadujemy się, że nie zawsze taki był. Ghule to ludzie, którzy na skutek promieniowania zyskali długowieczność kosztem oszpecenia i ryzyka zdziczenia, czyli utraty intelektu. Od wojny nuklearnej w 2077 r. minęły ponad dwa wieki. Przed nią Cooper był aktorem w Hollywood. Jego wątek pozwala poznać przyczyny tego, dlaczego świat stał się toksycznym pustkowiem. Z Howardem możemy odwiedzić plany zdjęciowe filmów i reklam, wejść na tajne spotkania tych, którzy mają inne nastawienie do gospodarki i narastającego konfliktu USA z innymi państwami, wreszcie zajrzeć do jego rodzinnego domu. Gogginsowi należy się szacunek za oddanie tej samej postaci w dwóch tak bardzo różnych wydaniach. Bo jak zaznacza w rozmowie z Lucy, jest tym samym, kim ona, tylko z dodatkiem czasu.

Na ile „Fallout” jest wierną adaptacją gry, zgodną z postapokaliptycznym uniwersum? 

Przemyślana, kontrastowa trójdzielność wątków w serialu Jonathana Nolana i Lisy Joy pozwala na strawne wprowadzanie elementów świata gry. Twórcy nie rzucają nam od razu wszystkiego w twarz. Zadbano o to, by nawet ktoś, kto nie grał w gry, miał klarowne wprowadzenie do uniwersum. Cierpliwie poczekano z wprowadzeniem tak ikonicznych dla serii stworzeń jak supermutanci czy szpony śmierci. Twórcy nie poszli po linii najmniejszego oporu i np. nie kalkowali starć bractwa z tymi samymi potworami i organizacjami, co w grach kilkukrotnie się zdarzało. A biorąc się za tak długą serię, łatwo popaść w powtarzalność. Zamiast tego, postarano się złożyć samodzielną historię, która broni się jako samodzielna opowieść.

Kwestię muzyki w serii „Fallout” należy rozpatrywać dwojako. Po pierwsze, ze względu na retrofuturyzm, naturalnie należało zadbać o licencjonowane amerykańskie utwory z środkowych dekad XX wieku. Jest też trochę nowych utworów oraz są te znane z radiostacji występujących w grach. Bing Crosby, The Platters, wreszcie Johnny Cash, i przede wszystkim The Ink Spots, których „Maybe” rozpoczęło całą serię ćwierćwiecze temu. Po drugie, to czasem mroczne, a niekiedy relaksujące ambientowe pejzaże, za które w „Falloutach” produkcji Black Isle odpowiadał Mark Morgan, w tych zaś od Bethesdy – Inon Zur. I to tym drugim kompozytorem zdaje się bardziej inspirować Ramin Djawadi, którego dziełem życia była ścieżka dźwiękowa do „Gry o tron”, a całkiem niedawno ilustrował też netfliksowy „Problem trzech ciał”. Czy ktoś, czyja twórczość od razu kojarzy się z bitwami i weselami Westeros, odnajdzie się w fantastyce naukowej? Smyczki okazują się uniwersalne. Przekornie jednak nie nadużywa on motywu przewodniego serii, a stara się stworzyć coś własnego.

Osobny temat stanowi tłumaczenie, które ja osobiście aprobuję, ponieważ zadbano o zgodność z polską nomenklaturą. Zatem „vaults” to krypty, miasto Shady Sands to pamiętająca pierwszego „Fallouta” osada Cieniste Piaski, lek przeciwko chorobie popromiennej Radaway to Antyrad. Pewną nowością może być współcześnie brzmiąca „krypciara”, oryginalnie „vault girl”. Czyżby kandydatka na młodzieżowe słowo roku? Jedną z możliwości obcowania z serialem jest włączenie lektora (Paweł Bukrewicz), co okazuje się nie takim złym wyborem. Robi się tak jakoś miło, kiedy z odpowiednią intonacją i nienaganną dykcją wypowiada on te wszystkie swojskie nazwy.

Świat się zmienia i poza wiernością translacjom gier pojawiły się nowe językowe wyzwania. W kwestii wypowiedzi niebinarnej postaci Dane z Bractwa Stali (Xelia Mendes-Jones, oryginalnie zaimki they/them) poradzono sobie końcówkami w rodzaju neutralnym, co chyba nawet bardziej niż w angielskiej wersji uwidacznia reprezentację. Była ona bardzo subtelna – nie będzie tu kontrowersji, jakie towarzyszyły serialowi „The Last of Us”, innej adaptacji gry postapo.

Czytaj więcej

„Taxi Life: A City Driving Simulator”: Taryfą przez słoneczne miasto

Czy będą kolejne sezony „Fallouta” na Prime Video?

Sezon pierwszy „Fallouta” od Amazona w pełni zasługuje na pochlebne opinie, w różnych aspektach może zadowolić zarówno fanów gier kultowej serii, jak i widzów lubiących seriale fantastyczno-naukowe. Jego oceny plasują się średnio gdzieś między 7 a 8 na 10. To dość uczciwy osąd. Dla fana serii podniósłbym oczko lub dwa wyżej, ponieważ jest to niesłychanie satysfakcjonująca rozrywka, kiedy wie się dokładnie, o co tutaj chodzi. Mam jednak wrażenie, że nawet osoby niemające pojęcia, czego dokonał przybysz z krypty 13 i niezwracające uwagi na to, że Cieniste Piaski przeniosły się o kilkaset kilometrów na mapie, będą się świetnie bawić.

Drugi sezon został już zapowiedziany, co wydaje się słuszną decyzją. To po prostu jakościowa telewizja, odziana w sprawdzoną markę serii gier „Fallout”.

Kamil Kwiatkowski (ps. Wrathu) jest zastępcą redaktora naczelnego internetowego czasopisma „Trzynasty Schron”, poświęconego postapokalipsie w kulturze, z naciskiem na serię „Fallout”. Jest również redaktorem w czasopismach „LandsbergOn” i „Młody Lubuszanin”, gdzie promuje młodych twórców ze swojego rodzinnego województwa. Z wykształcenia tłumacz, z zawodu nauczyciel angielskiego, hobbystycznie muzyk

W charakterystyczną dla gry „Fallout” postnuklearną przyszłość Ameryki wprowadziły nas Interplay Entertainment i Black Isle Studios (odpowiedzialni także za inny klasyk „Planescape: Torment”). Pierwsze „Fallouty” były komputerowymi grami fabularnymi, rozgrywanymi z perspektywy rzutu izometrycznego, a ludziki miały kilkadziesiąt pikseli na krzyż. Ich siłą były dialogi, zadania do rozwiązania na przeróżne sposoby i unikatowa, postatomowa, retrofuturystyczna estetyka. Kolejne lata przyniosły problemy finansowe i prawa do serii zostały sprzedane firmie ze wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych, Bethesda Softworks. To studio odpowiedzialne za serię gier fantasy „The Elder Scrolls”, której historia sięga jeszcze dalej, aż do 1994 r. Już wtedy projektantom z Bethesdy zależało na widoku pierwszoosobowym i trzecim wymiarze. Nic więc dziwnego, że w 2008 r., gdy premierę miał „Fallout 3”, Pustkowia mogliśmy zobaczyć właśnie w takiej odsłonie. Zresztą rynek gier się zmieniał i trzeba było jeszcze wielu lat, by tradycyjne cRPG-i wróciły do łask. Seria „Fallout” doświadczyła tych wszystkich zmian – od przejścia w 3D, przez wersje konsolowe, mobilne spinoffy, po zjawisko gier jako usług z ciągłymi aktualizacjami i mikropłatnościami.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku