Liczący sobie 40 lat „Pogromcy duchów” uchodzą za wzór filmu rozrywkowego. Pomysłowego, zabawnego, efektownego, wciąż bawiącego publiczność podczas telewizyjnych powtórek. Być może należałoby go – niczym wzorzec kilograma – odlać w platynie i złożyć w Sèvres pod Paryżem. Dziwne jest jednak to, że tak trudno powtórzyć jego sukces.

W 2016 r. do kin trafił „Ghostbusters. Pogromcy duchów”, często nazywany kobiecą odsłoną serii. Zmiana płci nie podbiła widowni, a obraz uznano za nudnawy i nieśmieszny. Nieco lepsze opinie zebrał film „Pogromcy duchów. Dziedzictwo”, który z jednej strony stawiał na młodzieżowych bohaterów, z drugiej zaś przesycony był nostalgią. Nie wszystkim jednak odpowiadało, że akcję filmu przeniesiono z Nowego Jorku na głęboką prowincję.

Czytaj więcej

„Mała karczma”: Gobliny i elfy w karczmie

Akcja „Ghostbusters: Imperium lodu” ponownie toczy się na Manhattanie, gdzie bohaterowie filmu sprzed trzech lat mają teraz swoją siedzibę. Wciąż trudnią się łapaniem duchów, jednak natrafiają na „niepokonanego” przeciwnika, którego oczywiście muszą pokonać.

Scenarzyści wprowadzają do uniwersum nowe, zupełnie niepotrzebne elementy (choćby urządzenie do przechodzenia w świat duchowy), ściągają też na pomoc bohaterom gwiazdy pierwszej części, tej sprzed 40 lat. Najgorsze, że niewiele mają do powiedzenia o poszczególnych postaciach. Kłopoty nastolatków traktują po macoszemu, a o problemach dorosłych właściwie nie wspominają. Jak takich delikwentów polubić? Zabrzmi to kuriozalnie, ale w duchach z „Ghostbusters: Imperium lodu” więcej jest życia niż w ludziach.