Kto zyska na tym, że Polska się zbroi? "Politykom trzeba patrzeć na ręce"

Kolosalne zakupy zbrojeniowe to dla naszego kraju szansa, ale i wyzwanie. Oszczędności mogą się tu okazać pozorne, a rzekomy sukces – wydmuszką. Jak się w tym połapać?

Publikacja: 05.04.2024 10:00

Produkcja sprzętu wojskowego stanowi specyficzną gałąź przemysłu, która nie podlega w pełni wolnej g

Produkcja sprzętu wojskowego stanowi specyficzną gałąź przemysłu, która nie podlega w pełni wolnej grze rynkowej. Na zdjęciu wojskowe szkolenie obronne z udziałem Polski i Korei

Foto: WOJTEK RADWANSKI / AFP

W lutym Polskę odwiedził prezes Lockheed Martin (największy koncern zbrojeniowy świata) James Taiclet. W podobnym czasie miała miejsce wizyta delegacji koreańskiej na której czele stał minister DAPA (Administracja Programów Zakupów Obronnych) Eom Donghwan. Z kolei w marcu nad Wisłę przybyła kolejna grupa urzędników i przedstawicieli przemysłu z Korei tym razem przewodził jej wiceminister obrony Republiki Korei Sung Il Skąd takie nagłe wzmożenie związane z przemysłem obronnym w Polsce? Wszystko wiąże się ze zmianą rządu nad Wisłą. A ściślej z dwoma działaniami nowych władz. Z jednej strony zapowiedziano audyt podpisanych dotychczas umów zbrojeniowych, a z drugiej Donald Tusk odbył podróż do Berlina i Paryża, zapowiadając większą kooperację przemysłową z Europą.

Czy jesteśmy aż tak ważni na światowej mapie przetargów zbrojeniowych? Nawet nie zdajemy sobie sprawy jak bardzo. Od sprawności naszego państwa zależy, czy będą to jedynie drogie zakupy obronne, czy jednocześnie staną się one jedną z dźwigni naszego rozwoju. Na drodze do tej drugiej opcji stoi jednak wiele zakrętów i pułapek.

Można bez cienia wątpliwości powiedzieć, że wzmożenie zakupowe polskiego MON, jakie obserwujemy w ostatnich latach, jest bezprecedensowe w skali świata. Nikt nie zamawia obecnie takich ilości sprzętu w każdej możliwej kategorii. Jeżeli spojrzeć na czołgi, armatohaubice (ahs) czy wieloprowadnicowe wyrzutnie rakietowe (z ang. MLRS), nasze zakupy przewyższają sumarycznie pozostałe prowadzone obecnie postępowania. Jest to oczywiście wynikiem skali zaniedbań ostatnich 30 lat oraz zagrożenia, przed jakim stoimy. Musimy sobie jednak uzmysłowić, jak wielki kawał tortu leży na stole. Nie może więc dziwić zarówno zainteresowanie ze strony zagranicznych korporacji, jak i napięcia wewnątrz kraju na linii przemysł–wojsko.

Czytaj więcej

Przeklęte ćwiczenia wojskowe, czyli jak traktujemy państwo

Polska należy do pierwszej ligi sił pancernych państw NATO w Europie

Trzeba kupić dużo, dlatego że dotychczas zamawialiśmy dramatycznie mało. Z kolei zrobienie tego średnio, tak w sam raz, jest najgłupszym z możliwych wyborów. Żeby to wytłumaczyć, posłużę się przykładem czołgów i MLRS.

Jeżeli chodzi o liczbę pojazdów, Polska należy do pierwszej ligi sił pancernych państw NATO w Europie, jedynie Turcy i Grecy wyprzedzają nas w tej kategorii. Sytuacja za naszą wschodnią granicą spowodowała potrzebę całkowitej wymiany generacyjnej posiadanych pojazdów. W czasach, kiedy na terenach dawnych zakładów PZL-Wola (produkujących niegdyś silniki czołgowe) stoi osiedle mieszkaniowe, a Bumar-Łabędy jest cieniem dawnego producenta pancernego, niezbędne są zakupy za granicą. Powstaje pytanie, jak to zrobić, żeby nie tylko kupić, ale i mieć jeszcze coś z tego.

Jeżeli mowa o sprzęcie wojskowym, to koszt jego zakupu stanowi mniej niż jedną trzecią tzw. kosztu cyklu życia. Nieważne, czy mowa jest o samolotach, czołgach lub ahs – wszystkie te urządzenia trzeba poddawać serwisowi, cyklicznym naprawom oraz modernizacji. Dlatego przy zakupach większej ilości sprzętu zazwyczaj negocjowane jest ustanowienie zdolności obsługi na miejscu, a nawet częściowej produkcji. Pozwala to zarówno na pozostawienie części kosztów użytkowania we własnej gospodarce, jak i dostarczenie jej nowych kompetencji.

Tak stało się w przypadku czołgów Abrams, których zamówiliśmy 366 sztuk. W Poznaniu powstanie dzięki temu centrum kompetencyjne pozwalające na obsługę polskich, ale i stacjonujących w Europie amerykańskich abramsów.

W przypadku koreańskich K2 sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana. Podpisana jest umowa ramowa, która stanowi niezobowiązujący wyraz woli stron, na dostawę 1000 K2 oraz umowa wykonawcza na dostarczenie pierwszych 180 czołgów K2 GF(gap filler). Wszystko poza tym pozostaje w stanie negocjacji – ustanowienie zdolności do obsługi i produkcji uzależnione jest od liczby zamówionych maszyn. Mówiąc w skrócie, możemy albo domówić jeszcze parę setek i płacić jak za zboże za ich obsługę, a za 30 lat szukać kolejnego czołgu za granicą, albo kupić pełną liczbę i przywrócić w krajowym przemyśle zdolność produkcji czołgów. Wszystko rozbija się o warunki, jakie jesteśmy w stanie wynegocjować.

Kiedy pojawiły się pomysły zakupienia przez Wojsko Polskie 500 wyrzutni M142 HIMARS, wielu pukało się w głowę. Potem do tych planów dołożono kolejne setki koreańskich K239 Chunmoo. Realizacja tych ambitnych planów z dnia na dzień z pozycji braku wojsk rakietowych przeniosłaby nas na pozycję lidera w tej kategorii uzbrojenia. Jakkolwiek liczbę 500 amerykańskich wyrzutni, przyjętych na uzbrojenie pod oznaczeniem Homar-A, należy traktować jako plan maksimum, to nie o konkretne liczby tutaj chodzi, lecz o pozycję negocjacyjną co do transferu technologii. Czyli przeniesienia do Polski produkcji jak największej części podzespołów z naciskiem na amunicję.

Nośnik w postaci samochodu ciężarowego, kontener startowy i sama wyrzutnia są stosunkowo prostymi elementami, których produkcję bez problemów oddała polskiemu przemysłowi tak strona koreańska, jak i amerykańska. Gra toczy się o zakres produkcji w kraju rakiet do obu systemów. One bowiem głównie stanowią o kosztach, technicznym zaawansowaniu oraz skuteczności tej broni. Jakkolwiek wytwarzanie u nas balistycznych pocisków ATACMS czy KTSSM, posiadających ciężkie głowice i zasięg 300 km, należy uznać za marzenie ściętej głowy, o tyle podstawowe pociski GMLRS czy koreańskie 239 mm będące końmi roboczymi systemu, bo to precyzyjne rakiety o zasięgu ok. 80 km, powinny powstawać nad Wisłą.

Huta Stalowa Wola pokazuje, jak łatwo zaprzepaścić szanse w zbrojeniówce

Zakup licencji, rozwinięcie produkcji i odbiór setek sztuk sprzętu to jednak nie jest wszystko. Nawet taki wielki sukces i ustanowione zdolności produkcyjne można częściowo zaprzepaścić poprzez pozorne oszczędności i brak wizji. Pokazuje to przykład Huty Stalowa Wola (dalej HSW) oraz ich sztandarowego produktu, czyli ahs Krab, czy raczej należałoby powiedzieć Dywizjonowego Modułu Ogniowego Regina stanowiącego system.

Na przełomie lutego i marca mogliśmy obserwować gorszące sceny kłótni pomiędzy Agencją Uzbrojenia a Polską Grupą Zbrojeniową wokół zamówień na ahs Krab z umowami dotyczącymi koreańskich K9 w tle. A mowa tutaj o podpisanej w sierpniu zeszłego rokus umowie ramowej na dostawę… 672 dział K9 w latach 2025–2027 (sic!) Można zapytać, dlaczego jeśli mamy świetny produkt zbierający liczne pochwały w Ukrainie, to musimy robić ogromne zakupy w Korei?

Żeby to zrozumieć, musimy cofnąć się do lat 90. ubiegłego wieku. III RP poza problemami gospodarczymi i innymi słabościami po PRL-u odziedziczyła rozwinięty przemysł zbrojeniowy. HSW, czyli przedsiębiorstwo posiadające tradycję produkcji artyleryjskiej sięgające II RP i Centralnego Okręgu Przemysłowego, w 1993 r. dopiero co zakończyła seryjną produkcję nowoczesnej na ówczesne czasy ahs 2S1 Goździk w sowieckim kalibrze 122 mm. W latach 1983–1993 na licencji wyprodukowano w Polsce 602 sztuki tego działa. Z kolei zakłady Bumar-Łabędy z Gliwic produkowały podówczas czołgi T-72 oraz PT-91, współpracując ściśle z ośrodkiem badawczym OBRUM Gliwice, a także opracowywały własne platformy pancerne, takie jak np. SPG-1M Kalina czy ww. PT-91.

Aspirująca do NATO Polska postanowiła wprowadzić do uzbrojenia nową ahs w natowskim kalibrze 155 mm. Po przeprowadzeniu procesu planowania oraz testów zachodnich rozwiązań w 1999 r. podpisano umowę licencyjną na produkcję systemu wieżowego brytyjskiej ahs AS-90 przez HSW, a podwozia opracowane przez OBRUM Gliwice miał produkować Bumar-Łabędy.

Program od początku przeżywał wzloty i upadki, dość powiedzieć, że Brytyjczycy po drodze zrezygnowali całkowicie z produkcji AS-90 i współpracy z Polską (co wymusiło zaprojektowanie i wdrożenie do produkcji wielu drobnych elementów przez HSW). Z kolei pozbawiony większych zamówień zakład w Gliwicach zaczął podupadać. Dostarczone do testów podwozie okazało się nie spełniać wymagań wytrzymałościowych, w związku z czym podjęto decyzję o zakupie licencji na podwozie ahs K9 z Korei.

Ostatecznie pierwszą umowę na zakup krabów dla WP podpisano dopiero w grudniu 2016 r. Jednak liczba zamawianego sprzętu była tak niewielka, że wliczając w to 24 przedseryjne działa, do 2022 r. dostarczono… 80 krabów, co daje 16 sztuk rocznie. Do tego trzeba doliczyć 90 kolejnych już zamówionych, których produkcja została wstrzymana z powodu przerzucenia całych mocy produkcyjnych na zamówione przez Ukrainę 54 kraby.

Suche liczby mogą nam mówić niewiele, więc należy je z czymś zestawić. Z dnia na dzień konflikt za naszą wschodnią granicą postawił Polskę przed koniecznością wymiany całej floty ahs 2S1 Goździk (w 2021 r. WP miało ich na stanie 227 sztuk) oraz stworzenia dodatkowych jednostek artylerii. Papier wiele przyjmie, ale nie można wymagać od zakładu, który dostawał homeopatyczne zamówienia i został dopiero w ostatnich latach wsparty finansowo, żeby masowo produkował uzbrojenie. Nie możemy dodatkowo zapominać, iż poza krabami HSW wyprodukować ma m.in. około 1000 BWP Borsuk. Nie problem coś zaprojektować, schody zaczynają się wtedy, gdy trzeba to wprowadzić do masowej produkcji. Reasumując, przez pozorne oszczędności doprowadzono do sytuacji, w której wprowadziliśmy na uzbrojenie świetny produkt krajowy, którego jest tak mało… że musimy dopłacać za zakup zagranicznego, wcale nie lepszego sprzętu, fundując Koreańczykom uruchomienie trzeciej linii produkcji ahs K9. Historia ta uczy też, że sam zakup licencji wraz z dużą liczbą sprzętu nie wystarczy do utrzymania zdolności produkcyjnych. Niezbędne jest stałe wspieranie zamówieniami oraz środkami na badania i rozwój.

Czytaj więcej

Szykowanie się na wojnę z Rosją i dostatnie życie? To się da pogodzić

Kraje UE lobbują przede wszystkim na swoją korzyść

To jednak nie wszystko. W polityce międzynarodowej, podobnie jak w życiu, chęć wydania mnóstwa pieniędzy powoduje znalezienie wielu nowych „przyjaciół”. Nie inaczej jest w przypadku naszych zakupów zbrojeniowych. Ogromny tort do podziału ściągnął chętnych na uszczknięcie czegoś z niego. Z pewnością w tej kategorii należy postrzegać pojawiające się w zeszłym roku medialne lamenty nad tym, że Polska nie uczestniczy w programie tzw. europejskiej tarczy. Był to oczywisty wynik lobbingu zagranicznych firm, które zawiedzione były tym, że przed nosem przeszły im ogromne sumy na budowę systemu obrony przeciwlotniczej w Polsce.

Tutaj trzeba sobie uświadomić, że nowoczesne systemy obrony przeciwlotniczej należą po marynarce wojennej i lotnictwie do najdroższych rodzajów uzbrojenia, dodatkowo obszar był tak zaniedbany, że budujemy go de facto od nowa. Szkopuł w tym, że w naszym kraju trwa już wdrażanie rozwiązań wykorzystujących amerykańską i brytyjską technikę wspartą siłami polskiego przemysłu m.in. w zakresie wytwarzania radarów (programy „Wisła”, „Narew” i „Pilica+”). Albion oferuje nam szeroki udział w produkcji i dalszym rozwoju pocisków rodziny CAMM. Zastrzeżenia podnoszone były szczególnie przez polityków obecnej ekipy rządzącej, stąd nie może dziwić, przyjazd prezesa Lockheed Martin (zapewniającego wyrzutnie i pociski Patriot dla programu „Wisła” oraz system dowodzenia ICBS scalający całą obronę przeciwlotniczą) po zapowiedziach zwiększenia zaangażowania w projektach europejskich. Innym dyskutowanym powodem wspomnianej wizyty mogą być lobbowane przez Boeinga (największego amerykańskiego konkurenta LM w dziedzinie lotniczej) pomysły na zakup myśliwców przewagi powietrznej F-15EX przez Polskę. Co razem z postulowanym zakupem 96 śmigłowców szturmowych AH-64 stanowiłoby poważną pomoc dla znajdującego się w trudnej sytuacji Boeinga. Obie maszyny są niezwykle drogie w utrzymaniu, dlatego pojawiają się poważne wątpliwości co do celowości ich zakupu, szczególnie jeżeli chodzi o F-15.

Na stole jest dokupienie np. większej liczby F-35 lub F-16, co z kolei jest w interesie LM. Ponadto pojawiają się również pomysły zakupu samolotów europejskich Eurofighter Typhoon.

Wbrew medialnym doniesieniom nie brakuje chętnych, aby udzielić nam kredytów na uzbrojenie 

Jak widać, chętnych na oferowanie nam sprzętu nie brakuje. Nie brak też, wbrew medialnym doniesieniom, zainteresowanych udzieleniem nam kredytów na owe uzbrojenie. W lutym koreański parlament zaktualizował ustawę pozwalającą na zwiększenie o 60 proc. kapitału państwowego banku inwestycyjnego Korean Eximbank, co umożliwi podniesienie limitu kredytowego na polskie zakupy. Z kolei prezydent Andrzej Duda i premier Donald Tusk wrócili z USA do Polski z opcją na kolejną pożyczkę w wysokości 2 mld dol.

Problem leży gdzie indziej, a mianowicie w rozsądzeniu racji pomiędzy wojskiem a polskim przemysłem. Gigantyczne pieniądze wydawane na zbrojenia mogą z jednej strony stanowić istotny impuls rozwojowy, jednak z drugiej strony ich najważniejszym celem jest zapewnienie Polsce bezpieczeństwa w dynamicznie i negatywnie zmieniającym się otoczeniu międzynarodowym. Niedoinwestowany przez lata polski przemysł zbrojeniowy reaguje alergicznie na wszelkie zakupy za granicą. Z kolei MON, który po wielu latach zaniedbań skokowo zwiększył wydatki, ma wyśrubowane wymagania, zainteresowany jest szybkim dostarczeniem dużych ilości wysokiej jakości sprzętu, czego traktowany po macoszemu krajowy przemysł często nie jest w stanie zrobić.

Produkcja sprzętu wojskowego stanowi specyficzną gałąź przemysłu, która nie podlega w pełni wolnej grze rynkowej. W skali świata przedsiębiorstwa zbrojeniowe budują swoje przewagi na stabilnych i dużych zamówieniach od własnych państw oraz na hojnych dotacjach w zakresie badań i rozwoju. „Wyhodowane” w cieplarnianych warunkach, dopracowane i produkowane masowo uzbrojenie dopiero w dalszej kolejności oferowane jest klientowi zagranicznemu. Z kolei w Polsce przez wiele lat zamawiano niewiele albo wcale, a przemysł oskarżano o brak konkurencyjności i sukcesów eksportowych.

Oczywiście, mamy przykłady sukcesów prywatnych przedsiębiorstw, takich jak gdyńska APS czy WB Electronics, jednak one stanowią swoistego rodzaju wyjątek od reguły. Z całym szacunkiem i podziwem dla ich produktów oraz rozwoju, skala ryzyka i potrzeb inwestycyjnych pomiędzy systemami dronowymi i antydronowymi a sprzętem ciężkim jest nie do porównania.

Dopiero co przez polskie media przetoczyła się afera związana z rozdysponowaniem środków w ramach europejskiego programu rozwoju produkcji amunicji artyleryjskiej kalibru 155 mm. Okazało się, że polskie podmioty uzyskały ułamek procentu całej sumy, podczas gdy niemieckie i francuskie firmy oraz ich kooperanci zgarnęły większość środków. Kiedy kurz opadł, okazało się, że… polskie podmioty nie mają ani zdolności do absorbcji tych środków, ani kapitału na wymagany wkład własny. Nie da się w kilka lat odkręcić wieloletnich zaniedbań.

Do tego wszystkiego dochodzi kłębowisko lobbystów oraz interesów międzynarodowych. Dlatego informacje o koniecznych zakupach zbrojeniowych, potrzebach wojska, zaletach czy wadach sprzętu warto przyjmować z chłodną głową, ponieważ wpisują się w strategie negocjacyjne stron. Przed Polską stoi zarówno wielka szansa, jak i ogromne wyzwanie. Naszą rolą jako obywateli i podatników jest patrzenie władzy na ręce. A kiedy na stole są miliardy dolarów, a materia sprawy jest skomplikowana, nie jest to wcale takie proste. Pozorne oszczędności mogą się odbić czkawką, a to, co jest przedstawiane jako wielki sukces, potrafi być jedynie wydmuszką. Chłodna głowa i dostrzeganie niuansów – tylko tyle nam pozostaje.

Kamil Wons

Politolog i historyk związany z czasopismem „Pressje” i Klubem Jagiellońskim.

W lutym Polskę odwiedził prezes Lockheed Martin (największy koncern zbrojeniowy świata) James Taiclet. W podobnym czasie miała miejsce wizyta delegacji koreańskiej na której czele stał minister DAPA (Administracja Programów Zakupów Obronnych) Eom Donghwan. Z kolei w marcu nad Wisłę przybyła kolejna grupa urzędników i przedstawicieli przemysłu z Korei tym razem przewodził jej wiceminister obrony Republiki Korei Sung Il Skąd takie nagłe wzmożenie związane z przemysłem obronnym w Polsce? Wszystko wiąże się ze zmianą rządu nad Wisłą. A ściślej z dwoma działaniami nowych władz. Z jednej strony zapowiedziano audyt podpisanych dotychczas umów zbrojeniowych, a z drugiej Donald Tusk odbył podróż do Berlina i Paryża, zapowiadając większą kooperację przemysłową z Europą.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi