Siostry lubią gadać o śmierci

U nas jak człowiek u siebie umiera, to cała wioska tam idzie. I śpiewa się, i różaniec się mówi.

Publikacja: 29.03.2024 17:00

Siostry lubią gadać o śmierci

Foto: materiały prasowe

Śmierć? A ja by mogła o tym mówić bezustannie. Nie boję się. Nic. Samego przejścia może. Ale to się chyba każdy trochę lęka. Są ludzie, co unikają tematu. Pamiętam sąsiadkę, jak jeszcze u rodziców mieszkałam. Kiedy tylko rozmawiali o umieraniu, już jej nie było. Nie chciała o tym słuchać. A przecież trzeba być przygotowanym.

Jak ja z wieczora kładę się spać, już rozebrała się, zmęczona, w tej samej bluzce, co chodziła, myk, do łóżka, albo w byle jakiej piżamie i tak o, leżę, to zastanawiam się, a jak ja umrę? Nie, myślę, trzeba wstawać i ubierać się ładnie, w koszulę nocną, żeby jak odkryją mnie, to jakoś wyglądać.

I trzeba ogarnąć trochę, żeby na stoliku porządek był. Bo może karetkę będą wzywać, to żeby doktór miał gdzie papiery rozłożyć. Takie myśli mam. Nie ze strachu, że śmierć przyjdzie, tylko żeby kłopotu nie zrobić. Ale najgorzej, myślę, że drzwi u mnie takie wąskie. No jakżeż oni wyniosą mnie? Ej, tam, toż chłopy mocne, drzwi zdejmą. Poradzą sobie.

Wikary pyta czasem: I jak, lepiej już? No, proszę księdza, różnie, człowiek popłacze, ponarzeka, pomodli się. I tak w koło. To znaczy, że normalnie, mówi wikary. Jak w każdym domu, w każdej rodzinie.

Czytaj więcej

„Amerykańska fikcja”: Oscarowy film bije w poprawność polityczną i terror trendów

Żegnam cię, mój świecie wesoły

Minęło dziewięć dni, jak sąsiadka umarła. Trzy lata starsza ode mnie, w domu życie zakończyła. U nas jak człowiek u siebie umiera, to cała wioska tam idzie. I śpiewa się, i różaniec się mówi. Trumna stoi w pokoju. Na stole, otwarta, obok kwiaty i świece zapalone. Rodzina i sąsiady dookoła, modlą się ludzie. Sami śpiewamy, bez instrumentów. Teksty z domu przynoszę. Odbitek dużo mam, może pani wziąć. A to ktoś ręcznie przepisał. I litania za zmarłych też jest, zobaczy pani.

Niektórych pieśni nawet i nie znam. To na przykład: „Żegnam cię, mój świecie wesoły”. Śpiewać nie umiem, ale gdzieś słyszałam. W radio może? Nie, na pewno nie. Tam takich smutków nie dają. Ludzie nie życzą sobie teraz takich żałosnych słów słuchać. Starsze kobiety pewno śpiewały.

A to na melodię „Boże, coś Polskę” idzie. A to, nie wiem, czy potrafię nutę złapać… „Matce od córki odłączyć się trzeba, brat z bratem, ojciec z synem się rozstaje…”

To też takie straszne, mocne… Jak chce pani, to bierze. Śpiewnik mojej teściowej też. Kto to będzie tu trzymał? Toż jak umrę, to młode wszystko popalą.

A potem na samochód pogrzebowy trumnę stawiają i pod krzyż odprowadzają. Żeby zmarły nie wracał i spokój miał. Żeby nie kołatał się między ziemią a niebem. Samochód jedzie powolutku, klapa odkryta, rodzina idzie, sąsiady. Krzyż stoi na końcu wioski, na wzgórku, cztery lipy potężne dookoła. Postawił go tutejszy, co do wojska carskiego nie chciał iść. Na dwadzieścia pięć lat brali wtedy. Kto by to przeżył? Ale wrócił. I te lipy posadził, i ten krzyż w ziemię wbił.

Pięćdziesiąt osób pewnie szło, choć to przed południem było. Bo trzeba iść, nawet jak zadra jaka w sercu. Bo winy trzeba darować.

Ale i u nas już we wsi połowa pustych domów. I tu zwyczaj powoli zanika. Dużo ludzi w szpitalu umiera, wtedy prosto do domu pogrzebowego wiozą, już gotowego do kościółka przywożą. Wtedy to tylko różaniec przede mszą.

Stypa jest po pogrzebie, sąsiady przygotowują. I potem druga, po dziewięciu dniach, dla tych, co na różaniec przychodzą.

Jak moja teściowa życie kończyła, rano było. Mąż powiózł bańkę mleka do mleczarni, dzieci do szkoły poleciały, sama zostałam w domu, a ona mi umiera. To ja zaraz po sąsiadkę. Oporządzilim, posprzątalim. Potem na plebanię po sztandar. Stawia się go przy drodze, to każdy już wie, że ktoś w tym domu skonał.

Trumnę człowiek z katalogu wybierze

Sztandar dawniej czarny był, z czaszką trupią, koście na krzyż złożone. Teraz Chrystus Zmartwychwstały niciami wyszyty. I pieśni o zmartwychwstaniu teraz śpiewają. Milej tak. A dawniej bywało, że rodzina mówi: Kobiety, zlitujcie się, nie śpiewajcie tego, bo tych słów wytrzymać nie można. O karze boskiej było, o sądzie. O Boże, jakie straszne! I długie takie, że nie sposób prześpiewać. Ale kiedyś całą noc przy zmarłym siedzieli. Teraz wszystko szybko. Ludzie nie chcą czy boją się… Nie wiem.

Dawniej zmarłego trzy dni w domu trzymali, nie było możliwości, żeby inaczej. Upał, nie upał, musiało tak być. Inaczej wyklęte byliby na wsi. Pobyło się, pomyślało. Teraz przyjadą, w worek zabiorą. Ten worek najgorszy. Przeraża.

Za to jaka wygoda teraz, trumnę człowiek z katalogu wybierze! Dawniej deski rodzina miała swoje albo u stolarza kupowało się. Cała wieś słyszała, jak heblował, młotkiem stukał, gwoździami zbijał.

Jak mój zalecał się do mnie, jak po roku czasu zaczęli już rozmawiać poważnie, to obiecywał dla mnie, że nawet papierosy rzuci. Ale jego matka pytała mnie po naszemu, po chachałacku: „A czy ty, detyno, wiedajesz szo on lubit popywaty?”. A ty dziecko wiesz, że on pije? Toż wiem, mówię, bo i ludzie gadają, i widziałam nieraz. Ale co, Janek się dla mnie podobał to i poszłam za mąż. Ślub był na drugi dzień Bożego Narodzenia.

Już jedenaście lat, jak umarł. W szpitalu. Autobusem rano pojechałam do niego. Zachodzę, a on jakiś taki śpiący, ale oczy otworzył, uśmiechnął się. A co tam, pyta. Jakby chciał powiedzieć: a co tam w domu? Już nic więcej nie odezwał się, oczy zamknął. Ale uśmiech taki miał ładny, że póki będę żyła, tego uśmiechu na tym łóżku śmiertelnym nie zapomnę. Przyjechała córka, bidna, pierwszy raz widziała, jak człowiek umiera. Spłakała się. Z jednej strony łóżka stoi ona, ja z drugiej i trzymamy go za ręce. Poty straszne miał. Poty i poty. Chusteczkę na czoło kładłam, pod kran biegnę wypłukać zimną wodą i znowu na czoło. Przychodzi lekarz, widzi, że tak płaczemy, wywołuje nas na korytarz. Panie, mówi, nie wolno przy umierającym tak rozpaczać! Normalnie się zachowywać, opowiadać, co się dzieje w domu. On słyszy. Nie wiemy na pewno, ale na dziewięćdziesiąt dziewięć procent to tak.

Próbowałyśmy się opanować. Zaczynamy rozmawiać, ale łzy same napływają, coś tak dusi. Trudne to było. Dwudziesta pierwsza wybiła, godzina Apelu Jasnogórskiego. I w tej godzinie życie skończył.

Trzeba było się spodziewać tego umierania, więc zawsze świecę brałam z domu. A tego dnia akurat zapomniałam. Poleciałam do pielęgniarek, proszę o gromnicę. Miały w szufladzie. Ile on tam poleżał? Zaraz przyjechali wózkiem, w czarny worek wsadzili. Przy moich oczach.

Mówił, że nie boi się umierać, ale chciałby jeszcze zobaczyć, co na świecie będzie się działo i co to z wnuków naszych wyrośnie. Bo dziewięcioro mamy.

Trumnę ze szpitala do domu przywieźli. Do pokoju wnieśli, ludzie przyszli, pomodlili się, pośpiewali. Ja też śpiewałam. Siostra moja pyta: jak ty możesz? A ja już swoje wypłakałam. Pośpiewam, mówię, bo on lubił śpiewać. Z wojska mu zostało. Głos miał, zawsze śpiewał, jak obrządek na podwórzu robił. Złościłam się. Janek, przestań! Sąsiady pomyślą, że pijany jesteś!

Sam też chodził żegnać ludzi. Wierzący był. Czasem jak zapił w sobotę, to nie poszedł. A, nie pójdę, mówił, bo z gardła jedzie. Lubił do kieliszka zajrzeć, oj, lubił. Ale jak zmarnował kilka dni przy butelce, to nadrobić chciał. W pocie czoła. Dwadzieścia hektarów ziemi było i kosą kosić trzeba, i snopy wiązać. Zdrowie miał.

Trzydzieści mszy za zmarłego

Córki mnie nieraz wyściskają, mamo, ty żelazne zdrowie masz. Jak ty to wytrzymałaś? Szóstka dzieci, ani prądu, ani wody, studnia daleko. Nanosić wiader, na kominku zagrzać, dzieciaki umyć. Spaliśmy wszyscy w jednym pokoju, łóżka, łóżeczka dookoła. A w drugim teściowie. Dziesięć osób w tym domku! Mamo, ty sobie nie rób wyrzutów. Ty za życia święta, że nas wychowałaś w takich warunkach. A zawsze, mówią, broniłaś, jak nas ojciec pasem chciał lać.

Nie bardzo lubię czytać, nie wiem za dużo. Dwadzieścia lat miałam, jak poszłam za mąż, dzieci sypały się jedno za drugim, to był czas czytać? Tam poleciała do prosiaków małych, tu kurczaki, tu dzieciak. I wyprać, i ugotować, a babskiej roboty w domu nigdy dość. Teściowa, póki mogła, szła w pole, a ja nieraz aż płakałam. Wypuśćcie mnie z tego domu, choć na trzy godziny! A teściowa po chachłacku: Jak ja zostanę, to tylko dziećmi się zajmę. A ty i ugotujesz, i upierzesz. Ty wszystko zrobisz. Zostań.

Syna najstarszego pochowałam latem. Za granicą znaleźli nieprzytomnego. Długo nie wiedziałam, co się z nim dzieje. Czułam, że coś nie tak. A on wypadek miał. Dwa miesiące leżał na OIOM-ie w Niemczech, potem już przewieźli do Warszawy. Lekarz pyta, czy podtrzymywać to życie, póki się da, czy może odłączyć od aparatury. Niech odłącza, mówię, i niech umiera. Na trzeci dzień dał znać, że syn nie żyje już.

Trudno było zasnąć, modliłam się całą noc. Płakałam.

Dziś zdawało mi się we śnie, że ja dla tego zmarłego syna paczkę robię. Szykuję, zawijam, jeszcze to, jeszcze tamto. Jak to matka. Mówię do kogoś, że to będzie dla Jurka. Obudziłam się i myślę, że on jeszcze dobrej paczki modlitwy potrzebuje. Tak to sobie skojarzyłam.

Codziennie jadę rowerem do kościoła. Postanowienie mam, żeby przez trzydzieści dni jeździć. To się nazywa gregorianka, trzydzieści mszy za zmarłego. Mnie nie stać, żeby gregoriankę u księdza zamówić. Z wikarym rozmawiałam, bo nie wiem, czy to się liczy, czy to ważne, jak ja tak sama się modlę?

Tydzień czasu płakałam na okrągło. Nie chciałam odzywać się. Rozpaczy się poddałam. Daj spokój, mówi siostra, toż już pochowała, już koniec. Musisz z tym zgodzić się i z tym żyć.

Czytaj więcej

Zmarł Jerzy Jarzębski. Bronił obecności Schulza w Drohobyczu. Objaśniał Gombrowicza

Oczy łzami zapływają

Kremacja była. To nowe tu takie, w parafii dopiero drugi pogrzeb z urną. I dla mnie trzeba było to przeżywać! Miejsca nie mogłam sobie znaleźć. Nie jadłam, nie spałam, bo najpierw myślałam, że z tym czarnym workiem ciało na żywy ogień kładą. Boże kochany, jak to tak? Wezmą potem garść prochu, a reszta tam walać się będzie? Dopiero jak syn mi wytłumaczył, że to inaczej, jak na filmiku pokazał, to jakby kamień z serca spadł. Chociaż wstyd było przed ludźmi, że nie trumna, tylko puszka stoi.

Czas rany goi, lepiej już, ale jak sobie przypomnę, że nigdy nie zobaczę, głosu nie usłyszę, to oczy łzami zapływają. Ksiądz mówi, że nie może się człowiek wierzący rozpaczy poddawać. Zbytnio rozpaczać to nawet grzech. Niech pani myśli, tak mówi ksiądz, że się kiedyś z nim w niebie spotka. Myślę tak. Ale czasem i wątpię. Bo to się w głowie nie mieści. To trudno pojąć.

Ciężko było spotykać ludzi. Nawet na różaniec nie zapraszałam. Wstydziłam się, bo drugi syn butelkę adoruje. Przyjdzie, uwali się, nawet nie zobaczę kiedy. Śpi, charczy to jak tu ludzi do domu prosić… I teraz zniknął bez śniadania. Wyparował, a zupa stoi. Jak zaczął na sylwestra, tak przestać nie może. To choroba nie lada, zdaje się, że człowiek rozum ma, a głupoty takie robi.

Ciągle kaszlę. Od serca ten kaszel. Nie odpuszcza od paru lat. Siły nie te, zdrowie nie te. I brak tej chęci. Leczę się, tabletkę łykam codziennie. Syn zdrowia nie dodaje. I tak się dziwią niektórzy, że jakoś sobie radzę.

Żyję od renty do renty i jego utrzymuję, bo bezrobotny. Zarobi przelotnie gdzieś, to się napije, na dom nie daje. Szkoda mi go. Nie ma żony, nie ma dzieci, to kto jego pocieszy i przygarnie, jak nie matka? Córki się gniewają, mamo, twarda powinnaś być. Wymagać. Ale matki serce inne niż siostry. Ty z nim nie mieszkasz, mówię, to łatwo ci gadać.

Ja nigdy takich kwiatów nie widziałem

Tylko my dwie z siostrą już zostały, a jeszcze trzech braciszków było. I takie życie my z siostrą przeżyły, że nigdzie stąd nie jeździły. Do Częstochowy tylko raz, autokarem.

Siostra moja córkę pielęgniarkę ma. Do miasta, na zimę chcieli ją zabrać. Nigdzie nie pójdę, tak siostra moja mówi, jak pojadę na święta, to po dwóch dniach mnie nosi.

Szwagier, jak umierał, tak siostrze przykazał, żeby póki daje radę, nigdzie nie szła. Dobrze mówił. Tu ja do niej zachodzę, sąsiadka, a tam co? Do pracy pójdą, a ona sama siedzieć będzie.

Raz na miesiąc u siostry zbieramy się w kółku różańcowym. Czasem było i piętnaście kobiet, teraz już odpadło trochę. Pomodlimy się, herbatkę wypijemy. Kto może dłużej, to dłużej posiedzi, powspominamy, pogadamy, choć może my nie umiemy tak ładnie rozmawiać. Przepisy sobie damy. Mam fajny na zupę zieloną. Szczaw, pokrzywa, lebiodka, mniszek lekarski, podagrycznik. Mąka, śmietana i wywar z kości. Zapisze pani.

Nie boję się umierać, tak szwagier do siostry mojej mówił, mnie tylko szkoda, że ty sama zostaniesz. Tyle lat razem, a ja jeszcze się tobą dobrze nie nacieszył. Monidło u siostry wisi, portret ślubny malowany. Trochę go zmarnowała, bo szmatką mokrą przetarła. Przystojny facet był, ona też przystojna. A teraz co? Poczwarka. Tak siostra moja o sobie mówi.

Szwagier przeszedł śmierć kliniczną. Zawał złapał, córka zaraz ratunek wezwała. Ale jak go ocucili, to żal miał. Po co wyście mnie zbudzili? Tam taki piękny świat, ja nigdy takich kwiatów nie widziałem.

Żył jeszcze parę lat. Jak umarł, to wnuk z jesiona, co przy domu stoi, liścia urwał. Dziadek całe życie w tych drzewach żył, mówi, to włożę mu tego liścia do trumny. I czapkę z kozyrkiem, z daszkiem znaczy, co szwagier zawsze w niej chodził.

Co jeszcze wkłada się do trumny? Różaniec na rękę i obrazek święty obowiązkowo. I co kto uważa. Jak kto ma protezę, a nie założą, bo ciało już zesztywnieje, to w szmatkę zawiną i w nogach kładą. I wianek trzeba dać do trumny. W oktawę Bożego Ciała święciło się zioła i te wianki plotło. A potem, jak kogoś brzuch bolał, to herbatkę zaparzyło się z tych święconych ziół. Wierzyło się, że pomoże.

Teściowa moja przykazywała, żeby o tym wianku dla niej pamiętać, ale jak zmarła, zapomniałam. Ale jakoś nie śniła mi się z pretensją.

Te wianki malutkie i nie do pary muszą być. Trzy, pięć albo siedem. Nieraz jak nie miałam czasu, leciałam do domu z łąki, od siana, to urwałam po drodze bukieciki nieduże takie, powiązałam wstążeczkami. Mięta i lipa, i chabry, i koniczynka, i takie żółte, nie pamiętam, jak się nazywa, niziutkie takie przy ziemi rośnie, takie suche, na piaskach. Przez cały rok te wianki w szufladzie leżały, na pogrzeb czyjś czekały.

Co znaczy ten zwyczaj? Nie wiem. A teraz już nie dam rady wianka upleść. Moje ręce jak wyglądają! Lewa nie tak źle, ale prawa spracowana. Bo pracy było zawsze. Czasem i nerwów było. Nieraz człowiek musiał wymilczeć, głuchym i ślepym być, żeby w tej rodzinie przetrwać.

Babciu, jak tu u ciebie dobrze, mówi wnuk. Tak, listonosz przyjedzie z pieniędzmi, sklep podjedzie z zakupami. Co babcia zechce, to sobie kupi. Tylko o was się martwię, tak odpowiadam.

Czytaj więcej

„Ostatni”: Maciek Bielawski napisał wciągającą powieść o (kryzysie) męskości

Starość jak złodziej przyszła

Jak przetrwa wiara u młodych? Coraz mniej ministrantów, majowego już nie ma. Przyjdzie dwie, trzy osoby. No i z kim tu śpiewać? Zaniechali już to. Nie ma chętnych, nie ma komu, nie ma czasu. Dawniej u nas w trzech miejscach śpiewali. Przy kapliczce, przy krzyżu koło szkoły i przy Stefaniuku, jak do wioski się wjeżdżało. Ludzie obrządki porobią, lecą na majowe. A teraz…

Na okrągło słucham Radia Maryja. Siostra moja też. Dwa radia mam. Jedno na Maryję, drugie na siedleckie, katolickie, ustawione. Wolę Maryję, bo w siedleckim co parę minut reklama i reklama. Dla starszych Radio Maryja to i kościół, i towarzystwo. Rodzina Radia Maryja o sobie mówią, po głosie na tej antenie poznają się. I rzeczy sobie używane przekazują, i modlą się razem, razem na pielgrzymki do miejsc świętych jadą. Ale dziwią się niektórzy, co ty Rydzyka słuchasz?! Krytykują go za pieniądze. A toż tyle ludzi słucha, niech każdy choć po złotówce da… „Rozmowy niedokończone” najbardziej lubię. Doktorzy o chorobach różnych rozmawiają, o dietach, ziołach. Dzwonią ludzie, pytają. Jak po głosie słychać, to nie tylko starzy.

Czy jest czego żałować? Pewno, że jest. Zawsze wspominam męża, jak miał czas to przemyśleć, jak chory już był, powtarzał: żeby wróciły tamte lata i rozum był co teraz, człowiek wiedziałby, jak żyć. Myślę i ja. A może trzeba było tak, a może tak. Może ty pamiętasz to, co złe w człowieku, a jak co dobre, to nie podziękujesz, nie pochwalisz? Każdy przecież potrzebuje słyszeć dobre słowa.

Do ludzi śmiej się, a płacz w ukryciu, tak u nas mówią. Ja lubię się śmiać. I siostra moja też. Swoje wypłakałam. Kiedy płakać, to płakać, kiedy poweselić się, to poweselić trzeba. Starość jak złodziej przyszła. To życie nie wiadomo kiedy spłynęło. Ale co, usiąść i płakać, że człowiek stary?

Ale czegóż te lata tak szybko lecą? I to nie tylko mi. Młodzi przyjeżdżają i tak samo mówią, że tydzień za tygodniem umyka. Z tym trzeba się umieć pogodzić, nie ma co Bogu wyrzucać. Od zarania świata trzeba brać, jaki jest, co los zgotuje.

Nieraz przyśni się, że mąż leży koło mnie, rozmawia ze mną. Budzę się, macam ręką, nie ma nikogo.

Dawniej zawsze brakowało snu. Trzeba było rano wstawać, a w nocy do dzieci też. Teraz mogę spać, a nie umiem. Pochodzę, posiedzę, pomodlę się. I myślę, że trzeba iść odemknąć drzwi. Jak umrę, to ktoś prędzej do środka wejdzie. Człowiek już o wszystkim myśli. Już ten czas.

Siostra moja mówi, żeby ją pochować w tym, w czym do kościoła chodzi. Kostiumek, biała bluzka w szafie wisi. W tym, w czym chodziłam Boga chwalić, mówi, to chcę się spotkać i po śmierci z Nim. I u mnie też wszystko przygotowane. Bluzka biała, wyprana, z haftowanym kołnierzykiem, i granatowa garsonka. Skromnie i ładnie. Boże! O butach nie pomyślałam! Trzeba kupić jeszcze, żeby pasowały. Niedrogie jakieś, żeby czyściutkie czekały.

Fragment książki Elżbiety Strzałkowskiej i Grażyny Latos „Jak złodziej przyszła. Reportaże i rozmowy o starości”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Śmierć? A ja by mogła o tym mówić bezustannie. Nie boję się. Nic. Samego przejścia może. Ale to się chyba każdy trochę lęka. Są ludzie, co unikają tematu. Pamiętam sąsiadkę, jak jeszcze u rodziców mieszkałam. Kiedy tylko rozmawiali o umieraniu, już jej nie było. Nie chciała o tym słuchać. A przecież trzeba być przygotowanym.

Jak ja z wieczora kładę się spać, już rozebrała się, zmęczona, w tej samej bluzce, co chodziła, myk, do łóżka, albo w byle jakiej piżamie i tak o, leżę, to zastanawiam się, a jak ja umrę? Nie, myślę, trzeba wstawać i ubierać się ładnie, w koszulę nocną, żeby jak odkryją mnie, to jakoś wyglądać.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich