Oczy łzami zapływają
Kremacja była. To nowe tu takie, w parafii dopiero drugi pogrzeb z urną. I dla mnie trzeba było to przeżywać! Miejsca nie mogłam sobie znaleźć. Nie jadłam, nie spałam, bo najpierw myślałam, że z tym czarnym workiem ciało na żywy ogień kładą. Boże kochany, jak to tak? Wezmą potem garść prochu, a reszta tam walać się będzie? Dopiero jak syn mi wytłumaczył, że to inaczej, jak na filmiku pokazał, to jakby kamień z serca spadł. Chociaż wstyd było przed ludźmi, że nie trumna, tylko puszka stoi.
Czas rany goi, lepiej już, ale jak sobie przypomnę, że nigdy nie zobaczę, głosu nie usłyszę, to oczy łzami zapływają. Ksiądz mówi, że nie może się człowiek wierzący rozpaczy poddawać. Zbytnio rozpaczać to nawet grzech. Niech pani myśli, tak mówi ksiądz, że się kiedyś z nim w niebie spotka. Myślę tak. Ale czasem i wątpię. Bo to się w głowie nie mieści. To trudno pojąć.
Ciężko było spotykać ludzi. Nawet na różaniec nie zapraszałam. Wstydziłam się, bo drugi syn butelkę adoruje. Przyjdzie, uwali się, nawet nie zobaczę kiedy. Śpi, charczy to jak tu ludzi do domu prosić… I teraz zniknął bez śniadania. Wyparował, a zupa stoi. Jak zaczął na sylwestra, tak przestać nie może. To choroba nie lada, zdaje się, że człowiek rozum ma, a głupoty takie robi.
Ciągle kaszlę. Od serca ten kaszel. Nie odpuszcza od paru lat. Siły nie te, zdrowie nie te. I brak tej chęci. Leczę się, tabletkę łykam codziennie. Syn zdrowia nie dodaje. I tak się dziwią niektórzy, że jakoś sobie radzę.
Żyję od renty do renty i jego utrzymuję, bo bezrobotny. Zarobi przelotnie gdzieś, to się napije, na dom nie daje. Szkoda mi go. Nie ma żony, nie ma dzieci, to kto jego pocieszy i przygarnie, jak nie matka? Córki się gniewają, mamo, twarda powinnaś być. Wymagać. Ale matki serce inne niż siostry. Ty z nim nie mieszkasz, mówię, to łatwo ci gadać.
Ja nigdy takich kwiatów nie widziałem
Tylko my dwie z siostrą już zostały, a jeszcze trzech braciszków było. I takie życie my z siostrą przeżyły, że nigdzie stąd nie jeździły. Do Częstochowy tylko raz, autokarem.
Siostra moja córkę pielęgniarkę ma. Do miasta, na zimę chcieli ją zabrać. Nigdzie nie pójdę, tak siostra moja mówi, jak pojadę na święta, to po dwóch dniach mnie nosi.
Szwagier, jak umierał, tak siostrze przykazał, żeby póki daje radę, nigdzie nie szła. Dobrze mówił. Tu ja do niej zachodzę, sąsiadka, a tam co? Do pracy pójdą, a ona sama siedzieć będzie.
Raz na miesiąc u siostry zbieramy się w kółku różańcowym. Czasem było i piętnaście kobiet, teraz już odpadło trochę. Pomodlimy się, herbatkę wypijemy. Kto może dłużej, to dłużej posiedzi, powspominamy, pogadamy, choć może my nie umiemy tak ładnie rozmawiać. Przepisy sobie damy. Mam fajny na zupę zieloną. Szczaw, pokrzywa, lebiodka, mniszek lekarski, podagrycznik. Mąka, śmietana i wywar z kości. Zapisze pani.
Nie boję się umierać, tak szwagier do siostry mojej mówił, mnie tylko szkoda, że ty sama zostaniesz. Tyle lat razem, a ja jeszcze się tobą dobrze nie nacieszył. Monidło u siostry wisi, portret ślubny malowany. Trochę go zmarnowała, bo szmatką mokrą przetarła. Przystojny facet był, ona też przystojna. A teraz co? Poczwarka. Tak siostra moja o sobie mówi.
Szwagier przeszedł śmierć kliniczną. Zawał złapał, córka zaraz ratunek wezwała. Ale jak go ocucili, to żal miał. Po co wyście mnie zbudzili? Tam taki piękny świat, ja nigdy takich kwiatów nie widziałem.
Żył jeszcze parę lat. Jak umarł, to wnuk z jesiona, co przy domu stoi, liścia urwał. Dziadek całe życie w tych drzewach żył, mówi, to włożę mu tego liścia do trumny. I czapkę z kozyrkiem, z daszkiem znaczy, co szwagier zawsze w niej chodził.
Co jeszcze wkłada się do trumny? Różaniec na rękę i obrazek święty obowiązkowo. I co kto uważa. Jak kto ma protezę, a nie założą, bo ciało już zesztywnieje, to w szmatkę zawiną i w nogach kładą. I wianek trzeba dać do trumny. W oktawę Bożego Ciała święciło się zioła i te wianki plotło. A potem, jak kogoś brzuch bolał, to herbatkę zaparzyło się z tych święconych ziół. Wierzyło się, że pomoże.
Teściowa moja przykazywała, żeby o tym wianku dla niej pamiętać, ale jak zmarła, zapomniałam. Ale jakoś nie śniła mi się z pretensją.
Te wianki malutkie i nie do pary muszą być. Trzy, pięć albo siedem. Nieraz jak nie miałam czasu, leciałam do domu z łąki, od siana, to urwałam po drodze bukieciki nieduże takie, powiązałam wstążeczkami. Mięta i lipa, i chabry, i koniczynka, i takie żółte, nie pamiętam, jak się nazywa, niziutkie takie przy ziemi rośnie, takie suche, na piaskach. Przez cały rok te wianki w szufladzie leżały, na pogrzeb czyjś czekały.
Co znaczy ten zwyczaj? Nie wiem. A teraz już nie dam rady wianka upleść. Moje ręce jak wyglądają! Lewa nie tak źle, ale prawa spracowana. Bo pracy było zawsze. Czasem i nerwów było. Nieraz człowiek musiał wymilczeć, głuchym i ślepym być, żeby w tej rodzinie przetrwać.
Babciu, jak tu u ciebie dobrze, mówi wnuk. Tak, listonosz przyjedzie z pieniędzmi, sklep podjedzie z zakupami. Co babcia zechce, to sobie kupi. Tylko o was się martwię, tak odpowiadam.
Starość jak złodziej przyszła
Jak przetrwa wiara u młodych? Coraz mniej ministrantów, majowego już nie ma. Przyjdzie dwie, trzy osoby. No i z kim tu śpiewać? Zaniechali już to. Nie ma chętnych, nie ma komu, nie ma czasu. Dawniej u nas w trzech miejscach śpiewali. Przy kapliczce, przy krzyżu koło szkoły i przy Stefaniuku, jak do wioski się wjeżdżało. Ludzie obrządki porobią, lecą na majowe. A teraz…
Na okrągło słucham Radia Maryja. Siostra moja też. Dwa radia mam. Jedno na Maryję, drugie na siedleckie, katolickie, ustawione. Wolę Maryję, bo w siedleckim co parę minut reklama i reklama. Dla starszych Radio Maryja to i kościół, i towarzystwo. Rodzina Radia Maryja o sobie mówią, po głosie na tej antenie poznają się. I rzeczy sobie używane przekazują, i modlą się razem, razem na pielgrzymki do miejsc świętych jadą. Ale dziwią się niektórzy, co ty Rydzyka słuchasz?! Krytykują go za pieniądze. A toż tyle ludzi słucha, niech każdy choć po złotówce da… „Rozmowy niedokończone” najbardziej lubię. Doktorzy o chorobach różnych rozmawiają, o dietach, ziołach. Dzwonią ludzie, pytają. Jak po głosie słychać, to nie tylko starzy.
Czy jest czego żałować? Pewno, że jest. Zawsze wspominam męża, jak miał czas to przemyśleć, jak chory już był, powtarzał: żeby wróciły tamte lata i rozum był co teraz, człowiek wiedziałby, jak żyć. Myślę i ja. A może trzeba było tak, a może tak. Może ty pamiętasz to, co złe w człowieku, a jak co dobre, to nie podziękujesz, nie pochwalisz? Każdy przecież potrzebuje słyszeć dobre słowa.
Do ludzi śmiej się, a płacz w ukryciu, tak u nas mówią. Ja lubię się śmiać. I siostra moja też. Swoje wypłakałam. Kiedy płakać, to płakać, kiedy poweselić się, to poweselić trzeba. Starość jak złodziej przyszła. To życie nie wiadomo kiedy spłynęło. Ale co, usiąść i płakać, że człowiek stary?
Ale czegóż te lata tak szybko lecą? I to nie tylko mi. Młodzi przyjeżdżają i tak samo mówią, że tydzień za tygodniem umyka. Z tym trzeba się umieć pogodzić, nie ma co Bogu wyrzucać. Od zarania świata trzeba brać, jaki jest, co los zgotuje.
Nieraz przyśni się, że mąż leży koło mnie, rozmawia ze mną. Budzę się, macam ręką, nie ma nikogo.
Dawniej zawsze brakowało snu. Trzeba było rano wstawać, a w nocy do dzieci też. Teraz mogę spać, a nie umiem. Pochodzę, posiedzę, pomodlę się. I myślę, że trzeba iść odemknąć drzwi. Jak umrę, to ktoś prędzej do środka wejdzie. Człowiek już o wszystkim myśli. Już ten czas.
Siostra moja mówi, żeby ją pochować w tym, w czym do kościoła chodzi. Kostiumek, biała bluzka w szafie wisi. W tym, w czym chodziłam Boga chwalić, mówi, to chcę się spotkać i po śmierci z Nim. I u mnie też wszystko przygotowane. Bluzka biała, wyprana, z haftowanym kołnierzykiem, i granatowa garsonka. Skromnie i ładnie. Boże! O butach nie pomyślałam! Trzeba kupić jeszcze, żeby pasowały. Niedrogie jakieś, żeby czyściutkie czekały.
Fragment książki Elżbiety Strzałkowskiej i Grażyny Latos „Jak złodziej przyszła. Reportaże i rozmowy o starości”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego
Śródtytuły pochodzą od redakcji