Gdy w 1983 roku osiem oscarowych statuetek dostał „Gandhi” Richarda Attenborough, nawet w Hollywood żartowano: „Bo tytułowy bohater jest dokładnie taki, jakim chciałby się widzieć każdy członek Amerykańskiej Akademii Filmowej: szczupły, opalony i moralny”.
W swojej 90-letniej historii Oscary słynęły z konserwatyzmu. Owszem, zdarzały się statuetki dla dzieł wybitnych, choćby takich jak „Hamlet” Oliviera, „Stąd do wieczności” Zinnemanna, „Nocny kowboj” Schlesingera, „Lot nad kukułczym gniazdem” Formana, „Pluton” Stone’a, „Rain Man” Levinsona, „Lista Schindlera” Spielberga czy „Forrest Gump” Zemeckisa. Członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej (American Academy of Motion Pictures Arts and Sciences) pilnowali jednak głównie interesów wielkich studiów i podstawowych amerykańskich wartości. Nie przemawiały do nich „obce” i bardziej gorzkie tytuły z Europy. Dlatego też, choć Oscary zawsze były marzeniem filmowców, twórcy, a przede wszystkim krytycy europejscy wyrażali się o nich z pewnym lekceważeniem.
Jednak ostatnie dwie dekady przyniosły poważne zmiany. W XXI wiek świat wszedł w szoku po terrorystycznym ataku na World Trade Center. Trwa kryzys uchodźczy, w wielu krajach narastają nacjonalizmy. Hollywood otwarcie występował przeciwko Donaldowi Trumpowi, a dziś boi się jego powrotu do władzy. Do tego doszedł ruch #MeToo i głośnie procesy o molestowanie seksualne, ze sprawą Harveya Weinsteina na czele. Podnieśli się również wykluczeni, upomnieli się o swoje prawa ludzie różnych ras, coraz częściej mówi się o przełamywaniu barier przez niepełnosprawnych.
Nic dziwnego, że razem ze światem i kinem zaczęły się zmieniać także Oscary. Jeszcze na początku wieku XXI Akademicy działali po staremu – nagradzali wielkie przeboje budujące potęgę hollywoodzkich studiów – filmy perfekcyjnie zrealizowane, ale niezbyt oryginalne i odważne intelektualnie, takie jak „Gladiator” Ridleya Scotta, „Chicago” Roba Marshalla czy „Władca pierścieni” Petera Jacksona.
Czytaj więcej
Mój ojciec był starszy niż ojcowie większości moich kolegów. Był wielkim artystą i intelektualistą. Inni ojcowie zabierali synów na spływ kajakiem, ja taką wyprawę odbyłem, realizując film o ojcu i Tadeuszu Konwickim - mówi Jan Holoubek, reżyser.