Ludzie potrzebują przyjaciół, aby mieć pełniejszy ogląd samych siebie” – stwierdził kiedyś mój wykładowca, gdy referował etykę Arystotelesa. W egzystencję każdego człowieka wpisana jest potrzeba relacji. To właśnie dzięki nim kształtujemy własną osobowość. Podobną myśl sformułował Marek Hłasko w opowiadaniu „List”. Napisał, że „ludzie samotni są także potrzebni, aby inni rozumieli, jak straszną rzeczą jest samotność, i starali się przed nią uchronić”. Analogicznie jest z każdą inną cechą.
Pokolenie Z nie może istnieć bez pokolenia Y, tak samo jak Y bez X. „Zetki” potrzebują innych, aby zyskać świadomość własnej odrębności, tak jak każda grupa społeczna. Kontakt z pokoleniem Z w duchu Hłaski może być w tym sensie doświadczeniem egzystencjalnym. Przejrzenie się w zwierciadle charakterystycznych dla tej generacji cech pozwala skonfrontować się z własnymi doświadczeniami, emocjami i poglądami. Może więc sprawić, że nasze życie będzie pełniejsze. Jako 30-latek skupię się na tym, co mnie w „zetkach” zadziwia i co może sprawić, że będę lepiej rozumieć siebie.
Czytaj więcej
Nie znajdowały u nas dużego oddźwięku ideały lepszego społeczeństwa, jak te, które widać w kulturze Zachodu. Ale żywiliśmy zawsze ideały wolności, jakkolwiek mało kto usiłował ukazywać sposób jej zagospodarowania, w tym pogodzenia z innymi wartościami.
Pracować, ale po co aż tyle
Memy pełnią dziś funkcję, jaką kiedyś pełniły aforyzmy. Jeden z tych, które ostatnio przykuł moją uwagę, przedstawiał typową scenkę w pracy. Trzy osoby dobrze się bawiły i rozmawiały, czwarta była pochłonięta obowiązkami. Wiadomo już, kto należał do pokolenia Z, a kto był milenialsem. „Zetki” nie chcą pracować ponad siły, co więcej, odrzucają dawne wyobrażenia na temat pracy.
Wiele razy słyszałem określenie „dupogodziny” zarówno od osób z pokolenia boomerów, jak i wykładowców uniwersyteckich (co ciekawe, zaskakująco do siebie podobni okazywali się deklaratywni konserwatyści, liberałowie, socjalliberałowie i chadecy). Czasem docierało do mnie stwierdzenie, że „trzeba wysiedzieć albo odpracować swoje dupogodziny”. „Dupogodziny” dla mojego pokolenia mogą uchodzić za synonim pracy. Fenomen ten jest równie prosty, co irytujący, oznacza bezczynne siedzenie w pracy, aby odbębnić osiem godzin.