Przez całe studia, jako półsierota, dostaje co lato skierowanie na wczasy. Pewnie korzysta z tej możliwości, wyjeżdża w góry złapać oddech i trochę słońca albo popływać gdzieś po mazurskich jeziorach. Żadne jednak wakacje nie zapadają mu mocniej w pamięć, żadnych nie opisze w „Gawańdzie”. Aż do ostatnich. Wczasy w Kudowie, na które jedzie w 1955 roku jako świeży, 21-letni dentysta z dyplomem, okażą się punktem zwrotnym w jego życiu, przełomem, jeśli nie kopernikańskim, to z pewnością zofiańskim.
Oto w pijalni wody mineralnej, podczas jednego z koncertów umilających kuracjuszom turnusowe bytowanie, Hubert słyszy kobiecy śpiew. Pozwala mu się porwać niczym żeglarz syrenim pieśniom. Po czubek głowy zanurza się w urzekającej melodii – to ta sama muzyka Chopina, której niegdyś słuchał w mieszkaniu dentysty Herrmanna. Tym razem jednak śpiewa nieznana piękność w sukni do ziemi. Chłopak nie może od piękności oderwać wzroku (słuchu również). Jako że syrena mieszka w tym samym domu wczasowym FWP „Jagoda”, już na drugi dzień nadarza się okazja do pierwszej rozmowy. A raczej zagrywki. Bo Zośka Janukowiczówna i Hubert Pobłocki poznają się podczas gry w karty: śląskiego skata i kociewskiego baśka. Ona o nim myśli: szczypiorek (bo taki szczuplutki), on wie tylko jedno: „ta kobiyta łod zara srodze się mnie wjidzi”.
Zofia pochodzi z Parafianowa na Wileńszczyźnie. Jej ojciec Józef Janukowicz był tam organistą, a zarazem rachmistrzem mleczarni, matka Maria (z domu Kimstacz) to gospodyni domowa i miłośniczka poezji. To właśnie z nią sześcioletnia Zosia po raz pierwszy trafia na estradę, by wspólnie wyrecytować wiersz. Od najmłodszych lat śpiewa też w chórze kościelnym ojca. Rodzinne strony opuszczają 13 lutego 1946 r. W ostatniej chwili – nazwisko Janukowicz jest już na liście do zesłania na Sybir. 22 lutego rodzina dociera do Ełku.
„Umieszczono nas, sześcioosobową rodzinę z bagażami, w niedużym pokoju. Najmłodsi spali na skrzyniach, a ciocia na szafie. […] Po wyjeździe ojca w poszukiwaniu pracy na terenie Wielkopolski kierownik PUR-u wezwał mnie do biura celem pokwitowania odbioru żywności z UNRR-y na 7 dni. Otrzymaliśmy tylko na 1 dobę. Nie mieliśmy odwagi upomnieć się o resztę. Obawialiśmy się tego, że kierownik może nam polecić wyprowadzkę, zanim ojciec wróci z rekonesansu” – wspominała Zofia.
Ocalałe domki jednorodzinne i „lepsze lokale” były już zajęte, głównie przez warszawiaków. Janukowiczom pozostało mieszkanie w „obskurnej, wyludnionej kamienicy, z której szabrownicy wynieśli wszystko, cokolwiek miało wartość”. Na szczęście ojciec szybko dostaje posadę organisty, Zofia i jej brat Celestyn zostają uczniami trzeciej klasy gimnazjum. Po maturze w 1950 r. dziewczyna przyjeżdża do Gdańska. Zaczyna studia w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Sopocie. Bardzo możliwe, że w tym czasie gdzieś na ulicy albo w parku mijają się z Hubertem. Ale tylko mijają. Aż do tych wczasów w Kudowie, skąd wracają już razem, tym samym pociągiem. Od tej pory są parą.