Portugalskie Betlejem pełne tajemnic, legend i zbrodni

Vasco da Gama ruszał stąd na poszukiwania drogi morskiej do Indii, dwór królewski uciekał przed Napoleonem do Brazylii, lotnicy startowali, by przelecieć Atlantyk, a kraj przystępował tu do jednoczącej się Europy. W lizbońskim Betlejem rodziła się portugalska historia.

Publikacja: 22.12.2023 10:00

Jeden z symboli Lizbony, 52-metrowy pomnik Odkrywców uwieczniający konkwistadorów i duchownych wyrus

Jeden z symboli Lizbony, 52-metrowy pomnik Odkrywców uwieczniający konkwistadorów i duchownych wyruszających na podbój nowych lądów. W tle ponad 2-kilometrowy wiszący most 25 Kwietnia

Foto: Jarosław Tomczyk

Podróż autobusem z centrum Lizbony nie należy do zbyt atrakcyjnych. Z reprezentacyjnego Praça do Comércio, czyli placu Handlowego, dawniej noszącego nazwę Pałacowego, trasa wiedzie na zachód wzdłuż przemysłowo-portowych obszarów nad Tagiem. Jednak gdy po kilkunastu minutach dociera się na miejsce, widoki wynagradzają wszelkie wcześniejsze niedogodności.

W Belém, dawnej letniej rezydencji królewskiej, urzędują od 1911 r. prezydenci Republiki Portugalskiej. To jednak nie ich różowy Palácio de Belém przykuwa w pierwszej kolejności uwagę wszystkich przyjeżdżających. Najważniejszy i najpiękniejszy jest bowiem znajdujący się na głównym placu monumentalny klasztor Hieronimitów z przylegającym doń kościołem Matki Boskiej.

By dobrze objąć wzrokiem całość tej konstrukcji, trzeba cofnąć się choć kilka kroków w stronę szeroko w tym miejscu rozlanego Tagu, bo klasztor i kościół ciągną się na długości prawie 300 metrów! Stoją równolegle do rzeki, by podziwiać mógł je każdy z przepływających.

Czytaj więcej

Piękna historia o tym, jak Barcelona przegrała z Albanią

Klasztor za pieprz

8 lipca 1497 r., mając pod swoim dowództwem cztery okręty, Vasco da Gama wyruszył z tutejszej plaży w poszukiwaniu nowej, morskiej drogi do Indii. Ówczesny król Portugalii Manuel I przyrzekł, że jeśli wyprawa zakończy się powodzeniem, w miejsce niewielkiej kaplicy, w której załoga modliła się przed wypłynięciem, zbuduje potężny klasztor.

W tym znanym powszechnie podaniu sporo jest legendy. Manuel o bullę papieską zezwalającą na budowę klasztoru wystąpił już dwa lata wcześniej. Klasztor miał być kolejną inwestycją mającą na celu upamiętnienie jego dokonań. A że wskutek portugalskich odkryć ów władca dysponował wprost absolutnie niewiarygodnym bogactwem, to i pomniki stawiał sobie ekstrawaganckie.

Na rozpoczęcie budowy wybrano datę 6 stycznia, święto Objawienia Pańskiego. Prace rozpoczęły się w roku 1502 i trwały dobre 100 lat. Mawiano, że klasztor zbudowano za pieprz, bo roboty finansowano z 5-procentowego podatku od sprowadzanych z nowych kolonii przypraw, co dawało około 70 kg złota rocznie. Do tego okazałą darowiznę dorzucił jeszcze Bartolomeo Marchionni, bankier i handlarz niewolników.

Klasztor, który miał odzwierciedlać status Portugalii jako kolonialnego imperium, jest przykładem niezwykle oryginalnego stylu architektonicznego zwanego od imienia króla manuelińskim. Łączy elementy gotyku z motywami morskimi i orientalnymi, nawiązując w ten sposób do wielkich XVI-wiecznych wypraw.

– Wiele lat oglądałam go tylko z zewnątrz, z oddali. W końcu mimo ogromnych kolejek postanowiłam, że wejdę do środka – mówi Weronika Wawrzkowicz, współautorka książki „Lizbona. Miasto, które przytula”. I kontynuuje: – Do dzisiaj mam w głowie wspomnienie krużganków zalanych światłem. Słońce i błękit nieba intensywnie kontrastowały z białym kamieniem. Nie byłam w stanie pohamować zachwytu, wyrwało się ze mnie głośne: „wow”! Początkowo próbowałam ogarnąć wzrokiem całość, trochę tak, jakbym patrzyła przez szerokokątny obiektyw. Potem uważnie przyglądałam się detalom. Na kolumnach, sklepieniach, ramach okien można zobaczyć precyzyjnie wyrzeźbione morskie zwierzęta, wodorosty, liny okrętowe. To miejsce daje nagrody za uważność – wspomina autorka.

Na życzenie króla klasztorem zaopiekowali się Hieronimici – zakon darzony szczególnymi względami przez hiszpańskie rody królewskie. A że Manuel, którego wszystkie trzy żony były Hiszpankami, marzył o połączeniu pod swym berłem wszystkich iberyjskich królestw, tego typu działaniami urabiał sobie grunt. Hieronimici żyli według zaleceń świętego Hieronima ze Strydonu, doktora Kościoła, urodzonego w IV wieku. Porzucił on swoje wygodne życie w Europie i udał się do Ziemi Świętej, by tam zamieszkać w Betlejem, w grocie położonej blisko miejsca narodzenia Jezusa Chrystusa. Wierzył, że natchnienie płynące z tej lokalizacji pozwoli mu jak najdokładniej przełożyć Pismo Święte na łacinę. Tak powstał przekład Biblii zwany Wulgatą. Gdy Manuel obrał Hieronima za patrona klasztoru, cała dzielnica na cześć wyboru jego życiowego miejsca nazwana została Betlejem, czyli po portugalsku Belém.

Klasztor Hieronimitów stał się najważniejszym obiektem sakralnym Lizbony. W prezbiterium przyklasztornej świątyni pochowani są król Manuel I i jego żona Maria. Pośród innych znajduje się tu również grobowiec Vasco da Gamy. – Spoczywa tam także Fernando Pessoa uważany za najwybitniejszego portugalskiego poetę XX wieku. Z Cemitério dos Prazeres, gdzie pochowano go pierwotnie, jego prochy przeniesiono do „kamiennego arcydzieła”. Takim określeniem pisarz nazwał klasztor w swoim przewodniku po Lizbonie – dodaje Weronika Wawrzkowicz.

Scena dramatów

Plac Handlowy, z którego wyruszyliśmy do Belém, nazywany był Pałacowym, bo właśnie w tym miejscu, w zachodniej jego części, znajdował się Paço da Ribeira, czyli Pałac nad Rzeką, zbudowany także przez Manuela I. Zdaniem historyka Paulo Caratão Soromenho był „najwspanialszą, najwykwintniejszą i najbardziej zachwycającą rezydencją, jaka kiedykolwiek powstała w Portugalii”. Zniknął w zasadzie w jednej chwili. 1 listopada 1755 roku, w dniu Wszystkich Świętych, co wielu odczytywało jako znak z Nieba, Lizboną wstrząsnęło trzęsienie ziemi. Tak straszliwe, że pochłonęło tysiące ofiar i olbrzymią część zabudowy. – Największe zniszczenia wywołało nie tyle samo trzęsienie, ile tsunami nim spowodowane. Tag zmienił swój bieg, a potem przyszły pożary, które porównuje się do efektu dywanowego bombardowania Drezna czy Hamburga. Ci, którzy przeżyli, wspominali, iż byli pewni, że właśnie nadszedł dzień Sądu Ostatecznego – mówi Tiago Brandão, dziennikarz portugalskiego radia TSF.

Ówczesny król Józef I, którego konny pomnik stoi dziś na środku placu Handlowego, szczęśliwie wraz z całym dworem przebywał akurat w pałacu w Belém. Tym, który w 1911 roku stał się siedzibą pierwszego wybranego prezydenta Portugalii. Belém kataklizm oszczędził, klasztor nie doznał w zasadzie żadnych uszkodzeń. Nie znaczy to, że władca się nie przeraził. Z pałacu uciekł w koszuli nocnej. Przez kilka dni, dopóki nie znaleziono namiotu, spał wraz z rodziną w powozie. Tak bardzo bał się zginąć pod kamiennymi gruzami, że nigdy więcej nie zamieszkał w budynku ze skały i sypiał odtąd tylko w namiotach. Rodzina królewska wprowadziła się do specjalnie zbudowanego baraku z drewna, a do centrum miasta król wrócił dopiero sześć lat po tragedii.

Wcześniej, trzy lata po trzęsieniu, trzech jeźdźców ostrzelało karetę króla. Został ranny, ale zamach się nie udał. Śledztwo prowadził sam Markiz de Pombal, człowiek niezwykle zasłużony w odbudowie Lizbony, a w praktyce trzymający stery władzy. Wyroki wydano na arystokratyczną rodzinę de Távora. 13 stycznia 1759 roku markiza, markizę, ich dzieci i kilkoro członków rodziny okrutnie stracono w Belém, łamiąc kołem, ścinając, paląc, a prochy rozsypując do Tagu.

Nie minęło pół wieku, gdy Belém znów stało się sceną dramatycznych wydarzeń. Pod koniec 1807 roku cały dwór na czele z królową Marią, córką Józefa I, oraz liczna arystokracja (łącznie około 15 tysięcy ludzi) w pośpiechu, w rzęsistym deszczu, w ciągu trzech dni zapakowały się na statki i 29 listopada odpłynęli do Brazylii, przenosząc tam formalnie siedzibę państwa. Następnego dnia o poranku u wrót Lizbony stanęła armia Napoleona Bonaparte. Choć Francuzi panoszyli się w mieście niespełna rok, musiało minąć aż 14 lat, by król Jan VI, który odpływał jako regent, a w Brazylii przejął koronę po matce, powrócił na Stary Kontynent.

Czytaj więcej

Tyraspol boi się wojny. „Bombardowali Odessę, u nas było słychać”

Ku czci pionierów

Droga z klasztoru na nabrzeże prowadzi przez piękny zieleniec, pośrodku którego efektownie tryskają wody fontanny. Tuż nad brzegiem Tagu, który kilka kilometrów dalej wpływa do oceanu, wznosi się jeden z symboli Lizbony, pomnik Odkrywców. – Zawsze przywożę w to miejsce znajomych, którzy proszą, bym pokazał im Lizbonę. To dzisiaj bardzo popularne turystycznie miejsce – mówi Tiago Brandão.

– Belém dla Portugalczyków jest ważne, bo stąd wyruszali odkrywać świat, a te odkrycia są powodem ich dumy. Nie zamierzam tego negować, ale zawsze widzę też drugą stronę, choćby tego, co robili z podbijaną ludnością, a tu nie ma się czym szczycić – uważa Iza Klementowska, autorka książki „Samotność Portugalczyka”. – Inna sprawa, że sama lubię siadać, spoglądać na Tag i patrzeć w bezmiar oceanu, który mnie zachwyca.

Pomnik Odkrywców zbudowano w 500. rocznicę śmierci księcia Henryka Żeglarza. Wysoka na 52 metry betonowa budowla w założeniu projektantów przypominać miała kształtem dziób żaglowca. Na jego pokładzie wyrzeźbiono konkwistadorów i duchownych, którzy wyruszali stąd na podbój nowych lądów. Na ich czele stoi z modelem statku i mapą świata w rękach Henryk Żeglarz. Wewnątrz pomnika znajduje się sala, w której zgromadzone są dokumenty potwierdzające odkrycia. – Warto odszukać w sieci symboliczne zdjęcie Alfreda Cunhi z 1975 r. W jednym kadrze udało mu się zamknąć początek i koniec kolonialnej historii Portugalii. Na fotografii widać ogromne skrzynie, które leżą obok pomnika Odkrywców. W drewnianych kontenerach znajduje się wysyłany drogą morską dobytek Portugalczyków, którzy pospiesznie uciekali z Angoli. M.in. ten moment historii zarejestrował Ryszard Kapuściński w mistrzowskim reportażu „Jeszcze dzień życia” – opisuje Wawrzkowicz.

Idąc dalej nabrzeżem w prawo, dochodzi się do kolejnego symbolu Lizbony, Wieży w Belém. Kamiennej budowli z XVI wieku. – Zbudowana jest także w stylu manuelińskim i podobnie jak klasztor Hieronimitów znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO – tłumaczy Brandão. W czasach gdy jej zadaniem była ochrona portu, na wyższych piętrach mieściły się sale króla, gubernatora i kaplica, a w dolnych kondygnacjach było więzienie. Doświadczył go m.in. przez dwa miesiące generał Józef Bem, gdy po powstaniu listopadowym próbował przy boku walczącego o portugalski tron cesarza Brazylii Piotra I sformować w Portugalii Legion Polski.

12 czerwca 1985 roku premier Mário Soares pozował przed wieżą do wspólnego zdjęcia z przywódcami jedenastu państw europejskich po podpisaniu przez Portugalię traktatu akcesyjnego do ówczesnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, poprzedniczki Unii Europejskiej. Traktat podpisano w krużgankach klasztoru Hieronimitów, z którego następnie wszyscy udali się do Palácio de Belém wysłuchać przemówienia prezydenta Portugalii Antónia Ramalho Eanesa. Ledwie jedenaście lat wcześniej Portugalia w tzw. rewolucji goździków obaliła dyktaturę. Jej twórca, António Salazar, w 1940 roku, gdy Hitler wkraczał do Paryża, zorganizował w Belém gigantyczną, czteromiesięczną Wystawę Świata Portugalskiego w celach propagandowych. Po upadku dyktatury potępiono ją i nazwano „ludzkim zoo”.

Nieopodal wieży w Belém uwagę zwraca pomnik samolotu. Przedstawia model Fairey III, zmodyfikowanego hydroplanu, którym 40-letni pilot Artur de Sacadura Cabral i 53-letni nawigator Carlos Gago Coutinho 30 marca 1922 roku wystartowali w Belém z wód Tagu. Samolot nazywał się „Lusitania”, a start nastąpił w 100. rocznicę uzyskania niepodległości przez Brazylię, by upamiętnić to wydarzenie. Do Rio de Janeiro lotnicy dotarli 17 czerwca. Wyprawa odbywała się z międzylądowaniami. Śmiałkom dwukrotnie przyszło wodować na oceanie, byli ratowani i musieli zmieniać maszynę, ale celu dopięli. Efektywny czas lotu wyniósł 62 godziny i 26 minut, a trasę 8383 kilometrów pokonali w 79 dni. Był to jak dotąd ostatni wielki wyczyn portugalskich pionierów.

Ciasteczka, nie paszteciki

Wizyty w portugalskim Betlejem nie można zakończyć w innym miejscu niż cukiernia Antiga Confeitaria de Belém. Usytuowana jest tuż obok klasztoru i uchodzi za najsłynniejszą w całej Portugalii. Mimo że zajmuje lokale pod aż czterema kolejnymi numerami głównej ulicy, ustawiają się do niej długie kolejki. Wszyscy przychodzą tu w jednym celu – spróbować oryginalnych, słynnych w całym świecie ciasteczek czy, jak niektórzy mówią, babeczek Pastéis de Belém. Nazwa w ustach Portugalczyków nasuwa skojarzenie z polskimi pasztecikami, ale w rzeczywistości to niewielkie „miseczki” z ciasta francuskiego wypełnione masą budyniową. Można je kosztować, posypując cukrem pudrem lub cynamonem. Smakują wybornie i idealnie nadają się na świąteczny stół.

Pastéis od XVIII wieku wypiekane były w klasztorze Hieronimitów, gdzie je wymyślono. Zakonnicy używali białek z kurzych jaj do krochmalenia habitów, a z kolei żółtka wykorzystywali do pieczenia słodkości. Robili tak do roku 1834, czyli momentu, kiedy rozwiązano zakony klasztorne w Portugalii. Później produkcja przeniosła się kawałek dalej, czyli właśnie do budynku, do którego wybraliśmy się, by ich skosztować. W tym miejscu jak oka w głowie strzeże się klasztornej receptury. Są w nim wypiekane nieprzerwanie od 1837 roku.

– Oczywiście kupić można je wszędzie w Lizbonie, ale we wszystkich innych miejscach, ze względu na prawa patentowe, nazywają się nieco inaczej, pastéis de nata. Różnica w smaku jest prawie niedostrzegalna, acz moim zdaniem te przyklasztorne są nieco słodsze – wyjaśnia Brandão.

– Tradycja jest wyznacznikiem jakości, oryginalne faktycznie smakują wyśmienicie. Jednocześnie uspokajam tych, którzy nie lubią kolejek. Pastéis de nata serwowane w innych miejscach Lizbony zazwyczaj nie schodzą poniżej oceny 7/10 – uważa Wawrzkowicz.

– Na smak przyklasztornych babeczek wpływa zapewne siła sugestii, ale może faktycznie są słodsze. Zakonnicy nie szczędzili cukru, bo śmiałkowie wypływający w morze potrzebowali dużo energii – śmieje się Klementowska.

Pastéis to także jeden z przydomków piłkarzy oraz kibiców C.F. Os Belenenses, klubu z Belém, w którego księgach wzniośle zapisano, że został założony przez potomków wielkich portugalskich podróżników z Ferdynandem Magellanem na czele. By dostać się do jego stosunkowo niewielkiego stadionu Estádio do Restelo, który 10 maja 1991 roku, gdy odprawiał na nim mszę Jan Paweł II, pomieścił aż 100 tysięcy widzów, najlepiej wejść w ulicę, mijając klasztor po lewej ręce. Droga po kilku krokach zaczyna stromo piąć się w górę, zostawiając po prawej stronie rajskiej urody Tropikalny Ogród Botaniczny, a w nim palmy, wielkie figowce czy drzewa ginkgo biloba (miłorzębu) przywiezione z dawnych portugalskich kolonii. Zaś w mijanych przydomowych ogródkach – jak przystało na Belém – krzewi się wilczomlecz piękny, czyli roślina znana u nas jako gwiazda betlejemska. My w okolicach Bożego Narodzenia oglądamy ją w doniczkach, rozkwitającą pięknymi czerwonymi kwiatami. Tu często rośnie na dziko, z daleka przypominając dobrze nam znane krzaki bzu.

Po kilkuset metrach podejścia warto obejść stadion i z drugiej strony wdrapać się po schodach najwyżej jak tylko prowadzą, po czym, nie bacząc na ostrzeżenia przed żmijami, wejść na łączkę na wzgórzu i dopiero wtedy się odwrócić. Stamtąd jak na dłoni widać klasztor, płynący za nim Tag i spinający jego brzegi, ponad 2-kilometrowy wiszący most, porównywany ze słynnym Golden Gate w San Francisco. Po drugiej zaś stronie rzeki widać majestatyczną figurę Chrystusa wzorowaną na tej z Rio de Janeiro. Portugalczycy postawili ją z wdzięczności za uchronienie kraju przed II wojną światową. Taki obraz portugalskiego Betlejem dosłownie zapiera dech w piersiach.

Czytaj więcej

50 lat od monachijskiej masakry

Miasto światła

Późnym popołudniem pora już wrócić do centrum portugalskiej stolicy. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem na wszystkich głównych placach stoją efektowne choinki, na niektórych nawet bożonarodzeniowe żłóbki. Można też natknąć się na Świętego Mikołaja, który w Portugalii – najczęściej z towarzyszeniem Dzieciątka – roznosi prezenty po pasterce zwanej w tym kraju Mszą Koguta. Portugalczycy bowiem wierzą, że gdy Zbawiciel przyszedł na świat, to wówczas zapiał kogut będący jednym z symboli kraju nad Tagiem.

Ludzie przystają przy choinkach, robią sobie pamiątkowe zdjęcia. Szczególnie w ciągu dnia przybysza z Polski zadziwia to o tyle, że przechodnie zamiast w futra, przyodziani są często w koszulki z krótkimi rękawkami, a z nieba nie sypią się płatki śniegu, tylko świecą promienie słońca. Za to po zmroku ulice i sklepowe wystawy, przyozdobione tysiącami lampek, świecidełek i świątecznych ozdób, rozbłyskują wspaniałymi iluminacjami. Wszystko wygląda nadzwyczaj efektownie i bez zbędnych wyjaśnień pozwala zrozumieć, dlaczego Lizbona nazywana jest miastem światła.

Podróż autobusem z centrum Lizbony nie należy do zbyt atrakcyjnych. Z reprezentacyjnego Praça do Comércio, czyli placu Handlowego, dawniej noszącego nazwę Pałacowego, trasa wiedzie na zachód wzdłuż przemysłowo-portowych obszarów nad Tagiem. Jednak gdy po kilkunastu minutach dociera się na miejsce, widoki wynagradzają wszelkie wcześniejsze niedogodności.

W Belém, dawnej letniej rezydencji królewskiej, urzędują od 1911 r. prezydenci Republiki Portugalskiej. To jednak nie ich różowy Palácio de Belém przykuwa w pierwszej kolejności uwagę wszystkich przyjeżdżających. Najważniejszy i najpiękniejszy jest bowiem znajdujący się na głównym placu monumentalny klasztor Hieronimitów z przylegającym doń kościołem Matki Boskiej.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi