50 lat od monachijskiej masakry

50 lat temu w wyniku zamachu terrorystycznego w trakcie igrzysk olimpijskich w Monachium zginęło jedenastu reprezentantów Izraela. Byli wśród nich także polscy Żydzi, ale w Polsce zaczyna się o tym mówić dopiero teraz.

Publikacja: 02.09.2022 17:00

Dawna wioska olimpijska jest dziś dzielnicą mieszkaniową, a budynek, z którego porwani zostali izrae

Dawna wioska olimpijska jest dziś dzielnicą mieszkaniową, a budynek, z którego porwani zostali izraelscy sportowcy, służy dziś Towarzystwu Popierania Rozwoju Nauki im. Maxa Plancka. – Lokatorzy są informowani o jego historii i znaczeniu przed wprowadzeniem się. Obecnie mieszkają tam naukowcy z Włoch, Meksyku, Portugalii i Ukrainy – tłumaczą w biurze prasowym

Foto: Jarosław Tomczyk (2)

Z jamnikiem Waldim na Marienplatz niełatwo zrobić sobie zdjęcie. Pleksiglasowa figura stojąca obok monachijskiego ratusza przeżywa prawdziwe oblężenie. Przy psim boku chcą sfotografować się wszyscy. I starsze panie, i dzieciaki, i jowialni panowie w bawarskich pantalonach. W Parku Olimpijskim tłok równie wielki jak na głównym placu. W mistrzostwach Europy o medale rywalizują lekkoatleci, gimnastycy, siatkarze plażowi i specjaliści od paru innych jeszcze dyscyplin sportu. Krążących między poszczególnymi obiektami kibiców kuszą liczne atrakcje. Piwo leje się strumieniami, „wursty” sprzedają taśmowo. Jest radośnie, gwarno, kolorowo.

W połowie sierpnia w Monachium można było uwierzyć, że ktoś wynalazł wehikuł czasu i cofnął go o 50 lat. Do dni, gdy w 1972 r. miasto było gospodarzem XX Letnich Igrzysk Olimpijskich, kolorowy jamnik Waldi ich maskotką, a mottem hasło „Die heiteren Spiele” – radosne igrzyska. Faktycznie takimi były. Ale tylko przez dziesięć pierwszych dni.

Czytaj więcej

Jan Englert: Żyjemy w błazeńskiej rzeczywistości

Jechać czy nie

Na igrzyskach olimpijskich sportowcy z Izraela zadebiutowali w roku 1952 w Helsinkach. Bez jakichkolwiek sukcesów. Kolejne cztery turnieje niczego w tej kwestii nie zmieniły. W młodym państwie najważniejszym sportem była jego obrona. Przed niemieckimi igrzyskami w Tel Awiwie, Hajfie czy Jerozolimie bardziej niż o medalowych szansach dyskutowano o tym, czy do Monachium w ogóle jechać. Od zakończenia II wojny światowej minęło raptem 27 lat. Rana Holokaustu była wciąż świeża. Ostatecznie zwyciężył argument, że trzeba pokazać światu, iż Żydzi przetrwali i nic ich nie złamie.

Do stolicy Bawarii wysłano 29 osób. 14 zawodników, dwóch sędziów oraz 13 trenerów i działaczy. Podczas ceremonii otwarcia maszerują dostojnie w eleganckich ciemnoniebieskich marynarkach i jasnych kapeluszach panama ozdobionych błękitnym paskiem. Można odnieść wrażenie, że są najsmutniejszą z ponad 120 prezentujących się ekip. Wesoło w stronę widowni spoglądają przed nimi przybysze z zimnej Islandii, radośnie machają za nimi gorący Włosi. Na ani jednej z izraelskich twarzy nie sposób dostrzec choćby zalążka uśmiechu. Raczej nie przeczuwają, że dla prawie połowy z nich to kilka ostatnich dni życia. Zadumę wzbudza prawdopodobnie wspomnienie tego, czego z niemieckich rąk jeszcze całkiem niedawno doświadczyli ich rodacy, a niekiedy i oni sami. Choćby Shaul Ladany, chodziarz, który jako ośmiolatek trafił w 1944 r. do obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen. Obóz, tyle że w Dachau koło Monachium, odwiedzili zresztą dzień wcześniej wszyscy.

W zawodach idzie Izraelitom słabo. W pierwszej fazie igrzysk najlepszy występ notuje Ze’ew Friedman, który w podnoszeniu ciężarów zajmuje 12. miejsce. Ma 23 lata, urodził się na Syberii. Jego rodzice uciekli przed Niemcami z Polski do ZSRR. Wrócili w 1957 r. i osiedli w Bielawie na Dolnym Śląsku. Trzy lata później wyjechali do Izraela. Gdy Friedman walczy na olimpijskim pomoście, w roli trenerów asystują mu Tuwia Sokolski i Jaakow Springer.

Pierwszy przyszedł na świat we lwowskim getcie w 1942 r. W 1957 r. trafił z matką do Wałbrzycha, gdzie trenował podnoszenie ciężarów. Reprezentował nawet Polskę w meczu młodzików z NRD, niedługo potem wyjechał do Hajfy. Drugi urodził się w 1921 r. w Kaliszu jako Jakub Springer. Z Polski, w której zginęła cała jego rodzina, uciekł przed Niemcami w 1939 r. do Związku Radzieckiego. Nie jest jednak prawdą, że brał udział w powstaniu w warszawskim getcie, jak twierdzą niektórzy. Wrócił dopiero po wojnie. Reprezentował Polskę na igrzyskach w Helsinkach i cztery lata później w Melbourne. Na pierwszych był kierownikiem ekipy bokserskiej, na drugich sędzią podnoszenia ciężarów. Wkrótce po powrocie z Australii zdecydował się wyemigrować wraz z rodziną do Izraela. Przeważyły antysemickie szykany, jakich doświadczała jego kilkuletnia córka. W polskim świecie sportu miał wielu znajomych i przyjaciół. Spotykał się z nimi na kolejnych igrzyskach w Rzymie i Tokio, na których reprezentował już Izrael. W Meksyku nie był. Do Monachium pojechał jako sędzia sztangi, ale pomagał też trenerom, bo jeszcze rok wcześniej sam prowadził kadrę izraelskich ciężarowców.

* * *

Pod wieżą telewizyjną, w centralnym punkcie Olympiapark, wystukuję w telefonie adres Connollystrasse 31. Nawigacja obiecuje, że spacer zajmie góra 20 minut. Jednym z kilku mostków trzeba przejść przez trasę szybkiego ruchu, by znaleźć się w części parku, w której w 1972 r. mieściła się wioska olimpijska. Dzisiaj to jedno z monachijskich osiedli mieszkaniowych, pięknie położone w otulinie zieleni. Alejka pośród starych drzew wiedzie łagodnie w prawo. Jeszcze kilka szybkich kroków z górki przez trawnik i z każdej strony otaczają człowieka mniejsze i większe budynki z wielkiej płyty. Jest Connolly 27, jest 29, jest wreszcie i 31. Tylko wejścia do niego zupełnie nie widać, wszędzie podziemne garaże. – Przeszedł pan za daleko, trzeba zawrócić, chętnie pokażę drogę – zagadnięta blondwłosa nastolatka życzliwie towarzyszy mi przez kilka kroków, by wskazać wyjście z labiryntu, które doprowadzi mnie do budynku zamieszkiwanego w trakcie monachijskich igrzysk przez olimpijczyków z Izraela.

Przejmująca cisza

Poniedziałkowy wieczór 4 września większość izraelskiej ekipy spędziła w teatrze w centrum miasta, gdzie wystawiano „Skrzypka na dachu”. Nazajutrz w zapasach wystartować miał Mark Slawin, najmłodszy w całej ekipie, ledwie 18-letni. Do Izraela trafił z Mińska cztery miesiące przed igrzyskami. Jeśli z kimkolwiek wiązano medalowe nadzieje, to właśnie z nim.

We wtorek przed świtem do budynku izraelskiej ekipy wkroczyło ośmiu bojowników Czarnego Września, terrorystycznego odłamu palestyńskiej organizacji polityczno-wojskowej Al-Fatah. Po latach kanadyjscy piłkarze wodni przyznają się, że to oni, wracając z transmisji meczu hokeja, pomogli przebranym w sportowe dresy Palestyńczykom przeskoczyć ogrodzenie wioski. – Wioska nie była specjalnie chroniona – wspomina Antoni Zajkowski, w Monachium srebrny medalista w judo. – Pamiętam, że mieliśmy jakieś przepustki, ale w zasadzie nikt tego nie kontrolował. Było bardzo swobodnie. Nie ma co ukrywać, że nocowały u nas osoby, które wejściówek do wioski nie miały.

Na klatce schodowej Palestyńczycy szybko się przebrali, ze sportowych toreb wyjęli broń, po czym podjęli próbę wtargnięcia do apartamentu nr 1 zajmowanego przez sędziów i trenerów. Potężnej postury sędzia zapaśniczy Josef Gutfreund wszystkimi siłami próbował zabarykadować drzwi. Pozwoliło to uciec przez okno Sokolskiemu, który już na zewnątrz usłyszał pierwsze strzały. Gutfreund ustąpił, napastnicy wdarli się do środka. Rzucił się na nich trener zapasów Mosze Weinberg i to on jako pierwszy został raniony w policzek.

Potem wypadki potoczyły się szybko. Terroryści zapędzili jedenastu zakładników do pokoju na pierwszym piętrze. Weinberg raz jeszcze się na nich rzucił i zginął od kuli w pierś. Ciężarowiec Josef Romano także dostał kilka kul. Prawdopodobnie wykrwawił się i umarł w męczarniach na oczach związanych, pozostałych dziewięciu zakładników. Wiele szczegółów tego, co działo się w środku, wciąż nie jest do końca jasnych. Nie wszystkie akta zostały do dziś odtajnione.

– My żadnych strzałów nie słyszeliśmy, mieszkaliśmy na drugim końcu wioski – wspomina Zygfryd Kuchta, reprezentant Polski w piłce ręcznej. – O tym, co się stało, dowiedzieliśmy się w momencie, gdy wyszliśmy pojechać na trening. Zauważyliśmy wtedy, że wokół jest mnóstwo w pełni uzbrojonych mundurowych, zaczęliśmy dopytywać, co się stało, i po chwili już wiedzieliśmy. Dobrych odczuć nam to nie dostarczyło. II wojna światowa ciągle była żywa w naszej pamięci, widok tylu uzbrojonych Niemców kojarzył się jednoznacznie.

Nieco inaczej pamięta tę sytuację Zajkowski: – Każdego dnia mieliśmy spotkania z kierownictwem, na których gratulowano medalistom, wręczano jakieś upominki. No, a wtedy, 5 września, oficjalnie nas poinformowano, że doszło do napaści na ekipę Izraela.

– Przejmująca pustka i cisza – wspomina Grażyna Rabsztyn, płotkarka. – Kobiety mieszkały wtedy w osobnej części wioski. Siedziałyśmy cały dzień same w pokojach i byłyśmy przekonane, że to koniec igrzysk.

* * *

Przed wejściem, pierwszym od lewej, młody człowiek siedzi na metalowym koszu. Dla wygody nakrył go poduszką. W skupieniu wpatruje się w kamienną tablicę przed sobą. Cieniutkim pędzelkiem poprawia na niej szare litery. Z lewej strony niemieckie, z prawej hebrajskie. Moją obecność dostrzega dopiero po kilku minutach. – Pewnie chce pan zrobić zdjęcie tablicy beze mnie? – pyta grzecznie, acz z jego głosu przebija pewna niechęć. – Niekoniecznie, mogę zrobić z panem – odpowiadam. Chłopak trochę się rozchmurza. – Wie pan, co chwilę teraz ktoś przychodzi, chce fotografować, nie mogę tego skończyć…

Czytaj więcej

„Dejmek”: Lekka lektura ciężkiej biografii

Grać czy nie grać

Po obezwładnieniu zakładników terroryści wyrzucają kartkę na ulicę, wysuwając swoje żądania. Chcieli uwolnienia Palestyńczyków przetrzymywanych w izraelskich więzieniach. Co do ich liczby są rozbieżności. Wahają się pomiędzy 200 a 300 osób. W tym czasie w wiosce i wokół niej oprócz służb mundurowych zgromadziło się już mnóstwo dziennikarzy, fotoreporterów, operatorów kamer i oczywiście zwykłych gapiów. Relację można było śledzić na żywo na ekranach telewizorów niczym sensacyjny film. – W Polsce wydarzenia związane z zamachem przedstawiano obiektywnie, nie zwlekano z podawaniem informacji z kolejnych aktów tego dramatu, relacjonowano go na bieżąco, nie pokrywano jakąś wymuszoną formą propagandowej interpretacji, podawano fakty – mówi prof. Józef Lipiec, filozof, propagator idei olimpijskiej, który igrzyska w Monachium oglądał w kraju na ekranie telewizora.

Władze niemieckie zupełnie nie były przygotowane na taką sytuację. W kraju nie było ani jednej jednostki antyterrorystycznej. Tymczasem rząd Izraela ustami premier Goldy Meir kategorycznie odmówił jakichkolwiek negocjacji z zamachowcami. Chciał przysłać swoich antyterrorystów, ale na to nie pozwalało niemieckie prawo, a jego starano się przestrzegać nadzwyczaj ściśle. Negocjowano więc i przesuwano kolejne terminy ultimatum, po upływie których terroryści grozili zabijaniem kolejnych zakładników.

Równolegle pojawił się problem, co dalej z igrzyskami. – Głosy były podzielone – wyjaśnia prof. Lipiec. – Byli tacy, którzy uważali, że igrzyska powinny zostać zamknięte w związku ze zbrukaniem ideałów olimpijskich. Inni twierdzili, że oznaczałoby to wygraną terrorystów. Dla Polaków miało to o tyle znaczenie, że w dzień zamachu miał się rozegrać bardzo ważny mecz piłkarzy z ZSRR. Atmosfera w wiosce po zamachu była bardzo nerwowa. Piłkarze nie wiedzieli, czy w ogóle wyjadą pociągiem do Augsburga, gdzie grali mecz. Co chwila przychodziły sprzeczne informacje. Już w trakcie rozgrzewki dostali informację, że spotkanie jest odwołane. Po zejściu do szatni okazało się jednak, że zagrają. To musiało wpływać na koncentrację, ale zdołali się jakoś z tego wszystkiego otrząsnąć i wygrać. Choć igrzyska postanowiono zawiesić, zdecydowano o dokończeniu zawodów już trwających, a za takie uznano spotkania piłkarzy szykujących się do gry. Wieczorem uzgodniono podstawienie terrorystom i zakładnikom dwóch helikopterów, by przewiozły ich na lotnisko, z którego obiecano im odlot do Egiptu. W rzeczywistości na lotnisku zaplanowano akcję uwolnienia Izraelczyków. Okazała się zupełnie nieudolna, snajperzy nie wiedzieli nawet, że terrorystów jest ośmiu, a nie pięciu. Wbrew podanej pierwotnie informacji o uwolnieniu zakładników, zginęli wszyscy. Springer, Friedman, Eli’ezer Chalfin i Dawid Berger rozerwani granatem wrzuconym przez terrorystów do ich helikoptera. Gutfreund, Slawin, Kehat Szorr, Andre Spitzer i Amicur Szapira zastrzeleni w drugim helikopterze. Zginął także niemiecki pilot helikoptera i pięciu terrorystów. Trzech pozostałych ujęto.

* * *

Mieszkania, w których w 1972 r. rozgrywały się tragiczne sceny, należą dzisiaj do Towarzystwa Popierania Rozwoju Nauki im. Maxa Plancka, niemieckiej instytucji naukowo-badawczej o charakterze non profit, finansowanej z budżetu federalnego. – W trakcie zmiany przeznaczenia wioski olimpijskiej na miejską dzielnicę mieszkaniową przekazało nam je miasto – tłumaczy Barbara Wankerl z biura prasowego. – Wzięcie na zakładników izraelskich sportowców miało miejsce w dwóch z mieszkań, które były wówczas połączone. Mieszkają w nich zagraniczni studenci i naukowcy wizytujący Instytut Fizyki Maxa Plancka. Lokatorzy są informowani o historii i znaczeniu budynku przed wprowadzeniem się. Obecnie mieszkają tam naukowcy z Włoch, Meksyku, Portugalii i Ukrainy. Do środka można wejść tylko za zgodą lokatorów.

Lepiej zmilczeć

Dzień po tragedii na stadionie olimpijskim odbyła się uroczystość żałobna, podczas której szef MKOL Avery Brundage wygłosił słynne słowa „The games must go on”. Po dniu przerwy zawody miały być wznowione. – Byłem wtedy na stadionie – wspomina Zajkowski. – Mieliśmy dowolność, jeśli idzie o udział. Szefem naszej ekipy był Włodzimierz Reczek. Miał problem, jak się zachować. Tragedia była oczywista, ale przecież państwa bloku wschodniego były niechętne Izraelowi, zresztą chyba nawet finansowały Czarny Wrzesień, stąd takie salomonowe rozwiązanie.

– Nie pamiętam, by ktokolwiek w Polsce usprawiedliwiał działania Palestyńczyków – wyjaśnia prof. Lipiec. – Na poziomie państwowym relacji polsko-izraelskich jednak nie było. To były pierwsze igrzyska po wydarzeniach roku 1968. Były też pierwsze w epoce gierkowskiej. Przeżywano je bardziej w relacjach myślenia polsko-niemieckiego. Sprawa palestyńska pojawiła się nieoczekiwanie, była spoza programu. Sytuacja była wyraźnie powściągliwa. W oficjalnym ruchu propagandowym antysemickie aspekty się nie pojawiły. Temat wolano zmilczeć.

– Wtedy nie mówiło się o tym, że wśród zabitych byli polscy Żydzi, ja o tym nie wiedziałem – mówi Kuchta. – Dopiero po jakimś czasie z różnych przekazów między sobą się o tym dowiedzieliśmy, ale to już było po igrzyskach.

O tym, że w zamachu zginęli ludzie związani z Polską, wiedział Antoni Zajkowski. – W trakcie igrzysk, jadąc gdzieś z wioski autobusem, zaczepił mnie w nim po polsku trener sztangistów Izraela. Całkiem długo porozmawialiśmy. Taki niski, ale nie umiem sobie przypomnieć, jak się nazywał, wiem, że zginął.

Człowiekiem tym musiał być Jakub Springer, skądinąd zaprzyjaźniony z Reczkiem, który kilka lat wcześniej przekonywał go, by jednak z Polski nie wyjeżdżał. Panowie spotykali się także później na zawodach, na których Springer reprezentował już Izrael.

– Finał stu metrów przez płotki był już po zamachu – opowiada Rabsztyn. – Pełny stadion i ja, niespełna 20-letnia dziewczyna, dokooptowana do reprezentacji w ostatniej chwili prosto z obozu klubowego. To było dla mnie wielkie przeżycie, ale to już nie były radosne igrzyska, to się czuło. To już były tylko zawody sportowe. Mimo wszystko uważam za słuszne, że je dokończono.

– Atmosfera radosnej zabawy po zamachu zniknęła momentalnie, to tkwiło w głowach, ale przystępując do zawodów, robi się wszystko, aby sprostać zadaniom. I mnie w dalszej rywalizacji to nie przeszkadzało, natomiast przeszkadzało w święcie, jakim są igrzyska – dodaje Kuchta. – Ci, którzy zginęli, ciągle tkwią w naszej pamięci. Skoro wracamy do tego po 50 latach, to znaczy, że wciąż chcemy pamiętać, co się wydarzyło i czcić pamięć tych, którzy stracili tam życie.

* * *

Kamienna tablica przy Connollystrasse 31 została postawiona dla uczczenia pamięci izraelskich olimpijczyków. Wyryto na niej nazwiska zamordowanych. Gdy w zadumie wpatruję się w miejsce znaczone ludzką krwią, zagaduje mnie mężczyzna, na oko pod sześćdziesiątkę. Anglik. – Byłem tu wtedy jako chłopiec. Z ojcem. Przypatrywaliśmy się wszystkiemu, jakieś 200 m stąd. Przyjechałem teraz specjalnie po 50 latach, żeby raz jeszcze zobaczyć to miejsce.

Czytaj więcej

„Białe noce”: O życiu bez ceregieli

* * *

Po tragedii ekipa Izraela wycofała się z igrzysk. W odpowiedzi na zamach premier Golda Meir wzięła osobistą odpowiedzialność za tajną operację odwetową „Gniew Boży”. Postanowiono zgładzić w jej ramach jedenastu Palestyńczyków, którym przypisywano mniejszy bądź większy udział w kierowaniu zamachem.

Po Monachium wszystkie kolejne igrzyska były już organizowane pod silną eskortą policji i służb specjalnych. Wioski olimpijskie przestały być miejscem swobodnej zabawy i beztroskiego bratania się ludzi wszystkich narodowości.

* * *

31 sierpnia rodziny ofiar zamachu porozumiały się z niemieckim rządem w sprawie odszkodowania. Otrzymają w sumie 28 mln euro. Rząd w Berlinie zgodził się też otworzyć dostęp do akt związanych z wydarzeniami z 5 września 1972 r. Ich analizą zajmie się wspólna, niemiecko-izraelska komisja złożona z historyków.

Upamiętnienie ofiar zamachu w dawnym Parku Olimpijskim. – Pewnie chce pan zrobić zdjęcie tablicy bez

Upamiętnienie ofiar zamachu w dawnym Parku Olimpijskim. – Pewnie chce pan zrobić zdjęcie tablicy beze mnie? – pyta grzecznie młody chłopak. – Niekoniecznie, mogę zrobić z panem – odpowiadam. Chłopak trochę się rozchmurza. – Wie pan, co chwilę teraz ktoś przychodzi, chce fotografować, nie mogę tego skończyć

Z jamnikiem Waldim na Marienplatz niełatwo zrobić sobie zdjęcie. Pleksiglasowa figura stojąca obok monachijskiego ratusza przeżywa prawdziwe oblężenie. Przy psim boku chcą sfotografować się wszyscy. I starsze panie, i dzieciaki, i jowialni panowie w bawarskich pantalonach. W Parku Olimpijskim tłok równie wielki jak na głównym placu. W mistrzostwach Europy o medale rywalizują lekkoatleci, gimnastycy, siatkarze plażowi i specjaliści od paru innych jeszcze dyscyplin sportu. Krążących między poszczególnymi obiektami kibiców kuszą liczne atrakcje. Piwo leje się strumieniami, „wursty” sprzedają taśmowo. Jest radośnie, gwarno, kolorowo.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi