Jak zniszczono przedwojenny socjalizm

Komuniści musieli posłużyć się oszustwem, aby umocnić swoją władzę. Ich celem stał się konspiracyjny PPS-WRN, odwołujący się do tradycji przedwojennego socjalizmu. Sfingowany proces jego działaczy sprzed 75 laty ułatwił powstanie PZPR.

Publikacja: 03.11.2023 17:00

Początek politycznego procesu pokazowego działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność Równość

Początek politycznego procesu pokazowego działaczy Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność Równość Niepodległość przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Warszawie, 5 listopada 1948 r. Za stołem w pierwszym rzędzie od lewej: adwokaci Niedzielski i Maślanko. W drugim rzędzie od lewej oskarżeni Dzięgielewski i Szturm de Sztrem. W trzecim rzędzie od lewej Krawczyk I Cohn. W ostatnim rzędzie, w okularach – Pużak.

Foto: PAP

5 listopada 1947 roku rozpoczął się w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie proces przywódców PPS-WRN, komórki konspiracyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność, Równość, Niepodległość. Jednym z oskarżonych był Ludwik Cohn – przed wojną lider Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego (organizacja młodzieżowa powiązana z PPS, w 1948 r. wcielona do Związku Młodzieży Polskiej), adwokat, a w czasie okupacji więzień niemieckich oflagów (obozy jenieckie). W latach 70. XX wieku był współzałożycielem Komitetu Obrony Robotników, będącego zalążkiem krajowej opozycji demokratycznej.

Po wojnie komunistyczne władze potrzebowały legitymizacji. Aby to osiągnąć, posłużyły się oszustwem, które stało się elementem składowym budowanego systemu. Powołano do życia fałszywą PPS, zwaną „Lubelską” lub „Odrodzoną”, złożoną w większości z działaczy już wcześniej współpracujących z komunistami. Cała ta gra była niezwykle wyrafinowaną formą nacisku na niezłomnych socjalistów, dla których niepodległość, demokracja i sprawiedliwość społeczna wciąż były nadrzędnymi wartościami. Rozliczenie się z tradycją PPS-u było dla nowych władz koniecznością, wielkimi krokami bowiem zbliżał się tzw. Kongres Zjednoczeniowy, gdzie w grudniu 1948 r. powołano do życia Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą.

Czytaj więcej

Kataryna: Nowa władza nie uporządkuje rynku medialnego

Koniec wolności

Ludwik Cohn we wrześniu 1939 r. służył jako podporucznik rezerwy broni Warszawy w szeregach 1. Pułku Piechoty Obrony Pragi, za co został trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Po wyzwoleniu i powrocie z oflagu w Woldenbergu wrócił do zawodu adwokata. Starał się szybko odbudować przedwojenne kontakty: z Józefem Dzięgielewskim, Lucyną Woliniewską, Kazimierzem Pużakiem (wszyscy byli działaczami socjalistycznymi). Zaczęły się spotkania oraz rozmowy w wąskim gronie, przerwane przez brutalne aresztowanie przywódców Polskiego Państwa Podziemnego w marcu 1945 r. Wśród zatrzymanych był m.in. prezydent podziemnego parlamentu, przedwojenny sekretarz generalny PPS, więzień Szlisselburga, czyli Kazimierz Pużak. Rolę lidera socjalistów przejął Zygmunt Zaremba, który ostatecznie w marcu 1946 r. ze względu na grożące mu aresztowanie wyemigruje do Francji.

Socjaliści byli w rozsypce, liczyli niewielu członków. W lipcu 1945 r. PPS-WRN został oficjalnie rozwiązany. Dla komunistów nie miało to jednak większego znaczenia. Działacze tej partii byli pod stałą obserwacją bezpieki. Ludwik Cohn został aresztowany 27 maja 1947 r. wraz z Tadeuszem Szturm de Sztrem, żołnierzem Oddziałów Lotnych Wojsk Polskich i Legionów. W kolejnych dniach aresztowano kolejnych WRN-owców: Wiktora Krawczyka, Józefa Dzięgielewskiego, Feliksa Misiorowskiego i Kazimierza Pużaka. Socjaliści mieli przejść gehennę pod czujnym okiem funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Bez formalnego oskarżenia, z pogwałceniem prawa, do tzw. wyjaśnienia, które miało trwać kilkanaście miesięcy. Wcześniej zatrzymano kilku innych, równie znanych socjalistów, choćby Adama Obarskiego, Antoniego Wąsika czy Bolesława Gałaja. Badacz procesów PPS prof. Zygmunt Woźniczka szacował, że na terenie całego kraju aresztowano wówczas ok. 200 działaczy PPS-WRN.

W ubeckiej celi

Ludwik Cohn znalazł się w celi pod budynkiem MBP. Swoich towarzyszy niedoli miał zobaczyć dopiero po upływie półtora roku podczas rozprawy. Po odebraniu mu zegarka, portfela, paska i sznurówek, trafił do celi, gdzie początkowo przebywał sam. Była ona spora, ale całkowicie ciemna. Prycza znajdowała się na środku, toalety nie było. Cohn był kilkakrotnie przesłuchiwany m.in. przez Józefa Różańskiego, szefa Departamentu Śledczego MBP. Wędrując na przesłuchania, zauważył wielu szpicli, którzy z więziennych cel mieli mu się dokładnie przyglądać i ewentualnie donieść, czy go rozpoznają i skąd. Później przeniesiono go do więzienia mokotowskiego przy ul. Rakowieckiej. Jako więzień polityczny nie miał prawa do odwiedzin, nie mógł też otrzymywać listów, czytać gazet, a także pozbawiono go obrońcy. Mokotowskie więzienie posiadało trzy piętra. Na parterze znajdowała się cela śmierci. Cohn był często przenoszony do różnych cel. Zapamiętał, że obserwował go ppłk Adam Humer, zastępca płk. Józefa Różańskiego.

Spektrum tortur, które stosowano wobec więźniów, było imponujące. W celi o powierzchni 5 m², gdzie przebywało nieraz i pięciu więźniów, trzeba było siadać na zmianę. Reszta musiała stać, gdyż w takich warunkach swobodne poruszanie się było niemożliwe. Spanie również nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń. Jeden szczęśliwiec spał na łóżku, pozostali musieli ścisnąć się na podłodze. Więźniowie byli nieustannie obserwowani i poddawani „badaniom”, czyli przesłuchaniom. Wyżywienie było fatalnej jakości w niewielkiej ilości. Poprawiało się tylko wówczas, gdy zbliżał się proces i należało więźnia doprowadzić do jakiegoś akceptowalnego wyglądu. Osadzeni otrzymywali pół miski wody, która miała wystarczyć kilku osobom do higieny i mycia naczyń. Cohn wspominał, iż w ciągu swojego pobytu tylko raz mógł skorzystać z kąpieli, po roku pobytu. I to tylko dlatego, że szykowano mu proces.

Przebywał wówczas w celi nr 7 XI Oddziału, a dzielił ją m.in. z byłym generałem Polskiej Armii Ludowej Henrykiem Boruckim, przebywającym w mokotowskim więzieniu od 1945 r. Poznał tam również żołnierza AK Kazimierza Moczarskiego (późniejszy autor wspomnień z więzienia mokotowskiego pt. „Rozmowy z katem”), który ostrzegał go przed innymi współwięźniami. Niektórzy bowiem byli podstawieni przez UB. Były lider OM TUR wspominał, że przesłuchiwania odbywały się od rana do późnego popołudnia. Latem można było usłyszeć przez uchylone okno głosy torturowanych i maltretowanych więźniów. Jadący nad ranem wózek oznaczał, że zabierano właśnie czyjeś zwłoki.

Czytaj więcej

Jak zarobić na Pokemonach i zapalniczkach?

Przyjaciele agenci

Wokół Cohna aż roiło się od agentów. Wśród nich byli: agent „Władysław” oraz „Śl”, starający się zyskać jego sympatię, co stanowiło wyrafinowaną grę bezpieki wzorowaną na sowieckich metodach. Agent „Władysław” raportował do płk. Różańskiego: „Cohn po rozmowie z płk. Różańskim był bardzo zdenerwowany, ale mimo to zupełnie zdecydowanie odmawia udzielania istotnych i szczerych zeznań”. Stan psychiczny Cohna był wówczas na tyle fatalny, że dwukrotnie próbował popełnić samobójstwo. Cierpiał na bezsenność, która towarzyszyła mu od dawna, a w stalinowskiej celi jedynie się pogłębiła. Doznał bowiem szoku nerwowego, ponieważ umieszczono go nago w karcerze. Przebywał potem w celi dla samobójców pod ciągłą obserwacją strażników.

Cohn nie za bardzo chciał wchodzić w dyskusję z podstawionym agentem, który zasugerował władzom, że do zmiękczenia więźnia należy zastosować manewr zwany „inni też mówią”. Agent „Władysław” przyznawał w raportach, iż świadomie podsuwał mu fałszywe i całkowicie zmyślone fakty z dziejów okupacyjnej PPS-WRN, zwłaszcza dotyczące jej czołowych działaczy: Zaremby, Pużaka i Szturm de Sztrema. Cohn, który miał żydowskie pochodzenie, obawiał się, że ponownie do głosu dojdą uprzedzenia o tym, jakoby zdrada była czymś charakterystycznym dla Żydów. Mówił: „Całe moje życie byłem uczciwym socjalistą, solidarnym towarzyszem, a zarazem uczciwym Żydem, jak i najbardziej patriotycznym Polakiem. Nie jestem w stanie znieść tego, że – jak się orientuję po kierunku śledztwa– mogą ze mnie zrobić zdrajcę towarzyszy. Mogą powstać głosy, że Żyd dostał się do więzienia, zawiódł zaufanie i »wsypał«. A tak nie jest, bo zarówno cenię honor Żyda i nie chcę, by nim szargano, jak również nie zniosę, by w złym świetle przedstawiano moje stanowisko jako polskiego patrioty i działacza robotniczego, bo całym życiem udowodniłem, że takim jestem”.

Lojalność i solidarność z towarzyszami była dla niego synonimem honoru. Nie złamał się, nie poszedł na współpracę, nie odciął od przyjaciół. Zapłacił jednak za to wysoką cenę. Agent „Władysław” raportował: „Cohn jest obecnie w stanie kompletnego załamania i zupełnie nie jest przesadą, gdy się powie, że on w tym stanie okropnie cierpi”. Donosił jednak, że mimo psychicznych cierpień był to „człowiek o dużej uczciwości i bezwzględnie prawego i ładnego charakteru”. W jednym z raportów agent „Śl” wspominał o niechęci Cohna do rozmów: „Znów stał się bardziej zamknięty i chętnie przy byle jakiej okazji przyłącza się do kpin i nienawistnych napaści na Zw. Radziecki i na obecną rzeczywistość. Ludwik jeszcze nie może uwierzyć w całą obłudę WRN-u, gdyż za bardzo zaufał Pużakowi i Sztremowi. Poza tym trudno jest coś konkretnego o jego obecnym nastawieniu powiedzieć, gdyż on krępuje się w celi szczerze rozmawiać”. Mówiąc wprost: były lider socjalistycznej młodzieży zachował się jak należy.

Niechlubny proces

Rozprawa przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie rozpoczęła się 5 listopada 1948 r., a zatem półtora roku po aresztowaniu. Za stołem sędziowskim zasiedli: ppłk Władysław Stasia – przewodniczący, sędzia kpt. Roman Różański, ławnik Napoleon Czesnak. Oskarżali: płk Stanisław Zarakowski i płk Oskar Karliner. Rozprawa przywodziła na myśl stalinowskie procesy przywódców bolszewickich z lat 30. Wszystko było doskonale wyreżyserowane, materiał dowodowy oparto na donosach i pomówieniach. Komuniści postawili sobie za cel upokorzyć, zniszczyć i zdezawuować niepodległościowa tradycję PPS.

Nie dbano nawet o pozory sprawiedliwości. Ludwik Cohn wspominał, że „kilka razy podczas krótkich przerw, kiedy pozostawaliśmy na sali rozpraw, widziałem bezceremonialne zachowanie się Różańskiego i jego zastępcy Humera, którzy bez żenady wchodzili na podium sędziowskie, a nawet do pokoju narad”. Przywódców WRN oskarżano m.in. o zamiar zmiany ustroju przemocą, o usunięcie ustanowionych organów władzy, o działalność w nielegalnej organizacji. Prokuratorzy dużą wagę przykładali do środków finansowych WRN-u, chcąc wykazać, iż pochodzą one z działalności dywersyjnej. Trzeciego dnia procesu, podczas przesłuchania Józefa Dzięgielewskiego na wokandzie stanęła sprawa funduszu, jakim dysponował WRN. Według zeznań Dzięgielewskiego, wynosił on 60 tysięcy dolarów i pochodził z legalnego źródła, z funduszu Polskiego Rządu na Uchodźstwie w Londynie, którego PPS-WRN była częścią.

Jako pierwszy wyjaśnienia składał Tadeusz Szturm de Sztrem, który dodatkowo został oskarżony o kontakty „z kierownikami dywersji Andersa”, czyli Marią Szelągowską i Witoldem Pileckim. Propagandowa prasa pisała, iż jego zeznania wskazują na „wpływy piłsudczyzny w przedwojennej PPS, a potem w WRN”. Drugiego dnia przemawiał Józef Dzięgielewski, zaprzeczający, aby WRN próbowała obalać władze, choć odbywały się spotkania działaczy. Bardzo skąpo odpowiadał Cohn, zdający sobie sprawę, że lepiej nie mówić nic, niż naprowadzać śledczych na jakiś trop. Prawdziwa batalię śledczy stoczyli z liderem PPS-WRN Kazimierzem Pużakiem, na którym skoncentrowała się uwaga mediów. Cohn, będący adwokatem, zwrócił uwagę na zachowanie sędziego, który na pytanie, czy oskarżeni będą mogli korzystać z obrońców, odwrócił głowę do oficera UB z pytaniem: „Jak panowie to robią?”. Ostatecznie wszyscy oskarżeni otrzymali obrońców. Cohna bronił adwokat Mieczysław Maślanko, którego znał jeszcze sprzed wojny.

Piątkę przywódców oskarżano z art. 86 kodeksu karnego Wojska Polskiego, dotyczącego usunięcia przemocą władzy zwierzchniej lub zagarnięcia jej i zmianie ustroju. Prokuratorzy robili wszystko, aby podgrzać atmosferę. Często padały frazy o „spotkaniach organizacyjnych”, „składaniu sprawozdań” i „wydawaniu poleceń podwładnym”. Wszystko po to, żeby przedstawić PPS-WRN jako potężną siłę, choć w rzeczywistości była to już organizacja o marginalnym znaczeniu. Pojawiały się niekiedy absurdalne oskarżenia np. o „pomocy ideologicznej”, jaką rzekomo dostarczać miała PPS-WRN oddziałom leśnym Narodowych Sił Zbrojnych. Na sali oskarżeni byli oddzieleni od siebie żołnierzami Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Salę wypełniali też oficerowie UB, oficerowie śledczy, sędziowie sądów wojskowych i mało liczna rodzina oskarżonych. Największe oblężenie sali odnotowano wówczas, gdy przemawiał Feliks Misiorowski, który przyznał się do zarzucanych mu win i zadeklarował się jako zwolennik władzy.

Cohna próbowano wrobić we współpracę z przedwojenną dwójką (Oddział II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego zajmujący się działalnością wywiadowczą), Pużaka zaś przedstawiano jako zwolennika współpracy z burżuazją w 1918 roku. Z kolei Dzięgielewskiego posądzono o eliminowanie komunistów, a Szturm de Sztrema miał obciążać list do Józefaf Piłsudskiego i ich wspólna walka z komunistami. Wszystkie te oskarżenie były z gruntu fałszywe, opierano się wyłącznie na podstawionych świadkach, których Cohn określał jako „urobionych w gabinetach UB”.

Czytaj więcej

Piękna historia o tym, jak Barcelona przegrała z Albanią

Przykładem stronniczości procesu było powołanie i przesłuchanie jako eksperta przedstawiciela MBP, jednego z dyrektorów departamentu. A zatem rzekomo obiektywnym biegłym był przedstawiciel instytucji, która zmontowała cały proces. Główny zarzut, jaki komuniści stawiali oskarżonym socjalistom, dotyczył przede wszystkim przedwojennego kierunku rozwoju PPS. Kierunku – zdaniem władzy – sprzecznego z interesem klasy robotniczej i – co istotniejsze – kierunku antyradzieckiego. Niezłomnych socjalistów określano jako „piłsudczyznę”. Partia ta była przedstawiana jako rozbijacka, zdradzająca ruch robotniczy, „prawicowa, złośliwa narośl na naszym ruchu”.

Wyroki jak na temperaturę i oprawę procesów nie były wysokie. W piątek 19 listopada 1948 r. o godzinie 12 Rejonowy Sąd Wojskowy ogłosił werdykt. Kazimierza Pużaka i Tadeusza Szturm de Sztrema skazano na dziesięć lat więzienia i utratę praw honorowych oraz obywatelskich na pięć lat. Józefa Dzięgielewskiego i Wiktora Krawczyka skazano na dziewięć lat więzienia oraz utratę praw honorowych i obywatelskich na pięć lat. W wyniku amnestii wyżej wspomnianym zmniejszono kary więzienia o połowę. Ludwika Cohna i Feliksa Misiorowskiego skazano na pięć lat więzienia i utratę praw na dwa lata. W wyniku amnestii obu karę darowano. W rezultacie procesu Skarb Państwa wzbogacił się o ponad 60 tysięcy dolarów, które wcześniej było własnością PPS-WRN, zaoszczędzonych jeszcze od czasów wojny, gdy wchodząc w skład Delegatury Rządu, partia otrzymywała z budżetu stosowną kwotę. Kazimierz Pużak zmarł w więzieniu w Rawiczu w 1950 roku.

Wymuszone zeznania oparte na doniesieniach agentury, łamanie sumień świadków, budowanie oskarżeń pod z góry założoną tezę – z uwagi na to wszystko spreparowany proces nie mógł zakończyć się inaczej. Po jego zakończeniu oszczerstwa wobec niezłomnych socjalistów trwały dalej. „Odrodzona” PPS wydała nawet specjalną broszurę w ogromnym 100-tysięcznym nakładzie pt. „Pod sąd klasy robotniczej!”, która miała być dopełnieniem fałszywej historii PPS-WRN. Miesiąc po zakończeniu procesu, w wyniku połączenia PPR i „Odrodzonej” PPS powstał PZPR. Historia demokratycznego i niepodległościowego socjalizmu, jeszcze sprzed wojny, dobiegła końca. Cohn w swoich wspomnieniach zauważył, iż proces był wymierzony nie tylko w tradycję PPS, ale również w Polskę Podziemną i socjalistów, którzy wzięli udział w powstaniu warszawskim. Był to bowiem czas nasilonej propagandy przeciwko organizatorom powstania i przywódcom Armii Krajowej.

5 listopada 1947 roku rozpoczął się w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Warszawie proces przywódców PPS-WRN, komórki konspiracyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność, Równość, Niepodległość. Jednym z oskarżonych był Ludwik Cohn – przed wojną lider Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego (organizacja młodzieżowa powiązana z PPS, w 1948 r. wcielona do Związku Młodzieży Polskiej), adwokat, a w czasie okupacji więzień niemieckich oflagów (obozy jenieckie). W latach 70. XX wieku był współzałożycielem Komitetu Obrony Robotników, będącego zalążkiem krajowej opozycji demokratycznej.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich